farolwebad1

A+ A A-

Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (28)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

A żaden z tych dziennikarzy nie chciał o tym programie rozmawiać. O żadnym punkcie. Więc jeśli ja jestem z dziennikarzami, którzy mi zadają pytania, gdzie w każdym pytaniu jest odpowiedź, i to taka, jaką oni chcą usłyszeć, to ja mam prawo forsować swoje odpowiedzi. No to oni: – »Pan nie mówi na temat!«. Na ich temat oczywiście. Bo oni byli przygotowani na prowokacje. Aby prowokować mnie swoimi pytaniami. I zapisać, czy ja odpowiedziałem tak, czy nie".

"Nie zapomnę przerażenia wysłanniczki mojej znajomej bogatej rodziny hiszpańskiej z Peru. To stara rodzina hiszpańskich magnatów. Pomagałem im z telewizją kablową, jako ich doradca w Limie. Oni przysłali na własny koszt ekipę telewizyjną z Peru. Ekipa była też wtedy na konferencji prasowej w Interpressie, gdzie mnie bobrowali o stan wojenny, z tym »tak czy nie!«. Ich dziennikarka stała ode mnie oddalona o półtora metra. Ja byłem na scenie, a ona była z mikrofonem tuż na podsceniu. A ja nie miałem nawet czasu, żeby z nimi mieć wywiad. Chociaż mnie o to usilnie prosili. I tak się na nią patrzę w gradzie tych wszystkich pytań i potężnego nacisku. A wtedy tam była strasznie ciężka, nienawistna wobec mnie atmosfera. A było ze dwustu chyba dziennikarzy. Z Polski i z zagranicy. I przede mną blisko z tą kamerą wysłana przez Genaro Parkera, mojego bliskiego znajomego, dziennikarka Kanału 5 w Limie. Przerażona, oczy szeroko otwarte z przerażenia co się tu dzieje. Miała w oczach panikę. Mimo że była Peruwianką, ona wyczuła tę atmosferę linczu dziennikarskiego. I pomyślałem: – To ci wystarczy. Nie musisz mieć wywiadu. – I fechtowałem dalej. Ja się zresztą żadnej z tych konferencji nie bałem."

Przebieg pierwszej konferencji w II turze był jeszcze stonowany, acz już przebiegał w atmosferze nagonki. Konferencja odbywała się w warszawskiej siedzibie Interpressu. Na sali był tłok. Około 200 dziennikarzy krajowych, a także zagranicznych. Na podwyższeniu, za stołem nakrytym ciemnym materiałem, siedział Tymiński. Był ubrany w ciemny garnitur i nienagannie białą koszulę z krawatem. Przed nim tabliczka z napisem "Stanisław Tymiński. Kandydat na prezydenta" i kilkanaście ustawionych mikrofonów. Obok niego siedział prowadzący konferencję. Tymiński mówił z wyraźnym akcentem angloamerykańskim, twardo i gardłowo, acz zachowując pełną poprawność języka polskiego:

Tymiński: "Miałbym tylko jedno zdanie, zanim zaczniemy konferencję. Chciałbym powtórzyć hasło mojej kampanii wyborczej, które jest częścią jednej ze zwrotek naszego hymnu narodowego. »Hasłem naszym jedność będzie i Ojczyzna nasza«. Dziękuję. Proszę o pytania".

Prowadzący: "Proszę o pytania. Proszę się przedstawić z imienia i nazwiska i nazwy redakcji, którą państwo reprezentujecie.

Teodora Grodzka, »Ekspres Wieczorny«. Na poprzedniej konferencji prasowej dwukrotnie zaprzeczył pan, że w roku 1980 i w późniejszych latach był pan w Polsce. Tymczasem był pan w Polsce siedmiokrotnie i przybywał pan tutaj dziwnym dość sposobem przez Trypolis, gdzie uzyskiwał pan polską wizę.

W jaki sposób pan to wyjaśni?

Po drugie, chciałam zapytać, od jak dawna jest pan chory na padaczkę i na jaką jej postać? Przepraszam za to pytanie, ale jest to pytanie istotne jeśli chodzi o kandydata na prezydenta".

Tymiński: "Zanim odpowiem na to pytanie, to może pani mi powie, skąd pani dostała te informacje?".

Grodzka: "Te informacje, proszę pana, były podane w prasie".

Tymiński: "W jakiej prasie?".

Grodzka: "Informacje były podane w »Życiu Warszawy«, między innymi i w »Gazecie Wyborczej«.

Tymiński: "Jeszcze raz powtarzam, że jest to kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo tych źródeł, które pani podała".

Prowadzący: "Dziękuję. Proszę o następne pytania".

Tymiński: "To samo dzisiaj mówił Jeffrey Sachs do całej Ameryki w programie »Nightline« o 5 rano naszego czasu, a w Ameryce o 11 wieczorem.

Byłem w programie razem z panem Jeffrey Sachsem, jak to się mówi na żywo, przez satelitę. On mówił dokładnie to samo. (...) Paweł Świder, czasopismo... (niewyraźna nazwa – WB). Ja mam do pana takie pytania. Pytanie pierwsze. Czy w wyniku tego co się stało wczoraj, w wyniku dymisji rządu, chce pan w tym momencie przeprosić pana Mazowieckiego i jego zwolenników za tę pomyłkę, którą pan popełnił tydzień temu. Jak się okazało, była to pomyłka w interpretacji listu premiera do Sejmu. Czy chce pan apelować do tych, którzy głosowali na Mazowieckiego, aby głosowali na pana?

Ponieważ wczoraj bez konsultacji z elektoratem, sztab Mazowieckiego zdecydował, żeby głosować na Wałęsę. Po drugie, wisi nad panem, że jest pan agentem KGB, agentem UB, chorym na padaczkę, chorym umysłowo, jest pan związany z narkotykami, jest pan związany z Libią... Czy może pan pomóc swoim przeciwnikom i powiedzieć, które z tych rzeczy są nieaktualne? I ostatnie pytanie. Pan Lech Wałęsa powiedział, że w momencie, gdy pan zostanie prezydentem, wyjeżdża ze swoją rodziną z kraju".

Tymiński: "Prosiłbym o pytania o przyszłość, a nie o przeszłość. Ale odpowiem panu na te pytania. Nie odczuwam potrzeby przeproszenia pana Mazowieckiego. Oczekiwałem od samego początku, że pan Mazowiecki da poparcie panu Wałęsie. (...) I tak się stało. I nie jestem tym zdziwiony. (...) Jeszcze raz powtórzę zwrotkę z naszego hymnu narodowego. »Hasłem naszym zgoda będzie i Ojczyzna nasza«. (...) Dalsze pytania... Wszystko, co pan mówił to są kłamstwa i chciałbym się dowiedzieć skąd pan te kłamstwa bierze? Proszę odpowiedzieć".

Głos z sali: "Z »Gazety Wyborczej«". Świder: "Myślałem, że pan ma większe poczucie humoru. To są cytaty i wypowiedzi z prasy, które w tym tygodniu się na pana temat ukazały. (...) Czy więc Wałęsa musi opuścić kraj, kiedy pan wygra wybory?".

Tymiński: "To jest jego decyzja osobista. To nie jest moja decyzja".

Balcerowicz i jego plan był stałym przedmiotem ataków Tymińskiego na spotkaniach i wiecach wyborczych, a hasło "Balcerowicz musi odejść!" nieustannym motywem przewodnim jego wystąpień. Jednym z kluczowych elementów atakowanym przez Tymińskiego w tym planie było wprowadzenie stałego kursu dolara. Ten stały kurs obowiązywał blisko półtora roku. Później wprowadzono skokowe dewaluacje złotówki w stosunku do dolara, ale cały czas zawyżające jej realną wartość. Prowadzono bowiem w następnych latach politykę aprecjacji złotówki, czyli podwyższania jej wartości w stosunku do dolara. Po to, aby ułatwiać Zachodowi jego eksport do Polski. A utrudniać eksport polskim przedsiębiorstwom. Nazywano to eufemistycznie umacnianiem złotego. Stały kurs dolara był w oficjalnych uzasadnieniach kotwicą inflacji, choć nie miał z hamowaniem inflacji żadnego ekonomicznego związku przyczynowego. Jego cel był ukryty i zupełnie inny. Był źródłem tego, co Tymiński nazywał syfonowaniem finansów Polski.

Każdy bowiem, kto założył konto w obcej walucie, mógł tę walutę wymienić na złotówki po stałym kursie 1 dolar za 9 500 ówczesnych starych złotych.

Wszystko to działo się w warunkach kilkusetprocentowej hiperinflacji, a następnie kilkudziesięcioprocentowej wysokiej inflacji oraz dodatniego oprocentowania kont złotówkowych. Było to oficjalne zaproszenie do gigantycznej spekulacji. Dolar, który na koncie dewizowym przynosił góra 8 proc. zysku w skali roku, zamieniony na złotówki przynosił na koncie złotówkowym co najmniej kilkaset procent rocznie, a potem kilkadziesiąt procent rocznie. Trzeba było tylko rozmnożone złotówki po takim samym stałym kursie 9 500 zł ponownie wymienić na dolary. "Informacja dla »wtajemniczonych« – podsumował ten proceder J. Balcerek – o okresie podtrzymywania przez NBP (pod dyktando MFW) kursu wymiennego złotówki pozwalała na przywrócenie jej, tuż przed »skokową dewaluacją« oblicza dolarowego, by tuż po »skokowej dewaluacji« przywrócić złotówce jej kształt złotówkowy."

W ten sposób został uruchomiony kilkuletni proces grabieży finansów kraju, przy czym rok 1990 był tej grabieży szczytem, ze względu na poziom hiperinflacji, a co za tym idzie i poziom oprocentowania kont złotówkowych. To już nie było uwłaszczenie komunistycznej nomenklatury na prywatyzacji majątku państwowego. To była idąca w miliardy dolarów grabież finansów kraju przez rodzime i zagraniczne grupy spekulantów finansowych. W 1990 roku na kontach dewizowych znalazło się co najmniej 3 mld dolarów, niemających pokrycia w obrotach handlu zagranicznego. To były kapitały spekulacyjne, które syfonowały finanse Polski, a w ostateczności polską gospodarkę. W samym więc tylko roku 1990 można było tylko tymi 3 miliardami dolarów ograbić w sposób zalegalizowany Polskę nawet na kilkanaście miliardów dolarów.

O tym procederze po dziś dzień trwa zmowa milczenia. To w ten sam sposób, nigdy nieujawniony przed opinią publiczną, Bogusław Bagsik z Andrzejem Gąsiorowskim wyprowadzili z polskiego systemu bankowego, na przełomie lat 1990–1991, w ciągu zaledwie roku, około 480 mln dolarów. Nazwano to "aferą Art-B". Opinię publiczną okłamywano zaś oficjalnymi bredniami o istnieniu oscylatora bankowego, w postaci podwójnego oprocentowania kont złotówkowych.

"Przy stałym kursie dolara – przypomina Tymiński – nawet nie istniał obowiązek rejestracji zysków z procentów bankowych, w czasie kiedy Balcerowicz kretyńsko, wbrew wszelkim zasadom logiki utrzymywał ten stały kurs, przy szalejącej hiperinflacji złotówki. Spowodowało to masową korupcję, kiedy chmary zagranicznych spekulantów szukały Polaków na »słupy«, aby na tym zarobić łatwe pieniądze. Była to niesamowita gratka, chyba jedyna na świecie, gdzie można było w krótkim czasie potroić kapitał bez żadnego ryzyka i wysiłku".

W oparciu o mechanizm syfonowania finansów kraju narodziła się wszakże największa afera finansowa, znana jako "afera FOZZ", czyli afera Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Miała ona największe konsekwencje polityczne i społeczne dla ówczesnej i obecnej sytuacji wewnętrznej III Rzeczpospolitej. Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego utworzono z początkiem 1989 roku, oficjalnie do przeprowadzania operacji ukrytego wykupywania polskiego długu zagranicznego na rynkach wtórnych, gdzie za 1 dolara tego długu płacono po 18 do 22 centów. Przeznaczono na to z budżetu państwa 1,7 mld dolarów. Do tego dochodziły jeszcze inne środki z innych źródeł państwowych. Jak twierdzi były dyrektor FOZZ Grzegorz Żemek, w 1989 roku FOZZ dysponował łącznie kwotą 5 mld dolarów.

Dług miał być wykupywany w sposób ukryty, gdyż taka praktyka była zabroniona prawem międzynarodowym. Na czele FOZZ stanęli oficerowie wojskowych służb specjalnych, a FOZZ kontrolowała, opisana w tzw. raporcie Macierewicza, osławiona "grupa Y", bezpośrednio podległa sowieckiemu wywiadowi wojskowemu GRU. Ale sednem działalności FOZZ nie stał się ukryty wykup długów, lecz nigdy nieujawnione przed szeroką opinią publiczną jej drugie dno. Tym drugim dnem było ukryte wykorzystanie owych 1,7 do 5 mld dolarów FOZZ do walutowych operacji spekulacyjnych w Polsce, w oparciu o mechanizm syfonowania finansów kraju. Państwowe pieniądze FOZZ nielegalnie pożyczano w kraju wybranym prywatnym osobom i firmom, które zakładały konta dewizowe, a następnie syfonowały poprzez system bankowy polskie finanse. Jest to po dziś dzień najpilniej ukrywana przed polską opinią publiczną ustrojowa tajemnica III RP. Opinia publiczna w Polsce jest do dziś przekonana, że "afera FOZZ", potwierdzona wyrokiem sądowym, to kwestia około 100 mln dolarów, które z kwot nielegalnie pożyczanych nie zostały ostatecznie oddane.

W ten sposób, za pośrednictwem komunistycznego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego kontrolującego FOZZ, stworzono miliardowe majątki nowej postkomunistycznej oligarchii. A nie była to jedyna możliwość syfonowania finansów kraju. Afera FOZZ była tylko istotnym fragmentem większej całości. Odkrywca afery FOZZ, Michał Tadeusz Falzmann, inspektor Najwyższej Izby Kontroli, nazwał to "rabunkiem finansów państwa" i szacował straty z tego tytułu na co najmniej kilkanaście miliardów dolarów. Tak powstała prawdopodobnie zdecydowana większość największych fortun w III RP.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.