Na początek aktualizacja z trasy wyprawy dookoła Polski syreną 105L, którą z Krakowa wojażują panowie Grzegorz Sroka i Artur Samborski. W czwartek rozmawiałem telefonicznie z p. Sroką. Syrena ciągnąca przyczepę kempingową N-126 znajdowała się pod rosyjską granicą nieopodal Elbląga, przejechawszy 2100 kilometrów BEZAWARYJNIE.
Obaj śmiałkowie mieli nadzieję dotrzeć z powrotem do Krakowa, z którego zaczęli rajd, w niedzielę.
Jechali z prędkością 60-65 km/h i syrenka – wyprodukowana w warszawskiej FSO w 1976 roku, radziła sobie bez problemu.
Pytałem, czy łatwo dzisiaj o paliwo do dwusuwów. Kierowcy leją litr mixolu na 30 litrów benzyny, ale p. Sroka twierdzi, że nie ma problemu, bo ludzie wciąż mają różne wynalazki, dwusuwowe kosiarki, piły i inne. Rozpoczęta 29 kwietnia wyprawa odbywa się zgodnie z planem.
Oczywiście, wszędzie na trasie syrena wzbudza zainteresowanie i podziw. Przy okazji dziękuję p. Arkadiuszowi Kamińskiemu – właścicielowi marki "Syrena" i projektantowi nowej syreny meluzyna, za numery do Polski.
Notabene, jak już pisałem, byłem niedawno w USA i trochę pojeździłem, bo aż na granice mojego dobowego zasięgu jazdy, do Północnej Karoliny. Zgadałem się tam o syrenie z kolegą Amerykaninem, pokazałem na iPhonie, a on mówi "beautiful".
No i proszę mi powiedzieć, czy to nie paradoks i rechot historii, że ta nasza poczciwa syrenka zaprojektowana oszczędną ręką w trudnych powojennych czasach dzisiaj daje tyle radości.
Dlatego trzymam kciuki za powodzenie projektu Arkadiusza Kamińskiego.
Wracając zaś do długich wojaży. – Jak mówię, 1300 km dziennie to limit mojej dziennej jazdy. Szczęśliwie droga na południe na wielu odcinkach pozwala na 70 mil na godzinę, co oznacza, że wszyscy jeżdżą 80. Moje 14-letnie BMW spisywało się doskonale, tym bardziej że ma założone letnie opony przeciwdeszczowe. (Jak twierdzi inż. Zakrzewski z Ludexa – nigdy za mało przypominania, że opony są bardzo ważne, bo opona to jedyne miejsce, w którym nasze auto styka się z drogą) – A w deszczu było ok. 600 km – przy prędkości 130 kilometrów na godzinę można troszkę nadgonić czas, choć oczywiście człowiek ma strach ze względu na polujących na inostrańców miejscowych "zastępców szeryfa".
Dwie rzeczy drażnią – podobnie jak u nas w Kanadzie, w wielu stanach można spotkać ludzi, którzy uważają, że mają prawo jechać z obowiązującą prędkością maksymalną lewym pasem. Jest to niebezpieczne dla innych użytkowników, którzy chcą jechać szybciej, i prowadzi do karkołomnych sytuacji drogowych.
Przydałoby się, aby od małego wpajać dzieciom, że lewy pas jest do wyprzedzania!
W tym przypadku poważnie odbiegamy od niemieckiej kultury drogowej – w RFN, wiadomo, że jeździmy prawym pasem. W USA niestety nie.
Druga rzecz to wspomniane kiedyś fartuchy na koła. Jak mówię, kilkaset kilometrów jechałem w deszczu (szczęśliwie bez tornad) i za każdym autem ciągnął się warkocz wody niczym za kometą Halleya. Przy wyprzedzaniu wycieraczki machały jak opętane, a i tak mało było widać.
Naprawdę fartuchy to prosty pomysł!
Jak pokonywać długą drogę bezpiecznie?
Po pierwsze, krótkie, ale częste przerwy, po drugie, zainteresowanie jazdą – wyprzedzanie, zmiana pasów – słowem – jestem obecny myślami na drodze i koncentruję się na tym, co robię, a nie siedzę rozwalony i znudzony, błądząc myślami po przyjemnych kształtach, przy włączonym cruise control.
Druga sprawa, częste zmiany pozycji, raz półleżąca, potem znów do pionu – to – podobnie jak przerwy – poprawia krążenie.
Trzecia sprawa – dobre jedzenie. Nie, nie mam na myśli wykwintnych restauracji, lecz pogryzanie czegoś sensownego. Moim odkryciem są kawałki grapefruita – przed drogą obieram i kawałkuję 6 grapefruitów, a potem często jem, grapefruit pozwala nieco niwelować uczucie głodu, a dodatkowo nawadnia.
No i oczywiście woda pitna. – Unikam odwadniającej kawy i tłustego jedzenia.
Taka mniej kaloryczna dieta dobrze działa na rozjaśnianie szarych komórek i pozwala zachować przytomność umysłu. Wiadomo, że człowiek jest trochę drapieżnikiem, i jak jest nieco przegłodzony, to lepiej myśli, zaś jak zje, to od razu ma ochotę położyć się na gałęzi ze spuszczonym ogonem.
Podsumowując. Mimo zrobienia tam i z powrotem blisko 3 tys. kilometrów, jechało się znakomicie i nienudno. A to znaczy, że bezpiecznie.
O czym zapewnia
Wasz Sobiesław