Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...forum z nr. 41/2013 J.Czekajewski - Gratulacje na 70. urodziny Lecha Wałęsy
Rekordowe palie
W 2001 r. mieszkanka Winnipegu (Manitoba), Kerrilynn Laing, podczas swojej pierwszej w życiu wyprawy na ryby złowiła jedną z największych palii jeziorowych w historii światowego wędkarstwa. Ryba została złowiona w Great Bear Lake na Terytoriach Północno-Zachodnich.
Innym razem napisał wiersz poświęcony znanym ongi w Mińsku osobistościom pt. "Ludzie Mińska".
W wierszu tym była strofa o prezydencie miasta Mińska Stanisławie Chrząstowskim i jego szwagrze Rudolfie Porzeckim:
Chrząstowski, Mińska mer,
A z nim Porzecki, dzielny mąż.
A imię ich czterdzieści czter,
Wkluczając gąbkę – patrz epohge.
Bohdan Wańkowicz mieszkający z Rudolfem Porzeckim w Postawach miał nieostrożność pokazać ten wiersz panu Rudolfowi, zwanemu Rudźką. Rudźka rozgniewał się nie na żarty.
– Ależ to idiotyczne! – ryknął.
– Idiotyczne – przyznał Bohdan.
– A jednak ty, Bohdanie, uważasz to za dowcipne?
– Dowcipne... Nie wiem. Dowcip to rzecz względna. Uważam, że wiersz jest zabawny.
– A ja uważam, że nie jest ani zabawny, ani dowcipny, a po prostu głupi!
Ot, kiedyś w Mińsku stary Legatowicz pisywał dowcipne wiersze...
(Legenda o dowcipnych wierszach starego Legatowicza, ojca adwokata, była legendą martwą, gdyż ani na piśmie, ani w pamięci ludzkiej nie zachował się ani jeden wiersz tego satyryka mińskiego drugiej połowy XIX wieku).
Rudy pisywał też z rzadka satyry zrozumiałe nawet dla niewtajemniczonych. Miał on – na szczęście nie on jeden! - wstręt do histerycznego patriotyzmu polegającego na westchnieniach, wykrzyknikach, frazesach, smarkaniu się, wierszyku "Kto ty jesteś? – Polak mały", rymach "ojczyzny-blizny" i – "Rocie" Konopnickiej. Napisał więc parodię "Roty". Uznał, że zapowiedź poetki "nie będzie Niemiec pluł nam w twarz" jest za słaba
i zamienił ją wierszem "nie będzie Niemiec na nas s...".
Dziesięcioletni pobyt w powiecie miechowskim, którego ziemiaństwo było zatrute toksynami endecji, natchnął Rudego do napisania szeregu rymowanych paszkwilów skierowanych przeciwko Józefowi Piłsudskiemu.
Było to jednak raczej uprawianie sztuki dla sztuki. Rudego bowiem polityka mało interesowała. Tyle tylko, że jako ultrakonserwatysta nie znosił socjalistów.
Pisywał też utwory "dla dzieci". Ułożył m.in. elementarz, w którym np. literę "U" ilustrowały takie przykłady: "Tu dwa ule, a tu dwie dupy"... "upławy u Urszuli". Poza tym układał zagadki. Jedna z nich zaczynała się tak:
Wyłazi ze mnie czasem kiełbaska, Ciemnobrązowa cynamon-laska...
I kończyła:
Któż taka jestem? Zgadnij że dziecię!
Znaleźli się niegodziwcy, a w ich liczbie autor tej kroniki (bije się mocno w piersi!), którzy tych wierszyków uczyli swych sześcioletnich siostrzeńców ku zachwytowi latorośli, a ku wielkiemu – i słusznemu – oburzeniu matek. Popisowym numerem Rudego był wykład o literaturze białoruskiej.
Polegał na recytowaniu i komentowaniu sprośnych wierszyków zaczerpniętych z autentycznego folkloru białoruskiego. Wykład miał ogromne powodzenie – po pierwsze dlatego, że komentarze były absurdalne, a po drugie – że przed recytacją każdego kawałka prelegent zapowiadał: "A teraz powiem państwu wiersz pióra pani Ludwiki Życkiej", albo: "A teraz posłyszą państwo utwór Zdzisława Kleszczyńskiego, który dostał niedawno pierwszą nagrodę na konkursie welocypedowym".
Ta druga zapowiedź była aluzją do pierwszej nagrody "Tygodnika Ilustrowanego" zdobytej przez Kleszczyńskiego w roku 1913 za wiersze o ks. Józefie Poniatowskim pt. "Książę".
Łatka "rezydenta" uczepiła się Rudego między innymi z takiego powodu.
pędził szereg lat w Mianocicach powiatu miechowskiego u państwa Józiolostwa Hallerów. Gdy spytano panią Hallerową, czy Rudomina jest ich krewnym, bo stale mieszka w Mianocicach, zapytana odpowiedziała:
– Nie, nie jest krewnym, a tylko przyjacielem. A po chwili dodała:
– Wyszło trochę zabawnie, bo przyjechał do nas na trzy dni, a siedzi trzynaście lat.
Złośliwość – zapewne mimowolna – pani Hallerowej nie była ścisła. Po pierwsze Rudy przemieszkał w Mianocicach nie trzynaście, a tylko dziewięć lat, po drugie zaś co kilka miesięcy chciał wracać do siebie i za każdym razem zatrzymywano go dosłownie gwałtem. Rudy bowiem miał własny dom, do którego koniec końców wrócił około roku 1930. Był razem z braćmi Wackiem i Franiem właścicielem ładnych folwarków Soroki i Januszew w powiecie dziśnieńskim.
Długi pobyt Rudego w Kieleckiem stanowił bujną kartę w jego życiu. Popijał tam, jeździł konno, polował, grywał w brydża.
Kwaterą główną były wspomniane Mianocice, ale dużo czasu spędzał w Olesznie Kundzia Niemojewskiego, syna i spadkobiercy słynnego dziwaka Sergiusza. Rudy opowiadał Tadeuszowi dziwy o tym Olesznie. Tadeusz słuchał opowiadań Rudego z niedowierzaniem, zanim się osobiście nie przekonał, będąc latem 1923 na polowaniu na kaczki w Olesznie, jakim anachronizmem był ten dwór położony niemal w sercu Mazowsza.
Pamięć o Karolu Radziwille Panie Kochanku i innych oryginałach litewskich sprawiła, że starym nawykiem myślenia właśnie okrojoną do obszaru "Ziem Wschodnich" Litwę uważano wciąż za rezerwat dziwactwa i "feudalnych" (proszę mi darować wyraz utarty, lecz błędny!) obyczajów. Tymczasem wszelkie dziwactwa i "feudalizmy" znikły na Litwie niemal bez śladu po rewolucji i wojnie 1917–1920, natomiast w Olesznie powiatu włoszczowskiego "przedrozbiorowe" fantazje szlacheckie kwitły bujnym kwieciem. (Mówię o czasach kawalerskich Kundzia, bo po poślubieniu panny "Kropki" Morawskiej z Miławczyc podobno się ustatkował).
Gość w Olesznie dostawał osobny pokój z przybitą kartką ze swym nazwiskiem i miał przydzielonego kozaczka w liberii – zresztą przykładnie mazurzącego – który go na krok nie odstępował. W pewnych chwilach życia było to nawet krępujące. Wódka i szampan – zresztą węgierski Palugay – płynęły strumieniem.
Nad ranem szczuto gończymi i chartami hodowanego lisa, albo strzelano do domowych kaczek na stawie. Wszystko to zresztą było niewinne i mniej lub więcej normalne.
Gorzej, że Kundzia trzymały się od czasu do czasu nieobliczalne szusy. A więc np. doniesiono mu, że jakiś urzędniczyna wydziału powiatowego we Włoszczowej rozpuszcza o nim plotki, że trzyma w Olesznie harem (co poniekąd było prawdą).
Kundzio podstępnie zwabił tego urzędniczynę do Oleszna i kazał "kozaczkom" wsypać mu na ganku tuzin nahajów.
– Wiesz za coś dostał? – spytał Kundzio po egzekucji.
– Nie wiem.
– Za to, żeś kurwa. Powtórz!
– Za to, żem kurwa.
Incydent nie miał dla Kundzia przykrych następstw, bo biedny urzędnik po powrocie do Włoszczowej nikomu się ze wstydu nie skarżył.
Wspomniałem o szczuciu hodowanego lisa. Odbywało się na terenie olbrzymiego – długości chyba 500 kroków – czworoboku otoczonego z trzech
stron budynkami. Czwartą stroną był płot, a za nim łan zboża. Lisa wypuszczono z klatki i poszczuto gończymi. Był na pół oswojony i nie bardzo chciał uciekać. Dopiero gdy go gończe zaczęły skubać, puścił się galopem i od razu odsadził od piesków na pół długości czworoboku. Tymczasem dwa charty stały wyprężone na smyczy, wpatrzone w umykającego lisa.
Gdy lisa dzieliło od zbawczego łanu zaledwie 100 kroków, dopiero wtedy puszczono charty ze smyczy. Tadeusz nie mający doświadczenia w polowaniu z chartami, przekonał się o szybkości tych psów. Jak strzały z cięciwy poleciały przez dziedziniec, przeskoczyły przez głowy gończych i dopadły lisa w chwili, gdy już-już miał się skryć w łanie pszenicy.
Odbiegłem jednak od tematu, bo rozdział jest poświęcony Rudemu, a nie Kundziowi Niemojewskiemu. Aby nie wracać już do kieleckiego okresu jego życia, dodam tylko, że nie wyniósł z tamtego okresu żadnych zdobyczy duchowych. O ziemiaństwie kieleckim był zdecydowanie ujemnego zdania:
– Zacni, lecz dziwni to ludzie – mówił nieraz Tadeuszowi – jedynym tematem ich rozmów są albo kłopoty gospodarcze, co samo przez się jest nudne, albo – koń. Koń, który jest koniec końców bydlęciem pociągowym lub pod siodło, stanowi w ich rozmowach jedyny surogat poezji.
Na spisanie wszystkich kawałów Rudego trzeba by grubego tomu. Przytoczę więc tu kilka, nie tyle najcelniejszych, ile takich, które zapamiętałem. Nie znosił utworów Gabryeli Zapolskiej. "To histeria, a nie literatura – powiadał – kobieta rodzi dziecko: zdawałoby się rzecz zwykła, ale u Zapolskiej «Gloria in excelsis Deo»".
Gdy w roku 1920 ukończyli z Tadeuszem służbę ochotniczą w lotnictwie,
ofiarował przyjacielowi fotografię w mundurze z napisem: "Na pamiątkę wspólnej kampanii tureckiej".
Czasem bawił się w trawestację znanych przysłów, np.: "Gdyby ciocia nie miała menstruacji, to byłaby co miesiąc zdrowa".
Gdy latem 1917 roku bawił u Marylki Słotwińskiej w Rawaniczach i podkochiwał się w tej młodej wówczas i niebrzydkiej wdówce, ktoś z gości rawanickich spytał go: "Cóż pan porabia, panie Witoldzie?" – "A nic. Chodzę po polu i liczę kroki: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, moje... Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, moje"... (Chodzi o to, że wedle cywilnych praw rosyjskich wdowie przysługiwała siódma część majątku męża, czyli w interpretacji Rudominy dostałby w posagu każdy siódmy krok).
Pewnego razu zadziwił obecnych szczególną rachubą czasu: "Trzy już przeżyłem Konklawe"...
Opowiadanie o Janie Oskierce, znanym magnacie wileńskim, tak zaczął:
"Gdy Oskierka skończył 21 lat, no bo nic innego nie skończył"...
Kiedyś w rozmowie z Tadeuszem zachwalał urodę jakiejś przyjezdnej panienki, której Tadeusz nie znał. "Co to za typ urody?" – spytał Tadeusz. "No, jak by ci powiedzieć; taka przystojna kurewska twarz"...
O panu S.W. nie odznaczającym się większą inteligencją mówił, że "razem z kupcami fenickimi wymyślił szkło".
Raz szli z Tadeuszem ulicą. Rudy ukłonił się jakiemuś panu przejeżdżającemu dorożką. "Kto to był?" – spytał Tadeusz. "Przeciszewski". – "Nic podobnego. To nie był Przeciszewski". – "Racja", ale mi było wygodniej powiedzieć "Przeciszewski"...
Potrafił doprowadzić ludzi do rozpaczy powtarzaniem jednego i tego samego kawału. Przez czas dłuższy ofiarą tego rodzaju prześladowań był zacny ziemianin pan Antoni Grzegorzewski, starszy pan, który mógłby być ojcem Rudego. Spotykając go codziennie w klubie w Mińsku, Rudy zwracał się do niego z emfazą: "Witam pana, panie Grzegorzu!". Na to pan Grzegorzewski: "Po pierwsze mam Antoni na imię, a po wtóre nic pana nie upoważnia do zwracania się do mnie po imieniu". Ten krótki dialog trwał każdego wieczoru przez kilka miesięcy i – rzecz dziwna – nie znudził ani Rudego, ani pana Grzegorzewskiego.
Innym razem Rudy jadł obiad u Langnera w Warszawie z Bodziem Zalutyńskim. Przy sąsiednim stoliku siedział pan Grzegorzewski w towarzystwie Witulka Wagnera. Zalutyński podsunął myśl, że warto by zrobić jakiś kawał Grzegorzewskiemu. Rudy kazał sobie podać arkusik papieru i wystosował urzędowy list po rosyjsku – z kancelarii gubernatora wileńskiego do isprawnika powiatu dziśnieńskiego. List był podpisany przez p.o. gubernatora Zalutyńskiego, a kontrasygnowany podpisem "za naczelnika kancelarii A. Grżegorżewskij". List włożono do koperty i przez kelnera doręczono Witulkowi.
Witulek oczywiście zaraz pokazał list Grzegorzewskiemu. Zacny pan Antoni aż podskoczył na krześle z oburzenia, przy czym – jak opowiadał potem Witulek – oburzył się nie tyle na użycie jego nazwiska, ile na to, że podpis brzmiał nawet nie "naczelnik kancelarii", a tylko "za" naczelnika kancelarii.
W czasie podróży pociągiem w Kielecczyźnie spotkał go niemiły wypadek: skradziono mu walizkę. Meldując o tym na posterunku żandarmerii na stacji Przysieka (było to zaraz po wojnie, gdy posterunków żandarmerii na kolei jeszcze nie zlikwidowano), oznajmił: "Zrobiono mi reformę rolną z walizką". – "Nie rozumiem" – odparł wachmistrz żandarmerii. "No – skradziono mi walizkę". Wachmistrz zmarszczył brew: "Za takie dowcipy będzie pan odpowiadał. Czy chce pan, abym zaprotokołował pańskie słowa o reformie rolnej?" – "Proszę bardzo".
Poczciwy żandarm zaprotokołował i Rudomina podpisał protokół. (Było to na wiele lat przed wprowadzeniem ustawy o "lżeniu narodu polskiego" i kawał nie miał przykrych dla Rudego następstw).
Czy należy spodziewać się większej liczby niespodzianek, kupując dom nowy niż "używany"?
Kupując dom "używany", kupujemy to, co widzimy i ewentualnie co sprawdzimy podczas "home inspection". W przypadku domów z planów, płacimy za nasze marzenia, które czasami w rzeczywistości wyglądają zupełnie inaczej. Przy obecnym rynku często tak naprawdę kupując nowy dom, nie mamy wcale zbyt wiele do powiedzenia. Domy sprzedają się tak szybko, że budowniczy niemalże nam "robi łaskę", że sprzedaje nam dom, niż odwrotnie. Wielodzienne kolejki pod otwierającymi się nowymi biurami sprzedaży powodują, że to nie klient ma jakieś przywileje czy prawa. To sprzedający dyktuje swoje warunki!
Ale wracając do pytania, należy wiedzieć o kilku zagadnieniach przy kupnie nowych domów z planów.
– Drobny druk – tym, na co należy między innymi zwracać uwagę przy kupnie nowych domów, są kontrakty pisane drobnym drukiem. Należy pamiętać, że kontrakt ten jest przygotowywany przez prawników reprezentujących firmę budowlaną w taki sposób, by zabezpieczać jej interesy. Niestety, są one tak pisane, że w sprawach spornych, kupujący nowy dom jest zwykle bez szans na walkę z budowniczym. Jest to tak zwana zasada "my way or highway", a ponieważ popyt przewyższa podaż, wszelkie próby wymagania od budowniczych często są nieskuteczne.
– Czytanie planów – Należy mieć dużą umiejętność czytania i rozumienia planów przy wyborze domu, który nie jest jeszcze wybudowany. Z planów trudno jest wychwycić osobom do tego nieprzygotowanym ewidentne problemy funkcjonalne, których nie brakuje. Często pomieszczenia w naturze, po wybudowaniu okazują się znacznie mniejsze, niż wynikałoby to z planów. Ponadto, często tak naprawdę to nie mamy zbyt wielkiego wyboru, bo ciekawsze plany są już zajęte.
– Ceny wywoławcze – domów są zwykle wyższe niż na billboardach reklamowych. Nieistniejąca możliwość negocjacji ceny oraz ukryte koszty zamknięcia transakcji. Dodatkowe opłaty za przyłącza, drzewa, parki, levees. Standardowo podatek HST będzie ukryty w cenie. Czasami niższe oferowane oprocentowanie jest również wbudowane w cenę sprzedawanego domu.
Bardzo wysokie koszty wszelkich usprawnień (upgrades) – na przykład podłoga drewniana może kosztować ponad 15,00 dol. za stopę kwadratową, gdy instalowana przez własnych fachowców kosztuje połowę tej sumy. Często istnieje bardzo ograniczona selekcja materiałów wykończeniowych. Oferowane płytki ceramiczne lub dywany są często najniższej jakości.
Typowe są wielotygodniowe opóźnienia w przekazaniu domu. Budowniczy ma obowiązek poinformować na 65 dni przed przejęciem o opóźnieniu, które będzie powyżej 15 dni. W wypadku gdy tego nie zrobi, kupujący może ubiegać się o odszkodowanie za opóźnienie od New Home Warranty Program w wysokości do 100 dol. na dzień. Jeśli kupujący dom wynajmuje apartament i może w nim pozostać do zamknięcia transakcji, to opóźnienie nie jest dużym problemem. Jeśli jednak sprzedało się własny dom i należy go opuścić w określonym czasie, to opóźnienie w przejęciu nowego domu może być bardzo poważnym problemem.
– Otoczenie nowego domu – czyli zieleń, podjazd itd. są zwykle wykańczane znacznie później. Życie w kurzu i bałaganie może trwać przez wiele miesięcy. Klimatyzacja jest często zakładana dopiero po skończeniu landscaping i wypoziomowaniu działki (grading).
– Usterki – Nowe domy na ogół spełniają wszelkie wymagania norm budowlanych, gdyż muszą być one budowane zgodne z Ontario Building Code.
Dlatego rzadko robi się pełną inspekcję domu przy jego odbiorze. Głównym problemem są drobne usterki, które zwykle są wychwycone w czasie tzw. "preclosing inspection" przed przejęciem domu. Jeśli budowniczy jest rzetelny, to usterki zostaną usunięte szybko, ale w wielu przypadkach trwa to do roku. Pęknięcia fundamentów są zwykle najpoważniejszym problemem technicznym w pierwszych latach po wybudowaniu i pokryte są gwarancją przez NHWP do dwóch lat. Inne drobne problemy techniczne są pokryte gwarancją do roku czasu.
– Czynnik ludzki – jest chyba jednym z największych problemów przy kupnie nowych domów. Żyjemy w Kanadzie i oczywiście wszyscy akceptujemy mieszankę kulturową, jak długo jest ona w zdrowych proporcjach. Wiele nowych osiedli przybiera zbyt etniczny charakter, który nie zawsze jest zgodny z naszymi oczekiwaniami.
– Niespodzianki – jak oglądamy plan nowego osiedla, to zwykle na makietach widzimy wiele drzew, czasami mały stawek itd. To wszystko by zachęcić kupujących. Dość często w praktyce okazuje się, że nagle dom wychodzi na ruchliwą drogę, linię wysokiego napięcia, skrzynki elektryczne i różnego rodzaju niechciane elementy
Wspomniałeś o tym, że w cenie nowych domów zawarty jest podatek HST. Jakie to ma znaczenie dla kupujących?
Dość znaczne! Po pierwsze, ceny wzrosły o 5-10 proc. tylko dlatego, że kupujący tak naprawdę płaci za "ukryte" w cenie HST. Ale ma to jeszcze jedno istotne znaczenie. Otóż dziś w każdym kontrakcie na zakup nowego domu prosto od buildera zawarta jest specjalna klauzula, która czyni kupującego nowy dom odpowiedzialnym za podatek HST. Jeśli kupujemy dom dla siebie i zamieszkamy w tym domu z ceny, którą płacimy za dom, builder odprowadza podatek HST do rządu i nic się nie dzieje.
Jednak jeśli ktoś kupuje nowy dom (nieruchomość) na spekulację i sprzeda ją następnej osobie (najczęściej z zyskiem) nawet bez wprowadzanie się to takiej nieruchomości, to może zaistnieć sytuacja, że Revenue Canada upomni się od takiej osoby o ten podatek HST, który jest zawarty w cenie.
Dlaczego się tak dzieje?
Otóż, gdy kupujemy nowy dom i będziemy w nim mieszkać (czyli dom jest na nasz użytek) – HST jest jak gdyby pomiędzy Revenue Canada a deweloperem. W przypadku spekulantów – Revenue Canada może uczynić "spekulanta" odpowiedzialnym za zapłacenie podatku.
Zdarza się to coraz częściej – dlatego dla wszystkich, którzy kupują domy z zamiarem natychmiastowej odsprzedaży – powinno to być przestrogą.
Maciek Czapliński
Rozmowa z kierownikiem oddziału duńskiej unii kredytowej DUCA, Katarzyną Michniewicz
– Od naszej ostatniej rozmowy minęło już trochę czasu, DUCA ma do zaoferowania nowe rzeczy i generalnie jest to Unia Kredytowa, która daje coś więcej niż usługi, które znajdziemy w zwykłym banku, już choćby przez to, że człowiek, który jest klientem, jest również udziałowcem, a więc z tego faktu może mieć dodatkowe korzyści. Kończy się rok, idzie okres wzmożonych przedświątecznych obrotów, a zatem co nowego w DUCA, co słychać?
– Przede wszystkim chciałam zapewnić wszystkich członków, którzy mają już u nas konta, a jednocześnie poinformować klientów, którzy noszą się z zamiarem otwarcia u nas konta, że mamy kolejny bardzo dobry rok pod względem finansowym, jeden z najlepszych w historii. Jest więc zysk, a więc będziemy się dzielić tym zyskiem z klientami.
Szlakami bobra: Na ziemi Śpiącego Olbrzyma
Napisane przez Joanna Wasilewska, Andrzej JasińskiNiedaleko przed miastem Thunder Bay, 50 km w Jezioro Górne wcina się półwysep Sibley, ma 10 km szerokości, jego zachodnia strona to klify sięgające 380 metrów ponad poziom jeziora, jedne z najwyższych w Ontario, wschodnia, płaska, wynurza się z wody na zaledwie 75 metrów.
Do naszego celu, Parku Prowincyjnego Sleeping Giant, mamy od Autostrady Transkanadyjskiej jeszcze 40 km jazdy. Park zajmuje 244 km kwadratowe u końca półwyspu, wyłączając wypoczynkową miejscowość Silver Islet i obserwatorium ptaków na cyplu. Ma 200 miejsc pod namioty tarasowo położonych na brzegu jeziora Marie Louise na zbiorowym kempingu i 40 miejsc w interiorze, gdzie dotrzeć można piechotą lub kajakiem.
Park powstał w 1944 roku i do 1988 nosił nazwę Sibley Provincial Park, potem zmieniono ją na Sleeping Giant, od ukształtowania skał, które sprawia, że rzeczywiście wyglądają jak leżący olbrzym, widać głowę, szyję, pierś, kolana… Olbrzym góruje nad okolicą, widać go i z kempingu, i z miasta Thunder Bay.
Jedna z wersji indiańskiej legendy mówi, że to Nanabusz, duch wodnych głębin. Olbrzym chronił Indian Odżibuejów mieszkających na północnym brzegu Jeziora Górnego przed ich odwiecznymi wrogami, Siuksami. Pewnego dnia, siedząc na brzegu jeziora, Nanabusz poskrobał skałę i odkrył srebro. Przestraszony o los swych podopiecznych, nakazał im zakopać srebro na małej wysepce i przysiąc, że nigdy nie wydadzą tajemnicy. Nanabusz wiedział, że gdy biali ludzie odkryją tajemnicę, zajmą indiańską ziemię. Pycha i próżność jednego z członków plemienia zgubiły Indian, sporządził broń ze srebra i pojmany w czasie walki przez Siuksów, zdradził tajemnicę. Parę dni później Nanabusz ujrzał wojenne canoe Siuksów zmierzające w kierunku wyspy wraz z dwoma białymi ludźmi. Wbrew zakazom Wielkiego Ducha Nanabusz wywołał sztorm, który zatopił wrogów i białych ludzi. Za karę Wielki Duch zamienił go w skałę, leży tak do dziś, na zawsze strzegąc zakopanego skarbu.
Tyle mówi indiańska legenda, ale tak naprawdę Nanabusz nie zdołał ustrzec tajemnicy. W 1868 roku na maleńkiej skalnej wysepce u końca półwyspu, w tym czasie o przekątnej zaledwie 25 metrów, biały człowiek odkrył srebro. Nazwano ją Srebrną Wysepką. Tak powstała pierwsza w Ontario kopalnia tego kruszcu, prowadzona przez Alexandra Sibleya, współwłaściciela Silver Islet Mining Company. Ponieważ wysepka wystawała z wody tylko na dwa i pół metra, zbudowano drewniane bariery przed falami i powiększano ją skruszoną skałą, przez co dziesięciokrotnie zwiększyła swoją powierzchnię. Na półwyspie naprzeciwko wysepki powstało osiedle górnicze o tej samej nazwie, Silver Islet. Jezioro Górne jednak nie chciało tak łatwo oddawać swoich skarbów. Sztormy niszczyły zabudowania na wysepce, zalewały szyby, górnicy walczyli z wodą i lodem. W 1884 roku pompy stanęły na zawsze i woda z szybów sięgających głębokości 384 metrów nie została wypompowana, kopalnia przestała funkcjonować. W ciągu 16 lat działalności wydobyto tu najwyższej jakości srebro wartości 3,25 miliona dolarów. Na kempingu w centrum parkowym jest ciekawa ekspozycja pokazująca tę historię.
http://www.goniec24.com/teksty/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7140#sigProId5487c2af11
Dzisiaj domy górników w osadzie Silver Islet na półwyspie stały się domkami letniskowymi, ale sporo tu opuszczonych siedzib, odrestaurowano też na nabrzeżu zabytkowy budynek General Store. Niedaleko osady można obejrzeć groby jej dawnych mieszkańców. Porośnięty lasem cmentarzyk budzi i zadumę nad kruchością ludzkiego życia, przemijaniem, i nad niszczejącymi śladami pierwszych pionierów, białych ludzi, którzy ciężką pracą zdobywali ten kraj. Większości grobów już nie ma, pozostało kilka, każdy otoczony pieczołowicie rzeźbionym płotkiem, zwyczaj w Polsce nieznany, może dla ochrony przed dzikimi zwierzętami. Na grobach drewniane tablice z nazwiskami, już tylko parę ledwie czytelnych. Wszystko rozpada się i znika w oczach, historia tych ludzi wraz z drewnem odchodzi w niebyt. Aż dziw, że nie znalazły się pieniądze, żeby ten materialny ślad kanadyjskiej historii ocalić od zapomnienia choć w skromnym fragmencie, ślad, którego nie zastąpią żadne pamiątkowe tablice, tak chętnie ustawiane w historycznych miejscach, jak też ta na cmentarzyku, na nią pieniądze się znalazły.
Nocą budzi nas stukot kopytek jeleni, przebiegają tuż koło namiotu, nawet za dnia nie za bardzo się boją. Jeleni w parku jest podobno bardzo dużo, stąd i dużo tu wilków, w okolicy znajdują się trzy stada. Podchodzą do samego kempingu, proszono nas, żebyśmy informowali rangerów, gdy je tu zauważymy. Nie ma natomiast łosi, wytrzebiła je jakaś choroba mózgu. Olbrzym wita nas rano pomarańczowym od wschodzącego słońca kolorem skał. Dzisiaj będziemy tam, na najwyższym miejscu na półwyspie. Pierwszym punktem na szlaku jest sztandarowa, umieszczana na wszystkich zdjęciach, nie licząc oczywiście Śpiącego Olbrzyma, formacja skalna o nazwie Sea Lion. Trwalszy od otaczających go skał diabaz oparł się procesowi erozji i może i przypomina lwa morskiego. Jest bardzo wcześnie i słońce ledwie liże skałę, nie możemy czekać dłużej na dobre zdjęcie. Osiem kilometrów idziemy płaskim szlakiem Kabeyun wzdłuż wschodniego brzegu jeziora. Widać wysepki, latarnię morską, dzikie plaże, woda płytka, tak jak płytkie jest całe Jezioro Górne, jego średnia głębokość to około 150 metrów, najgłębsze miejsce ma 460 metrów. Po płaskim szybko się idzie, lubimy takie tempo, Edyta z Tomkiem i Patrykiem zostają w tyle. Role odwracają się, gdy zaczynamy ostre podejście pod klify, gorąc okrutny, pot się z nas leje, oni młodsi prą do góry bez objawów zmęczenia. Ścieżka bardzo ostro wije się w górę, wprawdzie są ułatwienia w postaci kamiennych lub drewnianych stopni, ale nawet w Górach Skalistych szlaki prowadzi się łagodniejszymi zakosami. U góry tych, co wytrwali, wita ławka i napis: jesteś na szczycie Sleeping Giant, ale żeby obejrzeć piękne widoki, trzeba jeszcze przejść parę kilometrów. Warto to zrobić, pierwsze punkty widokowe są od wschodniej strony półwyspu, piękna panorama na jezioro i zatokę Tee Harbour z wciętym w nią półwyspem w kształcie litery T. Szlak dalej prowadzi na zachodnią stronę, widać stąd zamglone miasto Thunder Bay, klify schodzą do samego jeziora. Trasa kończy się nad niewielkim, ale imponującym kanionem zwanym Chimney. Pionowe, groźne skały, aż strach patrzeć w dół, tam jakby czeluść bez dna. Robimy mały piknik, siedzimy na Olbrzymie, kontemplujemy. Jeszcze rzut oka na Thunder Mountain na północy i z powrotem. Schodzenie ostro w dół wcale nie jest łatwe, bolą kolana, ale jest i tak przyjemniejsze niż wchodzenie.
Ze Sleeping Giant do kempingu można wrócić tą samą drogą, ale żeby było ciekawiej, Tomek, organizator, zaplanował przejście wąską doliną między Śpiącym Olbrzymem a Thunder Mountain na wschód Telus Lake Trail i powrót Sawyer Bay Trail. Oglądamy mapę i układ poziomic, wygląda, że dużych podejść już nie będzie, trasa wygląda na łatwą. W jakimże błędzie jesteśmy. Póki idziemy pod klifami, jest jako tako, ale ścieżka wąska, mało kto tędy chodzi, robi się bardzo dziko, upał staje się nieznośny, wypijamy resztki trzech litrów wody. I nagle zaczynają się podejścia, nikt tu się nie bawił w wytyczanie szlaku zakosami, idzie na krechę, prosto prawie w pionie pod górę, potem w dół, i znowu w górę, i znowu w dół. Docieramy do małych jeziorek, szlak wije się wśród dwumetrowych zarośli, nie widać co przed nami i co z tyłu, a co chwila natykamy się na świeże niedźwiedzie kupy, chyba nie może być w jednym miejscu tylu niedźwiedzi, pewnie jeden łazi ścieżką, bo mu wygodniej. Szlak mija piękne małe jeziorka pod klifami, wchodzi na skalne rumowisko olbrzymich głazów, które trzeba forsować przy pomocy rąk. Jeziorka i strumyki są zbawieniem. Zlewamy się lodowatą wodą, napełniamy butelki, licząc, że żadnych groźnych bakterii nie ma, najwyżej dostaniemy bobrowej gorączki i biegunki. Dochodzimy do jednokilometrowej Chest Trail prowadzącej do punktu widokowego na klifie, rezygnujemy, mamy dość drapania się pod górę. Teraz już w dół wzdłuż strumienia, jaka ulga. Wreszcie szlak dociera do Sawyer Bay Trail łączącego oba brzegi półwyspu. Znów musimy iść w górę, ale łagodna szeroka leśna droga to już pestka. Wokół świerki, białe i żółte brzozy, piękny las, trochę w klimacie Beskidów. Na kempingu sprawdzamy GPS, przeszliśmy 27 kilometrów, 700 metrów podejść pod górę. Edyta ocenia, że trasa nie była trudna, może i ma rację, ale nas zmordował upał.
Na kempingu mamy problem. Jedno z pustych miejsc wokół nas, naprzeciwko drogi, poprzedniego dnia zajęła kobieta z dwoma psami. Psy sympatyczne, kobieta mniej. Psy przychodzą się witać, Pimpek, wiadomo, tchórz, chowa się do namiotu, Fifka ostentacyjnie rozłożona na krzesełku łypie złym okiem. Prosimy panią, żeby trzymała psy na smyczy, tak jak nakazują przepisy, bo mamy koty i one się boją. Nic, żadnej reakcji, psy co chwila wpadają do nas z wizytą, w stosunku do nas miłe, atakują jednak swoich współbraci przechodzących drogą z właścicielami. Awantura za awanturą, ludzie grożą, że zawołają rangerów. Kobieta nie reaguje, wygląda na feministkę, żylasta, wysportowana, krótko ostrzyżona, o męskich rysach twarzy – one wszystkie jakby z jednego klucza dobrane – taka, co zawsze ma rację i świat do niej należy. Wreszcie psy się uspokajają. W ostatniej chwili udaje nam się zażegnać kolejną awanturę. Fifka, po długim namyśle, mając zapewne w intencji ochronę potomstwa w postaci Pimpka, wprawdzie już bardzo dorosłego, bo dziesięcioletniego, ale dziecko to dziecko, postanawia zrobić z psami porządek. Zdecydowanym krokiem z napuszonym ogonem i wojowniczym wyrazem mordy maszeruje na wyprawę wojenną na kemping naprzeciwko, łapiemy ją już na wrogim terytorium, oj, byłaby psia jatka, widzieliśmy ją już w takich akcjach. Feministka się pakuje i odjeżdża, za to pojawia się ranger przytłoczony obowiązkiem zaprowadzenia porządku i wykazania się wobec skarżących się ludzi. Winowajczyni nie ma, więc skupia się na nas. Koty mają być na smyczy, czy mamy smycze? Mamy, odpowiadamy, ale przecież to stare koty, Fifka ma ponad trzynaście lat, nie będą polować, nie stanowią żadnego zagrożenia, hałasu nie robią, bo nie szczekają. W tym momencie Pimpek wypryskuje z miejsca jak młodzieniaszek w pogoni za wiewiórką, bodajby go... Rangera to jednak nie obchodzi, według niego koty będą przeszkadzać innym. Przecież wokół nikogo nie ma, miejsca puste, tłumaczymy. Argument nie trafia, wprawdzie nie ma konkretnego przepisu o kotach, mówi, ale mają być na smyczy. Cholerny służbista, nikt nigdy się do naszych kotów nie przyczepiał, wprost przeciwnie, raczej budziły sympatyczne zainteresowanie. Nie ma co dyskutować, twarz z wypisanym IQ dużo poniżej średniej nie stwarza pola do kompromisu. Po półgodzinie przyjeżdża znowu, ale staje kilkadziesiąt metrów dalej i pewnie obserwuje nas przez lornetkę, koty na szczęście siedzą akurat w namiocie. Nas natomiast nurtuje coś innego, coś co było w jego wyglądzie takie nietypowe, nowe, czego nie zauważyliśmy wcześniej, a co nas zaniepokoiło. I nagle konstatujemy, że on był w kamizelce kuloodpornej. Od kiedy rangersi na kempingach chodzą w takich kamizelkach? Przed kim mają one ich chronić? Przed rodzinami z dziećmi? Kiedyś tego nie było, kiedyś ranger to był człowiek przyjazny dla turysty, teraz wygląda jak policjant, a my staliśmy się potencjalnymi przestępcami.
Następnego dnia wybieramy się na krótką trasę Joe Creek Nature Trail. Nabraliśmy się na zdjęcie wodospadu w przewodniku. Zdjęcie nie miało skali, okazało się wodospadem metrowym, ale pierwszy kilometrowy odcinek trasy wzdłuż potoku bardzo ciekawy. Wody w lecie niewiele, ale dno strumienia to płaskie różowe skały ze stopniami, wygląda to jak sztucznie zrobiony deptak. Na pocieszenie wybieramy się jeszcze na pięciokilometrową Middlebrun Bay Trail do zatoki Finley po wschodniej stronie półwyspu. Do jeziora szlak prowadzi przez świerkowe lasy porośnięte zwisającymi brodami mchu, gdy mgła z jeziora osiądzie w lesie, mech jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ożywa i nabiera koloru. Dalej trasę wytyczono plażami nad dwiema zatokami, piasek, płaskie różowe płyty granitu prześwitują gdzieniegdzie pod wodą, widoki po horyzont, pusto, prawie nie ma ludzi.
W nocy przed wyjazdem burza, teraz wiemy, skąd się wzięła nazwa Thunder Mountain. Każdy grzmot góry zwielokrotniają, głos piorunów, uwięziony w zboczach, dudni odbijany od skał, mruczy, cichnąc powoli…
Sleeping Giant Park można odwiedzać również w zimie, jest 50 kilometrów tras narciarskich, a dla tych, którzy nie lubią namiotów w lecie lub chcieliby przyjechać właśnie zimą, przygotowano stylowe sześcioosobowe domki nad samym jeziorem Marie Louise, z wyposażoną kuchnią, elektrycznym ogrzewaniem i romantycznym kominkiem.
Joanna Wasilewska/Andrzej Jasiński
Listy z nr. 41/2013
Poważne problemy chorobowe zwykle dopadają nas w miarę starzenia się. Ale trzeba zapytać, od kiedy zaczyna się ten proces?
Powiedzmy, że z wiekiem czterdziestu paru lat. Jesteśmy przygotowani przez naturę, aby począć/urodzić dzieci w granicach dwudziestu kilku lat i je wychować do dwudziestu. A to, że obecnie te granice się przesuwają, to nie ma to związku z naturą, lecz raczej ze sprawami społecznymi: późne kończenie nauki, późne rodzenie dzieci, pomaganie dzieciom, kiedy nawet po podjęciu pracy nie są w stanie się utrzymać. Tak więc, proces starzenia się trzeba przesunąć do przodu o jakieś dziesięć lat. Fakt, że wcześniej też chorujemy, przechodzimy operacje, nie degraduje naszej zdolności do normalnego funkcjonowania. Pomaga w tym rozwój medycyny i świadomość potrzeby dbania o dobrą kondycję fizyczną.
Pobyt stały dla osób przybywających na program wymiany IEC
Napisane przez Izabela EmbaloOd zaledwie trzech lat młodzi polscy obywatele mają możliwość przyjazdu do Kanady do pracy na program International Experience Canada. Program jest bardzo popularny wśród młodych polskich obywateli, z tym jedynie, że liczba miejsc jest ograniczona.
Na początku 2013 roku wprowadzono korzystną zmianę federalnego prawa imigracyjnego i już po dwunastu miesiącach zatrudnienia w Kanadzie, zagraniczny pracownik, także osoby korzystające z wizy pracy programu IEC mogą STARAĆ SIĘ O POBYT STAŁY. Należy jednak spełnić określone wymogi.
Kandydat musi przepracować określoną liczbę godzin w okresie rocznym, a wykonywany zawód nie może być niewykwalifikowany w tak zwanej kanadyjskiej kategorii zawodowej O A B. Prawo wymaga także, by kandydat zdał egzamin językowy na odpowiednim poziomie i w zależności od wykonywanego zawodu, najczęściej wymagany jest poziom 5 (średnio zaawansowany), jednak egzamin to nie tylko mówienie, należy znać na tym poziomie gramatykę, także pisownię. Wiele osób nawet nieźle radzi sobie z językiem mówionym, zdanie gramatyki czy napisanie wypracowania stwarza jednak już problem. Warto tematem egzaminu językowego zająć się zaraz po przylocie i jeśli wymagane jest, by trochę podszlifować język, wybrać odpowiedni kurs przygotowujący. Zaniedbanie nauki języka angielskiego, jeśli jest ona potrzebna, może być jedyną przyczyną niemożności załatwienia pobytu. Podanie pobytowe nie musi być złożone zaraz po roku.
"Polub "Gońca" na fejsbuku!
Niestety, wielu młodych Polaków, przyjeżdżających na program IEC, nie wykorzystuje benefitu posiadania rocznej otwartej wizy pracy, a szkoda, i nie może starać się o pobyt po rocznym okresie pracy i pobycie w Kanadzie. Oczywiście nie zawsze dzieje się to z winy tych osób, czasami nie mogą od razu znaleźć odpowiedniego zatrudnienia, niekiedy nie mają jeszcze konkretnego zawodu i wykonują pracę pomocniczą, są zatrudnione w sprzedaży, przy sprzątaniu itp.
A oto najczęstsze przyczyny niewykorzystania wizy pracy programu IEC:
– brak wiedzy na temat najnowszych przepisów i możliwości uzyskania pobytu;
– zatrudnienie w zawodzie niewykwalifikowanym, co dyskwalifikuje kandydata;
– zbyt krótki okres zatrudnienia lub zatrudnienie nieformalne za gotówkę;
– nieznajomość języka angielskiego na odpowiednim, nawet średnim poziomie.
Nowi kandydaci na program powinni dowiedzieć się już przed przybyciem do Kanady, jakie warunki należy spełnić, by mieć szanse na pobyt, ewentualnie zaraz po przylocie, gdyż wiem, że niejedna osoba zaprzepaściła szanse na zostanie stałym rezydentem tylko z powodu nieposiadania odpowiednich informacji. Wiele osób pozostało bez autoryzacji, niektóre wystąpiły o wizę czasową bez prawa pracy, kontynuując zatrudnienie. Warto takim sytuacjom zapobiec, gdyż istnieje realna szansa na zalegalizowanie stałej rezydencji, jeśli od początku zorganizuje się zatrudnienie spełniające wymogi prawne programu pobytowego.
Izabela Embalo
licencjonowany doradca imigracyjny
Kanada
licencja # 506496
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY – pobytem stałym, wizą pracy, studiów czy pobytu czasowego, PROSIMY O KONTAKT Z NASZYM BIUREM.
TEL. 416 5152022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Przyjmujemy także wieczorem i w niektóre weekendy.
Posiadamy uprawnienia notarialne do poświadczania dokumentów podań imigracyjnych – bezpłatnie dla naszych klientów.
Podróżując w lecie po Europie, spodziewałam się, że spotkam rodaków z Polski mieszkających tam na stałe, pracujących czasowo lub przebywających na wakacjach i cieszących się z przywilejów, jakie daje przynależność Polski do Unii Europejskiej. Nigdy nie myślałam, że ok. pół godziny jazdy od Liege, dwie godziny od Brukseli, w Ardenach znajdę zakątek Polski w małej belgijskiej miejscowości Comblain-la- Tour.
Obiekt, który formalnie nazywa się Ośrodek Wakacyjny millenium (Centre Polonais de Vacances), jest własnością Polskiej Macierzy Szkolnej w Belgii. Dawna Macierz Szkolna Wolnych Polaków zakupiła stary hotel z przylegającym dwuhektarowym parkiem w roku 1961. Aby spłacić zaciągnięte kredyty, po całej Belgii rozprowadzano symboliczne cegiełki.
Więcej...
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…