Następnej niedzieli mnie tu już nie będzie. I może o tej porze będę już w Polsce. I w moim małym mieszkanku, jak z pudełka. Takie mam wrażenie, gdy wchodzę do domu po pobycie w wielkich, niemieckich domach. Czego im zazdroszczę? Zazdroszczę tego, że mogą mieć porządek, bo mają dużo miejsca. Nie mają zapchanych szuflad, szafek, w których bez przerwy trzeba układać, bo inaczej się nie widzi, co w nich jest.
W kościele pieniądze były zbierane już poprzez przekazywanie sobie tacy. Czyli już na zwyczaj niemiecki. Kilka lat temu na korepetycje do mnie przychodził uczeń, który był ministrantem. Mówił mi, że zawsze się głupio czuł, gdy szedł jakiś odcinek drogi sam z pieniędzmi zebranymi na tacy. Głupio się czuł z taką myślą, że ktoś by mógł go posądzić o to, że sobie wziął jakiś pieniążek.
Już zdążyłam wrócić z kościoła i obiad ugotować. Oni gotują jedno danie, co ja też i w Polsce w moim domu często stosuję.
Staruszek niemiecki zawsze mi towarzyszy, sprawdza, czy nie zmarnuję jego dobrego mięska. Chce dodawać do mojego sosu jakiegoś zagęstnika sosowego, na co ja się nie zgadzam. I dobrze, sos jest bardzo dobry i bez chemii, bez glutaminianów. To one chyba powodują, że wszystko nam dobrze smakuje. Takie polepszacze smaków. Za dużo bym zjadła dziadkowi. Musi na jutro zostać, jak w każdym domu, przy oszczędnej gospodyni. I trochę leniwej.
Nici z mojej przerwy poobiedniej, kiedy staruszkowie niemieccy śpią sobie. Deszcz pada. Byłam na dworcu tylko i zorientowałam się, że pociągi do Kolonii nie jeżdżą w soboty. A ja mam wyjechać do Polski właśnie w sobotę i muszę dotrzeć do głównego dworca autobusowego z moimi ciuchami, tymi z domu i tymi dokupionymi w Niemczech, z przeceny.
Jakoś to będzie. Nie chcę wyjechać do domu o jeden dzień wcześniej, bo szkoda mi zarobku, każdy dzień to dla mnie ponad 30 euro. A chcę mojemu najmłodszemu synowi kupić spodenki krótkie. On jest bardzo szczupły i trudno dla niego coś dostać. A tu jest taki sklep. Sprzedawczyni powiedziała mi w tajemnicy, że w czwartek będzie przecena. Poczekam.
Oglądam film o Jacksonie. Ich ojciec był bardzo surowy… takie małe dzieci grały po knajpach. Przedtem słyszałam, że ich cała rodzina nigdy nie bawiła się na podwórku, przed domem. Tak mówili sąsiedzi. Dzieci te siedziały po prostu w domu.
To dzisiaj minęła moja ostatnia niedziela tutaj. Dobrze, że czas jakoś kroczy do przodu. Jak jestem w Polsce, to leci jak szalony. Więc jutro poniedziałek, a przede mną następna noc pod kocykami. Pospałam pod wieczór, bo nie było co robić.
W domu, w Polsce, szykują się kłopoty. Syn wrócił ze szpitala i znów się izoluje. Ale za to tomografia komputerowa kolan naszego najmłodszego syna nie wykazała niepokojących zmian.
Wiedziałam, że w naszej rodzinie nie może być żadnych takich ciężkich chorób. Przecież moi rodzice nigdy po lekarzach nie chodzili ani żadnych leków nie brali. Kawy oboje nie pijali, ani mocnej herbaty. Dziadkowie też długowieczni. Z męża strony trochę gorzej, ale rodzice byli palaczami i mąż pamięta, jak im donosił popielniczki, jak oglądali telewizję. Ich M-4 miało 46 metrów kwadratowych. Wszystko się zgadzało, były tam trzy pokoje, kuchnia, łazienka i mieszkała rodzina 5-osobowa. Ale to były pokoiki, nie pokoje.
Zbaczam z tematu.
Mecz Anglia – Italia, nadal 0:0. Nic ciekawego, biegają za piłką.
Więc ten tydzień od jutra, to już mój ostatni. I wracam do Polski i wszyscy się zjedziemy. Żeby tylko pogoda była, bo co to jest teraz? To ma być lato? A trąbili tyle o ociepleniu klimatu, dziura ozonowa. A tu słońce jakoś nie chce zaglądać za bardzo. Wiosna była zimna. W kwietniu byłam w Niemczech, pięć tygodni. Potem prawie miesiąc w domu i z powrotem do Niemiec.
Nadal 0:0, chociaż jakieś hałasy słychać z boiska, z telewizji. Ja też grałam kiedyś w piłkę nożną. Zaczęłam pracować w zakładzie i codziennie dyrektor z nami chodził nas trenować. A potem był mecz, ja biegłam za piłką i wszyscy wrzeszczeli moje imię. Jednak bramki nie zaryzykowałam, podałam piłkę koleżance. Bałam się, że jak strzelę, to piłka potoczy się o centymetry, albo że nie trafię do bramki i będzie wstyd. Boisko wydawało mi się bardzo duże, a nas, zawodniczek, było za mało na to boisko. Nic nie umiałyśmy, ale to były ostatnie socjalistyczne podrygi zakładu. Dużo ludzi było w nim niepotrzebnych, ale bezrobocia wtedy nie było.
Nadal wrzeszczą i jest 0:0.
Jak poprzednio poszłam spać, to było 4:2, więc było na co patrzeć. Mecz jest ciekawy, gdy jest dużo bramek. Każda bramka to przecież wynik sprzyjających okoliczności i dążeń wielu ludzi, zespołu i przecież siedzą jeszcze ci hałaśnicy na trybunach i też w jakiś sposób tę piłkę pchają do bramki.
Dzisiaj zrobiłam dobre placuszki. Na drożdżach, takie jakby racuchy. Najpierw podsmażyłam cebulę na złoto-brązowo. Zamiast mleka dodałam trochę śmietany 30-proc. i wyszły bardzo delikatne. Zaniosłam na talerzyku 6 placuszków starszemu małżeństwu niemieckiemu. Ciekawe, kiedy zauważą. Czy dzisiaj, czy jutro. Będzie to dla nich zaskoczenie, bo będą się spodziewać słodkiego smaku. A tu słony... dziadek się ucieszy. Babci na pewno nie będzie się podobać ta cebula.
Niemki zazwyczaj szczycą się swoją kuchnią i ja na początku gotuję, jak sobie życzą. Potem powolutku przekazuję im moje wypieki czy wyroby. I naraz Niemki dochodzą same do wniosku, że nie… że one tego nie potrafią. I już wtedy kuchnia moja. Dwóch tygodni na to potrzebuję. Ja nie mam typowo polskiej kuchni. Taką sobie wypracowałam sama, gotowałam zawsze to, co lubiły dzieci, i patrzyłam też, żeby było zdrowo. Jak piec, to na maśle. Bo lubię smak masła i jego zapach. Niemcom mówię zawsze, jakie masło u nich tanie. Że u nas, w Polsce, masło jest droższe. I oni wtedy nie żałują masła na moje wypieki.
Ostatnio zdziwiły mnie ceny owoców. W markecie niemieckim. To, co niemieckie, było drogie. To, co przebyło masę kilometrów i było z dalekiego kraju, to było tanie. Czereśnie siedem razy droższe od bananów! Nie rozumiem, dlaczego tak jest. Banany podobno lecą nawet samolotem.
Nieciekawy mecz. Żadnej bramki. Co to za hałasy? Włosi bramkę strzelili? Nic nie rozumiem. Włosi wygrywają, ale z jakim wynikiem? Kiedy bramkę strzelili? Siedzę tu, przed telewizorem, i nic nie widziałam. Kto bramkę strzelił. Ten Murzyn, co koszulkę zdjął? Poczekam, zaraz będą gadać.
25 czerwca 2012
Już wiem, przegapiłam wczoraj ważne momenty meczu Włochy – Anglia. Nie widziałam rzutów karnych. A dlatego, że wolałam już pisać, niż patrzeć i wyczekiwać bramki. Telewizorek mam stary i akurat program z meczem był słabo widzialny.
Dzisiaj narobiłam się, że aż nogi mnie bolą. Towarzyszyłam dziadkowi przy robieniu obiadu. Moje mielone byłyby lepsze, ale ludzie w Niemczech mają swoje przyzwyczajenia i ja gotuję, jak oni chcą.
Poza tym, sprzątałam w swoim mieszkaniu, żeby Polacy, którzy tu w niedzielę zjadą, to małżeństwo polskie, żeby się nie przestraszyli. Ja przyjechałam tu 13 dni temu w sam środek remontu. I kupiłam do tych starych kafelków coś tam Bang. Znam dobrze jego silne działanie, bo przed kilkoma laty doprowadziłam do porządku stare kafle w mieszkaniu rodziców. Obowiązkowo potem trzeba wietrzyć, bo śmierdzi chlorem. Więc dzisiaj kończyłam jeszcze i tutaj kafle. A rano dziadek mi przekazał, żebym po śniadaniu poszła do mojego mieszkania, bo mają przyjść rano majstry. Czekałam i oglądałam film. Ponad 50-letni Niemiec, który mieszkał z siostrą i jej mężem, poznał przez Internet Ukrainkę Iwonę. Zaprosił ją i ona przyjechała. Młodsza od niego o 20 lat. Jego siostra walczyła przeciwko tej Iwonie i była wredna. Napuszczała na nich różne władze, skarżyła, chciała udaremnić ich małżeństwo. Potem nawet nie chciała ich wpuścić do domu, policję musieli wzywać. Iwona prosi tego swojego Niemca o pieniądze, bo mama chora i musiałaby wracać na Ukrainę. On nie chce, żeby ona wracała, więc pożycza 5 tys. euro. Potem okazuje się, że mama była zdrowa i tylko Iwona sprowadziła swojego brata wraz z jej synem. Więc go okłamała i on odchodzi. Potem jednak jej szuka i dowiaduje się, że ona za 20 minut odlatuje na Ukrainę. Jedzie szybko, poznaje jej syna, którego przytula… i wtedy majster pyta się mnie, gdzie jest ubezpieczenie czy zabezpieczenie. Czy na górze. Ja mówię, że tak, na górze, chociaż nie wiem dokładnie, o co mu chodzi. On idzie tam, ja z powrotem do telewizora... i naraz ciemno, telewizor wyłączony. I nie wiem, jak skończyła się ta historia. Była ku przestrodze Niemcom, bo podobno coraz więcej Niemców upatruje sobie młodsze Ukrainki. Majstrowi chodziło o bezpiecznik i wyłączył mi światło, podłączają w kuchni coś tam. Cały czas byłam po stronie tej Ukrainki. Niemka walczyła o majątek po rodzicach, ale nie szanowała uczuć swojego brata.
Jak ta historia mogła się skończyć...? Ślubem, tylko ślubem. Ale już ich raz wyproszono z pałacu ślubów, bo coś siostra naskarżyła. Pani z tego pałacu mówiła do nich – raus! raus! Nie za bardzo lubię to słowo, tak samo jak – jawohl. Myślę, że Polacy, którzy nie znają języka niemieckiego, to kilka słów na pewno znają, np. Haende hoch! Jawohl! Raus!
Więc jak ostatnio moja pani starsza mówiła do mnie – jawohl! , to jej powiedziałam, że kojarzy mi się to z armią, z wojskiem i gdy wydawała mi jakieś polecenie, też powiedziałam – jawohl. I już więcej tego słówka nie słyszałam. Nikt wcześniej w Niemczech tego słowa nie używał, więc możliwe, że mnie sprawdzała. Czasem mówi np. do mnie po angielsku albo przepytuje z gramatyki z języka niemieckiego. Angielski rozumiem trochę, bo kiedyś sama sobie poczytywałam. Gramatykę niemiecką znam prawie dobrze, ale jak chcę coś powiedzieć, to o niej nie myślę. Myślę o tym, co mam powiedzieć. Wróciłam z marketu. Przeżywałam tam prawdziwe męki. Czy kupić sobie truskawki, czy banany, czy lody orzechowe. Truskawek było pół kilo i jedna była zepsuta i dlatego jeszcze na mnie czekały, nikt ich nie wykupił… Bananów było za dużo, bo prawie kilogram, a ja miałam ochotę tylko na jednego. Czasami się kupi tak dużo, przydźwiga do domu, a one niedobre. Więc najpierw chciałabym spróbować, czy dobre, i wtedy dopiero dokupić.
Lody orzechowe nauczyła mnie jeść starsza pani niemiecka, gdy byłam u niej kolejny raz w Duesseldorfie. Jadłyśmy wciąż lody i, o dziwo, wcale nie przytyłam.
Oprócz tego jeszcze inne podstawowe zakupy i nie mogłam wszystkiego kupić, więc tylko jedno i... odłożyłam z boleścią truskawki. Na pewno byłyby słodkie i dobre. Odłożyłam banany, a potem z powrotem zastanawiałam się, czy po nie nie wrócić. Bo banany mają potas, a jak się je za dużo soli, to się je za dużo sodu, a potas i sód się zwalczają, są jak bracia, bardzo podobni. Potas bardziej zażarty. I potas, i sód to są metale. Dość dziwne, bo tak aktywne, że trzeba je trzymać w więziennym laboratorium. Zabezpiecza się je, żeby nie chwyciły tlenu, żeby nie chwyciły wody z powietrza. Malutkie kawałki potasu spalają się z trzaskiem na talerzu. Wodór z tlenem też w odpowiednim stosunku tworzą mieszaninę wybuchową, jak niektóre małżeństwa, jakoś tak dobrane.
Jem lody, już drugi kubek. Wcale nie żałuję, że je wybrałam. Dziadek niemiecki dał mi 10 euro na zakupy dla mnie.
Pod koniec tego tygodnia wyjeżdżam, chyba w niedzielę rano. I będę jechać przez cały dzień i pewnie późno w nocy dowiozą mnie do domu, aby szczęśliwie. Dzisiaj rozmawiałam chwilę z moim najmłodszym synem. I potem nie mogłam odżałować, że zdecydowałam się jechać tak, że nie przyjadę na niedzielę rano. Bylibyśmy już w niedzielę razem. Tak tęsknię za nim.
Idę znów po lody, do lodówki. Ubiorę się, bo mi zimno się zrobiło.
Jak zaczęłam, od 2009 roku, jeździć do Niemiec na zarobek na chleb, to zazdrościłam nawet mojemu psu. On mógł być w domu, z nimi, a ja nie. Każda chwila to była jedna wielka tęsknota. Szczególnie za najmłodszym synem, który mnie wtedy bardzo potrzebował. To była wielka krzywda dla rodziny. Mąż jeszcze pracował, ale jego pensja nie wystarczała. Zasiłki rodzinne, którymi państwo wspiera najbiedniejsze dzieci, starczają tylko na chleb dla dziecka. Dosłownie, bo jest to około 90 złotych na dziecko miesięcznie, to można za to kupić 30 bochenków chleba. Co to za pomoc? Bawicie się przed telewizorami, oglądając kopanie piłeczki, a dzieci polskie są głodne.
Rząd, cały naród polski powinien zadbać o rodziny polskie, aby matka nie musiała swojej rodziny zostawiać, swoich dzieci i zarabiać na chleb w obcym kraju.
Moja starsza pani niemiecka skupia się na tym, aby serweteczka prosto leżała, żeby tu wyrównać, tam wyrównać. Czy całe życie tylko to robiła? Bo ja nie miałam czasu na takie czynności. Obiad na drugi dzień gotowałam już poprzedniego dnia. Ja musiałam pracować, a pod wieczór sprawdzać sprawdziany uczniów. A na ich zeszyty już nie było czasu.
Dzisiaj cieplej. Ale pani starsza niemiecka nie chce jeść śniadania. A wczorajszy obiad jest w lodówce. Coś jest nie tak. Ona niedawno miała operację na żołądek.
Jak tęsknię za moim mężem, coś mi się w tej chwili przypomniało, z nim związanego. Nawet nie wiem dokładnie co, ale może po prostu on myśli w tej chwili o mnie i czeka na mój telefon. A ja nie mogę zadzwonić, bo telefonu na swoim miejscu w kuchni, na mikrofali, nie ma. Może pan starszy niemiecki specjalnie go schował, żebym nie telefonowała. Wczoraj trochę dłużej rozmawiałam z moim synem. Dzwonię przez prefiks, rozmowa wtedy kosztuje około półtora centa na minutę.
Dziwny sposób sprzątania ma ta pani starsza niemiecka. My wszystko myjemy wodą, ze środkami chemicznymi, coraz lepszymi. Ona ma swoje ściereczki i tylko poleruje, na sucho, np. do wanny miała specjalną ściereczkę, wanna była zabrudzona, bo obok był dorabiany prysznic i trochę się napyliło i nakruszyło. Kazała mi tylko tą ściereczką wszystko zebrać, wyrzucić... Ściereczki nie płukać wodą, tylko za oknem wytrzepać… Potem polerować tą ściereczką. I wanna rzeczywiście była umyta bez kropli wody. A jak się błyszczała. Ściereczka miała kolor zielony. Może do nas, do Polski, także docierają takie ściereczki, ale my o tym nie wiemy. Ja o tym nie wiem.
Liczę dni, jakie mi tu pozostały do mojego powrotu do Polski. Dzisiaj środa, przyszła była Rosjanka do sprzątania. Pytam się jej, czy nie tęskni za krajem. Mówi, że nie, bo ona ma tu wszystkich – bliską rodzinę, kuzynów, nawet koleżanki. Wszyscy ci ludzie mieli korzenie niemieckie. Jest miła i wie, która ściereczka do czego służy. Np. stolik ze szkłem na wierzchu najpierw trzeba przetrzeć na wilgotno ścierką ze skóry wielbłąda, a potem zieloną ściereczką do sucha. Ja bym wzięła płyn do mycia szkła czy szyb. Ale robię tak, jak tu się robi, i rzeczywiście, bez chemikaliów szkło na stoliku się błyszczy.
Przez wczorajszy dzień nie miałam telefonu, nie mogłam zadzwonić do rodziny i już się w środku buntowałam. Dzisiaj dziadek przyniósł telefon, ale była Rosjanka myje w kuchni podłogę i nie mogę zadzwonić. Potrzebuję tego bardziej niż jedzenia. Pięć minut mojej rozmowy kosztuje 8 centów. To niedużo.
Moja mama jest zatrwożona tą moją pracą w Niemczech. Ona pochodzi z Warszawy, tam przeżyła wojnę, straciła brata na Pawiaku. Opowiadam jej czasem, opowiadam, że ci Niemcy to normalni ludzie… Nie tacy, jak z czasów ostatniej wojny. Chociaż mama pamięta i dobrych Niemców.
Wanda Rat
Polska
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!