farolwebad1

A+ A A-

Pamiątki Soplicy (12)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

pamiatki-soplicySICZ ZAPOROSKA

        A dla przesyłania wiadomości, które tylko ustnie mogły przechodzić, bo nie było sposobu w papierki się wdawać, ciągle przedzierając się pomiędzy nieprzyjaciół, wysłano nas czterech młodzieży, na których spuścić się można było, bo i pan Azulewicz od nas nie wiekiem, ale wziętością był starszy, bo, biegły w językach bisurmańskich, posiadał szczególną ufność wodzów konfederacji, której to ufności nie zawiódł. Otóż było nas czterech jemu dodanych: pan Michał Ratyński, cześnikowicz miński, pan Wojciech Massalski, regentowicz oszmiański, pan Mikosza, co dobrze bisurmańczyzny wyuczywszy się, został później tłomaczem Rzeczypospolitej w Stambule, i ja; a każdy z nas osobno musiał jechać, dla uniknienia podejrzenia, i dopiero w Humaniu złączyć się nam trzeba było, gdzie pan Mładanowicz, rządca generalny, miał instrukcją od JW. Potockiego, wojewody kijowskiego, swojego pana, aby nas opatrzył, co tylko pan Azulewicz rekwirować będzie, i chociaż nas z Lwowa wyprawili, każdy swoją drogą do Humania szczęśliwie trafił, oprócz pana Massalskiego, który został męczennikiem miłości ojczyzny. Bo natrafiwszy na komendę pana Branickiego, wówczas łowczego koronnego, a który już się zaprawiał na krwi rodaków, został do niego przyprowadzony. Jakiś pana łowczego dworzanin wydał, że go widział we Lwowie przy dworze JW. Paca, starosty ziołowskiego, marszałka generalnego konfederacji. Zaczął go pan Branicki wybadywać, od kogo, gdzie i z czym jedzie, bo domyślał się, że z czymś ważnym; kusił go różnymi obietnicami, potem katował niemiłosiernie. Ale szlachetny młodzieniec, pamiętny swojej przysięgi, gdy ani łagodnością, ani datkami, ani mękami nie dał się zachwiać, oddał go JW. Branicki komendzie moskiewskiej, która jako szpiega natychmiast go powiesić kazała.

        Islam Giraj był zapalonym przyjacielem Polaków i ciągle nalegał na Portę, by wojnę wypowiedziała Rosji, a do tego miał wielkie zaufanie u sułtana, na którym już był wymógł, że przekupionych członków Dywanu, którzy w r. 1763 rzeczywiście nas zgubili, poczęstowano stryczkiem jedwabnym. I kiedy pan Azulewicz do niego był wysłany, on natenczas swoimi stronnikami w Stambule popierał, jak mógł, JW. Potockiego, podczaszego litewskiego, który się biedził a biedził, aby sułtana namówić na wojnę, i taki dopiął swojego, pomimo całego Dywanu, który ciągle mu szył buty, bo jego członkowie mało co lepsi byli od tych, co dopiero gardłem zapłacili swoją zaprzedajność. A dopiął swego takim sposobem: sułtan był bardzo gorliwym w swojej wierze i rad był cały świat nakłonić do swojego Mahometa. Otóż JW. podczaszy, wyczerpawszy wszelkich środków, takowego na końcu się chwycił: posiadał doskonale język turecki i kilkakrotne posłuchanie prywatne miewał u sułtana – determinuje się sam do niego iść; a że straży było wiadomo, iż miał łaskę u sułtana, więc go do niego puszczono. Stanąwszy tedy przed nim, pada mu do nóg i mówi te słowa:

        – Rządco prawowiernych! Wyrwij nas od ucisku moskiewskiego, a cały mój naród podda się pod wyznanie twojego proroka. Masz mnie tu w zakładzie, a w dniu tym, w którym się dowiem, że Moskale z całej ziemi naszej wypędzeni zostali, przysięgam ci, że dam się publicznie obrzezać.

        To wtedy sułtan ucałował go, czego nawet z wejzyrem nie robił, i natychmiast wojnę wypowiedział; bo już tu szło wyraźnie o honor Mahometa. A co to była za miłość ojczyzny – dać się potępić za nią! Bo pan podczaszy był bardzo żarliwym katolikiem, powiedziałbym, że nawet do zbytku, gdyby w tym mógł być zbytek; i nikt z nas od niego zapewne nie był świadomszy, że jeno w naszym Kościele można dostać zbawienie i że co czeka takiego, co się poturcza. Otóż, kiedy później JW. a przewielebny Krasiński, biskup kamieniecki, jeden z wodzów naszej konfederacji, a którego rodzony brat, podkomorzy rożański, był marszałkiem generalnym konfederacji w Koronie, jak JW. Pac w Litwie, po przyjacielsku kiedyś mu wymówił, że za daleko się posunął:

        – Bóg mi jest świadkiem, księże biskupie – odpowiedział podczaszy – że nie dla rozpusty ani niedowiarstwa byłem gotów opuścić wiarę mych ojców, ale jedynie dla ratunku ojczyzny. Gdyby mnie za to miłosierdzie Boże ominęło, w piekle sam szatan musiałby mnie szanować.

        Na te słowa świętobliwy biskup, ale razem najgorliwszy obywatel, nic nie powiedział, tylko westchnął i łzy mu się puściły.

        Otóż gdyśmy się połączyli w Humaniu, a opłakaliśmy przygodę naszego nieodżałowanego kolegi (którego krew o pomstę woła na zmoskwiciałego szlachcica, który szeregiem zbrodni przechodząc wyszedł na najmożniejszego w narodzie pana; o duszy jego my nie zapomnieli, bo pan Roguszewski porządne egzekwie w kościele ojców bazylianów mu sprawił, na których nie tylko my, ale nawet pan Azulewicz, choć mahometańskiego obrządku, się modlił), układaliśmy naszą dalszą podróż. Trzeba nam było udać się najprzód do Siczy Zaporoskiej. Semen Kozudra, koszowy, co był w ścisłych stosunkach z wodzami konfederacji barskiej, skończył był życie – i nadchodziły wybory nowego koszowego. Ta strata była dla [nas] tym boleśniejszą, bośmy na nim wielką nadzieję pokładali, że się z nami złączy z wojskiem, którego łatwo do trzydziestu tysięcy mógł zebrać; a tym sposobem konfederacja na nowo łatwo by się zawiązała na Ukrainie, której większa część była własnością panów, co nami bądź dowodzili, bądź nam sprzyjali, a przy tym wojsko tureckie i krymskie Tatary jak by weszły, niezawodnie cała Ruś zostałaby oswobodzoną, Szło więc nam o to najwięcej, aby wybrano koszowego nam sprzyjającego; a mieliśmy po sobie Dziumdzuryka, pisarza Siczy, który tym mocniej nam pomagał, że był rodowitym Polakiem. On to ku nam był nakłonił Semena Kozudrę, bo był człowiekiem bardzo przebiegłym, oczytanym i wielkie mającym znaczenie w całym Zaporożu. I byłby sam wyniesiony na stopień koszowego, co by nam było bardzo pomyślnie, ale wedle ich praw koszowy nie powinien był umieć ni czytać, ni pisać, więc kontentować się musiał pisarstwem, co było drugim stopniem w Siczy, i tym nam pomagał. – Otóż pan Roguszewski wyprawił nas z gorzałką skarbową do Siczy jako sług ekonomii humańskiej. My z batogiem w ręku, idąc przy podwodach wołami ciągnionych, tę nie najdłuższą podróż odbywając, raz byliśmy tylko zatrzymani przez Dońców, którzy za okazaniem świadectwa ekonomii natychmiast nas puścili. Dodał nam pan Roguszewski kilku Kozaków humańskich doświadczonych, co już nieraz gościli w Siczy; a myśmy się im zupełnie dali powodować, tym więcej iż oni szczerze byli przywiązani do wspólnej naszej ojczyzny. Przybywszy do Kahorliku, miasteczka do włości humańskiej należącego, a na którym się kończyły dzierżawy Rzeczypospolitej, trafiliśmy właśnie na czas jarmarku. Lubo miasteczko składało się tylko z ogromnej karczmy skarbowej nad samą Siniuchą i kilku mizernych domostw żydowskich, zjechały się na jarmark tłumy Tatarów, Kozaków, chłopów i Żydów, dla kupna lub przedaży koni, bydła, łoju, ryby suszonej, smoły itp. My, z podwodami stanąwszy pod karczmą, a woły na paszę puściwszy, weszliśmy do izby szynkowej, gdzieśmy zastali mieszaninę liczną rozmaitych narodów, a każdego łatwo było poznać, do którego należy. Tu Tatary w kożuszkach krótkich, których włos sterczał do góry, i w krymkach baranich odznaczali się twarzą ogorzałą i oczami małymi. Ukraińskich chłopów można było poznać po szlachetności ich rysów i czystości białych koszul, na których czarność siermięgi wdzięcznie się odbijała. Głowy ogolone, na wierzchu których koska szeroka, spadająca aż na ramię, a seledcem przez nich nazwana, była jedynym szczątkiem ciemnej czupryny. Wielkie szarawary, obwiązane szeroko czerwonym pasem, spoza którego wyglądała nahajka z rzemienia plecionego i jej srebrna rękojeść, zdradzały ukraińskiego Kozaka. A moskiewskiego kacapa któż by nie poznał po długim sarafanie ciemnobłękitnym, zapuszczonej rudawej brodzie, włosach w okrąg postrzyżonych, twarzy jak księżyc w pełni okrągłej, na której obojętność się malowała, i olbrzymich kościach, hojnie sadłem opatrzonych. Kobiet nie było innych, jeno Ukrainki, a tych było trzy rodzaje: baby, mołodyce i dziewki. Baby miały głowy chustką związane, opończe ciemne, barankami podszyte, zgoła strój skromny, ich wiekowi przystojny; ale mołodyce i dziewki, między którymi wiele było pięknej urody, były dość wykwintne w stroju: galony sute i kosztowne, korale gęsto się okazywały i dowodziły, że ich mężowie i rodzice byli majętni. Kiedyśmy weszli, całe to zgromadzenie słuchało z największą uwagą ślepego bajarza, co grając na lirze, śpiewał im różne wypadki, bądź z Pisma świętego, bądź z dziejów ukraińskich. Natrafiliśmy na to, kiedy śpiewał wszystkie okoliczności porwania księżniczki Ostrogskiej przez Dymitra księcia Sanguszki. I uważałem, że najwięcej zajmywało Ukraińców, kiedy on im wyliczał dobra księcia Dymitra i szlachtę i Kozaków jego dworu, jakoż i księżnej Ostrogskiej dobra i jej sług obojga płciów, wszystkich po imieniu mianując. To, jak wymieni takie imię, które nosi jaki z przytomnych parobków lub dziewek, natenczas śmiechy i palcem pokazywanie tego lub tej, co się wymieniło.

        My wszyscy byli ubrani jak chłopy ukraińskie, więc niczym na siebieśmy oczów nie zwracali. Pan Azulewicz siadł między Tatarami i z nimi zabierał znajomość i przyjaźń, co mu nie było trudno – on, co po tatarsku mówił jak swoim językiem. Pan Mikosza zajadał potrawę z nóg wołowych i kaszę jaglaną, co mu Syducha przyniosła; pan Michał Ratyński był tylko pięknością dziewcząt zajęty i bardzo się do jednej zalecał, czym mnie niemało nafrasował, bo żaden z nas nie umiał tłomaczyć się językiem stosownym do stroju, któregośmy przybrali, aleśmy przynajmniej milczeli, a pan Michał ciągle z litewska coś plótł dziewce, czym mógłby nas wszystkich w niebezpieczeństwo wprowadzić, bośmy mogli natrafić jeszcze na moskiewską komendę. I dopiero byłaby bieda!

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.