Jakby mało było dymisji generała Krzysztofa Bondaryka, który osierocił Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, jakby nie dość było dymisji Adama Maruszczaka, zdjętego ze stanowiska szefa Centralnego Biura Śledczego, to znowu dał znać o sobie seryjny samobójca. Wydawało się, że już nie da o sobie znać zwłaszcza po ogłoszeniu przez niezależną prokuraturę "ostatecznego" wyjaśnienia śmierci Andrzeja Leppera.
Prokuratura oświadczyła, że Andrzej Lepper powiesił się, bo miał... 150 tys. złotych długu! Nie śmiał się z tego pewnie tylko ten, co miał zajady, a może śmiali się przez łzy nawet i tacy, bo prawie jednocześnie wyszły na jaw śmierdzące dmuchy, że w owej łazience, w której przygnębiony długiem w wysokości 150 tys. złotych Andrzej Lepper "bez udziału osób trzecich" rozstawał się z życiem, znajdują się ślady stóp jakichś niezidentyfikowanych osób drugich.
Najwyraźniej bezpieczniackie watahy podsrywają jedna drugą, dzięki czemu co jeden człowiek pragnie zakryć, to drugi zaraz odkryje i – jak mówi poeta – "każdy grzech palcem wytknie, zademonstruje, święte pieczęcie złamie, powyskrobuje" – dzięki czemu i my możemy dowiedzieć się o naszym nieszczęśliwym kraju trochę więcej, niż okupująca Polskę soldateska chciałaby nam przekazać do wiadomości za pośrednictwem poprzebieranych za dziennikarzy funkcjonariuszy niezależnych mediów pracujących w służbie ciszy.
Tymczasem seryjny samobójca znów dał o sobie znać, i to nie w sobotę, tylko niemal w środku tygodnia. W swoim mieszkaniu w Garwolinie powiesił się był – oczywiście bez udziału osób trzecich – pan Marek Jerzy Adamczyk, prokurator Prokuratury Generalnej.
Na razie nie można o tym nic powiedzieć, poza może drobiazgiem, że z dokumentów IPN wynika, iż pan Marek Jerzy Adamczyk 4 marca 1988 roku został zarejestrowany pod numerem GC 00393/54 przez Wojskową Służbę Wewnętrzną jako oficer rezerwy kontrwywiadu WSW z przydziału mobilizacyjnego, a następnie zarejestrowany w sekcji "C" WZO WUSW w Siedlcach.
Nie musi to oczywiście niczego konkretnego oznaczać, poza tym, że WSW przekształcona została w Wojskowe Służby Informacyjne, których jak wiadomo, "nie ma", dzięki czemu mikrocefale święcie wierzą, że nasza młoda demokracja, to pełny spontan i odlot i skwapliwie potępiają teorie spiskowe, według których soldateska okupuje nasz nieszczęśliwy kraj, za pomocą rozbudowanej agentury kontrolując nie tylko kluczowe segmenty gospodarki z sektorem finansowym, paliwowym i energetycznym na czele, ale i scenę polityczną, media oraz przemysł rozrywkowy. Okoliczność, że pan Adamczyk, któremu objawił się zbiorowy samobójca, trafił aż do Prokuratury Generalnej w charakterze prokuratora, może być uznana za poszlakę wskazującą, że ta teoria spiskowa ma jednak ręce i nogi. Jak zresztą w inny sposób wyjaśnić ponowne ujawnienie się zbiorowego samobójcy?
Zbiegło się ono w dodatku z salomonowym wyrokiem wydanym przez sędziego Igora Tuleyę w sprawie "doktora G." – kardiologa ze szpitala MSW przy ul. Wołoskiej w Warszawie. "Doktor G." upolowany został przez CBA jeszcze za poprzedniego kierownictwa i oskarżony o wszelkie możliwe do popełnienia czyny, wśród których korupcja walczyła o palmę pierwszeństwa z tzw. mobingiem.
Słowem – jak oskarżać, to oskarżać. Kiedy jednak w roku 2007 zmienił się rząd, "doktor G." zaczął w wielu środowiskach uchodzić za męczennika straszliwego reżymu Kaczyńskich, pierwszą ofiarę IV Rzeczypospolitej, która wyspecjalizowała się w preparowaniu fałszywych dowodów na ludzi niewinnych. To znaczy – za ofiarę drugą, bo pierwszą ofiarą IV Rzeczypospolitej już pewnie pozostanie pani Barbara Blida, która po przybyciu do niej ekipy ABW, co to miała ją aresztować, zastrzeliła się w przekonaniu, że wszystko wykryte. Więc chociaż CBA za czasów Kaczyńskiego dopuszczało się sprośnych błędów Niebu obrzydłych, to skoro już powstało, to i zostało – oczywiście po gruntownej wymianie kadr z niesłusznych na słuszne.
Te słuszne kadry rozpoczęły walkę z powyrzucanymi kadrami niesłusznymi, zgodnie ze wskazówką Klucznika Gerwazego: "gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego". Kiedy w efekcie walki buldogów pod dywanem stanowiska utracili szefowie ABW i CBŚ, nie mogło zabraknąć jakiegoś akcentu w sprawie CBA. A tak się złożyło, iż właśnie przed niezawisłym sądem dobiegł końca proces "doktora G.". Spreparowane dowody w sprawie korupcji musiały okazać się mocne, bo sędzia Igor Tuleya, który na dobry porządek w "tych okolicznościach przyrody" powinien "doktora G." uniewinnić, a nawet jakoś wynagrodzić mu zelżywości i zniewagi, jednak trochę go skazał, a uniewinnił też tylko trochę, zauważając przy okazji, że prokuratura stosowała "metody stalinowskie". Na to zawrzały oburzeniem dwa ugrupowania parlamentarne; PiS oraz Solidarna Polska, domagając się pociągnięcia sędziego Tulei do odpowiedzialności za wygłaszanie deklaracji politycznych. Aliści Krajowa Rada Sądownictwa stanęła murem za sędzią, który skierował do niezależnej prokuratury zawiadomienie o owych "stalinowskich metodach". Chodziło głównie o nocne przesłuchania, które – jak zauważył prokurator w stanie spoczynku pan Święczkowski – bywały "skuteczniejsze" od dziennych. Jeśli wzajemne wyduszanie się tajniaków jeszcze trochę potrwa, to wymiar sprawiedliwości szalenie się wzbogaci – również o interesujące doktryny i orzecznictwo – a już towarzyszą temu mimowolne efekty komiczne w postaci ostentacyjnego oburzenia na "stalinowskie metody" przywódcy SLD Leszka Millera. Wystąpił on jednocześnie z inicjatywą ustanowienia rozpoczynającego się właśnie roku "rokiem Edwarda Gierka", za rządów którego od czerwca 1976 roku upowszechniła się w milicyjnych komisariatach metoda "ścieżek zdrowia". Rekord efektów komicznych pobiła jednak "Gazeta Wyborcza", informując swoich mikrocefali, że "Polacy są szczęśliwi", i nawet wyjaśniając – dlaczego. Okazuje się, że nie posiadamy się ze szczęścia, bo w społeczeństwie rośnie poparcie dla eutanazji. Dlaczego żydowskiej gazecie dla Polaków tak bardzo zależy na wmówieniu tubylcom, że nie ma prawdziwego szczęścia bez eutanazji? Pewnej wskazówki może dostarczyć okoliczność, że w związku z nieustającym przyrastaniem długu publicznego, w roku bieżącym koszty obsługi tego długu mogą sięgnąć nawet 50 miliardów. Nie da się ukryć, że leczenie starców-wampirów, z których nasi okupanci nie mają już przecież żadnej korzyści, a tylko same straty – tym większe, że wyleczonym trzeba będzie przez Bóg wie ile lat wypłacać emeryturę! – że to leczenie pozostaje w całkowitej i nieusuwalnej sprzeczności zarówno z celami okupacji ("Szmaciak chce władzy nie dla śmichu lecz dla bogactwa, dla przepychu! Chce mieć tytuły, forsę, włości i w nosie przyszłość na ludzkości!"), jak i z nadziejami lichwiarskiej międzynarodówki na profity z 35 milionów tubylczych niewolników polskich.
W tej sytuacji eutanazja objawia się jako jedyne wyjście i zapewne dlatego "Jurek Owsiak" przetestował właśnie reakcję opinii publicznej na propozycję jej legalizacji, a przodująca w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pani red. Katarzyna Wiśniewska z najweselszego w całej "Gazecie Wyborczej" działu religijnego, sztorcuje Episkopat za unikanie udziału w dyskusji nad legalizacją eutanazji. Najwyraźniej Cadykowi chodzi nie tylko o samą eutanazję, ale również i o to, by odbywała się "po Bożemu".
Stanisław Michalkiewicz
Warszawa
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!