farolwebad1

A+ A A-
Teksty

Teksty

Publicystyka. Felietony i artykuły.

piątek, 06 lipiec 2018 12:14

BND stawia na legalność

Napisane przez

michalkiewiczPo czym poznać dobrą konstytucję? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw trzeba odpowiedzieć na inne – po co właściwie jest konstytucja? Na trop odpowiedzi naprowadza nas spostrzeżenie, że konstytucje powstawały w momencie, gdy słabła władza monarsza i poddani zaczynali stawiać warunki: możemy nadal ciebie słuchać, możemy szanować twoją rodzinę, czyli dynastię, ale odtąd nie będzie tak, jak było dotąd, że robiłeś, co chciałeś. Teraz musimy ustalić – odkąd dokąd ty, odkąd dokąd my. I jeśli dochodziło do utarcia takiego kompromisu, to właśnie była konstytucja. Wynika stąd, że jednym celem konstytucji jest dostarczenie poddanym czy obywatelom gwarancji ochrony przed samowolą władzy. Za Monteskiuszem przyjęto, że taką gwarancją, chociaż oczywiście, jak zresztą wszystko na tym świecie, wysoce niedoskonałą, jest trójpodział władz, na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. One wzajemnie się blokują i kontrolują, a dzięki zaabsorbowaniu władz walką o wpływy, obywatele zyskują przestrzeń wolności. Nie jest to oczywiście ideał, ale jak się nie ma co się lubi, to dobra psu i mucha. A skoro już mamy trzy władze, to drugim celem konstytucji jest takie ułożenie stosunków między nimi, by w żadnym momencie nie pojawiły się paraliże decyzyjne, to znaczy – sytuacje, w której albo nikomu nie wolno podjąć jakiejś decyzji, albo odwrotnie – że w tej samej sprawie mogą decydować wszyscy. Decyzji wtedy jest aż za wiele, ale nie wiadomo, która jest ta właściwa.

I z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w Polsce, kiedy nie można odpowiedzieć na proste pytanie: kto jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego? Pani Małgorzata Gersdorf powiada, że „czuje się” Pierwszym Prezesem tego Sądu. Na pewno tak jest, to znaczy – na pewno tak się „czuje”, ale niepodobna nie zauważyć, że to jednak za mało. W rozmaitych klinikach aż się roi od osobników, którzy „czują się” Napoleonami albo Aleksandrami Wielkimi, ale to nie powód, żeby tak od razu im wierzyć. Również w tym przypadku pan prezydent Duda daje do zrozumienia, że nie podziela poglądu pani Gersdorf, jakoby była ona Pierwszym Prezesem, zatem – jak jest naprawdę? Tego właśnie nie wiemy, ponieważ jedni utytułowani krętacze stoją murem za panią Gersdorf, ale inni utytułowani krętacze twierdzą, że od 4 lipca przeszła ona w stan spoczynku. Nie wiecznego, co to, to nie, niemniej jednak żadnym prezesem już nie jest. Co więcej – samej pani Gersdorf też nie możemy wierzyć nawet w kwestiach uzależnionych od niej samej. Jednego dnia bowiem ogłasza, że jako Pierwszy Prezes właśnie udaje się na urlop i wyznacza swego zastępcę, ale co z tego, skoro następnego dnia rezygnuje z urlopu i jak gdyby nigdy nic przychodzi do pracy, chociaż prezydent – co prawda na podstawie innej ustawy, niż pani Gersdorf się urlopowała – tego zastępcę zatwierdził.

Do przyczyn tej chwiejności jeszcze wrócę, natomiast nie ulega wątpliwości, że konstytucja, która dopuszcza takie sytuacje, nie jest warta funta kłaków. Ani nie dostarcza obywatelom gwarancji ochrony przed samowolą władzy, bo nie przeprowadza rozdziału między władzą ustawodawczą i wykonawczą. W rezultacie posłowie i senatorowie mogą być ministrami, a więc – gdyby rząd liczył 460 ministrów i każdy poseł byłby szefem jakiegoś resortu, to ci sami ludzie, jako ministrowie, najpierw projektowaliby ustawy, potem – już jako posłowie – by je uchwalali, by później – znowu jako ministrowie – je wykonywali, a na końcu – znowu jako posłowie – kontrolowali wykonanie tych ustaw i udzielali sobie rozgrzeszenia w postaci absolutorium. Paraliż decyzyjny właśnie widzimy w całej swojej groteskowości. Ale jakże ma być inaczej, kiedy konstytucję tę sporządziła „banda czworga” w osobach słynącego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, Aleksandra Kwaśniewskiego, który – jaki jest – każdy widzi, ekonomisty światowej, a w każdym razie powiatowej sławy Ryszarda Bugaja i Waldemara Pawlaka, który wprawdzie sprawiał wrażenie cyborga, ale cóż z tego, kiedy został bezczelnie oszukany przez ruski „Gazprom”, a najgorzej, że jest to przypuszczenie najbardziej uprzejme? Z taką konstytucją nie ma co sypiać – jak to czynią niektórzy generałowie, co rodzi zaniepokojenie, jakie potomstwo może wylęgnąć się z takiej sodomii, tylko zastąpić ją jakąś lepszą – ale jak już widzimy – nic z tego nie będzie. Toteż i pani Małgorzata Gersdorf miota się między pragnieniem urlopowego wypoczynku a koniecznością pójścia do pracy. Dlaczego tak się miota? Tego nie wiemy, jesteśmy skazani na domysły, ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się. Ja na przykład się domyślam, że do pani profesor mógł zadzwonić jakiś jegomość i powiedzieć: „No, co jest ropucho? Ja ci tu dam urlop! Nie po to wystrugaliśmy cię z banana, żebyś szlajała się po urlopach. Do roboty mi natychmiast!”. Czyż nie jest to możliwe wyjaśnienie? Jak najbardziej!

No dobrze, ale właściwie dlaczego temu jegomościowi mogło tak zależeć na obecności pani Małgorzaty w swoim gabinecie w Sądzie Najwyższym? Wojna o praworządność w Polsce jest spowodowana próbą odwojowania przez Niemcy wpływów politycznych w Europie Środkowej – w tym również w Polsce. Najpierw Niemcy kombinowali z demokracją, ale stare kiejkuty jak zwykle spartoliły robotę, wysuwając na jasnego idola jakiegoś alfonsa i pana Mateusza Kijowskiego, który właśnie tłumaczy się przed sądem z zarzutu przywłaszczenia sobie pieniędzy z publicznych zbiórek prowadzonych przez ultrasów demokracji. Toteż BND odstąpiła od obrony demokracji na rzecz obrony praworządności. Z niemieckiego punktu widzenia jest to bardzo obiecujący ruch z tej przyczyny, że w traktacie lizbońskim, jaki Polska ręką prezydenta Lecha Kaczyńskiego ratyfikowała 10 października 2009 roku, jest zapisana tzw. klauzula solidarności. Stanowi ona, że jeśli w jakimś państwie członkowskim UE zagrożona jest demokracja albo, dajmy na to, praworządność, to Unia Europejska, oczywiście na prośbę tego państwa, może udzielić mu „bratniej pomocy”. Z taką prośbą powinien wystąpić rząd – ale co zrobić w sytuacji, gdy zagrożenie dla demokracji i praworządności wypływa właśnie z rządu – co aktualnie ustala Komisja Europejska? W takiej sytuacji jest oczywiste, że rząd z taką prośbą nie wystąpi, ale przecież zagrożenie demokracji i praworządności jest jeszcze większe. Skoro tedy wystąpił stan wyższej konieczności, to z prośbą może zwrócić się przedstawiciel jednej z trzech władz państwowych – na przykład Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego. To nie jest już żaden pan Mateusz Kijowski, więc wywołana taką prośbą „bratnia pomoc” miałaby wszelkie pozory legalności, tym bardziej że ustawa numer 1066, przewidująca możliwość udziału formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na obszarze Rzeczypospolitej, cały czas obowiązuje, mimo trzeciego już roku „dobrej zmiany”. Dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć deklaracje Kukuńka, który odgraża się, że praworządności będzie bronił z bronią w ręku i „fizycznie odsuwał” sprawców tych wszystkich wypaczeń, jak i konieczność rezygnacji pani Małgorzaty Gersdorf z urlopu wypoczynkowego. W dodatku na 16 lipca wyznaczone zostało w Helsinkach spotkanie prezydenta USA Donalda Trumpa z rosyjskim prezydentem Włodzimierzem Putinem, na którym – jak sądzę – postanowią oni o naszej przyszłości.

Stanisław Michalkiewicz

Generowaniem poparcia społecznego rządzą emocje, dlatego znaczenie merytorycznej publicystyki i tłumaczenie jak jest przypomina stand up comedy; jest to po prostu swego rodzaju rozrywka intelektualna. Większość ludzi nie lubi niewygodnej prawdy i chce, aby mówić im rzeczy przyjemne.

Specjaliści od inżynierii społecznej przy użyciu prostych chwytów są w stanie w ciągu 2 - 3 tygodni wystrugać z patyka polityka, a w ciągu 2 dni odesłać go do wszystkich diabłów.

Demokracja, czyli pozornie władza większości sprowadza się do teatru. I w dzisiejszych czasach nie trzeba nawet często fałszować wyborów, wystarczy je dobrze przygotować. Jeśli zaś się je fałszuje, to i tak zaraz można to wymazać ze zbiorowej pamięci - co na przykład ma miejsce w przypadku polskich wyborów samorządowych, "wygranych" przez PSL.

Większość ludzi jest podatna na banalne zagrania, a nawet ci wykształceni, którzy pełnią rolę elity bardzo łatwo wchodzą w podłożone schematy myślenia - po części z powodów koniunkturalnych, ale często też z intelektualnego lenistwa i głupoty.

Wiedza o tym jak jest naprawdę powoduje jedynie frustrację ponieważ i tak nie może z nią nic zrobić.

W dawnych czasach opinia publiczna miała znaczenie dla - na przykład - mobilizacji społecznej na wypadek wojny. Dzisiaj wojny prowadzi się ograniczoną liczbą zawodowych żołnierzy i przy pomocy cudzych "ochotników" umotywowanych ideowo lub finansowo, a niedługo będzie się je prowadzić przy pomocy automatów co wyeliminuje potrzebę wsparcia społecznego; jak to ładnie określają eksperci, nastąpi "dehumanizacja pola walki", po niej zaś dehumanizacja gospodarki, a następnie dehumanizacja...

Z powodu coraz niższego ogólnego poziomu wiedzy, propaganda nie potrzebuje żadnej finezji, wystarczą proste wygibasy racjonalego dżu-dżitsu obrażające inteligencję dorosłego człowieka. Wracamy pełną gębą do czasów "Podręcznika młodego agitatora", a przecież wtedy wielu Polaków było analfabetami... 

Na koniec prezent: zamiast krzyżówki, w ramach ćwiczenia umysłowego, proszę sobie przeczytać poniższy tekst i wyliczyć pod spodem ile podręcznikowych chwytów propagandowych zostało w nim użytych. Tekst pochodzi ze strony fejsbukowej p Grovera:

POSŁUCHAJ CZŁOWIECZE, który zapewne czujesz się "OSTATNIM PATRIOTĄ RP" i który środową zmianę ustawy o IPN uważasz niemal za narodową zdradę, a przynajmniej za przejaw tchórzostwa i wasalstwa.
Zapytam Cię zatem:
1) Czy sądzisz, że kochasz Polskę bardziej niż Jarosław? Bardziej dbasz o jej interesy i zrobiłeś dla Ojczyzny więcej aniżeli on i ludzie z jego zaplecza?
2) Czy sądzisz, że Morawiecki (którego patriotyczny rodowód jest Ci znany) zrezygnował z mega kasy w bankach i został Premierem za marne wynagrodzenie, bo jest kryptoagentem Mosadu i postanowił za te skromne srebrniki szkodzić Polsce?
3)Czy masz świadomość, że rządy PISu zrobiły dla odbudowy i wzmocnienia polskiej tożsamości, prawdy historycznej o Polsce, oraz upowszechniania wartości patriotycznych - więcej w ciągu 2 lat - niż wszystkie pozostałe przez całe ćwierćwiecze?
4) Czy dotarło do Ciebie, że kryminalizacja historycznych fałszerstw(art.55a) nie była głównym celem ustawy o IPN lecz tylko jednym z instrumentów mających służyć osiągnięciu nadrzędnego? Że w sensie stricte prawnym sposób ten okazał się ułomny, ponieważ jest nieegzekwowalny? I że dlatego jego usuniecie nie oznacza porażki lecz tylko przyznanie do błędu?
5)Czy pamiętasz, że kluczowym impulsem stanowiącym inspirację dla zmiany ustawy było zjawisko antypolonizmu, którego kwintesencję stanowi wszechobecne i stale powielane kłamstwo pt. "Polish Death Camps "? Kłamstwo do niedawna widniejące nawet na stronie internetowej Yad Vashem? Oraz, że we wspólnej Deklaracji obu premierów zdecydowanie zanegowano to określenie? Że jednocześnie potępiono zarówno antysemityzm jak i antypolonizm?
6)Czy uświadamiasz sobie, że dzięki nowelizacji ustawy i burzy jaką ona wywołała, udało się przekazać światu, jak głęboko nieprawdziwe i krzywdzące było i jest powielanie kłamstwa o współodpowiedzialności Polski i narodu polskiego za Holokaust ? Że nawet izraelska prasa krytykuje Netanjahu i mówi o zwycięstwie polskiej racji stanu?
7) Czy nie wyciągasz wniosku z faktu, że dziennikarze GW krytykują porozumienie polsko-izraelskie podobnie jak Narodowcy? Tyle, że Narodowcy robią to z głupoty, a lewactwo – z politycznej perwersji?
Podsumowanie: PiS konsekwentnie wykonuje b.dobrą i odpowiedzialną pracę dla Polski. Wymaga ona czasem niezbędnych kompromisów w szczegółach, aby generalnie iść do przodu. Ta odpowiedzialna polityka uchroniła Polskę przed totalną konfrontacją z kosmopolitycznymi siłami trzymającymi w swoich rękach kasę i media, z którymi nie może sobie poradzić nawet Trump i jego ekipa. Administracja Trumpa, również stara się postawić narodowy interes Ameryki na pierwszym miejscu. I podobnie jak PIS robi to stopniowo, także kosztem przejściowych ustępstw. Bowiem problemów narosłych przez półwiecze nie rozwiązuje się w dwa lata.
No i dodajmy na zakończenie, że poprzednicy PIS(licząc od 89) nie ruszyli w tej kluczowej sprawie – jaką jest walka o prawdę i godność Polski i Polaków – NAWET JEDNYM PALCEM!!!

Proszę Państwa to jest cymes, to jest palce lizać, to można przerabiać na kursach :))

Ostatnio zmieniany sobota, 30 czerwiec 2018 23:14
piątek, 29 czerwiec 2018 16:35

Byłem w Polsce (12)

Napisane przez

Pomimo tego małego potknięcia nasz rajd przez Beskid Sądecki i Niski przebiegł jak po maśle i dość szybko znaleźliśmy się u wrót Bieszczad – w Komańczy!

Muszę jednak na małą chwilkę wrócić do Krynicy, bo ostatecznie pojechaliśmy tam, żeby pooddychać prawdziwie galicyjskim powietrzem. Tym dawnym, kiedy to jeździło się „do wód”. Zresztą miałem tu do wypełnienia kolejny punkt z mojej „bucket list” – wizytę w „Patrii” – willi Kiepury!

Rzecz w tym, że „Patria” jest miejscem, gdzie powinno się czuć „przedwojenny luksus”. Jasne, że na dzisiejsze wymagania budynek daleki jest od luksusu, ale marmury, mosiądze, posadzki i boazerie dają ten przedwojenny posmaczek. Wszystko to trąci myszką, bo to co kiedyś było komfortem, dzisiaj jest podstawowym wyposażeniem, no ale chodzi raczej o ducha Kiepury, „Brunetki blondynki” itd., itp.

Dla Galicji Krynica była taką samą wakacyjną świętością jak osławiony Truskawiec, albo w trochę dalszym rzucie – Karlsbad – i chociaż to już było daleko poza Galicją, to jednak cały czas nasze i swojskie, bo ciągle jeszcze cesarsko-królewskie – owiane duchem Najjaśniejszego Pana (oczywiście Franciszka Józefa).
W Karlsbadzie czy raczej Karlowych Warach byliśmy przy okazji naszych wcześniejszych wizyt w Polsce. Piękne, stare uzdrowisko –dziś pełniuteńkie Rosjan, z paroma rosyjskimi kanałami telewizyjnymi, rosyjskojęzycznymi gazetami, sklepami, cerkwiami i wszechobecnym językiem rosyjskim. Za młodych lat nasłuchałem się o wspaniałości i wytworności tego kurortu wielu historyjek i opowiadań.

Coś mi z tego w głowie zostało, więc właśnie dlatego pozwoliłem sobie stamtąd na niewinny żart w przedwojennym stylu. Wyglądał tak:

Zadzwoniłem do mojej dziewięćdziesięcioletniej cioci i gdy podniosła słuchawkę, powiedziałem grzecznie:

– Moje uszanowanie drogiej cioteczce...

Ale ona wpadła mi w słowo:

– Marcin! A skąd ty dzwonisz?

A mnie o to właśne chodziło, więc odpowiedziałem „z przedwojennym akcentem”:

– Ależ ciotuniu, ja bawię w Karlsbadzie!

Ciocia miała fantastyczne poczucie humoru, więc z udanym zdumieniem krzyknęła:

– W Karlsbadzie?! A cóż ty tam chłopcze robisz? Czyżbyś się zgrywał w kasynie?

Byłem naprawdę zaskoczony, że tak dobrze wczuła się w żart.

Krynica nie miała tak „wielkopańskiej” opinii jak Karlsbad, ale była blisko, była nasza, a przede wszystkim miała wspaniałe wody!

Zaraz też po obejrzeniu „Patrii” poszliśmy na krynicki deptak do wielkiej pijalni wód na zubera, jana i józefa! Wszystkie te wody to było świństwo do obrzydliwości, ale miały być jakoby zdrowe i pomocne na jakieś tam dolegliwości, więc zabraliśmy się do roboty! Kubek, szklana rurka i wolny, dostojny spacerek w górę i w dół deptaku. Wieczorem obowiązkowy koncert w pijalni.

Trzy kryniczne filary: deptak, pijalnia i koncert Orkiestry Zdrojowej, zostały zaliczone, a więc nie pozostawało nic innego, tylko ruszyć w drogę.

Za Łabową miałem to szczęśliwie zakończone spotkanie z patrolem milicyjnym, a jeszcze dalej nocleg w Dukli.

Ile razy piszę albo opowiadam o Beskidzie Niskim, zawsze mówię, że przez bardzo długi czas to były najdziksze górskie tereny w Polsce. Nie Bieszczady, ale właśnie Beskid Niski, który wyludnił się po niesławnej akcji „Wisła” w latach od 1947 do prawie 1950 i jakoś nie mógł po tym exodusie przyjść do siebie.

Jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych, gdy chodziłem tam z plecakiem, spotykałem zupełnie puste wioski, jakieś przysiółki i osady, tonące w zdziczałych sadach.

Tam też, w 1972 roku, czasie mojego samotnego rajdu po górach zatrułem się w straszny sposób jadem kiełbasianym i z pomocą zupełnie obcych, ale absolutnie świętych ludzi, wyszedłem z tego obronną ręką.

Te i wiele innych myśli przychodziło mi do głowy, gdy zatrzymaliśmy się na nocleg w Dukli, a potem – już na drugi dzień – wjeżdżaliśmy do Komańczy.

Komańcza kojarzy mi się z dwiema rzeczami. Jedna to uwięzienie tu prymasa Wyszyńskiego, a druga koedukacyjne baraki robotnicze zbudowane kiedyś dla młodzieżowych brygad zatrudnionych przy budowie drogi.

Co do prymasa to zawsze się dziwiłem, dlaczego zrobiono z niego prawie męczennika. Klasztor cichy i spokojny, chodził na spacery, okolica piękna... Być może jednak dla tego niezwykle czynnego człowieka ten rok odosobnienia był jakąś męką. Kto wie?

Natomiast tego co w robotniczych barakach wyprawiało się w dniach i nocach po wypłacie, tego nie jest w stanie opisać najzdolniejsze pióro. Mniejsza z tym! Co było, to było!

W każdym razie to były dawne dzieje i o barakach nie ma dziś ani słychu, ani widu. Co innego z klasztorem Sióstr Nazaretanek, gdzie przebywał Stefan Wyszyński, bo ten ma się dobrze a może nawet lepiej niż kiedyś. Jest tam też podobno izba pamięci, ale nie poszliśmy.

O moich Bieszczadach opowiem nieco później, bo prawdę mówiąc, gdy zobaczyłem budki, w których żądano opłat za wejście na połoniny, doznałem takiego szoku, że chciałem natychmiast zbierać się, jechać do Warszawy i nie zwracając uwagi na konsekwencje, wracać do Kanady.

Na szczęście wyciszyłem się trochę, coś mi wytłumaczono i zostałem, ale nie miałem już do tego serca... Zatrzymaliśmy się jedynie w Ustrzykach Górnych, żeby skosztować pstrąga i fuczek. O tych fuczkach – jakoby bieszczadzkiej specjalności – nigdy w życiu nie słyszałem. Placki kartoflane z kapustą czy coś w tym rodzaju... jadłem „przez grzeczność”, bo cały czas siedziały mi w głowie bilety na połoniny i na turystyczne szlaki w ogóle! Ile trzeba mieć pieniędzy, żeby teraz chodzić po górach??? Przecież to powinna być rozrywka dla biedaków! Dla biednych studentów! Parę konserw do plecaka i hajda w góry!

Gdzie się podziało słynne „rzucę wszystko i pojadę w Bieszczady”??? Hola, hola – nie tak prędko! A pieniądze masz?

Jasne, rozumiałem, że trzeba utrzymywać szlaki, poprawiać ścieżki, malować je na drzewach i skałach i ktoś to musi robić, ale w mojej PRL-owskiej głowie cały czas tkwiło przekonanie, że to jest sprawa „państwa”!

„Państwo” zrobi to i tamto i w ogóle prawie wszystko, a do tego powinno wyleczyć mi zęby, dać lekarstwa, zapłacić za szkołę, wakacje, przejazdy kolejowe itd., itp.

Taki sposób myślenia jest niesłychanie trudny do wykorzenienia! I tak właśnie było ze mną!

Ale pomimo tego, że wszystko to sobie jasno tłumaczyłem, było mi jakoś żal! Po raz nie wiadomo który dochodził do mnie oczywisty fakt, że to są nowe czasy! Inne czasy!

Jednym ze znaków, które świadczyły o tym aż nadto dobrze, był obrazek, który widzieliśmy po drodze. Otóż jakiś czas później jechaliśmy małą, wiejską drogą z Sanoka do Ulucza. Piękna trasa wijąca się wzdłuż Sanu, wśród pachnących pól, wolno człapiących furmanek i rzadko rozrzuconych gospodarstw. I tam wzdłuż drogi szła dziewczyna z ogromną, piękną torbą Michael Kors! Była boso, bo szła poboczem, wśród traw, po miękkiej, miłej, ciepłej ziemi. Była boso, ale na ramieniu wisiała jej wielka, modna torba! Gdyby nie moja Żona – nigdy bym na to nie zwrócił uwagi – ale faktycznie - wyglądało na to, że ta torba Korsa była symbolem zmian!

Trochę później miałem się o tym przekonać jeszcze wyraźniej.

W Uluczu jest przepiękna cerkiew, ale wieś ma krwawą przeszłość, o której za moich młodych lat nikt nie mówił. Wszystko było wtedy zbyt świeże i nowe i niezabliźnione rany ciągle jeszcze krwawiły. Wydarzenia 1946 roku wbiły się w pamięć ludzką i bez żadnej przesady „nienawiść zatruła krew pobratymczą”.

Ale tak jak powiedziałem – nikt wtedy nic nie mówił ani nie wspominał. Jeszcze w pięćdziesiątych latach, a pewnie i później wszędzie było pełno broni. Po sąsiekach, studniach, stajniach i drewutniach trzymano zachowaną wojenną broń, bo „może się przyda”. Nigdy nic nie wiadomo!

Mężczyźni w długich butach, bryczesach i skórzanych kurtkach stali pod kościołem, gospodą czy na rynku i palili. Wszyscy się znali.

Jeśli ktoś coś wiedział, to trzymał dla siebie.

Tak było wszędzie na Podkarpaciu.

Właśnie jechaliśmy przez ten Kraj. Mój Kraj. Tu wszędzie czułem się dobrze, bo wszyscy mówili tym samym, śpiewnym językiem i oddychali tym samym powietrzem.

nazarukOMII teraz jestem nad Jeziorem Świętej Anny. Tam są długie zimy i w styczniu jest wręcz nakazane, aby przerwać pracę, i my co roku po Bożym Narodzeniu, kiedy najtańsze są wczasy w wakacje, 10 dni, wyjeżdżamy przeważnie do Meksyku, bo tam mamy oblatów, ale wtedy bilety są najtańsze i te ośrodki, żeby funkcjonować, dają zniżki maksymalne.

I jest taki moment, że z kolegą, drugim kapłanem, który pracuje z oblatami, z Polonią, jedziemy do Meksyku. W tym kurorcie, gdzie jesteśmy, jest dużo, 1800 ludzi w hotelu. Taka rzecz, jest przypływ morza, trudno się kąpać, bo fala wyrzuca. I tak dwa dni jesteśmy, a nie mogę się pokąpać, bo woda wyrzuca. Jest zabawa niezła, ale są silne fale. Trzeci dzień. Lubię wstawać rano, wstałem pół do szóstej. To jest mój normalny czas wstawania codziennie, teraz około szóstej wstaję, bo nie ma potrzeby wstawania tak wcześnie. I mówię do kolegi, obudził się, jest za dziesięć szósta: Wiesz, idę się przejść. – Pójdziesz może nad wodę? Takie zwyczaje tam też są, że tylu ludzi, to zająć sobie jakieś miejsce, ręczniczek położyć, wezmą, to wezmą, ale zająć sobie miejsce. – Będziesz się kąpał? – pyta. – Nie, brewiarz odmówię, pomodlę się, różaniec odmówię i wrócę, o 7 mamy śniadanie.

Zamknąłem drzwi. Nie wiem dlaczego, jakby nie ja, otwieram drzwi jeszcze raz i mówię – No to cześć Sławek, może się już nie zobaczymy więcej. – Nie wygłupiaj się, co to?! Tak powiedziałem, zamknąłem drzwi i poszedłem. Chodzę, dwóch Ukraińców poznałem już, żeśmy się zaprzyjaźnili, pogadaliśmy parę chwil. Pytają się, gdzie idziesz? – A, pochodzę sobie trochę. Oni nie wiedzieli, że jestem księdzem. Pogadaliśmy chwilę, oni wracali do hotelu, do żon, a ja idę. Kawałek uszedłem, odwracam się i mówię – No to cześć, bo się może więcej nie zobaczymy.

Nie wiem do dzisiaj, dlaczego tak, jakby ktoś przeze mnie mówił. Nie zamierzałem wchodzić do wody, absolutnie. Miałem różaniec odmówić. Przeszedłem się kawałek, myślę, wracam do hotelu. Ale jak już miałem wracać, to spojrzałem na wodę, taka fajna, nie ma fali, gładziusieńko przy brzegu, to zobaczę. Bez zamiaru pływania wszedłem kawałeczek, dalej, dalej, fajnie, woda unosi, no to sobie popływam. To wzdłuż troszeczkę popływałem, i sobie myślę, to się położę na plecach, tak poleżę. I tak z parę minut sobie leżę na plecach. Super, woda unosi, unosi... Podniosłem głowę, patrzę, kawałek odpłynąłem od brzegu. Ale to płytko, to zawrócę. To się odwróciłem już z pleców, jeszcze troszeczkę kraulem, wzdłuż. Nic nie czuję, nic nie wiem. Rozejrzałem się, zanurkowałem, no to do brzegu. Ale jakoś tak dziwnie widziałem, że się od tego brzegu oddalam, ale jeszcze mi to nic nie mówiło. Odwróciłem się i płynę teraz do brzegu. Płynę, ale brzeg mi się oddala. O, to trzeba szybciej, bo coś jest! Kurczę, odpływam od brzegu jak na motorówce, to tak szybko idzie. I wtedy dociera do mnie myśl, że jest odpływ. Był odpływ, tylko nie widziałem czerwonych flag, żeby nie wchodzić, bo jest odpływ. Przy brzegu było ładnie, bo jak woda odchodzi, to jest wygładzone.

I odpływam dalej, i dalej, i dalej. Próbuję na różne sposoby – nic. Nie chcę przesadzać, ile to metrów było, ale bardzo już było daleko. I taka myśl mi przyszła. Ciekawa rzecz, że nie żebym był jakimś herosem czy dobrym pływakiem, ale ani przez chwilę nie było we mnie strachu, że się utopię, że się coś złego stanie. Jakiś był taki wewnętrzny pokój, ja po prostu mam zachować siły, oddychać. I takie przekonanie, że jakoś to będzie. Nie takie polskie przekonanie, że jakoś to będzie, tylko że przecież to nie jest, nie będzie moja śmierć. Ktoś mnie zobaczy czy coś... Jestem wewnętrznie, jakby ktoś mi mówił, nie bój się. To jest niewytłumaczalne, bo powinienem się przestraszyć. Nic. To coś w rodzaju takiego wewnętrznego nie bój się. Ale kiedy mnie woda wyniosła już tak daleko, że przychodzą fale, które zawijają się w coraz większe, a potem takie duże, i płynę i coraz większa, otwarta przestrzeń oceanu, to już nie są żarty. To jest kilkaset metrów od brzegu, brzeg daleko. I teraz jest uderzenie fali, fala cię obraca, nie masz powietrza, i wciąga cię pod wodę, bo jest nurt i odpływ ciągnie cię w dół. Jak wychodzę, otwieram oczy. Tak cię zakręci, że nie wiesz, gdzie jest co, i patrzysz, gdzie jest światło. Tam jest powietrze. Więc szybko się wydrapuję, złapać powietrze, uratować się, bo powietrze to jest życie. Raz, drugi, trzeci. Za każdym razem głębiej, trzy razy głębiej, żeby dostać się do powietrza.

I wtedy dochodzi do mnie świadomość, jak mnie wciągnie i nie wrócę, bo na razie jest walka o przetrwanie, do światła. Nie ma myślenia o śmierci. Ale jest jedno z kolejnych uderzeń fali, złapałem powietrza i trzymam jak najdłużej, bo tyle masz życia, ile powietrza. Takie prawo, koniec, skończy się tlen i jest koniec. Już raz się w rzece Bug topiłem, to wiem, jak to wygląda. I jest uderzenie, wciąga mnie i jest ciemność, totalna ciemność, gdzie nie wiesz, gdzie jest która przestrzeń, bo to jest nurt, i nie wiesz, w którym kierunku woda cię wciąga w dół, nie wiesz, jak się ratować, a nie ma powietrza, kończy się.

To jest kilka – kilkanaście sekund. I wtedy się zorientowałem, że za chwilę nastąpi moja śmierć. Skończy się tlen, bo ile wytrzymasz pod wodą, jak nie wiesz, w którym kierunku jest słońce, światło i ratunek? Walczę, ale nie wiem, czy w dobrym kierunku, bo żadne światło słońca już nie przenika tej głębiny, więc to musi być głęboko. Czy to jest taka wizja dla mojego ciała? Bóg tak przygotuje oczywiście.

I jest moment, że już mi się zaciskają płuca, i wiem, że to jest śmierć za chwilę. Nie ma ratunku, nikt mnie nie uratuje, prawo natury, koniec. Amen. Finito. I nie ma w tym momencie myślenia o czymkolwiek, czy mnie znajdą, czy rekiny mnie zjedzą, czy będę miał pogrzeb, co zostawiłem, nic. Jest tylko jedna myśl, jest śmierć, więc zaraz stanę przed Bogiem. Już doświadczenie Boga miałem jakieś, Jezusa miałem jakieś, w tamtej wizji. Więc koniec. Tylko powiedziałem w myśli, Boże, idę do Ciebie. Tak to dokładnie brzmiało, Boże, idę do Ciebie, bądź miłosierny, przyjmij moją duszę. I w tym momencie, kiedy kończy się tlen, ale jeszcze jakiś tlen jest, jeszcze jest ten ostatni oddech, i bez żadnego bólu w tym momencie – oczywiście jest to ucisk kończącego się tlenu, żeby złapać, jak otworzę usta, wciągnę wodę i jest śmierć, nawet nie wyjdę do góry, nurt, który wciąga mnie do dna, wciągnie i gdzieś może kiedyś jakieś kosteczki będą...

W tym momencie, kiedy powiedziałem, Boże, Ojcze, idę do Ciebie, bądź miłosierny, przyjmij moją duszę, w tym momencie światło, takie samo światło jak to Pana Jezusa w sali, to światło Bożej obecności – nie ma żadnych tunelów – tylko widzę, jak ode mnie moje ciało się oddala. Jestem zupełnie świadomy, ostrość widzenia, świadomość zmysłów, nigdy lepiej się nie czułem. Jest takie zdziwienie, ojejku, ale śmierć fajnie wygląda. Taka myśl mojej duszy była, mojego ja, bo cały czas byłem świadomy, że to się kończy życie i za chwilę stanę przed Bogiem, moja dusza odłączy się. A więc to tak jest! Takie myślenie moje było. Patrzę, a moje ciało odpływa ode mnie. Patrzę, słyszę głos – mówię, jak to przeżywałem – nie przejmuj się ciałem, ono jest ci niepotrzebne.

Wiecie, jaką widziałem wizję tego ciała? To żeby zrozumieć potem powrót do mojego życia. Moje ciało zobaczyłem zwinięte jak dziecko w łonie matki. To był płód zwinięty. Moje ciało było zwinięte, Pan Bóg utworzył dla mnie bańkę powietrza, butlę gazową mi dał, tak jak bombka szklana przezroczysta – tak to widziałem. Jak płód, dziecko u matki, taki zwinięty jestem, i widzę to ciało w takiej bombce. I dwa snopy światła, i wiem, że to są aniołowie. Zupełnie inne światło niż to, w którym jestem skąpany. Widzę to ciało, tę bombkę powietrzną i te dwa anioły – tylko nie w kształcie ludzi żadnych, tylko dwa snopy światła niosące to ciało gdzieś. Słyszę, nie zajmuj się tym, to nie jest ci potrzebne teraz. W tych odmętach ciemności to przepiękny widok jest.

W tym momencie odwracam uwagę od ciała, bo widzę światło. Moja dusza mówi, jakie to jest piękne po śmierci! Mam świadomość, śmierć, idę, patrzę, znajduję się najpierw w pomieszczeniu, najpierw prostokątnym, ale potem ono się powiększa. Nie ma sufitu, tylko jakaś przestrzeń, jakbym na niebo przepiękne patrzył. A tutaj ściany, ale ściany ze światła, i jestem skąpany w tym świetle. Ale to światło ma pewne granice, to umownie nazywamy pokój, w którym jestem. To jest coś w rodzaju przedsionka i do tego przedsionka, do tego pokoju, do tego pomieszczenia światła, w którym jestem, mam zupełnie świadomość siebie jako żywej osoby, z rękami, z nogami. W tym momencie nie sprawdzam, nie szczypię się, czy to jest ciało, nie, tylko tak przyjmuję, tak to jest. Tak to jest po śmierci, coś wspaniałego. Uczucie to jest nie do opisania. Nie ma słów na większość rzeczy, które tu opowiadam bardzo skrótowo, nie ma słów, bo nie mamy odniesień. Nie opiszę światła, którego nie ma tu, na ziemi. Można powiedzieć białe światło, ciepło. To światło się zapamiętuje nie tylko dlatego, że kolor czy jak to wyglądało, tylko to światło jest miłością. Z tego światła jestem skąpany w miłości, skąpany w świetle, które jest miłością. Mam świadomość i jestem ciekawy. Ciekawość mojej duszy, zaraz zobaczę Matkę Bożą, Pana Jezusa, świętych, zmarłych różnych. Jak to będzie! Kurczę, sąd. Sąd był...

Jak to mówię, to muszę na nowo przez to przechodzić. Nie wszystko mogę mówić, bo są rzeczy, których nie mogę mówić, a są rzeczy, dla których muszę znaleźć słowa. Chociaż któryś już raz to opowiadam, to jest wysiłek dla mnie, żeby to pozbierać, i co powiedzieć do was w tym momencie.

piątek, 29 czerwiec 2018 16:19

Jak to robią Włosi…

Napisane przez

NiemczykJanuszNiemalże każda społeczność etniczna mieszkająca w Ontario organizuje z okazji swojego święta wciągnięcie na maszt swojej narodowej flagi przy parlamencie prowincji Ontario. W tym roku pierwszego czerwca odbyło się przy budynku parlamentu Ontario wciągnięcie flagi włoskiej.

Ta uroczystość jest tego samego dnia co roku organizowana w celu upamiętnienia zjednoczenia Włoch i utworzenia republiki. Te dwie daty nakładają się na siebie. Zjednoczenie Włoch nastąpiło w 1861 roku, a więc 157 lat temu, a utworzenie republiki w maju 1946 roku, 72 lata temu. Od 1961 roku do 1946 roku Włochy były monarchią, w której formalnie władzę sprawował król.

Poszedłem na tę uroczystość powodowany tym, że chciałem zobaczyć, jak organizują to Włosi, żeby móc porównać naszą uroczystość wciągnięcia flagi przy budynku parlamentu Ontario, organizowaną przez Polonię, z tą organizowaną przez Włochów. Drugi powód, dla którego tam poszedłem, był związany z ostatnimi wyborami do sejmu Włoch, które miały miejsce w kwietniu br., a w których najwięcej głosów zdobyły dwie partie, które są przeciwko przyjmowaniu imigrantów, oraz partia sceptycznie nastawiona do utrzymania Włoch w systemie walutowym euro. We Włoszech jest wiele partii i każde wybory kończą się powołaniem rządu koalicyjnego. Z kolei ten rząd koalicyjny jest akceptowany i powoływany przez prezydenta kraju. Takie rozmowy koalicyjne i akceptacja nowego rządu przez prezydenta trwały nieraz w przeszłości powojennych Włoch po kilka miesięcy. W tym roku, po tych wyborach, większościowy udział miały właśnie te dwie względnie nowe partie, z których jedna jest bardziej eurosceptyczna, a druga bardziej antyimigracyjna.

Kluczem do powołania rządu jest prezydent Włoch. Na prezydenta Włoch, żeby tego eurosceptycznego i antyimigracyjnego rządu nie powołać, naciskali komisarze Unii Europejskiej, czyli faktycznie Niemcy, dlatego powołanie rządu Włoch przez prezydenta się przeciągało. Do soboty rano, czyli do dnia uroczystości wciągnięcia flagi przed parlamentem Ontario, rząd Włoch nie został powołany. Wychodząc z domu, nie wiedziałem jeszcze o tym, bo nie sprawdziłem tych informacji w Internecie, więc poszedłem z oczekiwaniem, że w czasie przemówień może usłyszę coś ciekawego na temat powołania nowego rządu. Okazało się, że z wyjątkiem jednej z kilku przemawiających osób nikt nie wypowiedział się na temat nacisków zagranicznych i problemów związanych z powołaniem nowego rządu. Zresztą ta osoba, która się wypowiedziała na ten temat, powiedziała tylko jedno zdanie: „Jaką wielką przeprawę miały Włochy w ciągu ostatnich paru tygodni z powołaniem nowego rządu”. Próbowałem później, po przemówieniach, zagadnąć Włochów na temat powołania nowego rządu, mówiąc im, że w Polsce dużo się na ten temat mówi i pisze i że wiele osób w Polsce jest zaskoczonych tym, że Niemcy pozwolili sobie na ingerowanie w sprawy trzeciej co do wielkości gospodarki w Unii Europejskiej, ale Włosi nie reagowali na moje wypowiedzi. Nie ciągnęli dyskusji. Wyrażali jedynie zaskoczenie, że w Polsce się o tych sprawach pisze i mówi.

Jeśli chodzi o samą organizację imprezy, to było około 200 osób. Biorąc pod uwagę, że społeczność włoska w Ontario jest kilkakrotnie większa od społeczności polskiej, to nie można powiedzieć, że przyjechała proporcjonalna liczba osób, bo na polskiej uroczystości było w tym roku ponad sto osób. Na uroczystości wciągnięcia flagi Włoch było kilkunastu mężczyzn przebranych w mundury Republiki Włoskiej, włoskich policjantów, włoskich żołnierzy. Pełnili oni straż honorową przy maszcie. Na uroczystości polskiej byli harcerze i panie z Koła „Nadzieja”.

Włosi, przewidując chyba, że większość osób na tej uroczystości to będą ludzie starsi, wypożyczyli krzesła, które zostały przywiezione ciężarówką. Większość osób mogła sobie więc usiąść i wysłuchać przemówień oraz hymnu włoskiego. Wszystko to trwało nie dłużej niż uroczystość wciągnięcia polskiej flagi, jakieś 45 minut.

To, co było miłe u Włochów, to że zamówili oni catering i każdy z obecnych mógł się pożywić. Catering miał rozbity namiot, z którego serwowano fasolkę z grochem, tort, lody, no i wodę butelkową. Włosi, jak usłyszałem z prowadzonych rozmów, mieli tego samego dnia kilka podobnych imprez w kilku innych miejscach w celu uświetnienia rocznicy ustanowienia republiki. Część osób spod parlamentu wsiadła w samochody i udała się na te inne uroczystości.
W trakcie spożywania posiłku podszedłem do obecnego konsula generalnego Włoch w Toronto i pokazałem mu „Gońca” ze zdjęciem pani minister Anders. Zapytałem konsula, czy nazwisko Anders coś mu mówi. Odpowiedział, że nie. Powiedziałem mu, że ojciec pani Anders był dowódcą polskiego korpusu, który zdobył Monte Cassino i który wyzwalał Włochy. Pan konsul od razu skojarzył nazwisko, osobę i wydarzenie. Zapytał ze zdziwieniem: „Więc pani Anders jest córką generała Andersa?”. Powiedziałem, że tak, i że jest odpowiedzialna za stosunki międzynarodowe w rządzie polskim. Pan konsul chętnie zrobił sobie ze mną zdjęcie, co było bardzo miłym elementem dla mnie kończącym tę uroczystość.

Janusz Niemczyk

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.