Nestor polskiego dziennikarstwa sportowego, skądinąd znakomity w swym fachu Bohdan Tomaszewski, zadał chyba najbardziej politycznie kuriozalne pytanie: – "Co pana upoważnia (...), że ośmiela się pan kandydować do urzędu Prezydenta Polski?". Riposta Tymińskiego była bardzo celna – "Poparcie kilku milionów Polaków".
Z upływem czasu dziennikarze przypuścili frontalny atak na Tymińskiego, powtarzając wszystkie pomówienia i kłamstwa na jego temat. To był prawdziwy już seans nienawiści. Kpiny, przerywanie Tymińskiemu jego wypowiedzi, głośne komentarze, śmiech z jego wypowiedzi i oklaski dla Wałęsy. Tymiński nie dawał się wyprowadzić z równowagi, zachowując stoicki spokój. Najdalej posunęła się korespondentka "Głosu Ameryki", Maria Bnińska: – "Polska sekcja wizowa konsulatu w Trypolis potwierdziła fakt, że co najmniej trzykrotnie otrzymał pan wizę w Trypolisie". Ale to był tylko lichy wstęp. "Dwie trzecie prasy amerykańskiej – oskarżała Bnińska – publikuje dokumenty, że jest pan agentem KGB". Czegoś takiego nie było w Polsce przez następne ćwierćwiecze. I pewnie już nie będzie.
"Dziennikarka »Głosu Ameryki«, Maria Bnińska, wmawiała mi, że ja byłem w Libii kilka razy. I to brutalnie mi wmawiała. Ja jej mówię publicznie: – »Proszę nie powtarzać kłamstw! Proszę nie powtarzać kłamstw!«. – Dwa razy jej to powtórzyłem. Wyjąłem wtedy trzy moje paszporty – polski, kanadyjski i peruwiański, na dowód, że nie przekraczałem granicy libijskiej. I pozwoliłem je dziennikarzom przeglądać. A już później minister spraw wewnętrznych Kozłowski tłumaczył, że to wszystko była pomyłka komputera, który pomylił lądowania samolotu w Toronto w Kanadzie, z Trypolisem w Libii! Bajeczki dla naiwnych dzieci opowiadał. Przecież to jest straszne, żeby publicznie kandydat na prezydenta zarzucał komuś kłamstwo. I to słowami – »Proszę nie powtarzać kłamstw!«. A po niej to spływało. Jakby nic się nie zdarzyło. Jakby się nie obrażała. Ona miała swoje zadanie i je wykonała."
W trakcie konferencji Tymiński stwierdził, że spotkał się zarówno z sekretarzem ambasady amerykańskiej, jak i radcą handlowym ambasady sowieckiej Szczukinem. Zresztą byłym radcą handlowym Związku Sowieckiego w Waszyngtonie.
"To był gość wtedy ważniejszy niż sam ambasador. Bo to był gość, który ruszał handlem. A ambasador miał wtedy stanowisko dekoracyjno-polityczne.
I spotkałem się z panem Szczukinem, prosząc go o radę: – Jakie są z Rosją możliwości handlowe? I on mi wyliczył różne towary, na którym im zależało. Że brakuje im na własnym rynku przede wszystkim ziemniaków, warzyw i owoców. A wiedziałem ze spotkań z wyborcami, że na wsi gniją warzywa i owoce oraz nie ma co zrobić z nadprodukcją ziemniaków. Ale że punkty skupu nie przyjmują, ani warzyw, ani owoców, ani ziemniaków.
Dzisiaj wiem, że to rząd Mazowieckiego pod presją Zachodu, podjął bezprecedensową decyzję o blokadzie handlu zagranicznego ze Związkiem Radzieckim. Naraził tym polskich producentów na olbrzymie straty. Ale przede wszystkim zniszczył olbrzymie rynki zbytu w ZSRR, a po jego rozpadzie – w państwach byłego ZSRR z Rosją na czele. I jeszcze Szczukin podkreślił, że bardzo im zależy na przywróceniu dostaw stali z huty »Katowice« linią szerokotorową.
To we mnie rosły skrzydła. Boże kochany, wbrew temu, co nam wmawiają, handel z Rosją czeka. A w Polsce cały czas robiono nagonkę na Rosję i próbowano nas od niej gospodarczo oddzielić. A tu Rosjanie chcą jednak z nami handlować. No to jest nadzieja, że Polska może być samowystarczalna. I że może handlować i ze Wschodem, i z Zachodem. A o to mi głównie chodziło.
Więc mówię to na tej konferencji, że już miałem rozmowy i że niezależność gospodarcza Polski jest możliwa. To Wałęsa w odpowiedzi mówi: – »To ja rozmawiam z możnymi tego świata. A sprzątaczka z ambasady dużo nie załatwi«. No, to on już obraził zwykłych ludzi pracujących. W programie oglądanym przez całą Polskę. Już za to samo jego elektorat powinien go spuścić z poparciem, gdyż on się sam zdyskredytował. I jeszcze powiedział, że on trzyma z możnymi tego świata, gdyż to on rozmawia z możnymi tego świata. Ja w tej sytuacji już nie miałem nic do powiedzenia. Bo dla każdego normalnego człowieka sytuacja powinna była być jasna. Ale ludzie tego nie dostrzegli. W kulturze kanadyjskiej, to byłaby całkowita kompromitacja człowieka. Ale Polacy byli jakby zupełnie ślepi. Gdybym wiedział, że to jest niedostrzegane, to ja bym to uwypuklił."
W kluczowym momencie debaty Krzysztof Czabański zapytał Tymińskiego, co zawierają materiały, które ponoć ma on przygotowane na Wałęsę, i czy zamierza je ujawnić tuż przed końcem kampanii, tak aby Wałęsa nie mógł się już bronić. Mógł to być klasyczny manewr uprzedzający. To pytanie świadczy, że sztab Wałęsy czy też grupa prowadząca wojskowych służb specjalnych mogła albo wiedzieć o materiałach kompromitujących Wałęsę, a będących w posiadaniu Tymińskiego, albo przynajmniej podejrzewać go o ich posiadanie. W tym momencie debaty Wałęsa, włączając się do niej, zasugerował, że Tymiński jest agentem KGB, ale nawet KGB nie jest w stanie mu zaszkodzić. Ripostując, Tymiński stwierdził: – "Mam dużo materiałów w mojej teczce (...) a teczka jest tu, ze mną". I wskazał w kierunku czarnej prostokątnej teczki, stojącej obok niego na podłodze. "Niektóre z tych materiałów są tak poważne, że potrzebna jest nawet dyskusja osobista z kandydatem na prezydenta na ten temat". I dodał, że chciałby o nich podyskutować w czasie wspólnej debaty przed końcem kampanii wyborczej. Kamera telewizyjna pokazały wtedy w zbliżeniu obraz czarnej teczki, która stała pod stolikiem Tymińskiego. Czarna teczka Tymińskiego była pokazywana w odjeździe kamery przez kilkanaście sekund. I ten obraz czarnej teczki wypełnił ekrany telewizorów przed 20 milionami Polaków oglądających konferencję.
"Co miałem w czarnej teczce podczas wyborów w 1990 r.? Oczywiście, że były w niej materiały. I te podrobione, ze stemplami z kartofla, i te, które potem okazały się prawdziwe. Bo w czasie wyborów ludzie przysyłali mi dziesiątki tysięcy listów. Po wyborach wszystkie spaliłem, żeby nie dostały się w obce ręce. (...)
Listów przychodziło mnóstwo. Wszystkie starałem się przeczytać. Wśród nich było bardzo dużo anonimowych donosów. Jako człowiek kulturalny, nie traktowałem ich poważnie. Ale na niektóre musiałem zwrócić uwagę. Kilka zdecydowanie wskazywało, że Wałęsa współpracował z komuną i miał pseudonim »Bolek«. W tym czasie dostawałem też wiele podrobionych dokumentów. Jacyś głupole przynosili mi papiery z pieczątkami odciśniętymi ziemniakiem. Były wśród nich fałszywki na Wałęsę. Wiedziałem, że jeśli publicznie przedstawię donosy, zastanę skompromitowany. Moi przeciwnicy mieli całą prasę i telewizję, a ja nie mogłem udowodnić tego, co było w donosach. Nie znałem ludzi, którzy za nimi stali. Ale w czasie telewizyjnej debaty, kiedy Wałęsa mnie atakował i wyzywał od szpiegów KGB, dałem do zrozumienia przed kamerami, że mam na niego kompromitujące materiały. Użyłem tej samej broni, której komuna używała przeciwko Polakom. I to wywołało wielkie oburzenie. Telewizja zrobiła wielkie halo z mojej czarnej teczki. Pokazali ją w zbliżeniu na całym ekranie: proszę on ma czarną teczkę! Niestety, podczas tej debaty nie zapytałem: »Panie Wałęsa, współpracował pan z tym SB czy nie?«. Do dzisiaj nie mogę sobie tego darować."
Tymiński nie zdecydował się ujawnić kompromitujących informacji o przeszłości Wałęsy, w tym materiałów o współpracy Wałęsy z SB. Były tam między innymi kopie własnoręcznie podpisywanych donosów na kolegów ze Stoczni Gdańskiej oraz pokwitowania odebranych za te donosy pieniędzy.
Tymiński przekazał je później do analizy grafologicznej w Toronto, gdzie potwierdzono ich autentyczność. Dość szeroka wiedza Tymińskiego o Wałęsie, w tym o jego młodości we Włocławku, pochodziła z tysięcy listów, jakie otrzymał w trakcie kampanii prezydenckiej w 1990 roku oraz z rozmów z ludźmi, którzy Wałęsę znali, a także z dostarczanych i przesyłanych do jego sztabu wyborczego kopii dokumentów. I po latach uważa, że postąpił słusznie. Jego zdaniem, ujawnienie informacji o agenturalności Wałęsy na 9 dni przed głosowaniem, niczego by nie zmieniło. Byłoby niewiarygodne w oczach Polaków. Ale niezadanie Wałęsie publicznego pytania o jego agenturalną przeszłość, było już niewybaczalnym błędem.
"Bardzo żałuję, że w czasie tej wspólnej konferencji prasowej, przy tak wielkiej oglądalności tego programu na żywo, nie zapytałem wtedy dosadnie Lecha Wałęsy – »Był pan agentem SB o imieniu 'Bolek' w Stoczni Gdańskiej? Tak czy nie?«."
Jak twierdzi, zabrakło mu wtedy doświadczenia walki z przeciwnikiem, który nie przebierał w środkach. Poza tym liczył, że dojdzie do debaty wyborczej, która będzie lepszą okazją do zadania tego pytania. Po latach ocenia swój błąd jeszcze ostrzej. Jak to ujął: – "Powinienem za to zrobić sobie harakiri. To był niewybaczalny błąd, którego nie daruję sobie do końca życia".
Był to jedyny poważny błąd w kampanii wyborczej Tymińskiego. Acz trudno przesądzić o jego konsekwencjach. Była to konferencja na żywo przy oglądalności 20 mln widzów. Wszystko zależałoby od reakcji na żywo samego Wałęsy. Równie dobrze zadanie tego pytania mogło nie mieć żadnych konsekwencji dla wyniku wyborczego, jak i mogło mieć bardzo duże konsekwencje.
"Wielu ludzi do dziś wini mnie, że nie otworzyłem wtedy zawartości czarnej teczki. Tak jakby zawartość mojej teczki była ważniejsza niż mój program dla Polski, niż przekręty związane z tragicznymi reformami Balcerowicza, złodziejską prywatyzacją, czy też wieloletnią współpracą Wałęsy z antypolskim KOR. Zresztą gołym okiem było widać, kim był Lech Wałęsa – bożyszczem możnych tego świata.
Kandydat na prezydenta nie jest prokuratorem, aby prowadził na koniec kampanii wyborczej postępowanie dowodowe w sprawie »Bolka«. Poza tym przez przyjazne Wałęsie media wszystko by było odwrócone.