Moto-Goniec
Wiedziałem, po prostu wiedziałem (i pisałem o tym), że tak będzie. Gdy zobaczyłem w czasie igrzysk panamerykańskich wydzielone pasy ruchu na autostradzie Gardiner, z napisem "temporary", tknęło mnie, że na pewno będzie to już na stałe.
Nie ulega wątpliwości, że wybrano nam (a przynajmniej mnie, bo ja na nich w życiu nie głosowałem) rząd wrogi wobec samochodu i nienawidzący normalnych ludzi z rodzinami. Wszystkich nas, którzy codziennie musimy tego samochodu używać.
Fajnie jest przesiąść się do metra, gdy się pracuje od 9 do 5 na państwowej posadzie i nie trzeba odbierać dzieci ze szkoły, przedszkola tudzież robić uzupełniających zakupów po drodze. Jeszcze fajniej jest, gdy mamy robotę w legislaturze czy na ratuszu i wożą nas limuzyną, wtedy możemy postulować, by – kiedy jest ładna pogoda – przesiadać się na rower...
Czy można w ogóle zastanawiać się, czy zamiast BMW kupić hyundaia?! Dożyliśmy takich czasów, że jednak można.
Pewnie, że w BMW znajdziemy europejskie wyrafinowanie, a hyundai w wielu aspektach może wydawać się nouveau-riche, na przykład gdy chodzi o plastikowy wystrój kabiny, ale sześciobiegowa ręczna skrzynia biegów sprzęgnięta z 348-konnym (sic!) sześciocylindrowym motorem o bezpośrednim wtrysku pozwala szczerzyć zęby w radosnych przeciążeniach.
Na dodatek, za tę kieszonkową rakietę o wadze 1628 kg z napędem na tylne koła zapłacimy mniej niż... 30 tys. dolarów.
Hyundai słynie z podbijania stawki we wszystkich segmentach samochodów, a wyścigowa opcja Hyundaia genesis R-Spec jest klasą dla siebie i na kanadyjskim rynku nie znajdziemy niczego równie potężnego poniżej 30 tys.
Na początek coś małego, co cieszy. Otóż wróciłem niedawno z Polski, gdzie od czasu do czasu zdarza mi się podróżować po obcych miejscach i przydałby się GPS.
Niby można wziąć stąd i ładować tamtejsze mapy, niby mapa jest w każdej komórce, ale zabierając tutejszego smartfona, ze względu na drakońskie opłaty wyłączam w nim funkcję "data", a przy takim ustawieniu mapy ładują się wyłącznie przy podłączeniu do sieci wi-fi. Chyba że...
Chyba że przed wyjazdem władujemy sobie aplikację od niedawna udostępnianą przez Nokię – HERE Maps. Wówczas możemy załadować dowolny kraj, stan lub prowincję, zanim ruszymy w drogę, a HERE przekształci nasz smartfon (iPhone lub android) w funkcjonalny GPS, bez konieczności podłączenia do jakiejkolwiek sieci, wystarczy, że będzie zasiąg satelitów. – Oczywiście nasz telefon musi mieć w środku moduł GPS, ale obecnie większość ma.
Oczywiście, każdy z nas trafił w życiu na jakiegoś lemona. Zdarza się to nawet najlepszym markom. Nikt nie jest perfekcyjny i nie ma perfekcyjnych samochodów. Są jednak mniej lub bardziej udane modele. Słowem, są auta odwzajemniające miłość posiadacza i są takie, które warto jak najszybciej odesłać z domu.
Niedawno magazyn "Forbes", który specjalizuje się raczej w sprawach finansowych i ekonomicznych, opublikował zestawienie 15 aut, z którymi warto dać sobie spokój. Nowych aut, które mamy dziś na parkingach u dilerów. Lista zaczyna się od pozycji 15., na której jest smart for two. Tutaj mała uwaga, proszę się nie sugerować do końca. Jeśli komuś smart podoba się z powodów – nazwijmy je – pozamotoryzacyjnych, no to może powinien jednak spróbować. W przypadku najnowszego dwumiejscowego smarta, trudno zaprzeczyć, że łatwo się go parkuje. Ta czterokołowa motorynka – czego można się domyślać – nie wymaga też specjalnie wiele paliwa, jednak to, które żłopie, jest dosyć kosztowne, bo wysoko oktanowe. Smart for two szybko też traci na wartości, ma niezbyt udaną skrzynię biegów i silnik, przy którym są sytuacje, gdy gaz wciska się w podłogę.
Akurat jestem jeszcze przed przekręcaniem kół, a co się człowiek nakręci tych śrub w kołach, to jego. Zabawę tę traktuję jako zaprawę fizyczną między porami roku i zastanawiam się, czy na pewno tak musi być i czy nie można w zamian robić czegoś przyjemniejszego.
Czy w świecie supertechnologii, rzeczywiście jesteśmy skazani na posiadanie dwóch zestawów opon? Czy nasz przemysł, który prześciga się w produktach lateksowych i gumowych, nie jest w stanie wyprodukować jednego rodzaju dobrych opon, i na zimę, i na lato?
Otóż jest taka możliwość! Specjaliści tropem Kubusia Puchatka poszli jednak po rozum do głowy i zastanowili się co też muszą uczynić, aby opona zimowa, tak fantastycznie reagująca na zimne ośnieżone nawierzchnie, nie traciła swych właściwości na rozgrzanym asfalcie i nie "pociła się" w zetknięciu z 50-stopniowym asfaltem.
Rezultatem tego myślenia jest opona na każdą pogodę all-weather tire, nie mylić z all-season tire. Jest to po prostu opona zimowa, która może być pozostawiona na kołach na lato. To tak w skrócie. Jakie są minusy takiego rozwiązania? (No bo chyba jakieś muszą być?) Tylko takie, że zimowa guma latem jest nieco twardsza, a więc jazda wydaje się nieco bardziej sztywna i odrobinę głośna. Jednak pod względem charakterystyk zachowania, trzymania się nawierzchni i drogi hamowania, opona wielopogodowa jest "mucha nie siada".
A zatem adios jesienne i wiosenne przykręcanie i odkręcanie, wreszcie mamy jedną oponę do zdarcia na cały rok.
Zwykłe opony wielosezonowe są gorsze zimą nie tylko ze względu na rysunek bieżnika, ale przede wszystkim dlatego – tak nam się głównie tłumaczy – że ich guma traci swe dobre właściwości poniżej 7 stopni Celsjusza. Opony wielopogodowej ten problem nie dotyczy. Jest ona bardzo mocno zbudowana, przez co większość nadaje się do szybszej jazdy i ma oznaczenie prędkości "H", czyli do 210 km/h. Ich bieżnik jest też nieco bardziej rozsunięty i ma większe przerwy niż w oponach wielosezonowych, dlatego łatwiej im wyciskać spod siebie śnieg i śnieżną breję, ale to na suchym daje nieco więcej hałasu.
W testach, jakim poddano kilka rodzajów opon zimowych, kilka wielosezonowych i trzy all-weather, wyszło na to, że przy hamowaniu na lodzie te ostatnie pozwalały się zatrzymać na dystansie o 20 proc. krótszym niż wielosezonowe, a opony zimowe skracały ten dystans o dalsze 15 proc. w stosunku do wielopogodowych. Jednak przy nawierzchni mokrej albo suchej – zmrożonej, te ostatnie wygrywały z zimowymi, a na śnieżnej brei wszystkie rodzaje zachowywały się podobnie.
Czy zatem warto spróbować? No pewnie, że tak, zwłaszcza że dla większości z nas zimowa jazda oznacza poruszanie się bo mniej lub bardziej odśnieżonych ulicach, i rzadko jeździmy w prawdziwie kopnym śniegu. Jeśli zaś nas to złapie, wówczas z tarapatów łatwo wyciągną nas łańcuchy na koła, które zawsze warto mieć zimą ze sobą na wszelki wypadek. Opon all-weather nie ma wiele, ale w Canadian Tire możemy dostać np. Hankook Optima 4S, a w Kal Tire Nokian Nordman czy Vredestein Quatrac.
Oto kilka opinii użytkowników tych ostatnich opon:
– Czytałem na ich temat wiele, bardzo różnych wypowiedzi i powiem, że mało miarodajnych. Postanowiłem zaryzykować... Opony "odpłaciły się" w jakości ich użytkowania!!! Jeżdżę dynamicznie i mogę na oponach polegać. Na suchej nawierzchni sprawują się cichutko i bardzo komfortowo, nie uginają się zbyt mocno na zakrętach, a to dla mnie istotna cecha. Mokra nawierzchnia też nie jest problemem, samochód prawidłowo się prowadzi nawet powyżej 150 km/h, wiadomo, że jak wjadę w głęboką kałużę, to będzie odczuwalny spadek przyczepności, ale jest on niewielki. Quatrac świetnie dają sobie radę na zaśnieżonej drodze, zarówno na świeżym i głębokim śniegu, jak i na ubitym i bardziej śliskim...
– Przejechałem na tych oponach około 20 000 km. Opony w każdych warunkach zachowują się bardzo dobrze. Jeździłem w większości w mieście, ale były też długie trasy po autostradach z dużymi prędkościami, jak i w terenie, a nawet w lesie po piachu i w błocie.
– Vredestein Quatrac 3 to nie jest opona dla ludzi pędzących 200 km/h lewym pasem, ale spokojnie 130 km/h prawym. Troszkę głośna przy ponad 100 km/h, ale nie jest to aż tak odczuwalne, żeby denerwowało. Dobrze amortyzuje nierówności na drodze. Latem da się odczuć miękkość mieszanki, ale w niczym to nie przeszkadza, w zakrętach jest stabilna. Jeszcze nigdy nie włączył mi się ABS, a nieraz trzeba było ostro hamować.
Tyle wypowiedzi kierowców, którzy recenzowali quatraki na stronach www.oponeo.pl.
Oczywiście, żadna opona nie zapewni nam stuprocentowej przyczepności w każdych warunkach i każda ma takie warunki, w których wpada w poślizg, zatem zimą po prostu musimy to wiedzieć i dostosować prędkość do warunków. Przy zakupie kolejnego zestawu ogumienia warto jednak wziąć pod uwagę świetne w każdej pogodzie opony, i na zimę, i na lato, do czego szczerze namawia
Wasz Sobiesław
Honda civic to jest kanadyjski przeciętniak – przyznać jednak trzeba, przeciętniak na bardzo wysokim poziomie.
Najnowsza edycja tego najpopularniejszego kanadyjskiego samochodu produkowanego w zakładach Alliston w Ontario to już dziesiąta z rzędu wersja tej maszyny Hondy. I tym razem zupełnie inna, na wskroś nowoczesna, i to nie tylko pod względem mechanicznym, ale również wizerunkowym.
Ma to być w założeniu najlepszy samochód kompaktowy pod słońcem, a przy takim założeniu liczy się każdy detal. Nowe jest samonośne nadwozie, zespół przenoszenia napędu, zawieszenie i silnik – po raz pierwszy z turbem.
Zdaniem większości kierowców, którzy mieli nową hondę w rękach, jest to najlepsza honda civic ze wszystkich dotychczasowych. Pod każdym względem, również przyjemności prowadzenia .
Zakłady w Alliston tuż na północ od Toronto od 1988 roku wyprodukowały 4,5 mln civiców, z czego 1,89 mln kupili Kanadyjczycy, a od jakiegoś czasu produkują również CRV. Montownia cieszy się nieposzlakowaną opinią i jest w czołówce zakładów Hondy na świecie.
"Przyszłość jest dzisiaj" – hasło to znajduje potwierdzenie w faktach na ulicy.
Nie tak dawno temu Ministerstwo Komunikacji Ontario podało informację, że od stycznia dopuszczono możliwość testowania samochodów "bezzałogowych" na prowincyjnych drogach, a tu czytam w gazetach, że takie auta jeżdżą już wokół nas. I to wcale nie na zasadzie jakichś wyszukanych eksperymentów prowadzonych przez powołane do tego zespoły R&D, lecz kierowane przez zwykłego Kowalskiego.
Poprzeczkę ponownie przesuwa Tesla, o której pisaliśmy niedawno na tych łamach.
Na początku października Tesla zaoferowała posiadaczom modeli S zbudowanym w tym roku upgrade oprogramowania – za 3000 dol. otrzymać można funkcję "autopilot". Nowe oprogramowanie pozwala złączyć do kupy programy: • automatycznej kontroli utrzymywania pojazdu w środku pasa (dostępne w wielu samochodach), • adaptacyjnego tempotaktu, czyli cruise control, • automatycznej zmiany pasa ruchu (hands-free lane changes), • 360-stopniowego systemu ostrzegania przed zderzeniem, oraz • automatycznego parkowania, w trakcie którego samochód sam szuka miejsca do zaparkowania, a następnie parkuje się sam bez udziału kierowcy.
System wykorzystuje zamontowane w samochodzie sensory oraz dane uzyskane z innych samochodów tesla i pozwala na samoczynną jazdę – zapewnia menedżer Tesla Canada, Martin Paquet, który opowiada, jak jego auto samodzielnie przejechało z Toronto do Montrealu przy dużym natężeniu ruchu.
Aby zmienić pas, kierowca włącza jedynie sygnał kierunkowskazu, a samochód patrzy, czy droga jest wolna, i wykonuje manewr. Co jakiś czas sygnał dźwiękowy przypomina kierowcy o konieczności dotknięcia kierownicy, i jeśli tego nie uczyni, samochód samodzielnie zatrzyma się na poboczu. Ma to być zabezpieczenie przed zaśnięciem i rozkojarzeniem.
Wielu nowych właścicieli bawi się jednak jak dzikie mopsy i wbrew ostrzeżeniom producenta używa autopilota nie tak, jak to założono – czytając w aucie gazety, książki, czy też myjąc zęby, a filmiki z tych "wyczynów" puszcza na YouTube.
Tesla zapewnia, że jej system jest zaprojektowany z myślą o jeździe po autostradzie. Oczywiście system ma ograniczenia, np. kiedy śnieg zasypie pasy malowane na jezdni – może się pogubić.
Czy to jest legalne?
Podobno tak. W Ministerstwie Komunikacji twierdzą, że poziom automatyzacji, jaki prezentuje Autopilot Tesli, jest wystarczająco uregulowany przez istniejące przepisy. Jest również oczywiste, że nadal kierowca jest odpowiedzialny za całość poczynań samochodu.
Niedawno jednak Volvo ogłosiło, że przyjmie odpowiedzialność za wypadki, które w niekwestionowany sposób będą zawinione przez awarię systemów samochodu. Czekają nas więc jeszcze ciekawe batalie sądowe, i tłumaczenia, "to nie ja, to samochód sam z siebie przekroczył dopuszczalną prędkość, jaką mu nastawiłem"...
Są to problemy, z którymi bardzo szybko przyjdzie się zmierzyć.
Problemy bardzo różnorodnej natury. No bo kto by przypuszczał, że programiści, opracowujący software motoryzacyjny kierujący autonomicznymi pojazdami, będą musieli rozstrzygać sprawy życia i śmierci?
Problem w tym, co się na przykład dzieje, kiedy nagle na jezdnię wchodzi w nieprzepisowy sposób grupa przedszkolaków. Czy nasz samochód ma wówczas uznać, że bezpieczeństwo nas samych i naszych pasażerów jest ważniejsze i bez zmrużenia – przepisowo rozjechać te dzieci (skoro gwałtowne hamowanie nic nie da), czy też powinien raczej narazić na szwank nasze cztery litery, gwałtownie skręcając w bok na ścianę wiaduktu czy słup oświetleniowy? Jako kierowcy decyzje takie podejmujemy podświadomie. Ale nasz automatyczny samochód nie ma podświadomości, tylko słupki komend programu. Co wybrać?
Czy samochód chronić ma nasze życie i zdrowie kosztem innych, nawet wówczas, kiedy zmuszamy go do nieprzepisowej na przykład przekraczania prędkości o 15 km/h jazdy?
To są już dzisiaj całkiem istotne zagadnienia, które nie powinny być rozstrzygane na poziomie jakiegoś Ziutka programisty, lecz powinny stać się przedmiotem debaty społecznej.
Jak mówię, są to w końcu sprawy życia i śmierci, o czym z pewnym niepokojem zawiadamia
Wasz Sobiesław
Rdza, czyli samochodowa siwizna
Napisane przez Sobiesław KwaśnickiJesień zadomowiła się na dobre, i póki jeszcze nie leją solanką po nogawkach, warto się zastanowić, czy czasem nie zabezpieczyć antykorozyjnie samochodu.
Pierwsze pytanie, ale po co?
Otóż, dla ochrony naszej atmosfery i w ogóle planety.
Warto sobie uświadomić prostą prawdę, że im dłużej używamy danej rzeczy i bardziej przedłużamy trwanie materialnych produktów, im częściej kupujemy rzeczy używane, z drugiej ręki – samochody, rowery, komputery, tym bardziej ZMNIEJSZAMY na nie zapotrzebowanie.
Spada popyt, a co za tym idzie, mniej się ich wyprodukuje. A produkcja artykułów przemysłowych stanowi główną przyczynę emisji szkodliwych gazów do atmosfery!
Weźmy taki samochód, trzeba przecież wydobyć rudę żelaza i innych metali, wytopić, wywalcować, pogiąć na dobry kształt, trzeba wyprodukować plastyki, gumy, oleje, gdy to podliczymy razem do kupy, to wyjdzie nam, że to właśnie ta produkcja jest odpowiedzialna za 80 proc. emisji, zaś to co tam ujdzie z rury wydechowej, to jedynie 18 proc.
Jeśli więc ratuję artykuły przemysłowe przed śmiercią na złomowiskach i wysypiskach, przed przetapianiem w hutach (znów idzie w powietrze smród i gaz), no to zachowuję się niezwykle ekologicznie. Stąd też wbrew ekopropagandzie, różnych ideologów zielonego, namawiających do kupowania coraz to nowszych hybryd, największymi przyjaciółmi planety są użytkownicy różnych dżanków. To dzięki nim planeta jeszcze ma czym oddychać...
Wcale nie żartuję.
Jest to dodatkowy powód, dla którego powinniśmy kupować starsze samochody z drugiej ręki, ale jest to także powód, dla którego powinniśmy dbać o te, które mamy, stąd impuls do zabezpieczenia antykorozyjnego.
Przyjemność ta kosztuje od 120 do 140 dol. rocznie. Najbardziej popularne jest zabezpieczenie olejem skapującym, a więc przez dwa dni musimy się liczyć z poplamioną podłogą w miejscu parkowania. Takie zabezpieczenie pozwala jednak na lepszą penetrację płynu antykorozyjnego w karoserii.
Jeśli zaś gdzieś nam już rdza dała znać o sobie, trzeba to jak najwcześniej "wypalić żelazem", czyli wyciąć, wyszlifować, naprawić i zabezpieczyć antykorozyjnie.
Żyjemy w świecie konsumpcyjnego szaleństwa i wszyscy usiłują skłonić nas do poświęcania czasu życia na harowanie na nowe fanty. Tymczasem używając starszych, możemy mieć więcej przyjemności i możliwości.
Tak to jest skonstruowane. Przyznam się bez bicia, że jest to główna przyczyna, dla której jeżdżę 15-letnim BMW nadal cudownie zachowującym się na drodze. I właśnie drogą licytacji nabyłem niedawno 5-letni laptop, który pomimo upływu czasu nie zestarzał się technologicznie. Oczywiście, wszystko to za jedną dziesiątą ceny nowego.
Polecam!
•••
A gdy już jesteśmy przy jakości aut, to właśnie Consumers Report opublikował ranking za rok 2015 Most Reliable Car Brands.
Pewnym zaskoczeniem jest usunięcie z pierwszego miejsca tesli model S. Stało się tak za sprawą sondowania opinii 1400 właścicieli. Tesla cierpi na mrożenie się ekranu, przecieki z szyberdachu czy konieczność wymiany silników elektrycznych. Oczywiście nie zdarza się to nagminnie i nadal jest to auto bardzo niezawodne.
Na pierwsze wjechał jednak lexus, a zaraz potem toyota, na trzecim jest audi, na kolejnych znalazły się subaru, kia i mazda. Honda oraz acura przesunęły się w dół. Głównie za sprawą przekładni CVT, na którą narzeka wielu posiadaczy najnowszych hond. Acura również ma kłopoty z przekładnią oraz z systemem infotainment AcuraLink. Mini, BMW, volkswagen i porsche uplasowały się w środkowej części tabeli, zaś mercedes benz gdzieś nieco powyżej jednej trzeciej od dołu.
Buick, jako jedyna marka amerykańska, wymieniony został w pierwszej dziesiątce. Zaś takie marki, jak jeep, fiat i ram, zaklasyfikowano poniżej przeciętnej.
Skrzynie biegów pozostają największym problemem w grupie Fiat Chrysler.
Doroczny Consumers Report sporządzany jest na podstawie "zeznań" 740 tys. respondentów.
Paradoksalnie powiem, że jest to kolejny powód, dla którego warto kupować auta z drugiej ręki, w których, co miało się popsuć, to już się popsuło.
O czym przekonuje
Wasz Sobiesław.
Wrzesień, październik to najlepsze miesiące na samochodowe wycieczki – zwłaszcza jeśli możemy otworzyć dach i łapać w nozdrza zapachy jesieni.
Wiele jest aut godnych polecenia na takie spacery, ale chyba żaden nie wzbudza tylu zachwytów, nie obraca tak szybko głów i nie daje tyle frajdy na drodze co ford mustang. Nie, nie mówię tu o dzisiejszym wypasionym "bydlęciu", w którym błyszczą gadżety, lecz o jego "pradziadku" z 1965 roku.
Model zadebiutował co prawda w kwietniu 1964 roku, ale rocznik 65 był już w pełni dojrzały i można go śmiało polecić dzisiejszym kolekcjonerom. Bo też jest to auto kolekcjonerskie. Zresztą był to samochód kultowy już w momencie narodzin, a liczba chętnych do zakupy pierwszego modelu o 6 tys. przekroczyła liczbę wyprodukowanych samochodów. Na to auto czekało się niczym na małego fiata w peereleu.
Lubię samochody, w których się coś czai. Wyglądają jak zwyczajne auta, jak gdyby nigdy nic, a potem zaskakują nas na plus. Takim autem dostępnym na kanadyjskim rynku od 2015 roku jest golf R rocznik 2016.
Powiem na początek tylko tyle, że jest to ot, taki zwykły hatchback ważący 1489 kg i wyróżniający się literką "R" na masce. Pod nią ma jednak silnik, wyciskający z czterech cylindrów o łącznej pojemności 2 litrów, czyli niewiele więcej niż duża butelka Kryniczanki... prawie 300 koni mechanicznych.
Jak inżynierowie z Reichu to zrobili, pozostanie ich słodką tajemnicą. Oczywiście, silnik jest turbodoładowany i ma bezpośredni wtrysk, ale... W porównaniu z GTI "R" inną głowicę cylindra, nowe zawory wydechowe, nowe tłoki oraz większą turbosprężarkę zdolną do podniesienia ciśnienia do 17,4 psi. 296 KM uzyskiwane jest przy 5500 obrotach. Jeśli chodzi o moment zamachowy to maksymalna wartość 280 stopofuntów pojawia się już przy 1800 obrotach i trwa do 5500.