Dopiero w 1833 roku liczba ludności wokół fortu wzrosła do 350 osób, a w roku 1837 – już do prawie 4200 osób. Wtedy to właśnie ta osada otrzymała prawa miejskie i nazwę: Chicago. Jak wynika z różnych danych, w mieście było już wówczas 17 adwokatów, wychodziła jedna gazeta, natomiast na okolicznych polach zbierano ogromne ilości zboża, które transportowano na wschód, ku bardziej zaludnionym obszarom USA.
Pod przywództwem pierwszego burmistrza Chicago – Williama B. Ogdena, młodego finansisty z Nowego Jorku, wybudowano wtedy kanał łączący rzekę Illinois z jeziorem Michigan i linię kolejową na wschód, a miasto stało się już wówczas największym w USA ośrodkiem przemysłu mięsnego. Nic dziwnego, że Chicago rosło gwałtownie: w 1850 roku liczyło 30 tys. mieszkańców, w 10 lat później – prawie 110 tys., a w roku 1864 przekroczyło 150 tys.
Początkowo wśród osadników w Chicago dominowali Niemcy, przybysze z Irlandii, Szkocji, Anglii, a także ze Skandynawii. Polacy stanowili znikomy margines. Na przykład w 1864 roku było w tym mieście zaledwie 30 rodzin polskich, skupionych w Stowarzyszeniu Bratniej Pomocy pod wezwaniem św. Stanisława Kostki. Założycielem i przywódcą tej organizacji był przybysz z Nowosądecczyzny – Piotr Kiełbasa. To właśnie z jego inicjatywy na zebraniu tego Stowarzyszenia postanowiono zaprosić do Chicago w celu przeprowadzenia spowiedzi wielkanocnej głośnego już wtedy w Teksasie misjonarza, księdza zakonnego z zakonu franciszkanów – ojca Bonawenturę Marię.
Leopold Moczygemba – bo tak naprawdę nazywał się ten duchowny – urodził się we wsi Łużnica Wielka pod Strzelcami Opolskimi, 18 października 1825 roku. Jego ojciec – także Leopold – dzierżawił w tej wsi oberżę. Matka miała na imię Ewa i już dwu starszych synów – Franciszka oraz Jana.
Leopold był dzieckiem niezwykle zdolnym, na co zwrócił uwagę proboszcz miejscowej parafii rzymskokatolickiej, który też sprawił, że chłopiec nie skończył edukacji na tzw. szkole ludowej, ale uczył się potem dalej w Opolu, w Krakowie, a wreszcie w Rzymie i w Paryżu.
święcenia kapłańskie księdza zakonnego otrzymał w Ordo Fratrum Misnorum (OFM), czyli w męskim zakonie żebrzącym założonym w 1209 roku przez Giovanniego di Bernadone. Bo tak nazywał się syn bogatego kupca, w młodości elegant i pieszczoch, którego w rodzinie nazwano żartobliwie Francuzikiem (Francesco). Właśnie pod tym imieniem przeszedł on potem do historii, jako święty i jako założyciel zakonu franciszkanów.
Leopold Moczygemba przyjął imiona zakonne Bonawentura Maria, uznając tym samym za wzór do naśladowania św. Bonawenturę Marię, najwyższego zwierzchnika zakonu franciszkanów tuż po śmierci św. Franciszka, a poza tym jednego z najwybitniejszych teologów katolickich i człowieka słynącego z wielkiej skromności.
Do Ameryki skierowano księdza Moczygembę w 1853 roku, do diecezji San Antonio w Teksasie. Od kilku lat to dwukrotnie większe od współczesnej Polski terytorium należało do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, gdyż w wyniku wojny w latach 1846–1848 Meksyk terytorium to utracił. Teksas był wprawdzie wtedy obszarem słabo zaludnionym (niewiele ponad 200 tys. mieszkańców), ale miał już spore katolickie tradycje i wiele obiektów kultu religijnego.
Na chłopskim synu spod Opola Teksas zrobił ogromne wrażenie, jako to miejsce na kuli ziemskiej, gdzie leżały ugorem tysiące hektarów ziemi. Wieść o tych hektarach śle więc ksiądz Moczygemba w swoje rodzinne strony, zachęcając do przyjazdu do Teksasu. Upatrzył już nawet wtedy spory szmat gruntu – jakieś 70 km na południe od San Antonio – pod przyszłą polską osadę.
Przybysze z Opolszczyzny, z rodzinnych stron księdza Moczygemby, zjawili się rzeczywiście w Ameryce w drugiej połowie 1854 roku. Jedne źródła podają, że było tych przybyszów 150, inne – że było ich aż 1000. Pewne jest tylko, że byli w tym gronie również krewni ojca Bonawentury Marii: Antoni, August, Jan i Józef Moczygembowie.
Ksiądz Leopold wyruszył na spotkanie ziomków do Zatoki Meksykańskiej, a następnie poprowadził ich w widły rzek San Antonio i Cibaldo. To właśnie miejsce wybrał wcześniej pod przyszłą polską osadę. Ostatnie wozy z przybyszami z Opolszczyzny dotarły w wigilię Bożego Narodzenia 1854 roku. Wieczerzę wigilijną urządzono pod gołym niebem, decydując wtedy jednomyślnie, że pierwsza polska osada w Teksasie nazywać się będzie Panna Maria.
Jeden z przybyszów, a zarazem krewny księdza Leopolda, pisał potem do rodziny w liście noszącym datę 13 maja 1855 roku:
„Ja kupił sobie krów. Kosztuje krowa i 20 dularów, z cielęciem. Ja mam 6 krów i 5 cieląt, dwa woły, jednego muła, co do roboty i jedną klaczę, co ma się oźrebić za 2 tygodnie. Ten muł kosztował 20 dularów, a ta klacza – 30 dularów”.
Dalej autor listu – Jan Moczygemba – pisał:
„Ja byłem 6-tego maja z księdzę Lopoldę kamienie oglądać, bo będziemy budować kościół. My będziemy mieli do kościoła kąsek dali, jak od Was do folwarku”.
Potem jeszcze radził:
„Jakie piniądze najlepsze: złoto, a talary tyż dobre, ale ciężkie. Ale papiory to nie bier wiela, a jeli je masz, to jeno te nowe”.
W roku 1856 ojciec Bonawentura Maria awansował na prowincjała zakonu franciszkanów w całym Teksasie, toteż jego dzieło w osadzie Panna Maria kontynuował nowy proboszcz – ksiądz Adolf Bakanowski.
Moczygemba wyjechał wtedy do Watykanu, odwiedzając po drodze rodzinną Płużnicę. Tradycja rodzinna głosi, że w Płużnicy ksiądz Moczygemba był trzykrotnie, choć brakuje potwierdzenia tej wersji w materiałach źródłowych. Pewne jest natomiast, że ksiądz Leopold Moczygemba był w Płużnicy w 1858 roku. Wracał wtedy z Watykanu, a zatrzymał się jeszcze w Poznaniu, gdzie szukał nauczycieli chętnych do pracy w środowiskach polskich w Ameryce. Na łamach „Przeglądu Poznańskiego” apelował wtedy:
„Oprócz datków pieniężnych pobożni mogą jeszcze pomóc ofiarą książek i dziełek polskich religijnej treści”.
Po powrocie z tej podróży ksiądz Leopold Moczygemba nie ograniczał się już do Teksasu, lecz działał wśród Polonii w całych Stanach Zjednoczonych. To właśnie wtedy powstały z jego inicjatywy polskie parafie w Eaton (stan Wisconsin) i w Lemont (stan Illinois), a także w Chicago i w Detroit. Z inicjatywy księdza Moczygemby powstawały również polskie szkoły oraz świeckie i religijne organizacje polonijne.
W 1870 roku ksiądz Moczygemba został – na własną prośbę, zwolniony z klauzuli zakonnej, oddając się wtedy bez reszty pracy wśród ludzi świeckich. Ulubionym jego miastem było Chicago, w którym już zresztą mieszkało co najmniej 50 tys. przybyszów z ziem polskich. W 1873 roku z jego inicjatywy powstało w Chicago Zjednoczenie Polskie Rzymsko-Katolickie, największa wówczas organizacja polonijna w Ameryce. Z jego inicjatywy powstało również (w 1884 roku) Polskie Seminarium Duchowne w Detroit.
Pod koniec swego życia ksiądz Leopold zamieszkał w przytułku dla ludzi starych – w Deaborn. Pełnił tam funkcję kapelana sióstr zakonnych, które ten przytułek prowadziły. Zmarł wśród nich 23 lutego 1891 roku. Pochowano go na Mount Elliott Cemetary w Detroit, a w pogrzebie wzięły udział nieprzebrane rzesze ludzi. Były to już wszak czasy, w których liczba przybyszów z Polski przekroczyła w Chicago 100 tysięcy ludzi! To właśnie od tamtej pory nazywa się Chicago „przedmieściem Warszawy”, bo po Warszawie i Łodzi jest to największe skupisko Polaków na świecie...
W 1974 roku, kiedy w Ameryce obchodzono uroczyście stulecie archidiecezji katolickiej w San Antonio, której jednym ze współtwórców był ksiądz Leopold Moczygemba – jego prochy przeniesiono (13 października) na cmentarz w miejscowości Panna Maria w Teksasie, gdzie spoczął obok swoich krewnych i ziomków.
Ksiądz Leopold władał biegle aż ośmioma językami, ale listy do rodziny i do znajomych nie tylko w Płużnicy, ale i w Imielnicy, w Dolnej, w Toszku, a nawet w Boguszycach pod Gliwicami – pisał tylko po polsku, choć tzw. gotyckimi literami. Jego listy pełne były przy tym słów wyniesionych ze stron rodzinnych, w rodzaju: bez (przez), dać pokój (zaniechać czegoś), drewiany, inszy (inny), latoś.
Pod koniec życia, kiedy księdza Leopolda Moczygembę traktowano już powszechnie w Ameryce – całkiem zresztą słusznie – jako wielce zasłużonego Amerykanina, on sam podkreślał zdecydowanie i na każdym kroku, że jest Polakiem.
Za Polaków uważali się zresztą także mieszkańcy Panny Marii, którzy np. jeszcze w 1890 roku mówili prowadzącemu spis powszechny niejakiemu Thomasowi Ruckmanowi, że „nie chcą być zaliczani do tych Szwabów” – co urzędnik spisowy odnotował.