Ajajajajajajaj! Czyż można robić takie niespodzianki? Przecież to może nawet największego obojętniaka przyprawić o palpitacje serca, a cóż dopiero – Umiłowanego Przywódcę, który właśnie przyssał się do wymienia Rzeczypospolitej w nadziei, że będzie sobie spokojnie ją doił co najmniej do 2015 roku, kiedy to w naszym nieszczęśliwym kraju przypada konstytucyjny termin wyborów parlamentarnych, a może nawet – jak dobrze pójdzie – również przez następne 4 lata, aż do roku 2019?
Mowa oczywiście o sondażu, który niczym grom z jasnego nieba pokazał, iż notowania PiS są aż o 9 procent wyższe od notowań Platformy Obywatelskiej. Wprawdzie wszyscy niby wiedzą, że te wszystkie sondaże, zwłaszcza na kilka lat przed wyborami, to pic na wodę i fotomontaż – ale sam fakt, że jakaś Schwein taki sondaż spreparowała i opublikowała, z jednej strony wzbudził szalony niepokój, a z drugiej – nie mniej szaloną euforię. Z Salonu dobiegły zaniepokojone nawoływania "Tusku, k... zrób coś!", zaś najwyraźniej wstrząśnięci perspektywą nagłej utraty alimentów Umiłowani Przywódcy drobniejszego płazu wszczęli nawet poszukiwania remedium na własną rękę. Najpobożniejszy senator PO Jan Filip Libicki nawoływał, by w tle sondażu ukazywać chore z nienawiści oczy Antoniego Macierewicza. Ciekawe, że ten sam trick próbowała wykorzystywać bezpieka w 1992 roku w charakterze pozoru moralnego uzasadnienia dla zablokowania ujawnienia ubeckiej agentury w strukturach państwa.
Okazuje się, że – po pierwsze – myśl raz rzucona w powietrze, prędzej czy później znajdzie swego amatora, a po drugie – że ciągłość w naszym nieszczęśliwym kraju jest większa niż myślimy, a nawet przekracza – zdawać by się mogło – nieprzekraczalne podziały, skoro z repertuaru ubeckiej strategii czerpie dziś koryfeusz myśli konserwatywnej, za jakiego pragnie uchodzić senator Libicki. Zresztą nie tylko on – bo Antonim Macierewiczem straszy również poseł Stefan Niesiołowski, którego podejrzewam o zaawansowaną wściekliznę. Nawiasem mówiąc, poseł Niesiołowski uważa, że wspomniany sondaż został sfałszowany. Wprawdzie został on wzięty do Platformy Obywatelskiej na chłopaka do pyskowania, ale mimo niedopuszczania go do konfidencji, mógł przecież przypadkowo usłyszeć, że w którymś kościele dzwonią. Więc jeśli sfałszowany, to znaczy, że ktoś sfałszował. Kto?
Ano ktoś taki, kto nie tylko mógłby przekonać TNS Polska do sfałszowania sondażu, ale również skłonić niezależne media głównego nurtu do opublikowania wyników jako sensacji dnia. Tylko jedna możliwość przychodzi mi do głowy – że mianowicie dokonać mogła tego tylko wojskowa razwiedka. Inną sprawą jest cel, który przyświecałby takiemu fałszerstwu. Po pierwsze – skonfundować zwolenników Platformy i zainicjować w ten sposób proces ucieczki szczurów z niepewnego okrętu, co – po drugie – skłoniłoby osłabioną w ten sposób Platformę do większej podatności na przetasowanie dekoracji na politycznej scenie, a zatem – po trzecie – ułatwiłoby razwiedce dokonanie podmianki, która wydaje się niezbędna w obliczu nadchodzącego kryzysu. Oczywiście poseł Niesiołowski może jak zwykle się myli i żadnego fałszerstwa tu nie ma, bo kolejny sondaż, a właściwie dwa sondaże; pierwszy – Milliward Brown dla radia RMF FM, a drugi – TNS Polski dla "Polsatu" z 11.10 br., też dają przewagę PiS-owi nad PO. Pierwszy: 42 do 38 proc., a drugi – 30 do 27 procent.
Wreszcie – sondaże – sondażami, ale oprócz nich są jeszcze inne, znacznie poważniejsze poszlaki wskazujące na zbliżającą się podmiankę. Oto do niedawna stojąca murem za Platformą Obywatelską i rządem Donalda Tuska stacja telewizyjna TVN, którą z kolei podejrzewam, iż została wykreowana przez wojskową razwiedkę i przez nią kontrolowana, ni z tego, ni z owego wbiła rządowi premiera Tuska paskudny nóż w plecy, wywołując kolejną aferę trumienną. Nie chodzi już o zamianę nieboszczyków w trumnach przywiezionych z Moskwy, bo to na pewno będzie jeszcze miało swój ciąg dalszy – ale o aferę z zakupem trumien przez rząd za pośrednictwem zagadkowej instytucji pod nazwą Inspektorat Wsparcia Sił Zbrojnych w Bydgoszczy, który zamówił trumny dla ofiar katastrofy smoleńskiej w firmie SOS Agencja Funeralna, chociaż konsorcjum polskich przedsiębiorstw pogrzebowych zaofiarowało się dostarczyć je i zapewnić transport za darmo. Nie dość, że oferta ta została zlekceważona, to jeszcze za trumny przepłacono, a dodatkowej przyprawy całej sprawie dostarcza okoliczność, że w transakcji maczali palce jacyś konfidenci.
Na tym zresztą przyprawy się nie kończą, bo z materiału filmowego wynika, iż niektóre sekwencje musiały zostać nakręcone wkrótce po katastrofie, wiosną roku 2010, a inne – później, bo już w zimie – ale gotowy materiał został wyemitowany w czasie największej oglądalności dopiero teraz, kiedy sondaże pokazują przewagę PiS nad PO, kiedy wicepremier Pawlak, użalając się na ministra Rostowskiego, prowadzi rozmowy z przywódcami opozycji, kiedy wystraszony Salon próbuje podkręcać premiera Tuska okrzykami "Tusku, k... zrób coś!", kiedy premier Tusk w pocie czoła przygotowuje na 12 października expose, które ma przyćmić programowe deklaracje i ekonomiczne debaty prezesa Kaczyńskiego i kiedy "minister cyfryzacji" w rządzie premiera Tuska Michał Boni nie ukrywa irytacji na to wbicie noża w plecy.
"Byłby to przypadek rzadki, a czy w ogóle są przypadki? – pyta retorycznie poeta. Nie przypuszczam, by tego rodzaju materiał mógł ukazać się "bez wiedzy i zgody" odnośnych Mocy, a skoro się ukazał, to znaczy, że Moce przy pomocy tego i innych posunięć do czegoś zmierzają. A do czegóż mogą w ten sposób zmierzać, jeśli nie do stworzenia atmosfery sprzyjającej dokonaniu podmianki?
Wprawdzie z czeluści, w których premier Tusk wygotowuje swoje expose, dochodzą słuchy, że rząd z wielkim przytupem ogłosi "ozusowanie" tzw. "śmieciowych" umów dla pracowników, tzn. umów o dzieło, piekąc na jednym ogniu dwie pieczenie: jedna, to zneutralizowanie poparcia "Solidarności" dla PiS – bo to właśnie "Solidarność" domagała się objęcia przymusowym ubezpieczeniem społecznym wszystkich umów pracowniczych, a druga – zwiększenie w ten sposób haraczu przechwytywanego przez rząd z gospodarki – ale komentatorzy nie spodziewają się 12 października jakichś rewelacji. Bo też – powiedzmy sobie szczerze – jakichż rewelacji można spodziewać się w państwie okupowanym przez bezpieczniackie watahy, w którym nie można zmienić ustanowionego w 1989 roku modelu kapitalizmu kompradorskiego, w którym iluzja płynności finansowej osiągana jest wyłącznie poprzez zadłużanie kraju w tempie około 10 tys. złotych na sekundę i którego gospodarka jest przekształcana zgodnie z niemieckim programem "Mitteleuropa" z 1915 roku, przewidującym nie tylko ustanowienie w Europie Środkowej niemieckich protektoratów, ale również – przekształcanie ich ekonomiki w gospodarki peryferyjne i uzupełniające gospodarkę niemiecką? Toteż rząd wpędzony w zawirowania próbuje desperacko lawirować między Scyllą a Charybdą, to znaczy – między wrogami chrześcijaństwa i Kościoła a katolicką częścią opinii publicznej, z jednej strony, odrzucając z udziałem koalicji rządowej forsowany przez dziwnie osobliwą trzódkę biłgorajskiego filozofa projekt legalizacji aborcji, ale z drugiej – wprowadzając na porządek dzienny projekt finansowania Kościoła na poziomie 0,3 proc. odpisu z podatku dochodowego, mimo iż Konferencja Episkopatu, łącznie z przedstawicielami innych wyznań, uważa, że bezpiecznym poziomem byłby 1 procent.
Jednocześnie konsekwentnie zmierza do "uporządkowania" rynku medialnego zgodnie z oczekiwaniami nie tylko bezpieczniackich watah, które nie życzą sobie żadnych mediów, nie kontrolowanych za pośrednictwem kadrowych funkcjonariuszy i konfidentów, ale przede wszystkim – przez Naszą Złotą Panią, której niezależne media w Polsce w przeddzień przystąpienia do realizacji scenariusza rozbiorowego są potrzebne jak psu piąta noga. Toteż zapowiedziana skokowa podwyżka opłat koncesyjnych została uznana przez dyrektora Radia Maryja ojca Tadeusza Rydzyka za posunięcie zaporowe, które może doprowadzić do likwidacji tej rozgłośni.
Wprawdzie deklaracja posła Palikota, iż przygotowywana jest podmianka w postaci dopuszczenia do obecnej koalicji PO-PSL również Sojuszu Lewicy Demokratycznej, została wyśmiana przez Leszka Millera – ale – po pierwsze – wymowni Francuzi powiadają: "rira bien qui rira le dernier", co się wykłada, że ten się dobrze śmieje, kto śmieje się ostatni, a po drugie – rosyjski minister spraw zagranicznych, książę Gorczakow, podkreślał przy każdej okazji, że nie wierzy informacjom niezdementowanym.
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!