Bardzo niekulturalnie dożarli wrażliwym na seks "narodowcom" tęczowi lewacy, insynuując lesbijskie skłonności autorki kultowej "Roty". Nie jest to dla mnie novum, jako że lat temu sporo krakowską debatę partii konserwatywno-liberalnej tyczącą głównie kwestii medycznych związanych z homoseksualizmem zakłócał plączący się za nią frustrat, który nam z sali namiętnie obwieszczał, że sam Roman Dmowski tej właśnie był orientacji. Też chłopak szukał "kolegi", bo bardzo cierpiał.
Życie intymne Marii Konopnickiej mało mnie interesuje, co nie jest bynajmniej spowodowane brakiem mojego uznania dla jej twórczości literackiej czy działalności patriotycznej. Wprost przeciwnie, ta niezbyt rodzinnie szczęśliwa i prowadząca z tego powodu niezwykły dla kobiet swojego czasu tryb życia poetka, nowelistka i publicystka polskiego realizmu z pewnością należy do bardziej ciekawych zjawisk przełomu XIX i XX wieku.
Wyciągane natomiast przez środowiska prohomoseksualne argumenty tyczące rzekomo lesbijskich skłonności autorki "Roty", pozostającej w długoletnim związku małżeńskim matki ośmiorga dzieci, w ogóle mnie nie przekonują, a gdyby nawet coś "było na rzeczy", to zszokowane mogą być tylko osoby z dość mikrą wyobraźnią.
Przypisywana skłonność w przypadku Konopnickiej jest mało prawdopodobna, lecz gdyby w podobny sposób spojrzeć na życiorysy najznakomitszych artystów czy nawet polskich herosów z najbardziej patriotycznego panteonu i powytykać im ewidentne zboczenia, nałogi czy zdrady, to w rzeczywistości pozostaliby nam jedynie do dydaktycznego użytku ci, którzy w bardzo wymagającym trybie zostali przez Kościół nasz zaliczeni do grona świętych.
Długoletnia zażyłość z Marią Dulębianką polegająca na wspólnym zamieszkiwaniu w Żarnowcu i odbywanych razem europejskich wojażach przy jednoczesnym rozstaniu z nie dość otwartym na jej rozmaitą aktywność, a w końcu też bankrutującym mężem, mogą jedynie wystarczać do wyciągnięcia seks-wniosków grzebiącym w ludzkich biografiach "badaczom" nurtu gender i queer.
Broniła ponoć "praw kobiet", z czego również w podnoszonej kwestii zupełnie nic nie wynika, bo los polskich dzieci na przykład też ją zajmował, a o zwierzakach pisała z dużą sympatią.
Mało tego, świadectwa współczesnych wskazują na spory pociąg owdowiałej na koniec Marii właśnie do mężczyzn i vice versa. Rozmaitych adoratorów kręciło się przy niej sporo. Raz kojarzono ją z młodszym o siedemnaście lat dziennikarzem, a innym razem spektakularnym samobójstwem popisał się odrzucony filozof.
Jako dziecko nie przepadałem za bajeczkami Konopnickiej, które dla mnie były po prostu zbyt ckliwe i mało ekscytujące, nie wspominając już "realizmu" ponurych historyjek o Jasiu, co "nie doczekał", czy "naszej szkapie".
Tekst "Roty" z roku 1908 także należy traktować jako świadectwo czasów zaborów. Pełen patosu wiersz może być dzisiaj przedmiotem już spokojniejszych analiz, a także bardzo ostrożnych odniesień o charakterze współczesnym. Niemcy faktycznie pokazali niebawem dwukrotnie, na co ich stać, przechodząc od germanizacji do likwidacji swoich sąsiadów, w czym zresztą nie byli odosobnieni.
Niemniej jednak, jeśli tak wielu ludzi nadal porusza pieśń, której tekst mówi, że nie damy "pogrześć mowy", czy też nie pozwolimy Niemcowi sobie "pluć w twarz", to znaczy, że utwór przerósł swój historyczny kontekst i nadal jest ważny dla narodowej wspólnoty.
Czy fakt, że autorka nazywanej przez niektórych drugim hymnem Polski "Roty" byłaby jednak lesbijką, praktykującą jakieś nieokreślone formy tej przypadłości głównie po pięćdziesiątce, co przy przeciętnej życia w tamtym okresie czyniło z niej już kobietę bardzo dojrzałą, miałby znaczenie dla normalnego Polaka dowolnych w zasadzie czasów?
Po pierwsze – tak zacny "Mazurek", którego słowa napisał Józef Wybicki, człek niezwyczajnej odwagi w chwilach carskiego terroru, jak również rzeczona "Rota" w sposób ewidentny powinny po latach niefartu ustąpić miejsca pieśni, z którą na ustach nasi Przodkowie wyrąbywali przestrzeń dla swego suwerennego bytu.
"Bogurodzica" w sposób niekwestionowany towarzyszyła Polakom podczas budowy potęgi narodowego państwa i wielka szkoda, że przy dyskusjach tyczących spraw symbolicznych po roku 1989 nie przywrócono tej pieśni funkcji narodowego hymnu.
Po drugie – wbrew podnoszonym lamentom w Polsce nie występuje społecznie zauważalne zjawisko dyskryminacji homoseksualistów i tym wydumanym problemem żywić się mogą jedynie ekstrema, które chcą jakoś zaistnieć w sferze medialnej.
Należy tutaj nadmienić, że w podejściu do męskiego homoseksualizmu pojawia się pewne zniecierpliwienie dopiero w momencie publicznej manifestacji niewyobrażalnie wprost obrzydliwych dla normalnego człowieka relacji o charakterze fizycznym. Homoseksualista wyłącza ten sposób myślenia o oponentach z wiadomych przyczyn, więc woli wersję, że bardzo cierpi za "inność", a nie za swój ekshibicjonizm.
Jeżeli natomiast chodzi o żądanie pieniędzy, władzy, a w trzeciej dopiero kolejności – akceptacji skłonności homoseksualnych tzw. feministki, to trzeba brać pod uwagę fakt, że zachowania lesbijskie dziś nie wzbudzają u ludzi zbytniego zainteresowania, zaś sprzeciw może wynikać jedynie z obsesyjnych ataków bardzo nerwowych "działaczek" na budujące wartości, w tym zwłaszcza naszą religię i zdrową polską rodzinę. Szczególnym paskudnym akcentem promocji tych "preferencji" są działania godzące w dobra normalnych kobiet i dzieci, których ochrona zawsze była priorytetowa dla naszej cywilizacji.
Reasumując, cała historia rzekomych skłonności autorki kultowej "Roty", co to za drugi hymn może robić, przypomina wyśpiewywane przy zakrapianych "ogniskach" opowiadanie o wyimaginowanym zdarzeniu w naszej Stolicy Tatr.
W Zakopanem przy fontannie
Baca zabrał cnotę pannie
Cy ją zabrał, cy nie zabrał
W każdym razie ją rozbabrał
Tyle że radość przy "konopnickim bajaniu" wynika już z samego "rozbabrania" kolejnej sprawy w beznadziejnie usposobionym polskim piekiełku i sama cnota czy "orientacja" poetki nie mają tutaj akurat wiele do rzeczy.
Jan Szczepankiewicz
Kraków, 1 grudnia 2012 r.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!