Moto-Goniec
Kiedyś, na pokazie samochodowym w Toronto w 2013, zwrócił moją uwagę malutki samochodzik podobny do smarta – scion IQ – czyli marka odpryskowa Toyoty.
Toyocie ostatnio dobrze się wiedzie – po pierwszych sześciu miesiącach bieżącego roku jest to ponownie największy sprzedawca samochodów świata, co ciekawe, zaraz za nim jest Volkswagen, który wybił z tego miejsca General Motors.
W okresie od stycznia do czerwca br. Toyota sprzedała na całym świecie 5,097 miliona aut – 4 proc. więcej niż rok wcześniej. Największym rynkiem rozwojowym są obecnie Chiny i pomimo różnych problemów – również politycznych (Chińczycy nie lubią Japończyków), Toyota zaczyna doganiać tam koncerny amerykańskie i europejskie, przede wszystkim GM i VW.
Wracając do sciona IQ – to w Chinach nie jest lekko, bo Państwo Środka bez żadnej żenady kopiuje wszystko, na czym jest w stanie łapy położyć. Skopiowano więc i sciona IQ, auto, które Toyota buduje od 2008 roku.
http://www.goniec24.com/goniec-automania?start=238#sigProIdc1bd8cfbbe
Wiele chińskich firm ukierunkowanych jest na przemysł motoryzacyjny. Tworzą chińskie odpowiedniki samochodów europejskich i japońskich.
Auto chińskie opisywane jest jako "słoneczny samochód". Produkuje je firma Weifang Guangsheng New Energy Co.
IQ to "miejski" samochód należący do segmentu A. Model bazuje na prototypie zaprezentowanym w 2007 roku we Frankfurcie i zaprojektowanym przez stylistów z francuskiego studia Toyoty ED2. IQ to najmniejszy obecnie 4-miejscowy samochód na świecie. Nazwa IQ nawiązuje do skrótu oznaczającego iloraz inteligencji, który w przypadku tego auta odnosi się również do słów innowacja i indywidualizm oraz jakość.
Na naszym kanadyjskim rynku scion IQ rocznik 2015 to samochód napędzany 1,3-litrowym silnikiem czterocylindrowym, o mocy 94 KM, z którego napęd przenoszony jest 2-biegową przekładnią CVT z nadbiegiem. Auto ma system ABS, boczne poduszki powietrzne, w tym kurtynowe, jak również poduszki nadkolanne dla pasażera i kierowcy, 16-calowe koła, klimatyzacja, elektroniczna stabilizacja jazdy... I to wszystko za nieco ponad 17 tys. dol.
Czy to jest warte tych pieniędzy?
Co człowiek, to opinia! Za 17 tys. można kupić całkiem dużo "normalnego" samochodu, zwłaszcza 2-3-letniego, jednak jeśli ktoś mieszka w Toronto lub innej metropolii, gdzie ciasno na ulicach, o parkowaniu nie wspominając, to scion IQ może wydawać się całkiem dobrym rozwiązaniem. Oczywiście, to, że mogą nim jechać cztery osoby, to przesada – chyba że miały wcześniej doświadczenia fiata 126, ale dwie podróżują wygodnie. Na dodatek promień skrętu sciona IQ to o 90 centymetrów więcej niż wynosi długość samochodu. A więc w tym wypadku można mówić, że auto skręca, stojąc w miejscu.
Z czym scion konkuruje? Ze wspomnianym smartemForTwo, który notabene jest nieco tańszy, bo cena podstawowa zaczyna się już przy 15,5 tys. dol.
Smart jest prawie identyczny ze scionem IQ, gdy chodzi o spalanie –4,7 litra na sto poza miastem i 5,5 litra w mieście. W tym samym segmencie znajdują się jednak również takie auta, jak fiat 500, który pod względem rozmiarów i projektu nadwozia jest jednak nieco fajniejszy – widać w nim włoską rękę.
W sytuacji, gdy coraz więcej nas decyduje się na zagęszczoną egzystencję w condominiowych rezerwatach, posiadanie małego samochodu jest nie tylko wskazane, ale wręcz wymogiem chwili. W wielu apartamentowcach coraz chudsze są miejsca do parkowania.
Tak więc z pewnością jest scion IQ ciekawą propozycją dla mieszczuchów – w miarę tanią i dopracowaną pod względem inżynieryjnym – wiadomo, jakość Toyoty. I szczerze mówiąc, auto wcale nie sprawia w środku klaustrofobicznego uczucia.
Co też być może sprawi, że mimo różnych plotek o porzuceniu marki, Toyota nadal będzie rozwijać ten projekt. Mówiłem na początku o sukcesach Toyoty w sprzedaży – scion jest pod tym względem na trzecim miejscu od końca. Gorzej w USA sprzedaje się tylko landcruiser oraz lexus LX570 SUV.
Wiadomo, że na razie IQ to auto niszowe i żadna czteroosobowa młoda rodzina przy zdrowych zmysłach tego nie kupi. Z pewnością natomiast trzeba go brać pod uwagę jako drugi samochód w rodzinie, lub też yuppi-autko dla naszych nowomodnych singli. I jako takie na pewno spełni wszystkie pokładane w nim nadzieje. O czym zapewnia
Wasz Sobiesław
Dzisiaj na temat klimatyzacji rozmawiamy ze znanym Państwu inż. Ludomirem Zakrzewskim, właścicielem Ludex Auto
- Zrobiło się lato, co prawda nie jest jeszcze nadzwyczajnie gorąco...
- Już nie będzie.
- Ale dzisiaj jest 30 stopni i nawet ludzie tacy jak ja, którzy nie lubią używać klimatyzacji, to ją włączają, zwłaszcza gdy wsiada się do nagrzanego auta. I tu chciałem zapytać, jak to jest z klimatyzacją, bo większość z nas naprawia ją w sytuacji, gdy już "nie idzie", leci ciepłe powietrze; czy jednak nie opłaca się bardziej zadbać o nią trochę wcześniej?
- Opłaca się, żeby nie być zaskoczonym w momencie, kiedy jest ona potrzebna, ale praktycznie czegoś takiego jak maintenance klimatyzacji nie ma. Jeżeli system przestaje działać - na 90 proc. oznacza to, że jest pusty, czyli gaz wyciekł, gdzieś jest nieszczelność. Niestety są to dość drogie naprawy.
Klimatyzacja - mimo, że w tym kraju, ze względu na klimat, jest według mnie konieczna, to jednak z uwagi na ceny części i robocizny, zrobiła się bardzo luksusowa. Według moich statystyk, średnia naprawa to ok. 800 dol. Jeżeli trzeba wymienić jakikolwiek komponent, to naprawy są dość drogie.
Dlaczego mówię, że w tym roku klimatyzacja już nie będzie potrzebna, mamy na dobrą sprawę, koniec lipca, jeszcze jeden miesiąc, sierpień, kiedy się klimatyzacji używa, we wrześniu już w zasadzie można dojeździć - ja nie mówię, że pogoda będzie zła liczę, że będzie bardzo ładna - że można już dojeździć na otwartych oknach. Kiedy najbardziej klimatyzacja jest potrzebna - kiedy jest największa wilgotność. Gdy rano wychodzimy z domu i mamy plus 20, a czujemy się jakbyśmy mieli plus 30, wtedy jest to absolutna konieczność. W innych warunkach można sobie jakoś poradzić z otwartym oknem.
- I to konieczna nie tylko dla naszego komfortu, ale również bezpieczeństwa, bo jednak gdy się długo jedzie, znacznie szybciej się męczymy.
- Tak, uważam, że jest to bardzo dobry dodatek do samochodu, ale w sumie kosztowny.
- Często się mówi, nie włączam klimatyzacji, oszczędzam benzynę, otwieram okna. Co jest bardziej paliwożerne - jazda z otwartymi oknami po autostradzie czy włączona klimatyzacja?
- Na pewno z klimatyzacją samochód troszeczkę więcej pali, bo klimatyzacja obciąża silnik.
- Jaki to jest przepał?
- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie dokładnie, ale nie podejrzewam, że więcej niż jeden litr na sto kilometrów. Natomiast jadąc na autostradzie z otwartymi oknami... No jak ktoś lubi huk w samochodzie, to tak… Przy klimatyzacji, szczególnie na długich trasach, dojeżdżamy znacznie mniej zmęczeni.
Jedziemy w przyjemnych warunkach, a jak sobie wszyscy zdajemy sprawę, by gdziekolwiek odpocząć, trzeba jechać z Toronto 2 - 3 godziny minimum.
Nawet przy 25 stopniach i pełnym słońcu, temperatura wewnątrz samochodu bardzo się powiększa, nagrzewają się blachy. Tego nie trzeba nikomu tłumaczyć. Ale - jak mówię - bardzo nie lubię jeździć na autostradzie z otwartymi oknami bo po bardzo krótkim okresie jestem zmęczony. Do tego dochodzą spaliny, kurz, wszystko inne. Mimo, że klimatyzacja jest starym wynalazkiem, to jednak cały czas jest modernizowana.
- No właśnie jakie są jej rodzaje? Pamiętam, że przy starych samochodach, mówiło się, że nie trzeba tam za bardzo naprawiać, a wystarczy "dobić" gazem.
- Powiedzmy sobie szczerze, że oficjalnie tego robić nie wolno.Nie wolno doładowywać, bo wiadomo wtedy, że jest jakaś nieszczelność. Tym niemniej jest gaz, który każdy może kupić R 12A to jest na bazie propanu, i każdy może sobie sam dobić, uzupełnić, bo ten gaz nie jest traktowany jako zagrożenie dla powłoki ozonowej, Ponadto wytwórnie pracują nad nowym gazem.
- Ten gaz jest we wszystkich klimatyzacjach?
- Ten 12 A to nigdy nie jest gaz, z którym samochód opuszcza fabrykę. To jest substytut, który pozwala każdemu pracować sobie nad własnym systemem. Z tym, że jedno ostrzeżenie; jeżeli już ktoś decyduje się sam to robić, to bardzo, bardzo dokładnie należy przeczytać instrukcję. Nowoczesne systemy, w porównaniu z tym, co było 15 - 20 lat temu, mają znacznie mniejszą pojemność. Jeżeli przepełnimy, to będzie jeszcze gorszy efekt, niż gdybyśmy w ogóle nie napełniali, system w dalszym ciągu nie będzie pracował. Jak mówię, trzeba dokładnie przeczytać instrukcję, a jak ktoś nie jest pewny, to zgłosić się do osoby, która ma z tym doświadczenie.
- Co się dzieje, gdy się przepełni?
- Jeżeli będzie za duże ciśnienie, to jest tam co prawda zawór bezpieczeństwa, który powyżej 500 psi, otwiera się i wypuszcza cały gaz w powietrze, po to by nie nastąpił wybuch. 500 psi - każdy może sobie wyobrazić -, że to jest ogromna siła, to jest mała bomba. Jak mówiłem, wchodzą obecnie nowe gazy, to na razie tylko niektóre samochody, nowe mercedesy, nowe BMW też już ma gaz, nad którym pracuje się teraz w Europie. Amerykanie mają własną mieszankę i nowe samochody GM też już z nią wychodzą. Nie chcę na ten temat za dużo mówić, bo mamy za mało informacji. Zupełnie inaczej to pracuje i znacznie większe ciśnienia są w układzie, więc trzeba uważać. Systemy, montowane w nowych samochodach mają o wiele lepszą jakość i przez pierwsze trzy lata nie powinny sprawiać żadnego kłopotu, chyba że nastąpi, jakieś uderzenie, stłuczka. Nawet kamień może przebić kondenser i wtedy gaz ucieka.
- Jak dbać o klimatyzacje?
- Praktycznie nie ma metody.
- Ale słyszałem takie opinie, żeby wyłączyć i przewentylować dukty, zanim jeszcze samochód stanie. No bo mamy potem ten nieprzyjemny zapach.
- To zupełnie inna sprawa. Po pewnym czasie rozwijają się bakterie i one dają ten nieprzyjemny zapach. Są oczywiście sposoby, jest kilka środków, które można wpuścić do systemu.
- Gdzie to się wpuszcza?
- Do otworów wentylacyjnych i tam, gdzie powietrze wchodzi do systemu. W instrukcji jest podane jak to zrobić. Czasem pomaga, ale czasem nie. W nowszych samochodach od 2002 roku są też mikrofiltry kabinowe, filtrujące powietrze wchodzące do układu klimatyzacji. I to naprawdę radziłbym sprawdzić.
- Często samemu można je wymienić.
- No, no, to nie jest aż takie proste, w niektórych wypadkach trzeba wyjąć blow box. W różnych samochodach są pochowane w różnych miejscach. Cena tych filtrów znacznie spadła. To jest wydatek rzędu 20 - 50 dolarów. I to praktycznie wszystko, co możemy zrobić z klimatyzacją.
- Czyli generalnie, jak nie działa trzeba przyjechać sprawdzić?
- Generalnie tak, bo zazwyczaj gaz wyciekł i trzeba znaleźć wyciek.
- Zawsze Pan podkreśla, jak ważne są opony, bo to jedyne miejsce, gdzie samochód styka się z drogą. Ciśnienie opon latem - jest ważniejsze niż zimą?
- Latem opona szybciej się nagrzewa i te ciśnienia są wyższe. Zawsze podkreślam jak ważne jest zwracanie uwagi na system monitorowania ciśnienia opon psi. I moja rada jest taka, że jeżeli ta lampka się zapali to jednak żeby ten system zreperować. Jeżeli jedziemy na wakacje - teraz akurat mamy pełnię sezonu - i zacznie nam schodzić powietrze na autostradzie, możemy mieć przykry problem. Jest to jeszcze jeden system, który zdecydowanie zwiększa bezpieczeństwo samochodu.
- Niestety prawda jest taka, że dzisiaj samochód to w dużej części elektronika i o tę elektronikę trzeba dbać.
- Bardzo trzeba dbać, bo to ona kontroluje mechanikę.
- Czy poleca Pan kupno urządzenia diagnostycznego, które pozwala odczytać kody. Warto to mieć?
- A po co? Jak ktoś jest ciekawy, żeby odczytać opis kodu, gdy tam jakaś lampka się zapali, to tak, tylko proszę pamiętać, że ten kod wcale nie znaczy, że dane urządzenie jest uszkodzone. Jest to opis stworzone przez inżynierów, którzy budowali program komputerowy samochodu - że jeżeli zachodzą takie i takie sytuacje, to najbardziej prawdopodobnym elementem, który dobrze nie pracuje to jest to, a to. Ale to nie jest cała diagnoza. Niestety 3/4 osób to myli.
Nie ma takiego komputera, który by sam naprawiał i od razu powiedział, co jest źle w samochodzie. Można kupić takie urządzenie, jak ktoś jest ciekawy, ale taki skaner, który ja mógłbym polecać, to jest wydatek minimum 200 dol., a powiem panu, że mam na co dzień do czynienia z różnymi skanerami i wiem, że wiele z nich podaje absolutnie fałszywe informacje - w zależności od samochodu, a szczególnie, jak ktoś ma europejski samochód. Proszę nie wierzyć w te tanie skanery bo biorą informacje z powietrza.
Tak jak mówię, jest to zabawka, którą można mieć. Dodam zaś, że wszelkie kasowanie kodów, resetowanie podraża tylko koszty napraw. Dlatego, że jeżeli się jakaś lampka zapaliła, to bardzo rzadko jest to problem, który sam ustąpi, choć zdarzają się takie sytuacje. Zresetowanie kodów znacznie utrudnia naprawę, kiedy wreszcie zdecydujemy się pojechać do mechanika. My mając prawdziwe urządzenie diagnostyczne wiemy, kiedy dana sytuacja zaszła i jakie były inne parametry. I jeżeli ktoś wykasuje pamięć, traci się wszystkie informacje. To przedłuża i podraża koszty naprawy. A musimy wiedzieć, że teraz głównie diagnozuje się samochody elektronicznie i naprawia ich elektronikę.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Jeden z uczestników harcerskiej akcji letniej harcerz orli Marcin Misztal przyjechał na kanadyjskie Kaszuby trabantem. Jest to auto z 1991 roku, czyli z końcowych lat produkcji - już z czterosuwowym silnikiem od vw polo. Samochód wygląda świetnie, ale niestety nie ma tego charakterystycznego brzmienia, jakie nieodłącznie kojarzy się z popularnym trabim.
Silnik od polo pozwala poruszać się po drogach Ontario bez ograniczeń. Oryginalne trabanty nie mogą wjeżdżać na autostrady serii 400 z powodu zbyt małego przyspieszenia.
Nic dodać, nic ująć
Po różnych wypadach w sfery motoryzacji - nazwijmy ją - hobbystycznej, pora wracać "na ziemię", czyli do aut sensownych, niedrogich, w miarę przyjemnych dla kierowcy.
I do takich niewątpliwie należy przeprojektowana na rok 2015 nowa sonata hyundaia. Nowy kształt jest elegancki, modny i nie odbiega zbytnio od obowiązującego trendu.
Zacznijmy od krótkiej charakterystyki: oczywiście jest to średniowymiarowy sedan z silnikiem z przodu i napędem na przednie koła. Napęd ten zapewnia 16-zaworowy czterocylindrowy silnik o pojemności 2,4 litra z wtryskiem bezpośrednim GDI, dostarczający 185 KM mocy i 178 funto-stóp momentu obrotowego. Można sobie też zamówić mocniejszą jednostkę, o dziwo, o mniejszej, bo tylko dwulitrowej pojemności dostarczającą 245 KM.
Ile to pali? No, tak średnio - jak na dzisiejsze czasy, choć oczywiście, bardzo mało w porównaniu do aut sprzed kilku lat - po mieście 9.8 l., na trasie 6,7l. - Są to dane producenta więc nasze doświadczenia mogą być odrobinę odmienne, bo nikt nie jeździ idealnie.
Ceny zaczynają się od 24 tysięcy i dochodzą do 31, a nawet 34 w przypadku wersji z turbodoładowaniem.
Nowa sonata jest dłuższa i szersza od poprzedniej, sprawia też wrażenie "grubszej".
W zależności od ceny możemy ją postawić na 16-, a nawet 18-calowych felgach - w przypadku wspomnianego turba, jak również wyposażyć w poczwórny wydech.
Tak więc, Hyundai chce tu konkurować również o bardziej wymagających kierowców, którzy lubią poczuć gdzieś na pustej drodze moc pod maską.
Producent oferuje w wersji wyższej wszystkie luksusy - jak podwójną strefę klimatyzowania i grzania, podgrzewaną kierownicę, podgrzewane tylne siedzenia i schładzane przednie, dobrą nawigację, 9-głośnikowy system audio.
Do tego dodać trzeba wszystkie elektroniczne gadżety poprawiające bezpieczeństwo i automatyzujące jazdę - jak, ostrzeżenie przed zmianą pasa, ostrzeżenie przed kolizją, adaptacyjny tempomat itd.
Hyundai przyzwyczaił nas już do tego, że za stosunkowo niewielkie pieniądze kupujemy "bardzo dużo samochodu", tak jest i tym razem. I to nie tylko w "wyższych" modelach.
Wspomniany GL dostępny za 24 tys. dolarów, ma automatyczne zdalne otwieranie zamków, elektrycznie opuszczane okna, podgrzewane siedzenia, Bluetooth, pięciocalowy ekran nawigacyjny z kamerą wsteczną, monitorowanie martwego punktu, automatyczne ustawianie świateł i wiele, wiele innych udogodnień.
Hyundai zrezygnował (jak wiele innych producentów) w przypadku sonaty z oferowania sześciocylindrowego silnika - moda dzisiaj jest taka, że wydobywamy więcej mocy z mniejszego litrażu, stosując turba - zazwyczaj podwójne przez co zmniejszamy spalanie. Jazda sonatą jest przyjemna i wyciszona, jak na samochód półtoratonowy silnik zapewnia bardzo dobre przyspieszenia. Pomaga temu wszystkiemu zmniejszenie współczynnika oporu powietrza przez co - znów - jazda jest bardziej wyciszona. Po raz kolejny wypada więc powtórzyć - że Hyundai to dzisiaj bardzo szanowana marka. A jeśli pytać o sonatę, to oczywiście, u naszych zaprzyjaźnionych polskich sprzedawców z Marino' Auto Group - reklama na tej stronie.
Do czego Państwa zachęca
Wasz Sobiesław
Wiem, wiem, BMW to jest samochód w złym guście. Jak to jeszcze niedawno mówiono w Polsce, "obciach". Tą właśnie marką jeździła przede wszystkim majętna "wiocha" i różni dresiarze. Dlatego pokazywanie się w "wypasionym" BMW zwłaszcza zaś takim, o którym chcę dzisiaj napisać przypomina chodzenie z aktorką filmów porno - wszyscy się wykrzywiają, robią złośliwe uwagi, ale po cichu też by tak chcieli... Zwłaszcza, gdy patrzą na kształty i osiągi...
No właśnie - osiągi. Mój ty Panie Boże, jeśli kogoś naprawdę bawi prowadzenie samochodu i chce, by auto kochało go z wzajemnością, nie ma lepszego modelu od M3 - niby normalnego samochodu osobowego, który w środku...
Tak się składa, że rozdanie na rok 2015 przynosi nam całkowicie przeprojektowany wóz tej marki - istne cacko. Znów, gdyby porównywać do łóżkowych przyjemności, BWM M3 to wielokrotny orgazm. Trudno więc przelać na papier, coś, co wypada przeżyć samemu...
Limuzyny serii 3 zadebiutowały w obecnym kształcie w 2011 roku i linia modelu 2015 niewiele odbiega od tej klasyki. Oczywiście jak na sportowy samochód przystało nieco poszerzono błotniki, nieco uwypuklono maskę, aby te wszystkie muskuły jakoś tam się mogły prężyć BMW w coraz większym stopniu zastępuje stal włóknami węglowymi i to nie tylko w karoserii - ale przy przenoszeniu napędu. Nie muszą chyba tłumaczyć, że nowa bawarska zabawka nie rezygnuje z koncepcji rzędowego silnika połączonego wałem z tylną osią.
W sercu nowej M-trójki znajduje się zaprojektowany od nowa trzylitrowy sześciocylindrowy motor S55. I - jak już nas do tego od kilku lat przyzwyczajają inżynierowie Bayerische Motor Werke - mimo odjęcia dwóch cylindrów (poprzednio była tam ósemka), o 11 KM wzrosła moc tej jednostki napędowej, a o 111 stopofuntów moment obrotowy.
Jak to zrobili? Oczywiście, w tym ich słodka tajemnica, wiadomo jedynie, że skoncentrowano się na właściwym smarowaniu w każdych warunkach przeciążeniowych i odchudzaniu - miska olejową wykonano z magnezu zamiast tradycyjnej stali czy aluminium. Wszędzie też pełno strategicznie poumieszczanych odprowadzaczy ciepła, co turbodoładowanemu silnikowi ma zapewnić w miarę komfortowe warunki pracy. Nowa "emka" ma silnik z TwinPower Turbo o mocy 431 KM. Osiąga 500 Nm maksymalnego momentu obrotowego, który stoi do dyspozycji pomiędzy 1800 a 5390 obr./min.
Przyspieszenie do 100 km/h zajmuje 4,1 sekundy. Moc przenoszona jest za pomocą 6 - biegowej, manualnej przekładni bądź skrzyni M (opcja) z podwójnym sprzęgłem o siedmiu przełożeniach.
Wszędzie precyzja godna starych szwajcarskich zegarków; wszędzie elektronika, mająca czuwać nad naszym zestrojeniem z samochodem.
Pod odpaleniu guzikiem motoru musimy, niczym pilot, przed startem wprowadzić do komputera odpowiednie dane - a zatem, to, w jakim standardzie chcemy jechać - bo są do wyboru trzy. Od tego, co tam wciśniemy zależy praca układu kierowniczego silnika czy zawieszenia. Wspaniałe trzymające się pazurami asfaltu micheliny Pilot Super Sport pozwalają tej całej maszynerii pozostawać w stałym kontakcie z podłożem. Samochód rozpędza się do setki już po lekkim muśnięciu gazu i znakomicie się prowadzi. Operowanie sprzęgłem, w przypadku "podstawowej" przekładni ręcznej nie nastręcza trudności, gdyż elektronicznie dostosowywane są obroty.
Znów wypada mi dodać, że trudno o takich rzeczach pisać, no bo cóż jeszcze można zrobić niż użyć wszystkich możliwych superlatywów. Tak, jest to wspaniałe auto, które prawie fruwa, a w środku roi się od pełnej palety elektronicznych gadżetów. Ich poznawanie jest przyjemnością samą w sobie.
Do tego dochodzi jeszcze i to, że mimo znacznej poprawy osiągów - w stosunku do poprzedniej wersji spadło zużycie paliwa, a o 25 proc. ograniczono emisję trucizn.
Samochód prowadzi się jak bajkę, w czym podeprę się opinią Pedro Lamy, byłego kierowcy Formuły I, który stwierdził, że choć poprzednie M3 było szybkie, to przy prędkościach bliskich maksymalnej stawało się wymagające. Nowy model jest nie tylko szybszy, ale bardziej przyjazny kierowcy. Prędkość maksymalna? Lepiej nie pytać. Zresztą po co nam ta wiedza? Tu w Kanadzie pozostaje nam oglądanie filmików z niemieckich autobahnów na YouTubie.
Mimo tego, że nie ma tym gdzie jeździć, posiadanie tak sprawnie złożonego wózka każdemu próżność nieźle wymasuje.
O czym zapewnia
Wasz Sobiesław
Canada Day postawił nam przed oczami wszystko co kanadyjskie, warto więc zastanowić się nad "kanadyjskością" naszych samochodów.
Nie widać tego na ulicy gołym okiem, no bo żadne z aut nie ma na masce napisane Made in Canada, ale liczba takich modeli jest dosyć spora. A więc jakby się kto pytał o to, co się u nas składa, oto ona:
Buick Regal
Cadillac XTS
Chevrolet Camaro
Chevrolet Equinox
Chevrolet Impala
Chrysler 300
Chrysler Cargo Van
Chrysler Town & Country
Dodge Charger
Dodge Challenger
Dodge Grand Caravan
Fiat Lancia Thema
Ford Edge
Ford Flex
GMC Terrain
Honda Civic
Honda CR-V
Lexus RX 350
Lexus RX 450h (Hybrid)
Lincoln MKT
Lincoln MKX
Toyota Corolla
Toyota Matrix
Toyota RAV4 and RAV4 EV
Tak przynajmniej wygląda stan na rok 2014.
Kanadyjski przemysł motoryzacyjny to jednak głównie montownie zagranicznych koncernów – Kanada nie dopracowała się własnej marki. Mimo to zajmuje poczesne miejsce na globalnym rynku motoryzacyjnym choćby przez fakt produkcji części zamiennych – patrz Magna Corporation – trzeci na świecie producent części zamiennych.
Kanada zajmuje obecnie miejsce dziesiąte w światowym rankingu produkcji samochodów z liczbą 2,1 mln rocznie. Jeszcze pięć lat temu byliśmy na siódmym miejscu z liczbą 3 milionów aut. Obecnie jednak prześcignęły nas po raz pierwszy Chiny, Hiszpania, Indie, Brazylia i Meksyk.
Dla właściwej perspektywy warto dodać, że w latach 1918–1923 byliśmy drugim producentem aut na świecie, a po II wojnie światowej, trzecim. Pierwsze zakłady produkcji samochodów produkujące na dużą skalę powstały w Walkerville w pobliżu Windsor w 1904 roku.
Brooks, Redpath, Tudhope, McKay, Gray-Dort to tylko kilka z nieistniejących dzisiaj marek. W 1918 roku zakłady General Motors kupiły montownię McLaughlin, stając się General Motors of Canada
Jednym z epokowych wydarzeń było podpisanie w 1964 roku porozumienia kanadyjsko-amerykańskiego, tzw. auto paktu, który zapewniał Kanadzie produkcję co najmniej tylu samochodów, ile koncerny amerykańskie zamierzają tu sprzedawać. Zatem kanadyjskie zakłady musiały wyprodukować co najmniej tyle samochodów, ile Kanadyjczycy byli w stanie kupić.
A oto pełna lista dzisiejszych zakładów kanadyjskich związanych z produkcją motoryzacyjną:
ZENN – auta elektryczne
Dynasty EV – takoż
Canadian Electric Vehicles
Bombardier Recreational Products
Bombardier Inc.
Terradyne Armored Vehicles Inc
New Flyer Industries
Intermeccanica
Nova Bus
Dupont Industries
HTT Automobile
Allard Motor Works
Conquest Canada
Magnum Cars
Prevost Car
Foremost Vehicles
Ponadto swe montownie mają w Kanadzie:
General Motors Canada
CAMI Automotive (General Motors i Suzuki)
Ford Motor Company of Canada
Chrysler Canada
Hino Canada
Toyota Canada
Honda Canada
Tudhope Carriage Company
– Czy przy dzisiejszym tempie globalizacji uda się utrzymać udział kanadyjskich producentów w rynku? Brutalnie mówiąc – jest to wątpliwe.
Wciąż jednak produkowane tutaj auta cieszą się popularnością na rynku krajowym.
I tak, niewątpliwym liderem jest od lata honda civic wytwarzana od 1988 roku w zakładach w Allistown w Ontario.
Drugie miejsce zajmuje bezsprzecznie najlepszy rodzinny minivan dodge grand caravan – szwajcarski scyzoryk – auto, które podwiezie wielodzietną rodzinę do kościoła i zabierze nas nad wodę razem z budą dla psa.
Miejsce trzecie dzierży toyota corolla – największy rywal hondy civic, piąte toyota RAVa, piąte honda CR-V touring, szóste chevrolet equinox, siódme ford edge, ósme matrix, dziewiąte GMC terrain i dziesiąte chrysler townand country.
Powtarzam, wszystko to są auta zmontowane w Kanadzie – przeważnie w Ontario.
Jeśli więc myślimy w miarę patriotycznie o wydawaniu własnych pieniędzy – w dzisiejszym globalnym świecie jest o to coraz trudniej, warto jednak zastanowić się nad rodzimą produkcją. Zawsze jakiś tam mały kawałek z tego zostaje na naszym podwórku.
Motor, który prowadzi się jak dziecko za rękę
Napisane przez Sobiesław KwaśnickiRzadko piszę o motorach, choć kocham je nieutuloną miłością platoniczną. I mimo że do skonsumowania w tym wypadku pewnie nie dojdzie, nic nie przeszkadza zachwycać się pięknem linii i figurą. Zresztą jest to całkiem wdzięczne zajęcie nie tylko w przypadku oglądania motocykli.
Jak wiadomo, ekstraklasą jednośladów jest kultowy Harley-Davidson i choć może różne japońskie, a coraz częściej i chińskie podróbki nie ustępują mu jakością, to jednak co oryginał to oryginał.
Dlatego z pewnym zdziwieniem przyjąłem wiadomość, że można mieć pięknego harleya już za 7,5 tysiąca. Harley kojarzył mi się z czymś, co cenowo wcale nie musi ustępować wypasionemu SUV-owi – a tu proszę!
Tak, tak, mówię o dolnej półce marki – modelu street, który kupić można w wersji 500 i 750 cm3.
Linia tego motoru jest typowo amerykańska, ale jest to towar całkowicie globalny, produkowany z myślą o rynku azjatyckim i europejskim w indyjskich zakładach w Bawalu, choć wersja sprzedawana w Kanadzie montowana będzie w USA, w Kansas City, to jednak z azjatyckich części.
Harley podkreśla, że jest to bardzo dobry motor dla osób zaczynających przygodę z jednośladami. Street jest nową konstrukcją napędzaną V motorem względnie prostym, ale chłodzonym cieczą.
W pracach nad streetem Harley wykorzystał wyniki sondaży przeprowadzanych na całym świecie. Nowy model przypomina też nieco kultowego 1977 XLCR cafe racer. Wielką zaletą zwłaszcza dla tych z nas, którzy dosiadają motorów od niedawna, po raz pierwszy, jest nisko umieszczone siedzenie – 710 mm. Jeśli nie urodziliśmy się w Azji i mamy wrażenie, że nogi zginają się nam przez to w pałąk, możemy sobie dokupić nakładkę Tall Boy, która podniesie nam pośladki o 4 cm nad ulicę.
Oczywiście azjatycką produkcję można krytykować na wiele sposobów, a to że farba nie ta, a to że gdzieś tam wystają pęki kabli, nie zmienia to jednak faktu, że dostajemy harleya w cenie "chińczyków". A motor, który daje cudowną satysfakcję na drodze – sprzęgło jest przyjazne dla początkujących, a sześciobiegowa skrzynia rozpędza nas bez wysiłku. Jazda po mieście nie jest męcząca, nisko usytuowanie siedzisko pozwala z pewnością siebie posuwać się w korkach.
I nie tylko, bo do 60 mil na godz. rozpędzimy się w 4,6 sekundy. Wspomniany silnik dwucylindrowy daje 58 KM mocy. Spalanie – 5,8 litra na sto.
Minus! No, Panie, Panowie, niestety harley kojarzy się nam z warkotem, a raczej dudnieniem standardowego chłodzonego powietrzem silnika V. Street niestety nie jest w stanie nikogo obudzić nad ranem. No chyba że dołożymy jakiś zmyślny tłumik.
Za to wszyscy podkreślają, że street prowadzi się jak dziecko za rękę, i to przy minimalnych prędkościach.
Zatem jeśli mamy w domu odpowiednio dojrzałe latorośle, możemy pokusić się o taki prezent tak dla chłopców, jak i dla dziewczynek!
A teraz coś dla tych, którzy motocykle kochają miłością trochę bardziej dziką. Tak, wiem, że na streeta można narzekać – a to że bąbelki farby są na malowaniu rączek, a to że zawieszenie takie nijakie, a to że podnóżek nie w tym miejscu co trzeba.
Ale popatrzmy na rzecz w ten sposób – za nieco ponad 7 tysięcy dostajemy harleya – znaczek już mamy i spokojnie w miarę zasobności portfela możemy naszego bajka ładnie kastomizować – na przykład odkorkowując silnik ładnym tłumikiem, który zamieni poszum na standardową harleyową rąbankę. Jak powiedziałem, motor dobrze trzyma się drogi nawet przy prędkościach powyżej 120 km na godzinę, pięćdziesiąt kilka koni pozwala poczuć wolę mocy. A sylwetka jest zupełnie niezła.
A zatem mamy do dyspozycji zgrabne ciało i potrzeba tylko trochę akcesoriów i zabiegów kosmetycznych, by uczynić z niego królową nocy.
A że jest to na "chińskich częściach"...
No, takie mamy czasy, że na chińskich częściach to dzisiaj wszyscy jeżdżą nawet BMW. Harley Davidson od 1978 roku sprzedaje na tym kontynencie najwięcej motocykli. Czasy się zmieniają i choć może street nie zachwyci emeryta z pokolenia wyżu demograficznego, który chciałby, żeby mu żelazo łomotało między nogami, to jednak jest to motocykl wart grzechu.
O czym Państwa zapewnia wasz Sobiesław
Pogoda zrobiła się ładna, zachęcają nas do przesiadki na rowery – ponoć miasto Mississauga wyciągnęło z zanadrza jakąś marchewkę – nagrody dla dojeżdżających rowerami do pracy, i dlatego warto zastanowić się, co wolno rowerzyście.
Przyznam szczerze, że do końca sam nie wiem. Kiedyś sąsiad z bloku jechał za mną przy skręcie w lewo na światłach i pyta, czemu nie wyciągałem ręki? Ja na to, że przecież byłem na skręcającym pasie i nie muszę – okazało się jednak, że według interpretacji prawnej kodeksu powinno się mieć włączony migacz nawet na pasie skręcającym. A co w przypadku rowerzysty? Też powinien "migać" ręką?
Patrząc praktycznie, może to przecież być niebezpieczne. Skręcać w ruchu, trzymając tylko jedną rękę na kierownicy.
Druga sprawa, to jazda po chodnikach. To regulują przepisy miejskie, a więc w jednych miastach można a w innych nie.
Przepisy sobie, a zdrowy rozsądek sobie, więc przyznam się, że od czasu do czasu zasuwam pustymi chodnikami, gdyż boję się wylądować pod tylnymi oponami jakiejś skręcającej naczepy. Ulice są dla rowerzystów niebezpieczne, a bywają śmiercionośne. Wybieram więc chodnik.
– Czy mogę za to dostać mandat?
– Pewnie tak!
– A co za lekceważenie przepisu przejeżdżania pasami na drugą stronę na zielonym świetle – teoretycznie (tak jest napisane na szlakach w Mississaudze) należy zejść z roweru. Nikt tego nie robi. Jaki mandat za to dają? – Nie mam pojęcia!
Kolejna rzecz – jeśli przejadę rowerem na czerwonym świetle albo zrobię "rolowany stop", to ile to kosztuje? I czy obciąża moje konto prawa jazdy?
Z takim pytaniem zwrócił się niedawno do "Globe and Mail" pewien czytelnik, którego podczas jazdy na rowerze zaczepił policjant, grożąc, że nie zatrzymał się na stopie i to kosztuje mandat oraz trzy punkty karne z prawa jazdy.
Ministerstwo Komunikacji odpowiada jednak, że w tej sytuacji, o ile tylko na mandacie jest napisane, że byliśmy na rowerze, punkty karne nie należą się.
A więc Drogi Czytelniku, jeśli kiedykolwiek znajdziesz się w takiej sytuacji – nakłoń policjanta, żeby dokładnie i czytelnie wpisał, że jest to mandat za wykroczenie na rowerze.
Wykroczenia drogowe na rowerze nie wchodzą na konto prawa jazdy – zapewnia rzecznik MTO, Bob Nichols, a sąd, który ewentualnie skazuje za coś takiego, nie przesyła informacji do Ministerstwa Komunikacji. Zatem ubezpieczalnie, sprawdzając stan konta naszego prawa jazdy, nie powinny "widzieć" tej wiadomości.
Ciekawe – mówią organizacje broniące praw rowerzystów – że nie jest to wcale wiedza powszechna, że wykroczenia na rowerze nie liczą się do prawa jazdy i często bezprawnie konto prawa jazdy jest obciążane. Zdaniem Jareda Kolba z Cycle Toronto, policja powinna przeprowadzić w tej sprawie kampanię informacyjną w szeregach.
Powiem szczerze, że ofiarą takiej dezinformacji padł mój kolega, który jadąc wcześnie rano po chodniku, przejechał na czerwonym świetle na pasach, "bo nic nie jechało". Przyuważył go policjant z oddali w radiowozie, podjechał i zażądał okazania prawa jazdy, żeby wystawić mandat.
I tu jest kolejna szara strefa. No bo czy jadąc na rowerze, trzeba mieć przy sobie prawo jazdy, skoro prawo jazdy nie jest wymagane do legalnego poruszania się rowerem po ulicy?
Przecież chodząc po ulicach, nie musimy mieć przy sobie żadnego dokumentu...
Kolega prawko pokazał, dostał mandat, no i właśnie postraszono go, że straci punkty.
Strefa jest szara do tego stopnia, że na przykład w Windsor karani mandatami rowerzyści dostawali jakiś czas punkty karne na konto prawa jazdy.
Później jednak sierżant Matt D'Asti – rzecznik policji miejskiej, bliżej zapoznał się z kodeksem drogowym i uznał, że punkty karne odnoszą się jedynie do pojazdów zmotoryzowanych. Rowery za takie nie są uznawane, a więc mandaty dotyczą wykroczeń popełnianych na rowerach, a punkty karne już nie. Oczywiście, w myśl kodeksu drogowego rowery wciąż są "pojazdami".
Zanim jednak zastosujemy przepisy kodeksu, użyjmy własnego rozumu i zdrowego rozsądku. Stąd też płyną propozycje, by łagodniej podchodzić do obowiązku całkowitego zatrzymywania się na STOP-ach. – I znów powiem bez bicia, że owszem, na STOP-ach zwalniam i rozglądam się, ale zatrzymywanie i ruszanie rowerem w sytuacji, gdy nikogo innego nie ma na skrzyżowaniu, godziłoby w moje poczucie zdrowego rozsądku. I na razie nikt mi za to słowa złego nie powiedział.
Bezpiecznego pedałowania życzy wszystkim na lato Wasz Sobiesław.
Idzie lato, a więc wkrótce rozgrzany asfalt czekać będzie na koła naszych aut. Czym jeździć na wakacje, czym jeździć po przepastnych ostępach kanadyjskich dróg? Cóż, jeśli jesteśmy singlem, możemy to robić nawet autostopem, mamy do wyboru całą gamę pojazdów, jednak jeśli jesteśmy przyzwoitą cztero- i więcej osobową rodziną, strzelimy w dziesiątkę, wybierając klasyka, czyli minivana grand caravan. Nigdzie nie dostaniemy więcej auta za te same pieniądze.
Model 2014 tego kanadyjskiego transportowego konia roboczego ma pod maską sześciocylindrowy motor Chryslera Pentastar dostarczający 283 KM mocy i 260 stopofuntów momentu zamachowego.
Pakiet podstawowy możemy kupić już w bardzo przyzwoitej cenie, od mniej niż 20 tys. dol., ale opcje są drogie i jak zaczniemy dodawać luksusy, to wyjdziemy uszczupleni o 40 tys. dol. Warto więc dać sobie na wstrzymanie i przed wejściem do salonu jasno określić, co zupełnie nie będzie nam potrzebne, aby później nie pluć sobie w brodę, że przepłaciliśmy dwa razy.
Nowy minivan Chryslera niektórzy przyrównują do scyzoryka swiss army; tyle w nim konfiguracji i możliwości. Jest to wspaniały środek do wożenia dziecka na hokej, rodziny do kościoła, holowania łodzi czy pomocy w przeprowadzce. Dodge caravan ma ponoć 81 możliwych konfiguracji wnętrza kabiny pasażerskiej. Na dodatek wszystko to w systemie StownGo, czyli siedzenia składają się nam w samochodzie i nie musimy ich taszczyć z auta, by w okamgnieniu zamienić minibusa na półciężarówkę.
Wszyscy zachwalają ergonomiczne ułożenie kabiny i atrakcyjne wykończenia.
Jeśli zaś chodzi o wyposażenie – znajdziemy w dodge'u wszystko, o czym można zamarzyć w samochodzie, no może za wyjątkiem ubikacji i prysznica.
Zaś moc silnika wystarcza do zbornej jazdy bez względu na obciążenie i liczbę pasażerów. Caravan wcale też nie jest jakoś szczególnie spragniony paliwa – w jeździe mieszanej bierze ok. 11,3 litra na sto. Efektywnemu wykorzystaniu mocy sprzyja sześciobiegowa automatyczna skrzynia biegów. To m.in. dzięki niej caravan jest w stanie przyspieszyć poniżej 6 sekund w krytycznym przedziale od 80 do 120 km/h.
Nie da się ukryć, że caravan szybko traci na wartości – to nie jest honda odyssey czy nissan – dlatego rzeczą całkiem rozsądną może być pokuszenie się o kupno modelu starszego. Na kijiji znalazłem doposażony rocznik 2014 z przebiegiem 5 tys. km za 16 tys. dol. To naprawdę przyzwoita cena, zważywszy na gwarancje. Jeszcze "lepiej" jest, gdy cofniemy się o dwa czy trzy lata w rocznikach.
Jeśli zaś ktoś jeździ naprawdę dużo – np. ma cottage w odległości 250 km, do którego co tydzień "kursuje", albo dojeżdża daleko do pracy, rzeczą sensowną będzie przestawienie vana na gaz. Propan obecnie można dostać po 50 centów za litr, co nawet przy większym przepale gazu daje jazdę za pół ceny. Oczywiście do przeróbek gazowych polecamy zaprzyjaźnioną firmę PHD Group (tel. 905-855-9600) Roberta Jękosza.
Pakujemy kajak, canoe, psa i dzieci i naprawdę nie czujemy trudów podróży. Klimatyzowane wnętrze i dostępny system audiowizualny zapewniają nam spokój z dziećmi. I choć na wygląd nie jest to jakaś szczególna krasawica, to jednak sprawia wrażenie solidnej budowy ciała. I o to chodzi.
Bądźmy praktyczni i ten minivan z pewnością nam w tym pomoże. I nie dajmy się skusić na jakiegoś modnego cross-overa, który będzie i tak w środku minivanem.
Jedyne, co może nie wszystkim się spodoba w caravanie, to umieszczenie dźwigni zmiany biegów w desce rozdzielczej obok konsoli. No ale w ten sposób projektanci zyskali kupę miejsca z przodu między przednimi siedzeniami.
Podsumowanie: idealny samochód na piknik, na kemping, auto, w którym możemy nawet wygodnie się przespać i przewieźć szafę, a że nie jest to przedmiot wzbudzający zawiść sąsiada…
Tym lepiej dla nas i dla sąsiada
o czym zapewnia wasz Sobiesław
No to dzisiaj będzie króciutko o handlu. Jak już kiedyś pisałem, jednym z najczęściej pomijanych elementów składowych kosztów samochodu jest jego utrata wartości. Rzadko liczymy, ile auto będzie nas łącznie kosztować, biorąc pod uwagę, ile zapłacimy za nie po odsprzedaży.
Jak wiadomo, jedne samochody trzymają cenę, inne nie. I różne są tego przyczyny – nie tylko niezawodność czy koszty serwisowania.
To właśnie sprawia, że czasem za naprawdę małe pieniądze możemy kupić bardzo duży kawał samochodu. Najbardziej ciekawe są zestawienia spadku ceny w przypadku samochodów bardzo drogich – luksusowych.
I tak na przykład, za to, aby wyjechać od dilera nowiutkim jaguarem XJL supersport, zapłacimy 119 975 dol., tymczasem jeśli po roku sprzedamy auto, stracimy z tej ceny ok. 50 tys. Jeszcze większą kwotę straci właściciel nowego mercedesa CL 65 AMG – bo ok. 95 tys. dolarów w pierwszym roku, przy wyjściowej cenie 216 tys.
Powód jest prosty – rynek samochodów używanych kieruje się zupełnie innymi priorytetami niż rynek nowych aut. – Jak tłumaczy Eric Lyman z ALG, samochody "prestiżowe" są najbardziej prestiżowe w swym najnowszym wydaniu – i takie wrażenie chcą właśnie podtrzymywać ludzie, którzy wydają na nie te bajońskie kwoty.
Tak czy owak, jeśli interesuje nas samochód luksusowy, a myślimy rozsądnie o pieniądzach, warto zastanowić się nad autem trzy- czy czteroletnim zapłacimy o wiele, wiele mniej, a dostaniemy wszystko to, co było w nowym aucie.
Oczywiście, na drugim końcu skali są samochody starsze, w granicach 3 – 5 tysięcy dolarów, tu rządzi bowiem stan pojazdu, no i opinia o marce. I tutaj deprecjacja powoli zaczyna zanikać jako istotny składnik kosztów.
Niedawno zhandlowałem własne auto kupione 6 lat wcześniej za 3900 i sprzedane za 3500 – deprecjacja była mniejsza niż sto dolarów rocznie. Jak to się przekłada na koszt posiadania pojazdu? Powiem, że ma to olbrzymie znaczenie.
Dlatego wszelkie przymiarki do zakupu nowych kółek radzę zacząć właśnie od tego – zastanowienia się, na jak długo kupujemy auto i czy czasem wydając dzisiaj trochę więcej, nie odbierzemy sobie jeszcze więcej tego "więcej" po tych kilku latach, gdy samochód będziemy sprzedawać.
Moja prywatna rada jest taka, by wybrać pasujący nam model z automatyczną skrzynią biegów i klimatyzacją do dłuższej eksploatacji, najlepiej 2 -4-letni.
Wówczas dostaniemy prawie nowe auto, często jeszcze na gwarancji, zaś koszt deprecjacji nie będzie wysoki i ogólnie koszty posiadania takiego wozu będą w bardzo umiarkowanych zakresach.
Jeśli zaś mamy auto luksusowe i chcemy, by zachowało wartość – dbajmy nie tylko o serwisowanie, ale również o dokumentację tego serwisowania oraz wszystkich napraw. Taka dokumentacja to skarb bezcenny pozwalający później, z jednej strony, szybciej sprzedać, a z drugiej, wziąć wiele więcej.
Najważniejsza w handlu jest wiarygodność, a w tym wypadku mamy wiarygodność popartą dokumentami. Wiele osób zdecyduje się na zakup starszego auta, gdy będzie miało napisane czarno na białym, co ile był wymieniany olej i na jaki; i kiedy były robione zabezpieczenia antykorozyjne itp. Są to wiadomości, które pozwalają szybko ocenić, czy samochód wart jest kupna, czy też nie.
Zachowanie papierów drogo nie kosztuje – wystarczy kupić w Dollarstorze teczkę i tam to wszystko wkładać – potraktujmy to jako skarbonkę. Bo też na koniec naszego okresu posiadania przyniesie nam to żywe pieniądze – jeśli nie kilka tysięcy, to na pewno kilka setek dolarów.
O czym zapewnia Wasz Sobiesław
Jestem zniesmaczony. Jesteśmy wszyscy świadkami upadku mitu, jaki przez ostatnie kilkaset lat towarzyszył cywilizacji – mitu wyzwolenia przez możliwość korzystania z osobistej komunikacji – konia, samochodu, motocykla – indywidualnego auta na usługach indywidualnego człowieka, pozwalającego na szybsze przenoszenie się z miejsca na miejsce, kontrolowanego przez nasze własne widzimisię – po prostu siły napędowej naszego indywidualizmu.
Jesteśmy świadkami końca samochodu, a początku "systemu transportowego". W minionym tygodniu firma Google pokazała prototyp modelu robota transportowego, który może już wkrótce poruszać się po drogach Kalifornii. Nie jest to samochód, lecz środek komunikacji, w którym nie ma kierowcy, a rola pasażera ogranicza się do wybrania celu podróży i wciśnięcia guzika "włącz" lub "wyłącz", nie ma kierownicy, hamulca ani innych kontrolek, a wszystko co widzimy na desce rozdzielczej to mapa google.
Samochód uczestniczy w ruchu automatycznie – na razie nie przekraczając prędkości 25 mil na godzinę. Wiezie nas, gdzie chcemy. Możemy nim nawet wysłać psa do weterynarza.
Niby cudownie. No bo 50 proc. populacji z pewnością chętnie dałoby się powozić osobistemu szoferowi.
Z drugiej strony, system taki pozwala na całkowitą kontrolę naszego transportu, robot samochód, nie tylko to że może się popsuć, ale będzie na uwięzi policji czy służb bezpieczeństwa. W każdej chwili może otrzymać polecenie odstawienia nas w miejsce wskazane przez władzę. Koniec udawania indywidualizmu, początek wielkiej komasacji transportowej. Nowy wspaniały świat zaprasza do googloauta.
W schyłkowej dziś erze motoryzacji człowiek decydował o własnych krokach, mógł nawet łamać przepisy, być mistrzem kierownicy, który ucieka policji, wykorzystywać samochód do łamania prawa. Bez samochodu Bonnie and Clyde nie mieliby racji bytu. Oczywiście, nie pochwalam gangsterów, ale jednocześnie to było morze ludzkiej wolności.
Dzisiaj Google proponuje nam fotele na kółkach – kontrolowane przez system transportowy miasta czy inną jednostkę administracyjną. Koniec przyjemności samodzielnego wożenia się.
Oczywiście cała nasza komunikacja idzie w kierunku wyeliminowania "najmniej pewnego ogniwa", czyli człowieka – kierowcy, pilota etc. Czy taki świat będzie lepszy? Otóż nie, nie będzie i chyba każdy czuje dlaczego.
Zatem Kochany Czytelniku, póki jeszcze możesz, wsiadaj na swego harleya, odpal corvettę i kręć na koła wstęgę szos... Bo zaraz się zacznie.
Wracając zaś do wspomnianego auta – dotychczas inżynierowie Google'a montowali system sztucznej inteligencji kierujący pojazdem oraz radary, kamery i inne czujniki monitorujące sytuację na drodze w hybrydowych toyotach prius, teraz okazało się, że dojrzeliśmy do tego, by kontrolę nad ruchem na drogach całkowicie powierzyć maszynom. Na szczycie samochodu zamontowano zestaw czujników i kamer. Komputer analizuje płynące z nich sygnały, odczytuje znaki drogowe, wykrywa pieszych i inne auta uczestniczące w ruchu. We wnętrzu dwuosobowego samochodu znalazło się też trochę miejsca na bagaż podręczny.
Program pilotażowy potrwa jeszcze kilka lat. W styczniu 2015 roku w stanie Kalifornia ma wejść w życie nowe prawo o ruchu drogowym dokładniej regulujące używanie samochodów, które same się prowadzą.
Sobiesław Kwaśnicki