Coraz więcej pustosłowia i coraz liczniejsze nonsensy w działaniu i decyzjach odnoszących się do dnia dzisiejszego i przyszłości – oto, na co „Dobra zmiana” naraża swoich fanów.
W sumie idzie wytrzymać, mimo iż serce krwawi mocniej niż przed rokiem, a poziom fascynacji „dobrą zmianą” obniżył się do pułapów irytująco, powiedziałbym, niskich. Niemniej, nawet gdy zadufanie do rządzących dobrozmienników nie maleje jeszcze w sposób widoczny sondażowo, bez cienia wątpliwości kurczy się dobra wola rządzonych. Są powody, boć wszystko na tym załganym świecie powinno mieć – i ma, zapewniam – jakieś granice. Tym bardziej załganie. Wystarczy poczekać, a każdy dzban swoje ucho straci.
Diabła tam dzban, bo rzecz jest arcypoważna: otóż wyciągać Polakom pieniądze i finansować za nie działalność ludzi, którzy Polskę opluwają, to są Himalaje nieodpowiedzialności. Himalaje nieodpowiedzialności, powtarzam, w biegu na Księżyc. Wspólnota odporna na tresurę medialną i nieskażona anomią, takich rządzących, w imieniu wspólnoty dopuszczających się podobnych nieprawości, zmiotłaby ze sceny w tydzień. Najdalej w dwa. Ale po kolei.
Fakt, że Cimoszewicz Włodzimierz, czy tam Tomasz, wypowiadają się publicznie na jakikolwiek temat, zaś media udostępniają im czas antenowy, to jedno. To, że tak wielu Polaków nadal słucha ich i innych cimoszewiczopodobnych, to drugie. To pierwsze dowodzi, że prawo do wolnego słowa często bywa nadużywane i że brak Polakom refleksji, komu i z jakich przyczyn nie powinniśmy udzielać prawa kształtowania przestrzeni wspólnej. To drugie świadczy, że dekady tresury medialnej wypadają efektywnie ponad wytrzymałość ludzi przyzwoitych, zaś era tresury podtrzymującej wciąż trwa, mając się znakomicie.
Przykłady działań z zakresu tresury podtrzymującej możemy zaobserwować przy okazji ataku medialnego na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, dra Jarosława Szarka, zdaniem którego Instytut stał się „pierwszą ofiarą” nowelizacji ustawy o IPN, nie mając przy tym „wpływu na ostateczny kształt przyjętych rozwiązań prawnych”. Po takim dictum „głowy” prezesa mają jakoby domagać się i premier Mateusz Morawiecki, i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Tymczasem mnie wydaje się, a żadnej weryfikacji do tego nie trzeba, że w istocie chodzi o stanowisko wiceprezesa IPN, szefa Biura Poszukiwań i Identyfikacji, prof. Krzysztofa Szwagrzyka, który w kwietniu tego roku, występując w czasie konferencji Instytutu zatytułowanej: „Kto już ma swój grób, a kto jeszcze czeka…”, zaznaczył, że przerwanie ekshumacji w Jedwabnem spowodowało, że zbrodnia z 1941 roku nie została wyjaśniona, i że w tych okolicznościach „zawsze będzie wracała”, w związku z czym prace powinny być jak najszybciej wznowione i zgodnie z prawem doprowadzone do końca. Ponoć gdy prof. Szwagrzyk skończył wypowiadać tę kwestię, uda Atlantów podtrzymujących sklepienie niebieskie nad Tel Awiwem aż zadrżały.
Ale to był dopiero początek. Gdy bowiem przed tygodniem mniej więcej, przełożony wiceprezesa Szwagrzyka publicznie podzielił tamtą opinię, dodając, że Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN jest „organizacyjnie i logistycznie gotowe” na wznowienie prac, wspomnianym Atlantom znad Tel Awiwu uda zadrżały ponownie i dużo mocniej, a mówią, że z tego wysiłku parę tamtejszych Kariatyd aż poprzysiadało sobie na piętach.
Nie dziwota, że w takich okolicznościach przyrody nadwiślańskiej, Grabowski Jan, profesor znany z należytego badania historii, siodła konia, którego Polacy wciąż nader grzecznie karmią mu i poją, a następnie dosiada zwierzę, i na nakarmionym i napojonym przez nas koniu, czy tam w siodle, czuje się najpewniej w świecie, oznajmiając, że: „IPN to zbrojne ramię partii rządzącej na terenie historii”. Czyim ramieniem zbrojnym byłby zatem sam Grabowski Jan, czy Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, czy w ogóle środowisko skupione wokół Muzeum Historii Żydów Polskich, czy wreszcie gagatki z nadwiślańskiej wersji „Zakonu Synów Przymierza” – tego pozwolę sobie nie artykułować. Bo przecież nie ramieniem zbrojnym Mosadu? Dla Schudricha choćby: „Szacunek dla kości naszych ofiar jest dla nas ważniejszy niż wiedza, kto zginął i jak, kto zabił i jak”. Wątpię, by Mosad był choćby podobnego zdania. Rozstrzygnięcie albowiem, kto zabił, kiedy zabił, gdzie zabito oraz ilu zginęło, a także jakie narzędzia zadawania śmierci przy tej okazji wykorzystano, to dla służb izraelskich były i są kwestie priorytetowe. By tak rzec: najpriorytetowsze.
Powtarzam: wysuszać Polakom portfele, dobra zmiano, finansując za pieniądze polskich podatników działalność person, które Polskę opluwają, to są Himalaje nieodpowiedzialności w biegu na Księżyc po pierwsze, zaś powód do niechęci, zniechęcenia, a wreszcie i ostracyzmu wyborczego, to po drugie. Źle skończycie, panie i panowie, ponieważ źle postępujecie.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!