farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (1)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Kochanek-Wielkiej-NiedzwiedzicySzanowni Państwo, rozpoczynamy druk kultowej powieści "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" Sergiusza Piaseckiego – wolnego Polaka, rasowego antykomunisty, skazanego niegdyś na wyrugowanie z polskiej pamięci. Szczęśliwie nieskutecznie.

"Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" – powieść Sergiusza Piaseckiego, napisana w roku 1935 i wydana w 1937, opisuje realia pogranicza polsko-sowieckiego pierwszej połowy lat 20. XX wieku. Jest to opowieść oparta na wątkach biograficznych autora, który też zajmował się przemytem na pograniczu. Centrum akcji jest miasteczko Raków, leżące przy samej granicy polsko-sowieckiej, "33 wiorsty od Mińska" (Litewskiego). Narratorem powieści jest Władek Łabrowicz, który z wojewódzkiego Wilna, gdzie nie mógł znaleźć pracy, przyjeżdża do Rakowa za namową dawnego kolegi z wojska, obecnie "maszynisty" (przewodnika przemytników) Józefa Trofidy, i dostaje u niego miejsce do zamieszkania oraz możliwość zarobku przy przemycie, czym głównie tam się trudniono.

Powieść została zaplanowana przez autora w trzech częściach (I Pod kołami Wielkiego Wozu, II Wilczym tropem, III Widma graniczne), po 15 rozdziałów każda. Całość mogła zmieścić się w dwóch tomach. Niestety, przedwojenny wydawca polecił niewymienionemu z nazwiska, "znanemu polskiemu literatowi" dokonać znacznych skrótów w celu "przykrojenia" objętości do 1 tomu; czego ten – za zgodą, ale bez nadzoru przebywającego wtedy jeszcze w więzieniu Piaseckiego – dokonał, naruszając miejscami konstrukcję powieści, wg słów Piaseckiego, "w taki sposób, że akcja zatracała sens".

Oryginalny rękopis zaginął w czasie wojny. Emigracyjne wydanie z roku 1946 zrobiono na podstawie drukowanego egzemplarza z roku 1937, w którym brakowało początkowych 20 stron. Ten brak uzupełniono, tłumacząc początek powieści wstecznie na język polski z przekładu włoskiego (wydanego w roku 1942).



P R Z E D M O W A

Latem 1936 r. zrobiłem osiem tysięcy kilometrów, klucząc wzdłuż ściany wschodniej.

Nasza granica z Sowietami, mimo, że stężała w odrutowaniu granicznem – drga niepokojem.

Tak, jakbyśmy byli u podnóża wulkanu. Kwiatki na nim rosną i kozy się pasą. Przecież zastygłe masy żużla mówią o tem, co było. I czujemy pod ziemią nieuchwytne drżenie.

Te zastygłe wylewiska przeszłości – to krzyże po lasach stawiane poległym w walkach z bandami dywersyjnemi policjantom, to wyrwy w ludziach pod strzechami chłopskiemi – wyrwy w ludziach, których wybuchy Eurazji zmiotły lub wymiotły, to opowiadania krwawe, ziejące okrucieństwem Wschodu, po którem zostały głębokie blizny w duszach ludzkich.

To drżenie nieuchwytne – to czasem przeprowadzane na strażnicę KOPU indywiduum, dążące za druty, to słuchy nieuchwytne, niewiadomo jakiemi drogami znagła po wsiach idące, to dywersja przemyślna, znagła nasilająca nastrojami komunistycznemi nasze arterje komunikacyjne, nasze punkty węzłowe.

Minął czas złotych interesów importowych i eksportowych nad granicą, przemytniczego Eldorado, oszalałych raidów zorganizowanych watah. Życie granicy weszło pod ziemię, ale nie zamarło.

Pochodzę z bramy Smoleńsko–Witebskiej, bramy szerokiej na siedemdziesiąt kilometrów, na której miało miejsce w dziejach dwadzieścia osiem wielkich pobojowisk. Może dlatego my, ludzie ztamtąd, mamy specjalnie wyczulone ucho seismiczne na szmery z Eurazyjskiego lądu, na melodję granicy, która wszak w dziejach biegła od brzózki do brzózki, od błotka do błotka, pasem niewiadomym, pasem szerokim nieraz na kilkadziesiąt kilometrów. Może dlatego specjalnie zabiegliwie notowałem te drgnienia granicy.

Dlatego wielkiem zdarzeniem dla mnie było, kiedy pewnego dnia otrzymałem z więzienia na Świętym Krzyżu dwa wielkie bruljony, zasypane drobnym maczkiem i kiedy wczytawszy się w nie, zrozumiałem, że to pisze swoje wspomnienia były przemytnik na odcinku Raków – Iwieniec.

Sergjusz Piasecki – tak nazywał się autor – pisał:

"Gdyby zrzucić wieczorem w głuchą jesienną noc z granicy welon mroku, zobaczylibyśmy na dłuższym odcinku, ciągnące ku granicy partje przemytników. Idą po trzech, po pięciu, a nawet po dziesięciu i kilkunastu. Większe partje prowadzą doskonale znający granicę i pogranicze »maszyniści«. Małe partje chodzą przeważnie na swoją rękę. Idą nawet kobiety, po kilka naraz, aby za złoto, srebro i dolary kupić w Polsce towary, które można sprzedać ze sporym zyskiem w Sowietach. Są i partje uzbrojone, lecz ich bardzo mało. Przemytnicy broni nie noszą. A jeśli ktoś z nich bierze z sobą komin, to w razie zatrzymania ich, jeśli widzi, że nie ma do czynienia z chamami, których otriezów (karabin z obciętą lufą) przemytnicy więcej się boją, niźli wszystkiego innego, to odrzuca broń od siebie. Z bronią chodzą Alińczuki, Saszka i jeszcze niektórzy przemytnicy, mający po temu bardzo ważne powody.

Po zdjęciu osłony mroku z pogranicza, zobaczyliśmy rekinów granicy, chłopów z otriezami, karabinami, rewolwerami, siekierami, widłami i drągami, czyhającymi na zdobycz.

Zobaczylibyśmy czasem i bandę dywersyjną, złożoną z kilkunastu lub kilkudziesięciu ludzi, uzbrojonych w rewolwery, karabiny, granaty, a czasem i karabiny maszynowe. Zobaczylibyśmy i skamiejeczników, przemycających kradzione konie z Polski do Sowietów, a z Sowietów do Polski.

Zobaczylibyśmy wreszcie niezwykłą postać... człowieka, który samotnie przemierza pogranicze i przekracza granicę... Idzie często po najniebezpieczniejszych drogach. Kroczy z rewolwerami w rękach, z granatami za pasem, ze sztyletem u boku... To szpieg... Stary, wytrawny, cudem ocalały z dziesiątków zajść, zdecydowany jak djabeł, szalenie śmiały korsarz granicy. Obawiają się go wszyscy: i przemytnicy i strażnicy i agenci wszelkich instrukcyj wywiadu i kontrwywiadu i chłopi...

Złapać przemytnika – wymarzona gratka! Ale wleźć na takiego szatana – najstraszniejsza rzecz!...

Zobaczylibyśmy i wiele innych ciekawych spraw... O niektórych z nich opowiem w dalszym ciągu mej opowieści".

Wczytałem się w rękopis. Oto już drugi raz gdzieś z głębi murów więziennych wyciągają się ku mnie ręce zamurowanych dla świata. Jakaż to okropna rzecz – ślęczeć miesiącami długiemi, latami nad pisaniem w warunkach najstraszniejszych, brać się do pisania ludziom, którzy do niego są nie nałożeni, nie mieć żadnej pomocy, żadnej wskazówki, żadnej zachęty, żadnej otuchy, upadać pod ciężarem zwątpień, posuwać się w zupełnie niewiadome, obracać słowo – nowe narzędzie, które tak różni się od wytrycha i brauninga – w nieumiejętnej głowie, a potem wysyłać spęczniałą rzecz w daleki wypolerowany świat.

Ten pierwszy, to był Urke Nachalnik. De profundis żydowskiego ghetta, z siedemnastu lat ciężkiego więzienia wyciągnięty, wsparty pomocą, rychło odkrył w sobie gusta mieszczańskie, delikatnym rozumem ocenił, że fach przestępcy nie jest lukratywnym fachem. Ożenił się z akuszerką, a wydawnictwo ofiarowało mu jako prezent ślubny szerokie francuskie łoże. Potem zaczął dobrze zarabiać na honorarjach z pism amerykańskich.

Rękopis Piaseckiego był rękopisem ze świata całkiem innych przeżyć, bardziej skomplikowanych. Tytuł tej powieści, czy też opowieści – "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy".

To pod jej zimnym blaskiem, tej nigdy nie zachodzącej konstelacji, stawia pierwsze kroki niedoświadczony młody chłopak po opuszczeniu wojska, kiedy go koledzy biorą na pierwszą

wyprawę przemytniczą. Pod nogami ugina się srebrzysty wrzos, czarne dukty leśne otwierają się w jaśniejące polanki, nad któremi stoi w blasku swoich gwiazd – Wielka Niedźwiedzica.

Życie z przygranicznem Eldorado płynie w ciągłem niebezpieczeństwie i w nadmiarze pieniędzy. Odważny i przedsiębiorczy chłopak awansuje coraz dalej. Rozporządza tysiącami dolarów. Ma kochanki po obu stronach granicy, dyktuje granicy swoje prawa.

Ostatnio zmieniany sobota, 20 wrzesień 2014 15:51
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.