farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (3)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

Nim się rozeznam, wypada ku mnie mała różowa "fiszka" informacyjna: "Sergjusz Piasecki, prawosławny, Polak, szlachcic, podchorąży, wywiadowca II Oddziału, Kokainista, oznaki szczególne: rany zabliźnione postrzałowe na lewem ramieniu i nodze".

Dopieroż z akt wywija się życie.

Urodzony w 1901 jako syn pocztowego urzędnika. Skończył 7 kl. gimnazjum w Pokrowie. Jako młodziutki chłopak bierze udział w powstańczej przeciwbolszewickiej organizacji "Zielonego Dębu", współdziała z wojskami polskiemi zajmującemi Mińsk i w czasie tej operacji ranny po raz pierwszy.

Idzie do szkoły podchorążych w Warszawie, z której wychodzi w stopniu podchorążego i w tej randze odbywa kampanię 1921 r. w ochotniczych formacjach białoruskich. Po wojnie oddaje się na usługi II Oddziału. Luka w aktach. I znowuż, że za ograbienie i rozbicie partji przemytników odsiaduje pod śledztwem 21 miesięcy w więzieniu w Nowogródku i zostaje wypuszczony bez rozprawy w dniu 26 sierpnia 1925 r., a już w październiku ponownie ranny na terytorjum sowieckim. Przez ten krótki czas trzydzieści razy przechodzi granicę. Jakieś tam za tą granicą zachodzą pogromy, śmierci, rwanie kontraktów. Piasecki od 18 grudnia 1926 r. jest zlikwidowany. Gdzież pójdzie, skoro jego fach – to igranie z niebezpieczeństwem? Chce wyjechać do Legji Cudzoziemskiej, ale jako oficer rezerwy nie otrzymuje zezwolenia. Ofiarowuje swoje usługi wywiadowi francuskiemu, za Rosję – ale go nie przyjmują. Co zrobi? Pieniędzy nigdy sobie nie cenił – nie ma ich. Złote czasy przemytnictwa przeszły, granica stężała, nic na niej zarobić nie można.

Jest w nędzy. Cierpi głód. Piechotą idzie do brata w Grodnie. Ale okazuje się, że ten również jest w nędzy. Piasecki wlecze się z powrotem do Wilna.

Obuwie mu się rozleciało do reszty. Idzie boso. Nagan mu tylko został, towarzysz pewny z lepszych czasów. W jego opowieści są liczne allokucje do broni – broń kocha. Czuje się jak bezdomne zwierzę. Zażywa całą resztę kokainy – pół grama. W aktach znajduję opinję biegłego, że zwykle kokainiści zażywają pięć setnych grama, a w ciągu dnia piętnaście setnych, że 1 gram jest już dawką śmiertelną. Jest niesłychanie podniecony. Kiedy szosą jedzie fura z żydami, dążącymi na targ, wyciąga swego nagana: "Ręce do góry!". Udało się. Zabrał 1054 zł. Daje furmanowi hojny napiwek i podąża do Nowogródka. Tam za tęż samą jeszcze sprawę – pogromu przemytników, siedzi kompan wierny, Niewiarowicz, kapral w ochotniczym oddziale Dąbrowskiego, dwukrotnie ranny, następnie sierżant w milicji w pasie neutralnym, który jak i Piasecki, zna i sowieckie więzienia.

Piasecki zakupuje w Nowogródku ubranie i buty i idzie do więzienia. Chce złożyć kaucję za Niewiarowicza, ale przekonuje się, że już go zwolniono.

Zostawia więc tylko czterdzieści złotych na bibljotekę więzienną. Niewiarowicza znajduje w Wilnie. Cóż będą robić w Polsce? Muszą iść ścieżką, która jest ich fachem. Nauczcie rysia odżywiać się roślinami. Piaseckiemu ktoś zwierzył miejsce w drwalni w Moskwie, gdzie zakopał brylanty. Obiecał za ich odzyskanie połowę. To by stanowiło 6.000 dolarów. Mają z Niewiarowiczem udać się na tę wyprawę, a tymczasem przenoszą się z hotelu, aby było taniej, do kochanki Niewiarowicza w Nowej Wilejce. Z tej taniości zrobiło się to, że puścili cały kapitał, zdążywszy tylko Niewiarowiczowi kupić rewolwer. Trzeba szczęścia spróbować ostatni raz. Zatrzymują kolejkę konną, podążającą wązkotorowym torem z Wasiliszek. Urzędnikowi Polakowi pozwalają ręce opuścić i nie rewidują. Tak samo jakąś Polkę. Kiedy protestuje przeciwko temu pasażerka żydówka, Piasecki każe jej jeszcze wyjąć kolczyki z uszu, a kiedy się sprzeciwia, uderza ją kolbą po głowie. Łup jest nad wyraz marny – 160 zł.

Dalszy ciąg – nad wyraz szablonowy. Kochanka Niewiarowicza zdradza. Policja i kajdanki. Sąd polowy. Już zdaleka w aktach widnieje sentencja. Ale nim zapadnie wyrok, nadbiegły zdyszane, dwie karetki. Ta, wysłana przez śmierć – żądanie przez sąd plutonu egzekucyjnego. I ta, wysłana przez życie – zaświadczenie oddziału II z dn. 9.I.30 r.: "...praca Piaseckiego była bardzo wydajna... informacje, stanowiące poważną wartość... wykazał duże oddanie się sprawie polskiej... odznaczał się brawurową odwagą. Służbę wywiadowczą pełnił z zamiłowaniem. Powierzone zadania wypełniał nie szczędząc życia ani zdrowia...". Na próżno!... "Biorąc pod uwagę i t. d... Sąd jednomyślnie uznał za słuszne i sprawiedliwe wymierzyć oskarżonym karę śmierci przez rozstrzelanie ze skutkami z ar. 25, 28, 30, 31, 34, a tytułem opłaty sądowej pobrać z mienia oskarżonych Piaseckiego i Niewiarowicza po sześćset złotych oraz solidarnie zasądzić od nich wszystkie koszta sądowe".

Jeszcze jeden akt – wiadomość o ułaskawieniu z zamianą na piętnaście lat. A potem głucho. A potem, od 1930 r. jak pukanie z trumny, raz na rok, podanie o ułaskawienie.

Pierwsze podanie o skrócenie kary, skierowane na imię Pana Prezydenta, jest datowane w styczniu 1930 r. z Rawicza: "...do ojca – pisze więzień – udać się nie mogłem, bo mieszkał w Mińsku Litewskim, do Legji Cudzoziemskiej nie mogłem się dostać jako oficer rezerwy. Sześć miesięcy bezowocnych starań i upokorzeń... wszystkie okoliczności złożyły się na to, aby mnie do zbrodni skłonić, natomiast nie było żadnych, któreby mnie od niej powstrzymały... W Rosji, obracając się w sferach urzędników i oficerów krasnej armji, nauczyłem się szeroko tam rozpowszechnionemu nałogu kokainy; nie byłem człowiekiem do gruntu zepsutym, lecz nieszczęśliwym... ja nie zasłużyłem sobie nic za swą pracę, nawet wypoczynku po kilkoletniej tułaczce w wojsku, okopach, szpitalach..." Sąd, na posiedzeniu niejawnym z dn. 18.II.30 r. "nie znalazł podstaw". I znowu w dniu 16.VIII.32 podanie o ułaskawienie z więzienia ciężkiego w Koronowie. Sąd, na posiedzeniu niejawnym 3.XI.32 r. – "nie widzi podstaw". Teraz już osadzają go na Św. Krzyżu i pojawia się zwykły gość – gruźlica.

W dniu 2 grudnia 1933 r. powołuje się na lekarza więziennego i dołącza zobowiązania swego kuzyna, stolarza w Nowogródku, że ten mu da mieszkanie i utrzymanie. I znów napróżno. W dniu 13 kwietnia znów podanie – bez rezultatu. Wreszcie – ostatnie – podanie z dnia 24 kwietnia 1936 r. Powołuje się na braci stryjecznych Kułakowskich w Nowogródku, na rodzonego brata Anatola w Grodnie, na świadectwo II Oddziału, na opinje lekarza więziennego, na dobre świadectwo, wystawione przez władze więzienne, na odcierpiane dziesięć lat ciężkiego więzienia... Sąd Okręgowy w Wilnie na posiedzeniu niejawnemu z dnia 28 maja 1936 r. decyduje, że "ani w okolicznościach sprawy, ani w podaniu petenta sąd nie dopatruje się żadnych podstaw do uznania Sergjusza Piaseckiego za zasługującego na łaskę".

Dzięki uprzejmości Pana Ministra Grabowskiego miałem możność odwiedzić Piaseckiego na Świętym Krzyżu.

Kiedyś, przed wojną, wędrowałem z Sandomierza na Opatów, Klimontów, Słupię, po przez Góry Świętokrzyskie do Kielc. Miałem obtarte nogi, plecaki nam dolegały. Gramoliliśmy się pod górę chyba równie wolno jak ów świątek, zapomniałem jak mu tam, który pono co rok pół metra w górę się posuwa. Po głowie nam szumiał początek "Popiołów", naokoło nas szumiała puszcza jodłowa. Z nabożeństwem spoglądaliśmy na kamieniste szczyty Łysicy, na które pono zlatywały djable sabaty. Żyliśmy Polską biedną i rzeźką, wolną od trosk o normę wyżywienia więźnia, wolną od posiedzeń niejawnych sądów, cierpiącą w codziennym dniu, hojną w święta, krwawiącą a niefrasobliwą. Przenocowałem w Hotelu Polskim w pokoiku dla gości udających się do więzienia. Rano zameldował mi się szofer w zielonym otoku. Otulony w futro, znowu jechałem drogą, przebytą ongiś zalatanemi zatartemi piętami. U wysoko sklepionej bramy stał warownik z rewolwerem w garści. Nad wysokim murem, biegnącym wkrąg więzienia zwisało sześć wież, w których strażują uzbrojeni strażnicy. Pan Naczelnik więzienia, były naczelnik więzienia rosyjskiego w Radomiu, przyjął mnie w towarzystwie autentycznego wilka oswojonego. Wilk-koniarz patrzył na mnie przekrwionym wzrokiem, kiedy załatwiałem formalności. Otrzymałem widzenie z więźniem Piaseckim. Wyniszczona ziemista twarz. Któż z tej maski wyczyta wiek. Głębokie wpadłe jarzące oczy. To ten człowiek puka co rok do świata z głębi trumny?... Mówi tylko o pisaniu. Nie skarży się. Pyta, pyta jednym ciągiem, jak należy pisać. Komunikuję mu, że na ręce naczelnika więzienia składam zaliczkę na honorarjum. To go wiele nie obchodzi. Pyta, gorączkowo pyta, jak to się pisze. Mówi, co pisze. Że rozpoczął trylogję z życia świata przestępczego.

Kupiłem dla niego wieczne pióro i flaszkę atramentu oraz librę papieru. Ale papieru nie przyjmuje: przepisy nie pozwalają na papier luzem, musi być zbroszurowany. Obiecuję przysłać bruljony. Napełniam pióro. Patrzy za zachwytem, jak wypełnia się przezroczysty rezerwuar. Bierze z nabożeństwem do ręki i próbuje pisać.

Za oknami, ujętemi w grube kraty, wielkiemi miękkiemi kłakami wolno opada śnieg. I z tego prostego wręczenia narzędzia pracy robi się jakiś obrządek. Pasowania? Nie – to raczej jakieś dwa bardo dalekie sobie światy leją wodę na miecze.

Pytam go o dawnych kolegów. Pojadę tam tego lata; będę z nimi mówił. Ale cóż może powiedzieć o nich po latach jedenastu. Daje adresy, które ongiś były aktualne, wymienia nazwiska, które tylekroć pewno przewiał i rozrzucił wiatr. Żegnamy się. A potem idę zwiedzać więzienie. Na skrzyżowaniu każdego korytarza strażnik woła przeciągle "ba–a czno–ność!"... i głuchy rumor którym gra gmach, zamiera. Co znaczy ten rumor?

Po celach, oddzielonych ażurem kraty od korytarzy, których podłoga jest wyfroterowana na glanc (pono więźniowie polerują ją butelkami), stoją na baczność ustawieni w dwuszereg więźniowie w aresztanckich ubraniach. Te twarze to twarze upiorów. Jeden tylko Sobieraj, zabójca dyrektora giełdy mięsnej, nie stracił jeszcze kolorów. Ukraińcy ze spisku na ś. p. Pierackiego nie dociągnęli jeszcze do ogólnego matu tej cery ziemistej. W celach, małych celach, wielkości przeciętnego pokoju, siedzi po kilkunastu więźniów. Sienniki ich spiętrzone wysoko pod sufit. Nocą nie pozostaje piędzi ziemi.

W celu po jakie trzy taburety na kilkunastu ludzi. Reszta... "S p o o c z n i i i j..." – głuchy rumor rozpoczyna się znowu w więzieniu. To masa siedemsetkilkudziesięciu więźniów poczyna chodzić po celach, kłapiąc drewnianemi podeszwami chodaków. Chodzić... Ale jak? Cele są tak ciasne, że chodzić nie można. Więc wyrobili sobie technikę: ustawiają się w dwa rzędy w celi i chodzą, na komendę się odwracając. Tak chodząc, rozmawiają, lub... myślą. Żaden nie może zmylić kroku, ani wyłamać się na pół rytmu, boby się wszystko splątało. Mijamy teraz szereg ażurowych cel i w każdej widzimy po kilkunastu morderców, bandytów, kazirodców, szpiegów, alfonsów, trucicieli, oprawców (na Święty Krzyż rzadko trafia więzień mający mniej niż dziesięć lat, a iluż jest dożywotniaków, siedzących jeszcze w spuściźnie po Niemcach), chodzą, miotają się od ściany do ściany w rytmie wystukiwanym drewnem chodaków. Okropne twarze narastają, sunąc ku drzwiom, by za chwilę były przed nami szeregi wystrzyżonych karków. Więzienie miota się jak dzika bestja od kraty ku oknu, od okna ku kracie drzwi. W którejś z tych cel pisze swoje powieści Piasecki.

W Warszawie otrzymałem od niego list. Donosi, że przesyła mi powieść. p. t. "Piąty etap" i powieść p. t. "Żywot człowieka rozbrojonego". "Bardzobym chciał, aby Pan w przyszłości był ze mnie dumny" – pisze Piasecki – "i postaram się to osiągnąć. Dziękuję, bardzo dziękuję za wieczne pióro. Cieszę się niem jak dziecko. Doprawdy... Wieczorem myślę, że jak wstanę, to będę niem pisał... i bardzo podejrzliwie patrzę na każdego, kto na nie spogląda.

Więcej mnie cieszy, niźli kiedyś broń... Olbrzymie ułatwienie w pracy. Nareszcie mogę korzystać z tego, co stanowi cząstkę kultury. Nie mając czem Panu się odwdzięczyć, przesyłam pozdrowienia od Wielkiej Niedźwiedzicy. Widuję ją w pogodne wieczory z mej celi... Jak śliczne, jak śliczne, jak cudne, jak promienne ma oczy!..."

M. Wańkowicz

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.