Teksty
Publicystyka. Felietony i artykuły.
Strachy na Lachy. Nie z nami takie numery! (felieton optymistyczny)
Napisane przez OstojanPolacy nigdy politycznie strachliwi nie byli. Przeciwnie, często podejmowaliśmy niepotrzebne, wydawałoby się, ryzyko, gdy obiektywnie patrząc, realnych szans na osiągnięcie sukcesu nie było. Dotyczyło to jednak zawsze działań obronnych. Przykładem są nasze powstania z warszawskim włącznie.
Przekonywali się o tym nasi zaborcy, szczególnie Rosjanie. „Poliaki buntowszczyki” mówili. Po wojnie, kiedy nasi pożal się Boże zachodni „sojusznicy” sprzedali nas cynicznie Stalinowi, też nie siedzieliśmy cicho. Wyklęci żołnierze, wypadki poznańskie (byłem tam wtedy) w 1956 roku w czerwcu, a potem przewrót w październiku, dały nam więcej wolności po ponurym dziesięcioleciu tzw. stalino-komuny. Gomułka cieszył się (niezasłużonym, niestety) zaufaniem, jako były więzień stalinowców. Śpiewano mu nawet spontanicznie „Sto lat!”. Cierpliwości dzięki temu starczyło aż do marca 1968. Jak poprzednio odesłano do Związku Sowieckiego tzw. doradców wojskowych, tak w marcu przyszedł czas na pozbycie się Żydów z eksponowanych stanowisk, które wciąż zajmowali. To spowodowało ich dobrowolny exodus z Polski.
Potem przyszły wypadki na Wybrzeżu, za które „człowiek honoru” Jaruzelski nigdy nie został rozliczony, Radom 1976 i wybuch „Solidarności” w roku 1980. Stan wojenny (Jaruzelski – jak wyżej) i w końcu zwycięstwo, choć połowiczne, w Magdalence. Od września 1939 do roku 2015, przez ponad 70 lat, mimo kolejnego opanowania Polski przez zachodnich i wschodnich najeźdźców, spokoju z nami nie mieli. Straszenie nas i represje ducha narodu nie potrafiły osłabić. Pewna swoboda była.
Czasy się zmieniły na lepsze, ale obce nam i nieprzyjazne siły działają i obecnie, tyle że w białych rękawiczkach. Niemcy, którzy rządzą w Unii Europejskiej, opanowali polskie media (kapitał) i próbują z Polski zrobić swój folwark gospodarczy. Oczywiście tym razem nie przy pomocy czołgów (podobno już się prawie wszystkie Bundeswehrze rozsypały!), ale pod hasłem obrony liberalizmu, wolności obywatelskich (którym przecież nie zagraża) i zapobieganiu „dyktatorsko-faszystowskim” rządom prawicy. To znaczy z użyciem nielegalnych wpływów lewactwa z UE, którym posługuje się nasz zachodni sąsiad. A wschodni, choć aktualnie ma dość ograniczone oficjalne możliwości, też próbuje mieszać, jak może, m.in. strasząc swoim imperializmem, który jest niestety bardzo konkretny.
Żenujące jest też, jak odsunięte przez legalne wybory siły zwane dziś opozycją, próbują raz po raz zawracać Wisłę kijem. Obecne władze są gorsze od komunistycznych, oświadczył „Bolek” na spotkaniu z niepełnosprawnymi. Słusznie zaproponowano mu materac i przyłączenie się do politycznej hucpy, bo świetnie by do tego niepełnosprawnego towarzystwa pasował! Na szczęście, protest, jak się „spontanicznie” zaczął, tak nagle w mgnieniu oka się zakończył. Na czyj rozkaz (bo taki musiał paść) hucpę zakończono? Ot, jeszcze jedna próba zaszkodzenia PiS-owi. Bo przecież nie o los niepełnosprawnych chodziło. Co dla nich zrobiła za swoich ośmioletnich rządów dzisiejsza łamiąca ręce nad ich losem tzw. totalna opozycja? Niewiele. Cynicy.
***
Strachom nie ma końca. Teraz na agendzie jest polski wyssany z mlekiem matki antysemityzm, uporczywie przez Żydów rozdmuchiwany jako przygrywka do wyciągania przez żydowską diasporę w USA ręki po mienie tzw. bezspadkowe. Racje, prawo, prawda nie mają tu żadnego znaczenia. Jak żydowskie lobby nie dostanie iluś tam milionów odszkodowań, to spowoduje wycofanie wojsk amerykańskich z Polski, nie mówiąc już o zastosowaniu, o Boże, wobec nas presji biznesowej, ekonomicznej. Na szczęście wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby Izraelici wjechali do nas na czołgach. Szykują się na Iran. Czy zamiast ww. dzieci, przed ich czołgami pójdą Amerykanie?
Ale i tak, oceniając klimat nacisków – aż strach się bać! Z kupieckiej Szwajcarii udało się coś „ofiarom holokaustu”, czyli wszystkim Żydom, coś wyrwać, bo tak się lepiej bankierom kalkulowało – ale my nie Helweci! Jakikolwiek rząd polski, np. PiS, który przestraszony bezczelnymi żądaniami poszedłby w tej sprawie na jakiekolwiek ustępstwa, podpisałby na siebie wyrok śmierci. Wystarczająco denerwujące jest dla ludu pracującego miast i wsi subsydiowanie coraz liczniejszych w Polsce miejsc pamięci, muzeów żydowskich, przez polskiego podatnika. Ich miejsca pamięci – niech oni je subsydiują! Na tym odcinku prawica (?) nie bardzo się sprawdza, niestety, co dziwi, bo przecież Żydzi zagraniczni (a w Polsce ich nie ma) w wyborach udziału nie biorą ani na wyborców wpływu nie mają. Zbytnia ugodowość w stosunkach polsko-żydowskich, zdecydowanie PiS-owi szkodzi. Sytuacja ekonomiczna obywateli od czasu zmiany władzy znacząco się poprawiła, ale są ciągle tu i tam braki (nie od razu Kraków zbudowano), a tymczasem miliony z kieszeni polskich podatników idą na Disneylandy dla Żydów!!! To beczka prochu. Co jest grane, Jarosławie Kaczyński? Where is your famous political instinct? Lech też był żydolubem, niestety.
***
Ale „wracam do domu”. Kanadyjskie wybory. Jem kanadyjski chleb, więc trzeba w nich głosować. Tradycyjnie na konserwatystów, bo krótko po przyjeździe tutaj, aby się jak najszybciej uwolnić od resztek oparów i zapachu socjalizmu, zapisałem się do tej partii. I do dziś trzymają mnie za członka. Ford jest dobry, ale myślę, że jego śp. brat byłby jeszcze lepszym ewentualnym premierem Ontario. Był bardziej wyrazisty. Rozmawiałem z kandydatem konserwatystów. Pokazałem mu legitymację i pytał o radę, jak wygrać (!). Nie mam recepty. Kandydat jest... Wietnamczykiem, i jak to się żartobliwie mówi – nikczemnej postury. Mały i uśmiechnięty. Nazywa się Adam Pham. Powiedziałem mu, co „pcham” znaczy po polsku. Pchaj się, miły bracie, po sukces. Skrytykowałem też jego kraj. W czasie wojny zabili 56 tys. żołnierzy USA, żeby się dobić socjalizmu. Ilu Wietnamczyków zginęło – kto policzy? A teraz uciekają, gdzie się uda. Np. w Polsce jest ich sporo (tanie bary, handel odzieżą). To samo we wschodnich landach niemieckiej, dawnej NRD. Moim zdaniem, ta nierozumna walka z demokracją typu amerykańskiego wynikała z różnic w azjatyckiej mentalności. Oni lubią reżimy. Liczy się zbiorowość, a nie jednostka, czego dobrym przykładem są Chiny. Korea Północna? Tu przymus.
Kanadyjskie – ontaryjskie wybory już za nami. Dodam tylko, że gdyby w moim rejonie startował jakiś rodak czy rodaczka, to mimo politycznej afiliacji na nich bym głosował niezależnie od partii. Ale tak nie było. Poparłem pana Phama.
Szkoda Piotra Milczyna. To nie mój okręg, ale on reprezentował Polonię od lat. Szkoda, że liberał. Taka była „stara” Polonia. Dopiero myśmy antysocjaliści, zmieniliśmy tendencje.
Pożyjemy, zobaczymy, jak będzie.
Ostojan
Toronto, 8 VI 2018
Świadectwo – przeżyłem śmierć, rozmawiałem z Jezusem, widziałem niebo (8)
Napisane przez o. Wiesław Nazaruk OMIAle po dwóch latach miałem wypadek samochodowy i uszkodzony kręgosłup, trzy kręgi strzaskane, dwa mocno. To powinien był być wypadek śmiertelny, ale Pan Bóg to zrobił inaczej, że – tak w skrócie powiem – to było moje pierwsze doświadczenie poza ciałem. Jest taki moment, że jestem położony w szpitalu na stole. Tego dnia miałem zrobić 1000 kilometrów i potem jeszcze prawie 600. Po drodze miałem dać ślub rodzinie indiańskiej. Ujechałem 100 kilometrów i zatrzymało się moje życie, straciłem przytomność i zjechałem na drogę, uderzyłem w drzewo, koziołkowałem w nasyp, przełamał się samochód, spadłem do rowu. Gdyby nie to, toby mnie jeszcze wielki tir amerykański przejechał. Jeden ze znaków przepięknej obecności Boga.
Jest taki moment – leżę w szpitalu, lekarze ratują moje życie. Widzę, co robią, co mówią, a ja jestem pod sufitem i patrzę, i widzę wszystko. W pewnym momencie lekarz ogłasza moją śmierć, „We lost him”. Koniec życia. Przykrywają mnie szmatą, a ja wiem, że nie jest to koniec. Ja jestem taki radosny, tam z góry patrzę i idzie niesamowite wrażenie, ja wiem, że to nie jest koniec. Nie wiem dlaczego. Oni wychodzą z sali – taką mam wizję – a ja przepięknie zjeżdżam z góry, jak na saneczkach, do mojego ciała powracam.
Może to dziwnie brzmi, mówię symbolami, ale tak to było mniej więcej. I chociaż jestem przykryty szmatą, to widzę, co się dzieje, i słyszę, co się dzieje. Po chwili, jak już jestem w ciele z powrotem, mój duch wrócił do ciała, to słyszę kroki. Drzwi się otwierają, bo wiem, że mnie łapiduchy do kostnicy wywieźć mają i będzie koniec. Ja już mam pomysł w ciele, taki mam pomysł, że jak oni mnie będą wieźli, ja się poruszę i dam znać, że ja przecież żyję, no przecież mnie zakopią, a ja jestem w ciele, ja żyję. Takie jest myślenie mojej duszy.
I teraz otwierają się drzwi, moja głowa jest tu, nogi są tutaj, tam są drzwi. Wszystko to w tej chwili widzę. Jak to opowiadam, to wędruję niejako na nowo. Napełnia się sala światłem, tylko że to nie jest elektryczne światło. To jest światło Boże, światło obecności Jezusa Chrystusa, Pan Jezus w tej sali. Ja Go widzę, chociaż jestem przykryty, widzę Go przez tę szmatę. Wchodzi, obchodzi i staje przy mnie. Patrzę na Niego, widzę Go całego, wiem, że to jest Pan Jezus, ale nie mogę nawiązać kontaktu z Nim, nie można mu patrzeć w twarz, w oczy. Tu się rozpływa, ja tylko widzę do brodu, reszta jest dla mnie niewidoczna czy... Trudno powiedzieć, to jest coś takiego, że nie widzę Jego twarzy i wiem, że to nie jest czas, żeby patrzeć na Niego twarzą w twarz. Ale On wyciąga rękę i mówi „Nie bój się. Będziesz żył”. I kończy się ta wizja.
Co to było? W tym momencie, kiedy ten wypadek był, kiedy z połamanym kręgosłupem odzyskuję przytomność, wracam, Pan Bóg mi tutaj pokazał... Budzę się w samochodzie, patrzę, jestem w rowie, przełamany samochód, silnik chodzi, więc szybko wyłączam, żeby nie wybuchnął; silnik chodzi, ale pourywało wszystko. Nie czuję żadnego bólu, próbuję wyjść, przez drzwi jakoś wyciskam się. Na skarpie stoi z wielkiego tira Amerykanin jakiś i mówi, o, to żyjesz, myślałem, że zginąłeś, bo to źle wyglądało. W tym momencie, gdy ten odzywa się, a ja próbuję wyjść z samochodu, nie czuję, że mam połamany kręgosłup.
Z tej drogi, przez którą przeleciałem z samochodem, wyjeżdża policjant. To nie jest czas komórek, to jest 93 rok. Policjant akurat, dwie minuty po moim obudzeniu się. Więc ja wyszedłem z samochodu, a ten jeszcze na highwayu stoi i mówi, nie ruszaj się, może coś ci się stało. Nie, nic mi się nie stało. Ale jakiś głos mi mówi, nie ruszaj się, oprzyj się o drzewo. Oparłem się o drzewo, sprawdziłem dokumenty, wszystko jest. Poruszałem się – nic, patrzę, ręce całe. Już kiedyś miałem w życiu połamane obie ręce, obie nogi, wiem, różne historie, tak że wiem, jak wygląda połamanie, ale wiem też, że jest szok i można nie czuć bólu. Ale wziąłem moją saszetkę z dokumentami, wylazłem, wchodzę, policjant pyta się, co się stało, kierowca mówi ja widziałem, ja wszystko powiem. Policjant pyta, nic ci nie jest? Mówi, wiesz co, masz szczęście. Ja – wiem, że mam szczęście, że przeżyłem. Ten mówi, że za chwilę będzie ambulans albo nawet dwa przejeżdżały przez to miejsce. Do jednej miejscowości 100 kilometrów, do drugiej miejscowości 120 kilometrów. W momencie, kiedy ja mam wypadek, dwa ambulansy przejeżdżają. Kto tym reżyseruje? Policjant mówi, jeden może już przejechał, ale drugi na pewno nie. Pyta się, kogo mam zawiadomić, dałem telefon do oblatów zawiadomić, że tu jest samochód do odebrania i biorą mnie. W tym momencie, kiedy on wykręcił numer do oblatów, zatrzymuje się, bo już dostał wiadomość, jeden ambulans. Jeden wiózł kobietę rodzącą, a drugi kogoś miał przewieźć, to tamten załatwi. Oni wpadają, pytają się policjanta, bo już jeden pielęgniarz poszedł do samochodu i nie widzą kierowcy, drugi pyta się, gdzie jest kierowca? Mówię, to ja jestem kierowca. Ty jesteś kierowca? I ty żyjesz? Jak tu się znalazłeś? Mówię, żyję. Jakim cudem? Nie wolno ci się ruszać! Mówię, nic mi nie jest. To ty tak myślisz. Nie ruszać się. Od razu usztywnienie. Wszystko było zrobione, 3 – 4 minuty od wypadku jestem już w ambulansie, lekarze mnie unieruchamiają, cały czas sprawdzanie, czy mam czucie w nogach, jak się nazywam. Wiozą do szpitala ponad 100 kilometrów, zawożą mnie do szpitala, kładą na stole, żeby prześwietlać, przychodzą pielęgniarki, przychodzi lekarz – ja patrzę, to jest ten szpital, te pielęgniarki i ten lekarz, który miałem, tę wizję, gdzie powiedzieli, że umarłem, a ja jestem podczepiony, a Jezus przychodzi i mówi, nie bój się, będziesz żyć. To mi w tym momencie wszystko przypomniało mi się, bo miałem wizję taką w czasie tej mojej nieprzytomności, gdy straciłem przytomność za kierownicą.
No więc zobaczymy, co będzie. Robią prześwietlenie, szybko, żeby zobaczyć, co się stało. Kiedy mi zaczęli zakładać po wypadku te wszystkie gorsety, to w tym momencie dopiero poczułem drętwienie w plecach, nie ból jeszcze, ale jakby plecy robiły mi się drewnem. Zrobili mi zdjęcia, lekarz przychodzi i jest niesamowite wrażenie, bo lekarz wchodzi przez drzwi, tak jak światło Pana Jezusa, na biało ubrany z kliszami w ręku, podchodzi, powiesił, popatrzył na te zdjęcia jeszcze raz, zostawił na okienku i podchodzi w to miejsce, gdzie był Pan Jezus. Mówi, nie przejmuj się, będzie dobrze, będziesz żył. Bóg prowadzi wszystko, będziesz żył. Trzy kręgi były uszkodzone, dwa strzaskane mocno, każdy ruch groził mi uszkodzeniem, mógł być paraliż, ale ja tego nie wiedziałem. Później od Pana Jezusa usłyszałem, że to był śmiertelny wypadek, że z tego wypadku nie miałem wyjść.
Aha, jest taki moment teraz. Mogę być w gipsie albo bez gipsu. Podpisuję, że bez gipsu. To jest bardziej bolesne, ale szybciej to ustawia się. To jest niesamowite, w nocy nie można spać, bóle, każdy ruch powoduje ból. Nie minął tydzień, kilka dni w nocy próbowałem nie brać żadnej morfiny ani środków przeciwbólowych, spać, ale nie zawsze dawałem radę. Pewnej nocy, jak wcześniej się wyspałem, godzina pierwsza w nocy, jakoś tak się dziwnie czuję, i przyszedł mi pomysł. Ciekawe, jaka moja jest odporność na ból. Jestem podłączony w razie czego, jest cisza, jestem w pokoju z pacjentem, okazało się, że też Polak, spod Monte Cassino, przepiękna historia tego człowieka, i jakby ktoś mi kazał wyjść z tego łóżka. To trwało, nie wiem, z godzinę, ale po milimetrze zacząłem przesuwać nogę. Ból, to ból, ale taki, że mogłem go znosić. W każdej chwili mogłem nacisnąć na klawisz pielęgniarki i jest. Cisza, słyszę, tam gdzieś daleko pielęgniarki sobie szepczą na korytarzu, a ja tak po milimetrze, po centymetrze przesunąłem się. Lekarz mi powiedział na początku, 4 miesiące do 6 miesięcy będę w szpitalu, i potem będziemy się uczyć chodzić. Zobaczymy, powinieneś chodzić, ale jak będzie, zobaczymy. Taka perspektywa.
To jest niecały tydzień, wyszedłem z łóżka, stanąłem na nogi, powoli, po centymetrze doszedłem do drzwi, potem po poręczy poszedłem w stronę pielęgniarek. Bezszelestnie, stoję i tak patrzę. One zobaczyły mnie, myślały, że duch. Aż krzyknęły, jakim cudem, ja nie mam prawa, powinienem w łóżku być i spać. To niemożliwe, żeby wyjść z takim czymś z łóżka. Od razu wózek, dały mi coś nasennego. Na drugi dzień lekarz przychodzi, obchód, w ogóle ze mną nie rozmawia, rozmawia tylko z pielęgniarkami. Mówi, proszę go wziąć na prześwietlenie, rentgen mu zrobić. Przedtem, jak tylko wszedł, powiedział, słyszałem, że tu jakieś spacery nocne były. Wiedziałem od pielęgniarek, że lekarz nie będzie zadowolony, więc tak cicho, grzeczniutko siedzę.
Zawieźli mnie, zrobili prześwietlenie, to miało być błyskawicznie, więc było szybko. Czekam, czekam. Ten lekarz to srogi taki, wcześniej już widziałem go. Wchodzi do sali z tymi kliszami i tak od drzwi – słuchaj, ja już ciebie nie leczę. Ja już nie jestem twoim lekarzem, słyszysz? – Słyszę. – Masz innego lekarza – pokazał do góry, tamten cię leczy wiesz? Znasz Go? – Znam. – Ja nie wiem – mówi – co się dzieje w twoim ciele, jak tamten lekarz cię leczy, ale ja cię nie leczę, to On ciebie leczy. Ja mam tylko pilnować, żebyś sobie krzywdy nie zrobił. Ja nie wiem, co się dzieje z tobą, ale możesz od dzisiaj chodzić, kiedy chcesz, ale nie sam jeszcze.
Zawołaj pielęgniarkę. O to nam chodzi. To miało być za 4 miesiące. Masz lekarza – pokazał do góry.
Potem, już po powrocie do Polski, Pan Jezus przez osobę, którą sobie wybrał, przekazał mi, że wypadek, który miał się zakończyć moją śmiercią, nie skończył się śmiercią, ponieważ Matka Boża Kodeńska wyprosiła dar życia, abyś żył, i szybki powrót do zdrowia Jej zawdzięczasz.
Wiem, że tak jest. Było więcej, ale bym do północy opowiadać nie skończył. Opowiem w skrócie historię drugiego mojego spotkania z Panem Jezusem. To było pierwsze większe, gdzie Go widziałem, ale nie z twarzy, bo to była wizja. Dostałem potem potwierdzenie, że to nie były halucynacje, ale tego już nie opowiadam.
Skrót teraz. Musiałem się z Dalekiej Północy wycofać ze względu na stan zdrowia. Mimo że wyzdrowiałem, ale nie byłem w stanie pracować, bo były problemy, drętwiały mi nogi, różne historie, do dzisiaj to mam. Wiem, że długie kazanie mówię, bo po 15 – 20 minutach zaczyna mi drętwieć noga, to mam już sygnał od Pana Jezusa, że kazanie trzeba kończyć. Proste, nie? Jak siedzę, jak widzicie, to nie dostaję takich sygnałów (śmiech). Widocznie jeszcze mogę mówić.
To, co wam opowiadam, ma być spisane. Tamta historia, w większym poszerzeniu, to co więcej się działo i co usłyszałem. Teraz jest taka historia. Wycofałem się z Dalekiej Północy, potem pracowałem jeszcze w dużej parafii francusko-angielskojęczynej, gdzie było sporo Indian, Indianami się zajmowałem, to było w St. Albert, gdzie przy kościele jest ten cmentarz około 300 oblatów, w tym brat Kowalczyk, mój wspaniały przyjaciel. Po trzech latach zostałem wysłany do pracy wśród Indian Kri nad małym Jeziorem Niewolników, tam półtora roku byłem. Mieli mi odciąć drugą nogę, nieuszkodzoną, ale znowu zadziałały układy z wyższą sferą. Chociaż lekarz powiedział, że maksymalnie 5 lat po artroskopijnych oczyszczeniach, bo miałem zerwane więzadła, one dzisiaj nie funkcjonują, nie powinienem chodzić, a chodzę. Jest taka zasada trzmiela. Znacie zasadę trzmiela? To nie jest ewangeliczne. Jest trzmiel, fajne stworzenie, i naukowcy obliczyli, że on nie ma prawa latać, bo za gruby, za ciężki proporcjonalnie do malutkich skrzydełek, cieniutkich. Te skrzydełka, naukowo obliczając, nie mają prawa go podnieść, żeby fruwał, ale trzmiel nie wie o tym i lata.
Ja na zasadzie trzmiela dużo kilometrów w życiu przeleciałem i tak latam jeszcze, na zasadzie tego, że lekarze mówili, my się dogadujemy z Panem Jezusem na swój sposób, na różne sposoby. Stąd nogą też tak było. Lekarz powiedział maksymalnie 5 lat, utną mi i musi być proteza itd. Już jest 20 lat i chodzę, na zasadzie trzmiela. To się nie trzyma kupy, na nartach w Calgary na stokach olimpijskich zjeżdżałem z takim kolanem, tylko taką objemkę sobie zakładałem i zjeżdżałem.
Raz mało się śmiercią nie skończyło, ale to jeszcze nie był czas. Czas naszej śmierci jest wyznaczony – tak mi to przekazane było w mojej wędrówce po tamtej stronie. Czas naszej śmierci jest wyznaczony w momencie narodzin. Bóg już wyznaczył czas, ile będziemy żyć, i misję, jaką mamy spełnić. Czy ją spełnimy, to od nas zależy, bo jesteśmy wolni. Okoliczności śmierci się zmieniają, do ostatniej chwili, ale data śmierci jest wyznaczona. Może być zmieniona, z różnych powodów.
Jak ktoś popełnia samobójstwo, to jest przekroczenie, ale człowiek jest wolny. Taką wstawkę dołożę, bo w pewnym momencie będzie o tym mowa.
Po roku – półtora u Kri, gdzie też były niesamowite historie też, na jedną książkę można materiału znaleźć – przyjeżdżam nad Jezioro Świętej Anny i przez trzy lata jestem proboszczem Misji św. Anny, to jest najstarsza misja Kościoła katolickiego w zachodniej Kanadzie, 1842 rok. W 41 wylądowali oblaci, a tam pierwszy misjonarz katolicki, nie oblat, przychodzi nad Jezioro Świętej Anny, Kri nazywają go Jeziorem Dobrego Ducha. To jest główne miejsce pielgrzymkowe Indian Kanady i Stanów Zjednoczonych. Ma swoją historię około 120 lat pielgrzymek. Na św. Annę w lipcu przyjeżdża tam 50 do 80 tysięcy Indian. To są cztery rezerwaty, kiedyś miało być tam centrum.
Może kiedyś opowiem o Jeziorze Świętej Anny i nawróceniu szamana czarownika i wizji Pana Jezusa, którą on miał przy mojej obecności; i wizji tańca słońca, w czasie pogrzebu tego nawróconego czarownika, jakie miało miejsce w Fatimie, którego ja byłem świadkiem. 8 osób innych na pogrzebie, na którym było około tysiąca ludzi, na które mam potwierdzenie od Pana Boga i wytłumaczenie wielu rzeczy. Ale to jest inna historia.
Wieczorem 13 czerwca 1950 r. czułem się źle i powiedziałem kolegom, że musiało się coś złego stać. Następnego dnia w przerwie w szkole polskiej w Paryżu kierowniczka internatu polskiej szkoły w Paryżu wezwała mnie do siebie. Była niezwykle miła i powiedziała mi, że Ojciec miał wypadek samochodowy i jest ciężko ranny.
Nie łudź się – pomyślałem – ta pani jest za miła, Ojciec zginął. Ale nie dopuszczałem tej złowrogiej myśli do siebie.
W ambasadzie wyrobiono mi paszport konsularny i następnego dnia poleciałem nie, jak się spodziewałem, do Hagi, gdzie Ojciec był posłem, a do Warszawy. Po przylocie na lotnisku brat Matki powiedział mi smutną wiadomość, że Ojciec nie żyje. Władza komunistyczna zaproponowała Stryjowi zajmującym się pogrzebem, że mogą zwłoki Ojca być złożone w alei Zasłużonych w Warszawie, ale Stryj zdecydował, że mamy grobowiec w Krakowie i tam będzie pogrzeb. Potem powiedział w rodzinie, że brat w czasie życia lubił dobre towarzystwo, więc nie ma powodów by po śmierci zmienił gust.
Następnego dnia przyleciał mój brat z siostrą z Hagi i nocnym pociągiem rządowym wagonem, tzw. salonką, pojechaliśmy do Krakowa na pogrzeb. W kościele św. Floriana mszę pogrzebową celebrowało trzech księży, w tym późniejszy Ojciec Święty Jan Paweł II.
Na cmentarzu Rakowickim nad otwartym grobowcem przemawiał minister spraw zagranicznych Modzelewski i złożył na trumnę komandorię Orderu Polonii Restituta z gwiazdą, czyli jeden stopień niższy od wielkiej wstęgi tego orderu. Potem przemawiał przyjaciel Ojca, śp. Aleksander Bocheński, i jakiś działacz krakowski.
Cała prasa była pełna artykułów o Ojcu, a rząd podjął uchwałę, iż Jego dzieci zostaną wychowane na koszt państwa.
Lata różni ludzi pytali nas, czy to przypadkiem nie była zorganizowana kraksa. W 1957 roku siostra Maria była w Bułgarii, gdzie jakiś wróżbita powiedział jej: – Miałaś wielkiego Ojca, ale nie zginął on w wypadku, a w zorganizowanej katastrofie.
Lata potem dowiedzieliśmy się, że kolega Ojca z pułku pan Rożek tłumaczył Amerykanom zeznania wielkiej fiszy UB, pułkownika Światły, który w 1954 r. wybrał wolność w Berlinie. Podczas przerwy sesji na obiedzie pan Rożek zapytał Światłę, jak zginął Ksawery Pruszyński.
– Zrobili to za nas – odpowiedział Światło – nasi wschodnioniemieccy koledzy.
Ojciec z profesorem z Krakowa jechał 13 czerwca z Hagi do Warszawy. Kilkadziesiąt km od Norymbergi remontowano uszkodzoną w czasie wojny autostradę. Tu zamiast dwu pasów jezdni był jeden, Jakiś samochód jechał wolno i Ojciec chciał go wyminąć, w tym miejscu wjechała nań 8-tonowa ciężarówka, uderzając „fachowo” w środek auta, i po 20 minutach Ojciec zmarł.
Potem dowiedzieliśmy się, że komuna chciała bardziej elegancko pozbyć się Ojca z Polski. Kiedy w lutym był w Warszawie, jego przyjaciel Borejsza, brat Światły i szef wydawnictwa Czytelnik, powiedział Mu, że przygotowują Mu proces za współpracę z wywiadem RP podczas jego pobytu w Hiszpanii w latach 1937–1938.
Ojciec wiadomość tę przyjął dość spokojnie, bo z polskim wywiadem nie współpracował, a jak wrócił do Hagi, to pojechał do Brukseli i powiedział przez telefon o tym swym przyjaciołom, państwu Gilimom w Paryżu, i poprosił by ewentualnie przyjechali na jego proces.
Na pytanie przyjaciół, czemu nie zostanie na Zachodzie, Ojciec miał powiedzieć, że nie jest chorągiewką.
Ojciec zginął, mając 43 lata i 12 książek na koncie. Ile by jeszcze napisał, gdyby żył. Ilu jeszcze komuna wybitnych ludzi w podobny sposób zniszczyła, a ilu jeszcze lata gniło w więzieniach, zamiast służyć Ojczyźnie?
Nie wierz jankesom
Donald Trump, odnosząc się do spotkania z Kim Dzong Unem, napisał na Twitterze: „Świat zrobił duży krok wstecz przed potencjalną katastrofą nuklearną. Koniec z wystrzeliwaniem rakiet, z próbami jądrowymi i badaniami!”.
Kim osiągnął jedno, prezydent USA oznajmił, że Stany Zjednoczone nie będą prowadzić wspólnych ćwiczeń wojskowych USA i Korei Południowej, dopóki Korea Północna negocjuje w dobrej wierze denuklearyzację.
Moc rodaków komentowało to spotkanie w Internecie i, co najciekawsze, wszyscy z zasady uprzedzali władcę Kima, by nie wierzył Amerykanom.
Brak reakcji
Kilkudziesięciu ambasadorów akredytowanych w Warszawie wysłało list z poparciem dla ostatniej demonstracji zboczonych. Tym połamali konwencję o działaniu dyplomacji, która zakazuje dyplomatom mieszania się w sprawy kraju, gdzie są akredytowani. Powinni być za to wykopani, ale niech nikt tego nie spodziewa się, bo przecież rząd RP jest przede wszystkimi na kolanach.
Ambasador USA czy Izraela?
Nasz „sojusznik” przysyła nam ambasador, która bez mrugnięcia okiem klepie antypolskie bzdury. Jeszcze nie stanęła na polskiej ziemi, a już udało jej się napluć na Polskę.
Wygląda na to, że głównym zadaniem pani Mosbacher będzie „walka z antysemityzmem”.
Z pewnością nowa ambasador USA znajdzie wspólny język z ambasador Izraela Anną Azari. A polska dyplomacja będzie klaskać i śpiewać: „Nic się nie stało! Polacy, nic się nie stało!”.
Kto to?
Zieloni i ekolodzy to tacy brunatni czerwoni i zakamuflowani… Żydzi.
Łamanie konstytucji
Przypadkiem pewna pani spotkała parę prezydencką w Krakowie i zapytała JW Pana Dudę, dlaczego łamie konstytucję. Ten temu zaprzeczył.
Smutno mi, ale złamano ją już za jego poprzedników co najmniej dwa razy i nadal się za Jego kadencji łamie.
Pierwsze, przyznając paszporty polskie w Izraelu krewnym polskich obywateli, podczas gdy krewnym polskich obywateli za Bugiem dają, po egzaminie z polskiego, tylko Kartę Polaka. Dalej, żyjącym w Izraelu byłym obywatelom polskim dają ekstra 100 euro emerytury.
Po siódemce
Z niewielkim skutkiem, ale sporymi kosztami skończyło się posiedzenie siedmiu największych krajów, a Trump powiedział tam, że czy się chce, czy nie chce, to trzeba, by w tym gronie uczestniczyła Rosja. Ale czy tylko Rosja? Czemu nie uczestniczą w tym spotkaniu Indie, które mają ponad 1.000.000.000 mieszkańców, czyli są drugim największym krajem świata, i coraz większy potencjał ekonomiczny?
Białoruś
Ma 9.500.000 ludności i jest pod względem ludności 93. państwem świata. Ma 401.250 ludzi, czyli prawie 4 proc. obywateli w siłach zbrojnych, i pod względem wydatków na zbrojenia jest na 49. miejscu w świecie.
Aleksander Pruszyński
Coraz więcej pustosłowia i coraz liczniejsze nonsensy w działaniu i decyzjach odnoszących się do dnia dzisiejszego i przyszłości – oto, na co „Dobra zmiana” naraża swoich fanów.
W sumie idzie wytrzymać, mimo iż serce krwawi mocniej niż przed rokiem, a poziom fascynacji „dobrą zmianą” obniżył się do pułapów irytująco, powiedziałbym, niskich. Niemniej, nawet gdy zadufanie do rządzących dobrozmienników nie maleje jeszcze w sposób widoczny sondażowo, bez cienia wątpliwości kurczy się dobra wola rządzonych. Są powody, boć wszystko na tym załganym świecie powinno mieć – i ma, zapewniam – jakieś granice. Tym bardziej załganie. Wystarczy poczekać, a każdy dzban swoje ucho straci.
Diabła tam dzban, bo rzecz jest arcypoważna: otóż wyciągać Polakom pieniądze i finansować za nie działalność ludzi, którzy Polskę opluwają, to są Himalaje nieodpowiedzialności. Himalaje nieodpowiedzialności, powtarzam, w biegu na Księżyc. Wspólnota odporna na tresurę medialną i nieskażona anomią, takich rządzących, w imieniu wspólnoty dopuszczających się podobnych nieprawości, zmiotłaby ze sceny w tydzień. Najdalej w dwa. Ale po kolei.
Fakt, że Cimoszewicz Włodzimierz, czy tam Tomasz, wypowiadają się publicznie na jakikolwiek temat, zaś media udostępniają im czas antenowy, to jedno. To, że tak wielu Polaków nadal słucha ich i innych cimoszewiczopodobnych, to drugie. To pierwsze dowodzi, że prawo do wolnego słowa często bywa nadużywane i że brak Polakom refleksji, komu i z jakich przyczyn nie powinniśmy udzielać prawa kształtowania przestrzeni wspólnej. To drugie świadczy, że dekady tresury medialnej wypadają efektywnie ponad wytrzymałość ludzi przyzwoitych, zaś era tresury podtrzymującej wciąż trwa, mając się znakomicie.
Przykłady działań z zakresu tresury podtrzymującej możemy zaobserwować przy okazji ataku medialnego na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, dra Jarosława Szarka, zdaniem którego Instytut stał się „pierwszą ofiarą” nowelizacji ustawy o IPN, nie mając przy tym „wpływu na ostateczny kształt przyjętych rozwiązań prawnych”. Po takim dictum „głowy” prezesa mają jakoby domagać się i premier Mateusz Morawiecki, i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Tymczasem mnie wydaje się, a żadnej weryfikacji do tego nie trzeba, że w istocie chodzi o stanowisko wiceprezesa IPN, szefa Biura Poszukiwań i Identyfikacji, prof. Krzysztofa Szwagrzyka, który w kwietniu tego roku, występując w czasie konferencji Instytutu zatytułowanej: „Kto już ma swój grób, a kto jeszcze czeka…”, zaznaczył, że przerwanie ekshumacji w Jedwabnem spowodowało, że zbrodnia z 1941 roku nie została wyjaśniona, i że w tych okolicznościach „zawsze będzie wracała”, w związku z czym prace powinny być jak najszybciej wznowione i zgodnie z prawem doprowadzone do końca. Ponoć gdy prof. Szwagrzyk skończył wypowiadać tę kwestię, uda Atlantów podtrzymujących sklepienie niebieskie nad Tel Awiwem aż zadrżały.
Ale to był dopiero początek. Gdy bowiem przed tygodniem mniej więcej, przełożony wiceprezesa Szwagrzyka publicznie podzielił tamtą opinię, dodając, że Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN jest „organizacyjnie i logistycznie gotowe” na wznowienie prac, wspomnianym Atlantom znad Tel Awiwu uda zadrżały ponownie i dużo mocniej, a mówią, że z tego wysiłku parę tamtejszych Kariatyd aż poprzysiadało sobie na piętach.
Nie dziwota, że w takich okolicznościach przyrody nadwiślańskiej, Grabowski Jan, profesor znany z należytego badania historii, siodła konia, którego Polacy wciąż nader grzecznie karmią mu i poją, a następnie dosiada zwierzę, i na nakarmionym i napojonym przez nas koniu, czy tam w siodle, czuje się najpewniej w świecie, oznajmiając, że: „IPN to zbrojne ramię partii rządzącej na terenie historii”. Czyim ramieniem zbrojnym byłby zatem sam Grabowski Jan, czy Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, czy w ogóle środowisko skupione wokół Muzeum Historii Żydów Polskich, czy wreszcie gagatki z nadwiślańskiej wersji „Zakonu Synów Przymierza” – tego pozwolę sobie nie artykułować. Bo przecież nie ramieniem zbrojnym Mosadu? Dla Schudricha choćby: „Szacunek dla kości naszych ofiar jest dla nas ważniejszy niż wiedza, kto zginął i jak, kto zabił i jak”. Wątpię, by Mosad był choćby podobnego zdania. Rozstrzygnięcie albowiem, kto zabił, kiedy zabił, gdzie zabito oraz ilu zginęło, a także jakie narzędzia zadawania śmierci przy tej okazji wykorzystano, to dla służb izraelskich były i są kwestie priorytetowe. By tak rzec: najpriorytetowsze.
Powtarzam: wysuszać Polakom portfele, dobra zmiano, finansując za pieniądze polskich podatników działalność person, które Polskę opluwają, to są Himalaje nieodpowiedzialności w biegu na Księżyc po pierwsze, zaś powód do niechęci, zniechęcenia, a wreszcie i ostracyzmu wyborczego, to po drugie. Źle skończycie, panie i panowie, ponieważ źle postępujecie.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Co tu ukrywać; po meczu, jaki w Moskwie rozegrała polska reprezentacja futbolowa z futbolową reprezentacją Senegalu, zapanował w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju nastrój przygnębienia. „Maleńcy uczeni” nie tylko ze środowiska „Gazety Wyborczej”, ale i utytułowani najemnicy z Centrum Badań nad Uprzedzeniami badają, czy przypadkiem jednym z powodów, czy przynajmniej – ze składników tego przygnębienia nie jest okoliczność, że polska drużyna nie wygrała z drużyną Senegalu. Jeśli okaże się, że tak – a niechby tylko spróbowało się nie okazać, skoro padnie taki rozkaz – to tylko patrzeć, jak w kolejnym raporcie-donosie, utytułowani kujones do dotychczasowych oskarżeń mniej wartościowego narodu tubylczego o rasizmus i ksenofobię, dodadzą nowe skalpy, za co otrzymają od Niemców nowe granty – bo dzisiaj pruski jurgielt ma taką elegancką nazwę – no i oczywiście – tytuły profesorów i docentów. Tymczasem wcale nie jest takie pewne, czy polska reprezentacja przypadkiem tego meczu nie wygrała. Jeśli bowiem wygraną czy przegraną mierzyć liczbą strzelonych bramek, to nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania...”), że w tym meczu dwie bramki strzelili Polacy, a Senegalczycy – tylko jedną. Jeśli zatem mimo takich oczywistych faktów uznano, że Polska ten mecz przegrała, to niepodobna takiego fenomenu wyjaśnić inaczej, jak tajną ingerencją złowrogiego ruskiego czekisty Putina, którego macki – jak się okazuje – sięgają nawet sfer futbolowych. Dodatkowej pikanterii, a zarazem wyjaśnienia dodaje okoliczność, że rozgrywki odbywały się akurat w Moskwie, gdzie FSB i GRU czują się jak ryby w mętnej wodzie. W takiej sytuacji – oczywiście już po zakończeniu tych całych mistrzostw – trzeba będzie powołać sejmową komisję śledczą, a przynajmniej jakąś podkomisję z udziałem odpowiednich uczestników i jeśli nawet nie doczekamy się prawdy o naszym zwycięstwie, to w każdym razie będziemy do niej „dążyć”. W blasku prawdy bowiem wszyscy zajurgieltowani profesorowie i docenci powinni zamilknąć – ale co tam marzyć o tym w sytuacji, gdy swoją wizytę w Warszawie właśnie zakończył Rewizor – tym razem nie z Petersburga, tylko z Brukseli? Mówię o niemieckim owczarku Franciszku Timmermansie. Wprawdzie pan premier Mateusz Morawiecki nie oddał mu ani guzika, ale to dopiero początek naszych zgryzot, bo na 26 czerwca został wyznaczony termin tak zwanego „wysłuchania” Polski przed Sanhedrynem zwanym „Radą Europejską”, gdzie niemiecki owczarek będzie występował w charakterze instygatora. Jeszcze nie wiadomo, czy polska reprezentacja zostanie wytarzana w smole i pierzu jednorazowo, czy też zostanie poddana temu eksperymentowi kilkakrotnie. Obawiam się, że na jednym razie się nie skończy, bo właśnie Nasza Złota Pani, po długim molestowaniu ze strony francuskiego prezydenta Macrona, zgodziła się na podwójny budżet Unii Europejskiej. Jeden – dla Europy jednej prędkości, a drugi – dla Europy drugiej prędkości. Nic dobrego z tego wyniknąć oczywiście nie może i dopiero teraz widać jak na dłoni, że z tym całym Anschlussem do Unii Europejskiej postąpiliśmy tak, jak ów Żyd z anegdoty. Jak wiadomo, poskarżył się on rabinowi na dotkliwą ciasnotę w domu, na co rabin poradził mu, by sprowadził tam jeszcze kozę. Po kilku dniach zrozpaczony Żyd przyszedł do rabina, lamentując, że w domu zrobiło się teraz prawdziwe piekło. Rabin pozwolił mu więc wyrzucić kozę. Po kilku dniach na pytanie rabina, jak mu się teraz żyje, uradowany Żyd odparł, że teraz, to on ma prawdziwy pałac! My niestety jesteśmy w sytuacji znacznie gorszej, bo nie tylko nie możemy wyrzucić kozy, ale w dodatku zaczyna ona sztorcować wszystkich domowników, a na domiar złego, tylko patrzeć, jak po amerykańskiej ustawie nr 447 JUST, zwali nam się na głowę całe stado kóz. I obawiam się, że nie będzie nawet gdzie uciec, bo właśnie Nasza Złota Pani otrzymała od bawarskiej CSU ultimatum, że jeśli nie opamięta się w sprawie „uchodźców”, to diabli wezmą skleconą z takim trudem koalicję rządową. Dlatego niektórzy wieszczą już początek końca Unii Europejskiej, co może nie byłoby takie złe, ale jednocześnie po mieście zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, jakoby Naczelnik Państwa, czyli Jarosław Kaczyński, rozmyśla nad wycofaniem się z polityki do życia prywatnego – oczywiście dopiero po wyborach w 2019 roku – co oczywiście wprawia w rezonans zarówno koła rządowe, jak i nierządne, czyli opozycyjne. Czy to kolano, czy też rozkazy od Naszego Najważniejszego Sojusznika, któremu już żadne listki figowe nie będą potrzebne do zasłaniania figi – to się zapewne okaże – bo na razie Nasz Najważniejszy Sojusznik rozkazał uchylić nowelizację ustawy o IPN. Widać, że administracja prezydenta Donalda Trumpa zrobi wszystko, czego zażądają od niej Żydzi, skoro USA właśnie opuściły Komitet Praw Człowieka ONZ, nie mogąc już wytrzymać krytykowania na tym forum bezcennego Izraela. W tej sytuacji Naczelnik będzie już chyba niepotrzebny, bo pan premier Mateusz Morawiecki zrobi to, co będzie trzeba, a nawet jeszcze lepiej. Toteż nic dziwnego, że rządowa telewizja, z której Naczelnik Państwa niepostrzeżenie zniknął, bez opamiętania lansuje właśnie pana premiera Morawieckiego, jako Ojca Narodu.
Wracając do Naszej Złotej Pani, to możliwe, że na takie dictum szybko się opamięta, bo i my wiemy, i ona wie, że w razie przyspieszonych wyborów Alternatywa dla Niemiec z trzeciego miejsca w Bundestagu może wysunąć się co najmniej na drugie, a wtedy – jak utrzymują koła postępackie – pojawi się zagrożenie dla demokracji, które może okazać się jeszcze gorsze, niż niedostateczne umiłowanie praworządności, o które oskarżany jest nasz i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwy kraj. Dodajmy – że niesprawiedliwie, bo właśnie niezawisły sąd uniewinnił połowę oskarżonych w sprawie tzw. mafii paliwowej, a pozostałych, których uniewinnić dlaczegoś nie mógł, poskazywał na jakieś operetkowe kary, jakieś grzywny w wysokości 60 tysięcy złotych. Złe języki, których oczywiście na tym świecie pełnym złości nie brakuje, rozpuszczają fałszywe pogłoski, że taki rozkaz padł od starych kiejkutów, co to paliwa płynne piją na śniadanie i kolację – ale ładnie byśmy wyszli na tym, gdybyśmy tak słuchali, co ludzie mówią. Czyż nie lepiej przyjąć, że to wszystko z umiłowania praworządności? Jeśli tedy iustitia nie upadnie podczas „wysłuchania” Polski przed brukselskim Sanhedrynem, to polska reprezentacja może tym wyrokiem potrząsać przed nosami zawstydzonych sędziów, a cała czereda skupiona w Komitetach Obrony Sprawiedliwości, utworzonych z okazji wizyty w Warszawie niemieckiego prezydenta Waltera Steinmeiera, będzie musiała się rozejść – i tak dobrze, jak bez uprzedniego złożenia samokrytyki.
Jak widać, rozmarzyłem się, więc pora na bolesny powrót do rzeczywistości. Oto okazało się, że nasz nieszczęśliwy kraj nawiedziła susza. Toteż na ratunek rolnikom pospieszył pan prezydent Duda i leje wodę, aż miło, obiecując, że do konstytucji wpisze, że rolnictwo jest szczególnie chronione – oczywiście specjalnie przed suszami. Byłoby to kolejne pytanie referendalne, ale pan marszałek Senatu właśnie powiedział, że jeśli referendum konstytucyjne w ogóle się odbędzie, to liczbę pytań trzeba będzie skrócić co najmniej o połowę. W tej sytuacji zapanował nastrój wyczekiwania, zwłaszcza że polska reprezentacja futbolowa będzie wkrótce grała z Kolumbią, i to w dodatku – w Kazaniu.
Stanisław Michalkiewicz
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…