Co tu ukrywać; po meczu, jaki w Moskwie rozegrała polska reprezentacja futbolowa z futbolową reprezentacją Senegalu, zapanował w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju nastrój przygnębienia. „Maleńcy uczeni” nie tylko ze środowiska „Gazety Wyborczej”, ale i utytułowani najemnicy z Centrum Badań nad Uprzedzeniami badają, czy przypadkiem jednym z powodów, czy przynajmniej – ze składników tego przygnębienia nie jest okoliczność, że polska drużyna nie wygrała z drużyną Senegalu. Jeśli okaże się, że tak – a niechby tylko spróbowało się nie okazać, skoro padnie taki rozkaz – to tylko patrzeć, jak w kolejnym raporcie-donosie, utytułowani kujones do dotychczasowych oskarżeń mniej wartościowego narodu tubylczego o rasizmus i ksenofobię, dodadzą nowe skalpy, za co otrzymają od Niemców nowe granty – bo dzisiaj pruski jurgielt ma taką elegancką nazwę – no i oczywiście – tytuły profesorów i docentów. Tymczasem wcale nie jest takie pewne, czy polska reprezentacja przypadkiem tego meczu nie wygrała. Jeśli bowiem wygraną czy przegraną mierzyć liczbą strzelonych bramek, to nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania...”), że w tym meczu dwie bramki strzelili Polacy, a Senegalczycy – tylko jedną. Jeśli zatem mimo takich oczywistych faktów uznano, że Polska ten mecz przegrała, to niepodobna takiego fenomenu wyjaśnić inaczej, jak tajną ingerencją złowrogiego ruskiego czekisty Putina, którego macki – jak się okazuje – sięgają nawet sfer futbolowych. Dodatkowej pikanterii, a zarazem wyjaśnienia dodaje okoliczność, że rozgrywki odbywały się akurat w Moskwie, gdzie FSB i GRU czują się jak ryby w mętnej wodzie. W takiej sytuacji – oczywiście już po zakończeniu tych całych mistrzostw – trzeba będzie powołać sejmową komisję śledczą, a przynajmniej jakąś podkomisję z udziałem odpowiednich uczestników i jeśli nawet nie doczekamy się prawdy o naszym zwycięstwie, to w każdym razie będziemy do niej „dążyć”. W blasku prawdy bowiem wszyscy zajurgieltowani profesorowie i docenci powinni zamilknąć – ale co tam marzyć o tym w sytuacji, gdy swoją wizytę w Warszawie właśnie zakończył Rewizor – tym razem nie z Petersburga, tylko z Brukseli? Mówię o niemieckim owczarku Franciszku Timmermansie. Wprawdzie pan premier Mateusz Morawiecki nie oddał mu ani guzika, ale to dopiero początek naszych zgryzot, bo na 26 czerwca został wyznaczony termin tak zwanego „wysłuchania” Polski przed Sanhedrynem zwanym „Radą Europejską”, gdzie niemiecki owczarek będzie występował w charakterze instygatora. Jeszcze nie wiadomo, czy polska reprezentacja zostanie wytarzana w smole i pierzu jednorazowo, czy też zostanie poddana temu eksperymentowi kilkakrotnie. Obawiam się, że na jednym razie się nie skończy, bo właśnie Nasza Złota Pani, po długim molestowaniu ze strony francuskiego prezydenta Macrona, zgodziła się na podwójny budżet Unii Europejskiej. Jeden – dla Europy jednej prędkości, a drugi – dla Europy drugiej prędkości. Nic dobrego z tego wyniknąć oczywiście nie może i dopiero teraz widać jak na dłoni, że z tym całym Anschlussem do Unii Europejskiej postąpiliśmy tak, jak ów Żyd z anegdoty. Jak wiadomo, poskarżył się on rabinowi na dotkliwą ciasnotę w domu, na co rabin poradził mu, by sprowadził tam jeszcze kozę. Po kilku dniach zrozpaczony Żyd przyszedł do rabina, lamentując, że w domu zrobiło się teraz prawdziwe piekło. Rabin pozwolił mu więc wyrzucić kozę. Po kilku dniach na pytanie rabina, jak mu się teraz żyje, uradowany Żyd odparł, że teraz, to on ma prawdziwy pałac! My niestety jesteśmy w sytuacji znacznie gorszej, bo nie tylko nie możemy wyrzucić kozy, ale w dodatku zaczyna ona sztorcować wszystkich domowników, a na domiar złego, tylko patrzeć, jak po amerykańskiej ustawie nr 447 JUST, zwali nam się na głowę całe stado kóz. I obawiam się, że nie będzie nawet gdzie uciec, bo właśnie Nasza Złota Pani otrzymała od bawarskiej CSU ultimatum, że jeśli nie opamięta się w sprawie „uchodźców”, to diabli wezmą skleconą z takim trudem koalicję rządową. Dlatego niektórzy wieszczą już początek końca Unii Europejskiej, co może nie byłoby takie złe, ale jednocześnie po mieście zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, jakoby Naczelnik Państwa, czyli Jarosław Kaczyński, rozmyśla nad wycofaniem się z polityki do życia prywatnego – oczywiście dopiero po wyborach w 2019 roku – co oczywiście wprawia w rezonans zarówno koła rządowe, jak i nierządne, czyli opozycyjne. Czy to kolano, czy też rozkazy od Naszego Najważniejszego Sojusznika, któremu już żadne listki figowe nie będą potrzebne do zasłaniania figi – to się zapewne okaże – bo na razie Nasz Najważniejszy Sojusznik rozkazał uchylić nowelizację ustawy o IPN. Widać, że administracja prezydenta Donalda Trumpa zrobi wszystko, czego zażądają od niej Żydzi, skoro USA właśnie opuściły Komitet Praw Człowieka ONZ, nie mogąc już wytrzymać krytykowania na tym forum bezcennego Izraela. W tej sytuacji Naczelnik będzie już chyba niepotrzebny, bo pan premier Mateusz Morawiecki zrobi to, co będzie trzeba, a nawet jeszcze lepiej. Toteż nic dziwnego, że rządowa telewizja, z której Naczelnik Państwa niepostrzeżenie zniknął, bez opamiętania lansuje właśnie pana premiera Morawieckiego, jako Ojca Narodu.
Wracając do Naszej Złotej Pani, to możliwe, że na takie dictum szybko się opamięta, bo i my wiemy, i ona wie, że w razie przyspieszonych wyborów Alternatywa dla Niemiec z trzeciego miejsca w Bundestagu może wysunąć się co najmniej na drugie, a wtedy – jak utrzymują koła postępackie – pojawi się zagrożenie dla demokracji, które może okazać się jeszcze gorsze, niż niedostateczne umiłowanie praworządności, o które oskarżany jest nasz i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwy kraj. Dodajmy – że niesprawiedliwie, bo właśnie niezawisły sąd uniewinnił połowę oskarżonych w sprawie tzw. mafii paliwowej, a pozostałych, których uniewinnić dlaczegoś nie mógł, poskazywał na jakieś operetkowe kary, jakieś grzywny w wysokości 60 tysięcy złotych. Złe języki, których oczywiście na tym świecie pełnym złości nie brakuje, rozpuszczają fałszywe pogłoski, że taki rozkaz padł od starych kiejkutów, co to paliwa płynne piją na śniadanie i kolację – ale ładnie byśmy wyszli na tym, gdybyśmy tak słuchali, co ludzie mówią. Czyż nie lepiej przyjąć, że to wszystko z umiłowania praworządności? Jeśli tedy iustitia nie upadnie podczas „wysłuchania” Polski przed brukselskim Sanhedrynem, to polska reprezentacja może tym wyrokiem potrząsać przed nosami zawstydzonych sędziów, a cała czereda skupiona w Komitetach Obrony Sprawiedliwości, utworzonych z okazji wizyty w Warszawie niemieckiego prezydenta Waltera Steinmeiera, będzie musiała się rozejść – i tak dobrze, jak bez uprzedniego złożenia samokrytyki.
Jak widać, rozmarzyłem się, więc pora na bolesny powrót do rzeczywistości. Oto okazało się, że nasz nieszczęśliwy kraj nawiedziła susza. Toteż na ratunek rolnikom pospieszył pan prezydent Duda i leje wodę, aż miło, obiecując, że do konstytucji wpisze, że rolnictwo jest szczególnie chronione – oczywiście specjalnie przed suszami. Byłoby to kolejne pytanie referendalne, ale pan marszałek Senatu właśnie powiedział, że jeśli referendum konstytucyjne w ogóle się odbędzie, to liczbę pytań trzeba będzie skrócić co najmniej o połowę. W tej sytuacji zapanował nastrój wyczekiwania, zwłaszcza że polska reprezentacja futbolowa będzie wkrótce grała z Kolumbią, i to w dodatku – w Kazaniu.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!