Zbliżam się do przemytnika i mówię:
– Co, wylizałeś się z tamtej rany?
Powstaniec zdumionymi oczami patrzył mi w twarz. Wówczas powiedziałem:
– Uważaj, bratku, bo zginiesz!
Szczegółowo zrewidowałem go, lecz znalazłem tylko kilkanaście rubli w srebrze. Nie wziąłem mu tych pieniędzy. Również zostawiłem kilku słoniom schowane pod bluzami skórki. Będzie to ich zarobek z naszej grandy... Noski rzucałem na kupę, towaru jest sporo.
Zbliżam się do kobiety. Trochę się krępuję rewidować ją. Jest przestraszona, lecz stara się uśmiechać zbielałymi wargami. Widzę, że drży na całym ciele. Pośpiesznie i pobieżnie rewiduję ją. Łapię mrugania Grabarza i jego obleśny uśmieszek. Wówczas zaczynam rewidować przemytniczkę uważnie i spokojnie. Nie znajduję nic. To wygląda podejrzanie, bo przypuszczam, że drży nie tylko ze strachu przede mną, lecz i z obawy, abym nie znalazł czegoś, ukrytego przy niej. Gdyby nie przypuszczenie, że koledzy inaczej to zrozumieją, zrewidowałbym ją bardzo szczegółowo. Wtem zwracam uwagę, że ma włosy uwiązane w duży węzeł z tyłu głowy. Wyjąłem z nich szpilki i grzebienie. Na ziemię coś wypadło. Było to kilkaset dolarów, mocno złożonych i owiniętych w strzęp czarnej pończochy.
– Mądrze! – rzekłem do niej i przypomniałem sobie Lorda, bo wyraz ten był ulubionym jego słówkiem.
Zwykle odprowadzający nie niosą sami wszystkich pieniędzy, a dają część ich na przechowanie pewniejszym ludziom z partii.
Po ukończeniu rewizji powiedziałem do leżących na ziemi ludzi:
– Wstać!
Wszyscy pośpiesznie podnieśli się z ziemi i uważnie patrzyli mi w twarz. Wówczas powiedziałem:
– Jazda na spacer! I proszę jeszcze raz w gości z towarem!
Twarze przemytników poweselały. ten, którego raniłem kiedyś, zwrócił się do mnie:
– Towarzysz pozwoli mi poszukać w lesie czapki? Zgubiłem ją, gdy uciekałem.
– Pójdziesz i bez czapki! Widzę, że ci bardzo na niej zależy! Jazda w drogę!
Słonie poszli szybko we wskazanym im kierunku i wkrótce zniknęli w lesie.
A my złożyliśmy towar w dwie duże noski. Było tam 42 mardary i 5 błamów z popielic. W jednym worku znaleźliśmy trochę wiktuałów i brudną kobiecą bieliznę. Grabarz śmiał się:
– To elegantka: nawet na robotę zapasową bieliznę bierze!... To na wypadek, że się przestraszy!
Później powiedział do mnie:
– Nie umiałeś zrewidować jej należycie. Trzeba było na golasa rozebrać.
– On jej nie rozbierał i wszystko znalazł – rzekł Szczur.
– A ty byś rozebrał i nic prócz kłaków nie zobaczył!
Zarobiliśmy sporo na tej partii, która zupełnie niespodzianie wpadła nam w ręce. Później Grabarz znalazł w lesie zgubioną przez powstańca czapkę. Rozpruliśmy ją, lecz nie znaleźliśmy nic... Dziwnie uparty typ! Po co mu była potrzebna ta licha czapka! Liczyłem, że są w niej pieniądze.
Idziemy na melinę do lasu. Tam rozniecamy ognisko. Jemy, pijemy spirytus, lecz nie jesteśmy zadowoleni. To, że partia Hetmana wymknęła się nam z rąk, wprawia nas w zły humor.
– No nic... Zobaczymy! – mówi, błyszcząc oczami, Szczur.
Bez pytania wiemy, o co mu idzie. Rozumiemy się w pół słowa, z jednego gestu, spojrzenia.
Rozpoczęły się deszcze. Noce były czarne. Nurzaliśmy się w nich, jak w sadzach. Ścigaliśmy nadal partię Hetmana. Gdy Szczur sprzedał za bezcen resztę towaru, którego sporo się uzbierało, to powiedział:
– No, chłopaki, teraz zabierzemy się do Hetmana. Musi nam, cholera, pęknąć!
– I pęknie! – rzekł uroczyście Grabarz.
– Teraz inaczej będziemy go brać! – powiedział Szczur.
– Jak? – zapytałem go.
– Jak? – powtórzył moje pytanie. – A tak: na melinie... Jak oni w drogę, to i my w drogę! Oni na melinę i my na melinę. Oni z meliny szast! a my: cap za mordę! Bulić, cholery, sarmak albo towar!
– To klawo! – potwierdził Grabarz, uderzając się dłonią w kolano.
Szczur wraca do miasteczka, a ja i Grabarz melinujemy się nadal w lesie. Znaleźliśmy doskonałą kryjówkę. W razie szochru można łatwo wiać na wszystkie strony. Wieczorem Szczur przybiegł do nas:
– No, chłopaki, w drogę!... Poszli...
Instynktownie znajdując drogę, w zupełnej ciemności, podążamy w kierunku Mińska, gdzie się znajduje melina Hetmana. Wyruszyliśmy, jak tylko zapadł zmierzch. Szliśmy bardzo prędko, bez wypoczynku i o godzinie dwunastej w nocy znaleźliśmy się w pobliżu meliny Hetmana. Szczur po cichu przelazł przez ogrodzenie i przemknął do stodoły. Niezadługo wrócił do nas.
– No, jazda, chłopaki! Wszystko w porządku!
Ruszyliśmy ku stodole. Wsunęliśmy się przez otwór pod dużymi wrogami do środka. Panowała tam cisza i ciemność. Z lewej strony stodoły były sąsieki, na których zwykle spali powstańcy. Na prawo stała sieczkarnia i leżały stosy snopów. W jednym kącie zobaczyłem kilkadziesiąt worków zboża. Między nimi a ścianą stodoły było wąskie przejście. Ukryliśmy się tam. Szczur powiedział do nas:
– Dziś przyjdą i dziś wyruszą z powrotem. Wiem to na "pe"!... Rozumiecie?... Niosą tu drogi towar, a za granicę wezmą jeszcze droższy: skórki za trzy partie towaru. "K.p.u."? To będzie robótka!... Tylko uważać, bo Hetman ma maszynę... Grabarz stanie przy wrotach, a ty położysz ich i zrewidujesz. Zabierzesz "rurę" Hetmanowi... Forsy nie szukaj, bo nie mają dużo, a towar będzie w workach... Powinni już nadejść. Wyszli wcześniej od nas, a zaraz dwunasta...
Za kwadrans czasu posłyszeliśmy pod ścianą stodoły szmer kroków. Potem wszystko ucichło.
– Poszli do gospodarza – rzekł cicho Szczur.
Wkrótce posłyszeliśmy hałas u drzwi. Zgrzytnął rygiel. Zaskrzypiały wrota stodoły. Posłyszeliśmy szurganie kroków po klepisku. Meliniarz wyjął spod kożucha zapaloną latarnię i postawił ją w pobliżu wrót. Zobaczyliśmy krzątających się po stodole przemytników. Było ich jedenastu. Zrzucali z pleców noski i układali je obok wejścia do stodoły. Rozściełali siano po klepisku i układali się na odpoczynek. Meliniarz, Hetman i jeszcze dwóch przemytników, wzięli noski i wyszli ze stodoły. Za kilka minut wrócili, niosąc pięć dużych nosek. Były w nich białe i czarne karakułowe skórki, które powstańcy mieli zanieść do Polski. Na dwóch przypadała jedna noska i musieli nieść je na zmianę. Słonie leżąc na sianie palą papierosy.
– Będziecie jeść? – zapytuje meliniarz Hetmana.
– Nie. Zaraz wracamy. Trzeba do rana przejść granicę. Wypijemy i w drogę – powiedział przemytnik.
– Jak chcecie – rzekł chłop.
– Może przyniesiecie trochę jabłek? Macie dobre antonówki – posłyszałem głos któregoś z powstańców.
– Antonówka u mnie znakomita! – mówi meliniarz i, chowając latarnię pod kożuchem, wychodzi ze stodoły.
Robi się ciemno. W mroku jarzą się ognie papierosów. Słychać skąpo rzucane wyrazy. Każdego nęci wypoczynek. Niektórzy drzemią. Wtem Szczur mówi po cichu:
– Grabarz od wrót! Ty do środka!...
– Poszło... Pierwsza kategoria! – szepcze Grabarz.
Wychodzimy z ukrycia i po ciemku ruszamy naprzód. Trzymam w lewej ręce latarkę, a w prawej odbezpieczone parabellum. Zbliżam się do cicho rozmawiających powstańców... Czekam...
– Tu jest ktoś cudzy – słyszę głos z ciemności.
Wówczas zapalam latarkę i wysuwam naprzód parabellum. Od wrót stodoły i od sąsieku błyskają latarki kolegów.
– Ręce do góry! Raz, dwa... No, bo w łeb!
– Kłaść się na wznak! – krzyczy Grabarz.
Wszyscy zamilkli. Widzę, że Hetman ukradkiem opuszcza w dół rękę. Wiem, że chce odrzucić na bok rewolwer. Szczur idzie ku wrotom stodoły. Otwiera je. Wyrzuca na zewnątrz noski ze skórkami. Ja rewiduję po kolei powstańców. Rozpoczynam od Hetmana, któremu zabieram nabity nagan.
– Też masz pazurki! – mówię do niego.
Wkrótce zrewidowałem wszystkich powstańców. U odprowadzającego znalazłem około tysiąca rubli w złocie.
– Chodź! – woła mnie Grabarz.
Idę ku otwartym wrotom. Potem obracam się w tył i mówię:
– Do rana żeby mi żaden nie ważył się stąd wyjść! Bo jak przyłapiemy którego za stodołą... zastrzelimy!
Gdy znaleźliśmy się na dziedzińcu, dostrzegłem idącego z dala, z latarnią w ręce, meliniarza. Latarnia była przykryta połą kożucha i rzucała w dół, na ziemię, chybotliwą plamę światła. Poskoczyłem ku niemu. Wziąłem z ręki meliniarza kosz jabłek i postawiłem go na ziemi. Potem błysnąłem mu latarką w oczy i powiedziałem:
– Jesteś aresztowany. Ze stodoły nie wychodzić, bo złapiesz kulkę!
Odemknąłem wrota i wepchnąłem do stodoły struchlałego ze strachu chłopa. Potem zamknąłem wrota na rygiel.