Co może jeszcze uratować Polskę, jaka sanacja jest możliwa w ciągu jednego pokolenia?
Mądry, wyważony nacjonalizm, powrót do narodowych źródeł, moda na polskość.
Część polskich euroelit zwodzi siebie i kolegów, że nacjonalizm to zakończony już "etap historyczny" – dziecko XIX wieku masy, węgla, kotła i pary, nieprzystający do postindustrialnego społeczeństwa globalnych struktur. Naród – przekonują – być może był czymś oczywistym w czasach szlachty, mieszczaństwa i obywateli ziemskich.
Dzisiaj, w dobie skurczonego świata tanich linii lotniczych, nieskrępowanego i błyskawicznego przepływu kredytu, kapitału i technologii, stare lojalności narodowe tracą sens i znaczenie, dzisiaj naszą ojczyzną jest korporacja, ziomkostwem – transnarodowa elita profesjonalistów...
Oczywiście są to bujdy.
Zwolennicy takich teoryjek w najzwyklejszy sposób starają się nie dostrzegać nowoczesnych nacjonalistów, którzy niejednokrotnie we własnym dobrze pojętym interesie tłumaczą innym, że nacjonalizm to przeżytek – Chińczycy, Żydzi, Niemcy, Brytyjczycy, ba, nawet Amerykanie...
Niestety, Polakom tak w minionych latach zmydlono oczy, że nie są w stanie myśleć. Polska podbita i okupowana stała się krainą niewolników, w której byle szachraj grał kompleksami zataczającej się gawiedzi.
Tą krainą jest do dzisiaj mimo narodowych symboli nad głowami. I choć jest to okres, w którym wielu Polaków całkiem nieźle sobie radzi na obcych dworach, to jednocześnie wbija im się skutecznie do głowy przekonane, że własny dwór nie ma sensu.
Tymczasem do podźwignięcia Korony potrzeba kilku zwinnych Polaków zdolnych tchnąć ducha w młode pokolenia, pokazać, że własne państwo to zbiór instytucji, które zapewniają dobrobyt i wolność, pozwalają samemu decydować o sobie.
Kraj można podnieść w ciągu jednego pokolenia, trzeba tylko skopać układ polityczny, rozpalić narodowy ogień, rozniecić oczyszczający płomień wiary.
Nacjonalizm nie oznacza szowinizmu, zamykania granic i nocy kryształowych; nacjonalizm to sprawna realizacja interesu polskich rodzin – proszę zapytać w Izraelu, jak to się robi. Tylko myśl narodowa może zdjąć polskie bielmo.
Wiele w Polsce mówi się o środkach przekazu – owszem, smutno, że ich nie mamy, co nie oznacza, że musimy siedzieć na rękach, załóżmy politycznego amwaya – dystrybucja idei może być jak dystrybucja proszku do prania. Czy ktoś przeszkadza być politycznym domokrążcą? Bądźmy politycznymi kociarzami! I nie piszmy non stop petycji do Bóg wie kogo. Pisanie próśb, skarg i zażaleń stawia nas w roli petenta, a nie suwerena, jakim jest naród. Wolność rodzi się w głowach.
Żeby odrodzić Polskę, trzeba tylko, by naród elicie nie śmierdział, trzeba odbudować więź między profesjonalistą w warszawskim condo a cuchnącym alkoholem bezrobotnym górnikiem; między właścicielem sklepu na gdańskiej promenadzie a chłopem ze świętokrzyskiej wiochy; między studentem UW a jego rówieśnikiem wyładowującym frustrację w słuchowiskach rapera Pei i na kibolskich imprezach.
Wówczas wiadomo będzie, że nikt na krzyż nie nasika, bo zgubi zęby; wiadomo będzie, że jest Polska.
Jeden naród to nie jest bowiem jeden język czy jedna historia, ale przede wszystkim odpowiedzialność jeden za drugiego.Odpowiedzialność elit za lud, z którego wyrastają; odpowiedzialność ojców za rodziny; matek za dzieci...
fot. Jan Bodakowski
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!