farolwebad1

A+ A A-

Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (30)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Między innymi dzięki opracowanemu przez byłego dyrektora FOZZ Żemka na potrzeby tajnej operacji "Akredytywa", mechanizmu otwierania "tzw. pustych akredytyw bankowych, w ramach których nie następowała nigdy realizacja płatności"263. Istnienie wielu takich mechanizmów było potwierdzane zarówno w wypadku inkasa dokumentowego, gdy "bank nie wymaga udokumentowania sprawdzania towarów będących przedmiotem transakcji", jak i w stwierdzeniu, że "bank nie posiada informacji, czy import będący przedmiotem transferu dewizowego został faktycznie zrealizowany". Dotyczyło to również przekazów bankowych, gdyż stwierdzano istnienie nieudokumentowanych transferów dewiz, a to z racji nieudokumentowanych zleceń importowych. Dotyczyło to i akredytyw, gdzie stwierdzano, że "nie został zrealizowany import w terminie ważności akredytywy, mimo że środki przeznaczone na realizację zostały przetransferowane".

Sama autorka protokołu, Halina Ładomirska, oszacowała straty Polski wynikające z dewizowej działalności Banku Handlowego w latach 1991–1992, na około od 5 do 10 mld dolarów. W moim przekonaniu te straty były prawdopodobnie o wiele większe, gdyż nie została wyjaśniona kwestia olbrzymich, nawet jak na Bank Handlowy, kwot gwarancji zagranicznych udzielanych i otrzymywanych, w tym gwarancji udzielanych bez zabezpieczenia. Z moich wyliczeń wynikało, że Bank Handlowy mógł operować kwotą między 5 mld a 7 mld dolarów takich gwarancji i poręczeń kredytowych do celów spekulacji finansowych, przy 1,7 do 5 mld, jakim dysponował w gotówce FOZZ.

Ostatecznie NIK uznała kontrolę Ładomirskiej za nieudaną i przeprowadziła nową kontrolę, która niczego istotnego co do nieprawidłowości nie stwierdziła. Co najważniejsze, ta nowa kontrola nie ustosunkowała się do podstawowych zarzutów wysuniętych w protokole poprzedniej kontroli, a nawet nie podjęła podstawowego wątku mechanizmów transferów dewiz i możliwych walutowych spekulacji finansowych. Prokuratura Rejonowa w Warszawie, gdzie złożyłem w 1994 roku zawiadomienie o możliwości popełnieniu przestępstwa przez kierownictwo Banku Handlowego, odmówiła wszczęcia postępowania.

W II turze wyborów Tymiński jeździł po całej Polsce na wiece i spotkania wyborcze. Te wiece i spotkania były w sposób regularny i zorganizowany stale zakłócane. Za Tymińskim jeździła grupa około pięćdziesięciu młodych, krótko ostrzyżonych mężczyzn, którzy wchodzili na jego wcześniej zapowiedziane wiece i przez cały okres ich trwania, starali się je zagłuszyć. Nieustannie skandowali: "Agent KGB!", "Agent SB!", "Do Peru!". Ich wrzaski były tak głośne, że Tymiński miał problemy ze swymi wystąpieniami, nawet przy użyciu dwóch zestawów nagłaśniających jednocześnie.

"»Gazeta Wyborcza« nawet oddelegowała dwójkę dziennikarzy, aby śledzili i relacjonowali każdy mój krok. Agnieszkę Kublik i Piotra Najsztuba. Oni byli tak jak dziennikarze śledczy. Chodzili za mną jak detektywi. Wszędzie. Nie można się ich było pozbyć. No i była jeszcze Monika Olejnik. Ona się pokazywała tylko na każdej konferencji prasowej. A od czasu do czasu pokazywał się tam też Lis. I obydwoje pokazali się również na wiecu w hali »Gwardii«. Tam było wtedy 3 tys. ludzi i była wielka rozróba".

To był pierwszy wiec II tury wyborów, więc próbowała go przerwać owa pięćdziesięcioosobowa bojówka, skandując, wrzeszcząc i rzucając na scenę kulami papierowymi, monetami i czym się tylko dało. Pojawili się też indywidualni prowokatorzy z monologami albo prowokacyjnymi pytaniami typu: "Czy wypełnił pan już wszystkie zadania zlecone przez SB?". Nagle, na scenę, na której za stołem siedział Tymiński z żoną, spadł z góry olbrzymi szklany żyrandol, roztrzaskując się z hukiem w drobny mak. Tymiński zdążył jeszcze zasłonić głowę żony przed rozpryskującym się szkłem. Nikomu na szczęście nic się nie stało. Była to oczywista zorganizowana prowokacja. Przez kogo?

Tymiński zawsze zastanawiał się, kto zorganizował stałe zakłócanie jego wieców przez tę samą zorganizowaną bojówkę młodych ludzi. Takie wyjazdy po całej Polsce, tak dużej grupy osób, musiały sporo kosztować. Zastanawiał się zawsze, kogo na to stać. Po dwóch latach przypadkowo zetknął się z organizatorem tej bojówki. Spotkał go na prywatnym obiedzie u swoich znajomych w Warszawie. Ów organizator bojówki przyznał się do tego niepytany, a nawet z pewną dozą samozadowolenia. I podał parę szczegółów organizacyjnych. Tymiński zaś miał ochotę dać mu po prostu w mordę. Okazało się, że organizatorem był pułkownik czynnej służby Wojska Polskiego. Pułkownik nawet się Tymińskiemu przedstawił. Jan Grudniewski z Warszawy. Ponieważ był to zawodowy oficer w trakcie czynnej służby, więc organizatorem faktycznym musiały być wojskowe służby specjalne. Ściślej II Oddział Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Poprzednik WSI. I to one pewnie opłacały koszty bojówki i organizowały systematyczne zakłócanie wieców i spotkań.

Tak więc ośrodek prowadzący szokową transformację włączył się aktywnie i bezpośrednio w niszczenie kampanii wyborczej Tymińskiego. Bojówki zakłócające wiece i spotkania Tymińskiego nie były bojówkami Wałęsy, jak opisywali to wówczas dziennikarze i opisują po dziś dzień polscy historycy. To były bojówki, jak wszystko na to wskazuje, zorganizowane przez II Oddziału Sztabu Generalnego, a wysyłane tam na koszt polskiego państwa.

Sam Tymiński po zatruciu jego żony stał się bardzo ostrożny. Nawet wodę mineralną woził ze sobą w swojej czarnej teczce. "Byliśmy z żoną tak ostrożni – wspomina Tymiński – że w pokojach hotelowych czy w dworku w Pęcicach nie rozmawialiśmy ze sobą. Baliśmy się podsłuchów. Pisaliśmy do siebie karteczki, które potem paliłem, a popiół wrzucałem do muszli klozetowej. Do nikogo nie mieliśmy zaufania. Atak mógł nadejść z każdej strony".

W kilka dni po rozpoczęciu kampanii do II tury wyborów do Tymińskiego zadzwonił Samsel, który pomagał mu przy pisaniu "Świętych psów". "W rozmowie prywatnej powiedział mi – napisał Tymiński w 1993 roku – że rzecznik prasowy prezydenta Jaruzelskiego, Włodzimierz Łoziński, poprosił go o przekazanie osobistej prośby generała, abym się »dobrze« wypowiedział na temat stanu wojennego. Roman Samsel znał moją opinię na temat stanu wojennego i do tej pory uważam tamten akt za wymuszony realiami politycznymi wybór mniejszego zła. (...)

Wyraziłem więc zgodę pod warunkiem, że prezydent Jaruzelski wyjaśni powody podjęcia decyzji o dopuszczeniu do dywersji obcych wywiadów w Polsce.

W czasie konferencji prasowej w Warszawie w Interpressie, na półtora tygodnia przed końcem wyborów powiedziałem, że kiedyś kraj zrozumie powody decyzji stanu wojennego i będzie za to Jaruzelskiemu wdzięczny. Moja wypowiedź sprowokowała ostrą reakcję obecnych (około 200) dziennikarzy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że puszczono całą konferencje prasową w radiu i w telewizji, przerywając zapowiedziane programy. Powiedziałem sobie, proszę, normalnie jestem pod cenzurą, ale w przypadku pierwszej prowokacyjnej kontrowersji dają mi półtorej godziny czasu na antenie. Tak jakby wszystko było przygotowane do publicznej pochwały generała.

W maju 1992 r. wysłałem list do gen. Jaruzelskiego z zapytaniem o rolę obcych agentów w Polsce, ale nigdy nie otrzymałem odpowiedzi. W późniejszej rozmowie telefonicznej z moim zastępcą doc. J. Kosseckim, wyraził on tylko ubolewanie z powodów naszych ataków na Wałęsę.

Miałem szczerą nadzieję, że prezydent Jaruzelski jeszcze zdąży wyjaśnić zdradę Polski (...) nie mogę przebaczyć gen. Jaruzelskiemu następnych dziesięciu lat, kiedy mając szanse, nie wykorzystał ich dla dobra kraju i swoim tchórzliwym milczeniem w potrzebie doprowadził naród polski do nędzy i niewoli. Nie cierpię manipulacji i tchórzostwa. Dzisiaj nie dziwię się, że dwóch manipulantów, Jaruzelski i Wałęsa, zawarli ślub kościelny z rozsądku, ale z wielką szkodą dla Polski".

1 grudnia, na 9 dni przed II turą wyborów, doszło do wspólnej konferencji prasowej w TVP 1, przy oglądalności około 20 mln widzów. Cała konferencja ustawiona była pod Wałęsę. Był to już spektakl wręcz wyreżyserowany. Otworzył go uroczyście sam prezes Komitetu ds. Radia i Telewizji Andrzej Drawicz, witając w imieniu Polskiej Telewizji obu kandydatów i telewidzów. Potem można było zobaczyć długi niebieski stół, z prowadzącymi konferencję Michałem Wierzyńskim i Michałem Komarem oraz obu kandydatami po ich prawej i lewej stronie.

"Jest konferencja z Wałęsą. Jego pudrują na czerwono, żeby zdrowo wyglądał w telewizji. A mnie paniusia woła do pokoju i chce upudrować na biało. Jak trupa. Więc ja podziękowałem i wyciągnąłem z kieszeni swoją puderniczkę, którą w kampanii zawsze przy sobie nosiłem i sam wypudrowałem sobie twarz.

Poza tym mikrofon. Mnie ściszono do pół gwizdka, a Wałęsie dano na full. On mówił głośno, bo on silny człowiek, a mój głos jest ściszony do połowy".

Wyselekcjonowani dziennikarze, głównie krajowi, w liczbie ponad 170, zadawali w pięciominutowych blokach przez blisko dwie godziny pytania do Tymińskiego i Wałęsy. A wśród nich znane po dziś dzień, a obecne w głównych mediach III RP przez ćwierćwiecze, telewizyjne twarze, radiowe głosy i gazetowe pióra – Maciej Łętowski, Ewa Milewicz, Janina Paradowska, Monika Olejnik, Wojciech Maziarski czy Grzegorz Miecugow.

Pytania do Wałęsy były wspomagające go lub tylko neutralne. Pytania do Tymińskiego były narastająco agresywne.

"Dlaczego otacza się pan komunistami?", "Kto pana zaprosił do Polski? Nazwiska? Jakie?".

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.