farolwebad1

A+ A A-
Moto-Goniec

Moto-Goniec

Wprawdzie zima wciąż wydaje się pysznić całą swą krasą, to jednak widać pierwsze oznaki nadchodzącej zmiany. 

Przede wszystkim znacząco wydłużył się dzień i nawet gdy są mrozy, to operujące ostro słońce potrafi nadtopić to i owo.

Wraz z wiosną nadchodzi czas zdziczenia drogowego. Gdy hormony zagrają, gdy trawka się zieleni i ptaszki zaczynają rzępolić, to człowiekowi chce się żyć, a przez to – paradoksalnie – szybciej i ostrzej jeździć. Paradoksalnie, bo tego rodzaju jazda szybko może nas doprowadzić do grobu. Co poradzić, takie są siły natury. Stąd na wiosnę po raz kolejny powtarzam, niczym Wujek Dobra Rada – obywatelu, wyluzuj się! Jeśli obok Ciebie ktoś ciśnie gaz i obroty – daj mu jechać, daj mu "wygrać", usuń się, zwolnij lub przyspiesz, żeby zachować większy dystans.

Gdy po okresie zimowego kurczowego trzymania kierownicy zaczynamy bardziej dynamicznie prowadzić się na drodze, wracają stare problemy – co zrobić z ludźmi, którzy blokują lewy pas na autostradzie, jak się zachować wobec trąbiących i migających nam światłami za zbytnie ociąganie się na drodze?

Road rage to głównie sprawa wiosny.

Cóż, dobrych obyczajów pewnie różnych debili drogowych nie nauczymy, więc warto sobie dać na wstrzymanie, nie denerwować się...

Jedzie taki 100 km/h lewym pasem po 401 – spokojnie, odpuśćmy mu, nie siadajmy na zderzak, nie ubędzie nas. Zawsze sobie tłumaczę, że każdy ma swój zły dzień, więc nie ma co wymagać, by po drogach śmigali rajdowcy wyostrzeni mentalnie jak Sebastien Ogier, większość jeździ poniżej przeciętnej. Wielu tylko w niedziele.

Ale też, gdy trafi się nam w pobliżu ktoś wypakowany testosteronem, spokojnie puśćmy gościa do przodu.

Pisałem już wielokrotnie, że ubolewam nad tutejszą kulturą jazdy i nadal będę nawracał na niemiecką. Naprawdę, w kraju takim jak Kanada powinno się podnieść maksymalną prędkość na niektórych odcinkach autostrad do 130 km/h, jak w Unii Europejskiej, tak by ludzie mogli spokojnie jechać te 140 – 150 km na godzinę. Współczesne samochody są na tyle sprawne i bezpieczne, by tego rodzaju jazdę znosić bez wysiłku. Przy tym podczas egzaminów na prawo jazdy trzeba pakować do głów fundamentalną prawdę, że lewy pas jest do wyprzedzania i niezależnie od tego czy jedziemy z obowiązującą prędkością maksymalną czy powyżej niej, po dokonaniu manewru wyprzedzenia zjeżdżamy na pas prawy.

Tak jest w Niemczech i to zdaje egzamin, ratuje ludziom życie.

Zwiększenie prędkości przelotowej po autostradach poważnie poprawiłoby dystrybucję dochodów w kraju, ponieważ mieszkańcy aglomeracji mogliby na cottage czy do lasu jeździć dalej w tym samym czasie. Sudbury nagle byłoby bliżej Toronto, Ste Sault-Marie z 8 godzin jazdy byłoby oddalone jedynie o 6 itd. itp.

Ciekawie sytuacja rozwija się w Kolumbii Brytyjskiej, gdzie tamtejszy minister komunikacji Todd Stone zapowiedział zwiększenie uprawnień policji w karaniu blokujących lewy pas. Minister jest rozsądny, bo wcześniej już na niektórych odcinkach dróg prowincji zwiększył prędkość maksymalną do 120 km/h.

Niestety, w Ontario rządzą nami jacyś smutni ideolodzy liberalizmu infantylnego, którym tego rodzaju fanaberie przez myśl nie przejdą. Oni tutaj woleliby nas wszystkich przesadzić na rowery – najlepiej dziecięce z bocznymi kółkami.

Tymczasem w Kolumbii Brytyjskiej rząd przeprowadzi kampanię informacyjną, że jazda lewym pasem jest dopuszczalna jedynie podczas manewru wyprzedzania, i jeśli ktoś jedzie lewym pasem ot tak, po prostu, to musi się liczyć z mandatem.

•••

Milowymi krokami nadciągają ferie marcowe w ontaryjskich szkołach i pewnie wielu z nas zdecyduje się po raz kolejny na pokonanie trasy ponad 2 tys. km na Florydę, lub też uzna, że dzieci są wystarczająco dorosłe, by je na taką eskapadę wypuścić.

Przed czym przestrzegać, co radzić?

No właśnie, przede wszystkim zdrowy rozsądek i luz – nie przesadzać z jazdą non stop, odpoczywać, nie spieszyć się.

W Stanach jeździmy tylko o 5 do 8 mil ponad przepis, wiele policji traktuje migrujących Kanadyjczyków jak swoistą dojną krowę i pobiera od nas myto w postaci mandatów za przekroczenie przy takich prędkościach, przy których "swoich" jeszcze nie zatrzymują.

Jeśli jedziemy całą rodziną, warto wykorzystać czas do zobaczenia czegoś ciekawego po drodze i przespanie się; jeśli jedziemy z kolegami i koleżankami, warto zrobić sobie grafik i wymieniać się co trzy godziny – zatrzymując dla rozprostowania kości i do toalety.

No i nie zapominajmy o mapach, nasze dzieci zaczynają całkowicie polegać na telefonach komórkowych i sądzą, że jak mają mapy w smartfonie, to wystarczy, potem jednak okazuje się, że data roaming jest cholernie drogi, a potrzebnych map nie załadowaliśmy w domu i nagle nie wiadomo, gdzie jechać, gdy akurat jakiś objazd wyprowadził nas w pole.

Owszem, smartfony czy GPS-y są bardzo przydatne i jak ktoś może tanio używać ich w USA, to fajnie skorzystać z Google Map, aby sprawdzić natężenie ruchu. Ułatwia to podjęcie decyzji o ewentualnej zmianie marszruty, ominięciu jakiejś aglomeracji etc. Słowem, podczas jazdy trzeba trochę myśleć i nie zachowywać się stadnie.

A dla urozmaicenia drogi...

Moja zasada – w podróży rozmawiamy, żadnego skakania kciukiem po ekranach tabletów, rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa, opowiadamy sobie ostatnie zdarzenia po kolei, mogą być nawet zmyślone. A jak nie ma o czym gadać...

No to trzeba się wspólnie na głos pomodlić! Wszystkim dobrze to zrobi, odświeży umysł, poprawi humor, no a przede wszystkim zapewni opiekę św. Krzysztofa, a może nawet samej Matki Boskiej nad drobinką naszego samochodu.

Szczerze polecam!

Wasz Sobiesław

Zima nas nie rozpieszcza, dlatego dzisiaj znowu powrócę do jazdy w śniegu i po lodzie, do kontroli przyczepności, czyli traction control. Znam osoby, które jeżdżą w błogiej niewiedzy, że mają takie ustrojstwo, a jeszcze mniej osób wie, że można je wyłączyć, zupełna zaś garstka rozumie po co. Tymczasem to zima skłania do tego, by nasze supernowoczesne systemy DSC, ASC czy co tam jeszcze po prostu czasem unieruchomić.

Zacznijmy po kolei.

Kontrola przyczepności wykorzystuje ABS hamulców do inteligentnego i zróżnicowanego spowalniania obrotu poszczególnych kół, tak by nie dopuścić do ich "buksowania". Czujniki pozwalają również automatycznie spowalniać koła na zakręcie, żeby zapobiec zarzucaniu tyłu czy przodu i utrzymać nas mniej więcej w kierunku zamierzonej jazdy.

Dla większości kierowców jest to bardzo dobre urządzenie, które reagując w nagłej sytuacji, pozwala uniknąć lądowania w rowie czy innego wypadku.

Są oczywiście tacy, którzy tego nie lubią, bo zakłóca ich wyczucie zespolenia z pojazdem, pogarsza moment odczucia poślizgu i generalnie uniemożliwia czy utrudnia np. dryft, czyli branie zakrętów w ślizgu bocznym. Dodać trzeba, że traction control to nie jest czarodziejska różdżka, i nie ma co oczekiwać, że podhamowywanie kołami pozwoli nam bezpiecznie brać każdy zakręt przy każdej prędkości i skręcać pod kątem prostym przy 100 km/h. To pomaga tylko w określonych sytuacjach, gdy zaś przekroczymy zakres urządzenia, to i tak wylądujemy w rowie. Niektóre samochody mają też przestawienie skrzyni biegów na jazdę zimową. Warto z tego skorzystać w śniegu. Dotyczy to automatycznych przekładni i symuluje to, co każdy kierowca robi zimą z ręczną skrzynią, czyli ruszanie ze słabszego, wyższego biegu, przez co koła nie tracą kontaktu.

Automat traction control wyhamowuje koła, które podczas gwałtownego dodania gazu na prostej zaczynają kręcić się szybciej niż prędkość jazdy, co znów pozwala szybciej doszukać się przyczepności. Z drugiej jednak strony, wszystko ma swoje plusy i minusy.

Minusem traction control jest to, że w niektórych wypadkach utrudnia lub wręcz uniemożliwia wyjechanie z zaspy, powstrzymując obrót kół w miejscu, w innych uniemożliwia wybujanie się samochodem z opresji poprzez huśtanie nim raz w przód raz w tył, co jest przecież jedną z najpopularniejszych i najskuteczniejszych technik "odkopywania się". Po prostu, czasem, zimą, koła muszą nam trochę "buksować". Oczywiście nie za wiele. O wszystkim decyduje wyczucie, bo też bez sensu jest wciskać gaz do dechy kręcić kołami w miejscu i sądzić, że nas to wyprowadzi na twardy grunt – najczęściej pogarszamy w ten sposób położenie, bo koła obracając się w miejscu, wyślizgują pod sobą szklankę.

W każdym razie, kiedy się zakopiemy, poszukajmy wyłącznika traction control i polegajmy na własnym czuciu gazu i zdrowym rozsądku. Automat za nas z zaspy nie wyjedzie. Musimy sami pokombinować.

Dobrze wozić ze sobą trochę piasku czy szuflę do śniegu – niejednemu uratowało to życie, a już na pewno zaoszczędziło kupę czasu. Dobrze też mieć w aucie zimą ciepłe ubranie na wypadek, gdybyśmy przez kilkadziesiąt minut musieli pracować wokół wkopanego samochodu.

Jeśli nie mamy piasku czy innej zasypki pod koła do poprawienia przyczepności, możemy próbować podłożyć chodniczki z własnego auta. Wiele z nich ma gumowe kolce z jednej strony, co wbija je w śnieg i czasem pozwala kołom trochę na nich podjechać. Inny domowy sposób to wożenie naręcza plastikowych zasuwek plastic zip ties, których kilka możemy zasunąć na oponie i kole, a tym samym zrobić plastikowe "łańcuchy".

I jeszcze jedna rzecz. Gdy się zakopiemy, nie panikujmy, ale działajmy w miarę szybko – auto w kopnym śniegu lubi "opadać", a to nie ułatwi naszego zadania.

No i wreszcie szufla, przez lata woziłem w bagażniku miniaturową zabawkową szuflę do śniegu z Toy r us i kilka razy ratowałem nią skórę. Najlepsza technika to właśnie wspomniane "kołysanie" autem raz w przód raz w tył, a jeszcze lepiej, jeśli damy kołom nieco miejsca na podjechanie, podkopując je od zamierzonej strony, wtedy auto przed uderzeniem w śnieg deczko się rozpędzi, no i w wielu wypadkach ma ten moment, by pojechać dalej. Tak więc jak wjechaliśmy w zaspę, dobrze jest odkopać nieco z tyłu, cofnąć do kiedy się da, a następnie podjechać z impetem do przodu i znów cofnąć…

I do tego właśnie, byśmy jednak trochę tego impetu mieli, służy wyłączenie traction control. Nigdy bujania nie robimy przy włączonej kontroli przyczepności, bo brutalnie mówiąc, będzie ona działać nam wbrew.

I na koniec ta sama rada co zawsze. Panie, Panowie, poćwiczcie sobie jazdę po śniegu. Po pierwsze dlatego, że zabawa w śniegu daje dużo radości, po drugie, aby nie bać się reakcji własnego auta, znać te reakcje i widzieć, jakie są efekty naszych własnych działań – kręcenia kierownicą czy dodawania gazu. Utrata przyczepności to jeszcze nie koniec świata, można się jej nauczyć, a co najważniejsze, wyrobić sobie poprawne odruchy.

O czym zapewnia i do czego namawia
Wasz Sobiesław

piątek, 13 luty 2015 22:21

Canadian International Autoshow 2015

Napisane przez

Do 22 lutego czynna jest największa w Kanadzie i jedna z największych na świecie wystawa motoryzacyjna Canadian International Autoshow.

45 modeli ma na niej swą kanadyjską premierę, a obejrzeć można ponad 1000 samochodów osobowych, SUV-ów i furgonów. Wystawa mieści się w Metro Toronto Convention Centre, zajmując obie części, północną i południową.

W piątek otwarcia dokonali federalny minister finansów Joe Oliver oraz burmistrz Toronto John Tory. Urzędnicy obeszli następnie tereny wystawowe, spotykając się z przedstawicielami różnych producentów.

Rok 2014 był dobry dla kanadyjskiej motoryzacji, sprzedano łącznie 1,85 mln pojazdów, o 6,1 proc. więcej niż w roku 2013.

Wystawa robi wrażenie, coraz więcej prezentowanych samochodów łączy różne rodzaje napędu i zawiera pełną gamę elektronicznych gadżetów poprawiających bezpieczeństwo oraz komfort jazdy. Coraz częściej są one sterowane przez Internet lub wi-fi. Można na przykład za pomocą smartfonu uruchomić w samochodzie ogrzewanie bądź klimatyzację.

Dla bywalców wystawa nie stanowi zaskoczenia, te same marki pokazywane są mniej więcej w tych samych miejscach, wiadomo więc, jak się poruszać. Oczywiście po pewnym czasie ogarnia człowieka zmęczenie i wszystko wydaje się takie samo...

To, co zawsze interesujące, to nie tylko możliwość zobaczenia czy dotknięcia poszczególnych modeli, ale też okazja, by wpasować swoje cielsko w dane auto, rozejrzeć się po wnętrzu, poczuć, jak co w ręku leży.

Oglądanie aut to trochę taki konkurs piękności za szybą. Trudno przecież zobaczyć, co i jak, bez uruchomienia silnika czy jazdy próbnej. Organizatorzy starają się uatrakcyjnić ekspozycję nie tylko przez to, że zapraszają młode i miłe hostessy, ale również pokazując, jak co działa. Tu bardzo miłym zaskoczeniem było subaru przecięte na pół, tak by każdy mógł sobie zobaczyć, jak wygląda "boksujący się" silnik, jak zamontowana jest deska rozdzielcza i ile centymetrów dzieli dół fotela od podłoża.

Inne wrażenie, to że jakby producenci zrezygnowali z epatowania nas minimalizacją spalania. Wiele sensownych nowych dużych aut osobowych (patrz ford taurus) miało po mieście spalanie rzędu 13 – 14 litrów na sto. Hmm.

Wystawa motoryzacyjna to największe przedsięwzięcie wystawowe w Kanadzie.

Zastanawiam się tylko, kiedy pojawią się na niej chińskie modele. Tegoroczną wystawę odwiedził wicekonsul ChRL w Toronto, co pozwoliło zorganizować przy tej okazji obchody nowego chińskiego roku na wystawie.

Chińczycy zaczynają w motoryzacji stanowić poważną konkurencję, bezpardonowo wchodząc na rynki Trzeciego Świata, gdzie po przystępnych cenach oferują auta żywcem zerżnięte z naszych. Dlatego pewnie nie ma ich jeszcze tutaj, choć coraz więcej tutejszych samochodów ma w sobie chińskie części.

Wystawę zwiedzałem w piątek przed południem, niedługo po oficjalnym otwarciu (w czwartek był dzień prasowy), i muszę przyznać, że już wtedy było sporo ludzi. Zainteresowanie motoryzacją nie słabnie, mimo że wyraźnie słabnie kanadyjski przemysł motoryzacyjny, tracąc montownie na rzecz Meksyku, produkcję części zamiennych na rzecz Korei Południowej czy wspomnianych Chin.

Oczywiście nie sposób opisać wszystkich pokazywanych aut. Wracając w piątkowym korku do domu, przyszły mi do głowy dwie refleksje. Po pierwsze, że w każdym samochodzie to samo widać przez przednią szybę i możemy mieć najpiękniejszą i najszybszą maszynę, a mimo to będziemy nią tak samo tkwić w korkach, jak posiadacze żałośnie zdezelowanych wraków. Bez infrastruktury drogowej daleko nie zajedziemy, a zdaje się, że coraz więcej polityków najchętniej poprzesadzałoby nas do komunikacji publicznej, ewentualnie na rowery.

Druga myśl była zaś taka, że przydałby mi się w moim aucie jeden z gadżetów prezentowanych w tesli – automat utrzymujący stały dystans od samochodu z przodu, który pozwala również razem się zatrzymać i razem ruszyć – cudowna rzecz, do automatycznego poruszania się po zakorkowanych autostradach. Kupiłbym od ręki.

O czym zapewnia Wasz Sobiesław

Bilet dla czterosobowej rodziny to jedynie 45 dol. Parking w pobliżu - 10 dol. Więcej informacji na stronach: http://www.autoshow.ca/


piątek, 13 luty 2015 15:53

Hakowanie aut osobowych...

Napisane przez

Już za godzinkę, już za minutkę... zaraz się zacznie torontońska wystawa samochodowa, a na niej same piękne auta w towarzystwie pięknych kobiet – jak to kiedyś mówiono – "szybkie kobiety, piękne samochody". Wystawa rozpoczyna się w piątek, 13 lutego, i potrwa do 22 lutego. Wszystko do obejrzenia w budynku Convention Centre. Family pass na rodzinę – dwie osoby dorosłe i dwoje dzieci (można wybrać się ze znajomym kolegą, w końcu nikogo ze względu na płeć nie wolno dyskryminować) – kosztuje 45 dol.

Trendy motoryzacyjne nie są ciekawe, powiem ze smutną łezką w oku. Przede wszystkim dlatego, że nowoczesne auta wpychają kierowcę na siedzenie dla pasażera – coraz więcej czynności jest automatyzowanych, coraz więcej czynności wykonuje za nas maszyna – sama może jechać po autostradzie, utrzymywać odległość, parkować, hamować. Słowem, zabiera nam całą radość kierowania, a pozostawia (na razie) podejmowanie decyzji.

Nie waham się powiedzieć, że czuję się przez to odzierany z człowieczeństwa.

W tym roku na wystawie ma być wiele wozów wyglądających na bardzo wyścigowe, co – powiem szczerze – jest wysoce perwersyjne. Dlaczego? No bo, jaki pożytek z posiadania maszyny zdolnej rozwijać 300 km/h i rozpędzać się w trzy sekundy do setki, kiedy wleczemy się taką rakietą noga za nogą po zatłoczonych ulicach. Potem dochodzi do takich żałosnych incydentów, że łapią faceta w lamborghini, zabierają mu auto na tydzień i zawieszają prawo jazdy, bo w strefie 40 jechał 80 km/h na drugim biegu...

Tu wraca temat prędkości na naszych autostradach, 100 km/h to naprawdę szybkość, przy której większość współczesnych aut, nie tylko tych wyścigowych, męczy się i wzdycha.

Cóż poradzić – Wisły kijem nie zawrócisz – stąd też moje narzekania.

Z drugiej strony, uzależnienie współczesnych samochodów od elektroniki staje się problematyczne nie tylko dlatego, że nie wiemy, od czego samemu zacząć najprostszą naprawę, ale też z powodu nowych machinacji, jakie elektronika w samochodach dopuszcza.

Już dzisiaj większość samochodów gromadzi poufne informacje na nasz temat, rejestrując to, jak i gdzie jeździmy. Problemem jest też brak zabezpieczeń przed atakiem hakerskim. Tak, tak, nie tylko nasze komputery mogą zostać "zhakowane", samochody również, zaś producenci, mimo że pakują pod maskę mnóstwo urządzeń bezprzewodowych, zupełnie nie dbają o ich zabezpieczenie.

Amerykański senator Edward Markey zapytał niedawno oficjalnie główne koncerny o sposoby zabezpieczenia aut przed elektronicznym włamaniem i okazuje się, że prawie żaden producent nie chroni systemów ani przed przejęciem przez hakera, ani przed wykradzeniem informacji osobistej.

Tymczasem udowodniono już, że przy pomocy urządzeń wi-fi można spowodować nagłe przyspieszenie samochodu, włączenie wyłączenia świateł, włączenie sygnału dźwiękowego, zmodyfikowanie pracy prędkościomierza i innych wskaźników...

Nowoczesny samochód przeciętnie zawiera 50 elektronicznych urządzeń kontrolujących – procesorów sterujących czynnościami mechanicznymi. Żaden z wielkich producentów nie zbiera też informacji o przypadkach włamania do systemów samochodu. A można się włamywać choćby za pomocą aplikacji smartfonowych pracujących w Bluetooth. Nie ma też żadnych zabezpieczeń przed implantowaniem wirusa w samochodowych komputerach, co może nawet doprowadzić do niebezpiecznych sytuacji na drodze.

Do tego dochodzi kradzież informacji – samochody już dzisiaj zbierają na nasz temat całe stosy danych m.in. z systemów nawigacyjnych. Wiele wyposażonych jest w urządzenia pozwalające na ich unieruchomienie przez dilera (np. kiedy zalegamy z płatnościami, czy też eksploatujemy samochód w sposób niezgodny z podpisaną umową leasingową).

I proszę sobie wyobrazić, że to wszystko jest za nasze pieniądze, sami za to płacimy!

Jaki stąd wniosek?

•••

Tymczasem opublikowano niedawno zestawienie najlepiej sprzedających się aut w Kanadzie. Trudno się dziwić, że na pierwszym miejscu jest wieloletni faworyt honda civic – po piętach depcze jej hyundai elentra, co jest olbrzymim sukcesem koreańskiego koncernu.

Łącznie w Kanadzie jeździ po drogach 1,8 mln hond civic.

Oto pierwsza piątka:
1. Honda civic 66,057
2. Hyundai elantra 50,420
3. Toyota corolla 48,881
4. Mazda3 40,974
5. Chevrolet cruze 34,421

A to furgony:
1. Ford F-Series 125,277
2. Ram pickup 86,590
3. GMC sierra 48,046
4. Chevrolet silverado 41,959
5. Toyota tacoma 9,973

Osiem z najlepiej sprzedających się w Kanadzie dziesięciu aut sprzedawanych jest za cenę poniżej 20 tys. dol., a dwa za cenę poniżej 25 tys. dol. (ford fusion i honda accord odpowiednio miejsca 9. i 10.).

Jak widać, raczej nie szalejemy z wydatkami na samochody. A jak to się ma do ubezpieczenia? – Oczywiście koszt ubezpieczenia zależy nie tylko od marki, ale gdyby zależał, to najtaniej ubezpieczyć hyundaia accenta, który na liście najpopularniejszych aut znalazł się na miejscu 7., a następnie volksvagena jettę – miejsce 6. na liście najlepiej sprzedających się marek, następnie idą honda accent i ford fusion. Co ciekawe, na końcu listy, czyli tam, gdzie ubezpieczenie jest względnie drogie, plasuje się toyota corolla – druga na liście najchętniej kupowanych aut osobowych.

Warto o tym wszystkim pomyśleć, rozsądnie planując kupno nowego wozu.

No a o ekstrawagancjach to napiszę za tydzień, już po wystawie.

O czym zapewnia
Wasz Sobiesław

piątek, 06 luty 2015 16:33

Nie tylko kwestia komfortu...

Napisane przez

Przy takiej zimie, jak w minionym tygodniu, wrócił bumerangiem odwieczny problem, czy grzać auto, czy też wsiadać i ruszać z kopyta.

Ekoszantażyści wymusili jakiś czas temu przepisy municypalne zabraniające pracy silnika na wolnych obrotach dłużej niż ileś tam, ale przepisy te – szczęśliwie – jeszcze nie obowiązują w mrozach czy ekstremalnych upałach. Mimo to zachęca się nas, byśmy nie grzali aut, bo to oszczędza środowisko, energię i... samochody.

Ponoć rozgrzewanie było OK przy silnikach gaźnikowych, zaś dzisiaj w dobie elektronicznych wtrysków i całej gamy oprogramowania elektronicznego różnych funkcji samochodu, nasza maszyna łatwo przystosuje się do każdych warunków otoczenia. Jedyne, czego trzeba, to żeby olej zaczął krążyć w żyłach naszego silnika, a to – ponoć – stanie się już po 30 sekundach i można ruszać.

Również, jeśli chodzi o naszą wygodę, to ponoć rozgrzejemy kabinę szybciej, gdy będziemy spokojnie jechali. Ponoć też praca na wolnych obrotach ma przyspieszać zużycie silnika, ale tak do końca nie wiadomo dlaczego – jest kilka szkół. Ponadto uruchamianie silnika w samochodzie stojącym w domowym garażu może się źle skończyć z powodu zatrucia i tak niezdrowymi spalinami.

Tak czy owak, jeśli chcemy rano z domu szybko ruszać, dobrze jest mieć auto wyposażone w grzałkę bloku – tego rodzaju ustrojstwo daje rano pewność odpalenia motoru i względnie szybkiego uzyskania temperatury roboczej.

No dobrze, a co na to mój zdrowy rozum?

No właśnie, grunt to rozsądek. Nie bądźmy purystami i w sytuacji, gdy na zewnątrz jest minus 30, nie ruszajmy po minucie autem z miejsca.

Rozgrzewanie auta oprócz ustabilizowania pracy silnika benzynowego pozwala też nieco nagrzać kabinę kierowcy, tak by nam odtajały szyby.

Owszem, jeśli auto stoi nam przy domu w garażu, no to możemy nim szybko jechać, jednak kiedy wsiadamy do pojazdu, który nocował na dworze, pierwsze powinniśmy go odpalić, drugie oczyścić ze śniegu, a po trzecie odskrobać z lodu. Wszystkie te kilkuminutowe czynności pozwolą na tyle rozgrzać się samochodowi, by bezpiecznie odjechać i włączyć się do ruchu.

Rozgrzewanie to nie tylko kwestia komfortu jazdy, ale również bezpieczeństwa. Podobnie jak przed startem samolotu, dobrze jest spokojnie uruchomić silnik i przejść przez wszystkie wymagane punkty check-listy, tak również przy jeździe samochodem nie ma się co spieszyć. Odśnieżmy auto, odskrobmy, niech sobie trochę popracuje silnik, posiedźmy trochę, żeby szyby przestały nam zachodzić, posprawdzajmy to i owo, aby ruszyć w zimową drogę spokojnie z pełnym zbiornikiem płynu do spryskiwacza. Ja stosuję zasadę, że wskazówka temperatury musi iść w górę, dopiero wtedy ruszam.

A co zrobić, jeśli silnik odmawia posłuszeństwa i starter stać tylko na kilka obrotów?

Wiele razy przypominałem, by troszczyć się o akumulator. Niektórzy sądzą nawet, że trzeba prewencyjnie wymieniać go co cztery lata.

Jeśli akumulator nie jest najlepszy, to: gdy uruchamiamy starter, wyłączamy wcześniej wszystko, co bierze prąd w aucie – od dmuchawy po światła.

Uruchamiając starter, pamiętajmy, by nie kręcić dłużej niż 10 sekund i po 3 – 4 razach dać odetchnąć starterowi, który się nagrzewa, na mniej więcej minutę. Warto też sprawdzić w instrukcji, co producent zaleca przy konkretnym modelu... ja zazwyczaj lekko jednak naciskam na pedał gazu.

Jeśli zaś musimy poprosić o boost – no to przede wszystkim uważajmy, by podłączając przewody, nie spowodować zwarcia. Akumulator przeważnie jest w komorze silnika, a jeśli go tam nie ma, to są tam wyprowadzone punkty do przyłączania.

Najpierw podłączamy plus przewodu do akumulatora "dawcy", a następnie przyczepiamy do plusa akumulatora "biorcy", następnie to samo robimy z minusem – najpierw do dawcy, potem do biorcy. Jeśli auto po kilku próbach, mimo kręcenia silnikiem, nie zaskakuje, to znaczy, że nie ma co się wysilać i problem jest poważniejszy. I znów kręcąc silnikiem, robimy przerwy, żeby nie zajeździć startera w aucie "biorcy".

Podsumowując, jeśli jedziemy zimą, ubierajmy się do samochodu ciepło i nie podgrzewajmy silnika do momentu, kiedy będzie tak ciepły, że pozwoli nam to jechać w podkoszulku. Z drugiej strony, nie wyrywajmy na drogę skamieniałym i zlodowaciałym autem, które szroni nam się od środka, a ręce mróz przyspawuje do kierownicy, bo po prostu jest to niebezpieczne.

Przed czym przestrzega Wasz Sobiesław

piątek, 30 styczeń 2015 23:18

Jeśli masz BMW.... Wyspy dobrej roboty

Napisane przez

Znaleźć dobrego mechanika to znaleźć prawdziwy skarb. Porównywalny być może jedynie ze znalezieniem dobrego lekarza. Jeśli jeździmy czymś, na co gwarancje dawno już zgubiło, zły mechanik potrafi nieźle zajrzeć nam do kieszeni. 

Długo zastanawiałem się, czy pisać o moich przygodach z mechanikami i czy reklamować ostatnie odkrycie.

Od jakiegoś czasu jestem bowiem klientem RMP Motors.

Jak do nich dotarłem? -– Po pierwsze gdy kupowałem moje 323, sprzedawca dał mi cały plik rachunków z seriwsowania auta – przez minione 6 lat wystawiane były przez jeden i ten sam zakład – właśnie RMP. Podjechałem, żeby sprawdzić to i owo... Potem przez Internet, szukając zakładów wyspecjalizowanych w serwisie BMW, niezdzierających z ludzi i znających się na rzeczy, znów trafiłem właśnie na RMP Motors.

RMP Motors naprawia i obsługuje głównie BMW, ale też inne "importy". Zakład ma w GTA kultowy status wśród posiadaczy beemek.

Po pierwsze, ekipa Rocco Marciellego to ludzie od BMW; ludzie kochający te auta. Sam Rocco Marcielli ściga się też na torach w BMW
Po drugie, jestem zachwycony ich serwisem. Jakością pracy i słownością.

A. Umawiają się z tobą jak do dentysty, proponując konkretną godzinę.

B. W ciągu godziny naprawiają samochód. Koniec, kropka. Mają na miejscu części, pracują tak jak ekipa mechaników w pit-stopie – bo też mają właśnie takie doświadczenie serwisowe – z wyścigowych pit-stopów. W ciągu godziny klient dostaje z powrotem kluczyki i jedzie do domu.

Żadnego "przyjdź Pan jutro" – żadnego "nie mam tej części, musimy czekać". Żadnego zostawiania samochodu na cały dzień!

Wymiana pompy wodnej, łożysk, amortyzatorów, wszystko w godzinę, jak w zegarku, bez marnowania niczyjego czasu.

C. Pierwszy raz zobaczyłem zakład samochodowy, który ma na podłodze płytki ceramiczne – to raz – a dwa, że są one tak czyste jak moje w kuchni.

Ani plamy oleju, wszystko wysprzątane, umyte. Cała podłoga pod podnośnikami jest taka, że można w skarpetkach chodzić.

D. Ci ludzie mają doświadczenie, oni "robią" po prostu setki BMW w miesiącu. Robią sprawnie i po rozsądnych cenach.

Mankamentem jest to, że daleko od Mississaugi, bo w okolicy Hwy 27 i Steeles. Początkowo się bałem, no bo jak stamtąd wyjechać autobusem, jak im zostawić samochód. Okazało się jednak, że model biznesowy, jaki stosują, pozwala spokojnie czekać na naprawę, podziwiając "akcję".

Rocco Marcielli specjalizuje się też w tuningu BMW i ma wśród klientów wielu samochodowych "wariatów", którym fabryczne BMW nie wystarcza i skorzy są nieco auto podrasować.

Powiem szczerze, że to nie jest tekst reklamowy; nie mam z nimi żadnego układu ani nie mrugnęliśmy do siebie okiem. Po prostu ujął mnie fakt, że w tym kraju, gdzie tyle rzeczy schodzi ostatnio na psy, gdzie – jak powiedziałem na wstępie – dobry mechanik to wymierający gatunek, są jeszcze wyspy "dobrej roboty".

RMP Motors Rocco Marcielli to jedna z nich.

O czym zapewnia Wasz Sobiesław.

sobota, 24 styczeń 2015 13:27

Zimowe auto

Napisane przez

"Jest zima, a więc musi być zimno" – głosi kultowe powiedzonko z "Misia". A jeśli jest zimno i śnieg, a my na dodatek mamy gdzieś wyjechać, czy to na narty, czy do znajomych, no to dobrze mieć samochód zimowy.

Trudno zaprzeczyć, że jednym z najlepszych takich aut na zimę jest subaru outback.

SUV, to czy nie SUV, może kombi. Jak zwał, tak zwał – silny bokser pod maską, wygodna kabina, napęd na cztery koła i przyczepność konkurująca jedynie z pazurami. Tak w skrócie można określić outbacka rocznik 2015.

Co jeszcze po stronie plusów? Uznana jakość i bardzo dobra widoczność z fotela kierowcy.

Zespół przenoszenia napędu i silnik nie zaskakują wielbicieli marki, a do wyboru mamy dwa "boksujące się" motory: cztero- i sześciocylindrowe. Boksujące, czyli płaskie i krótkie dzięki czemu obniża się środek ciężkości pojazdu i poprawia przyczepność. Mniejszy silnik ma pojemność 2,5 litra, większy 3,6. Model podstawowy 2.5i sprzedawany jest z ręczną przekładnią sześciobiegową – reszta z przekładnią stożkową bezbiegową (CVT).
Ta skrzynia zastąpiła w bieżącym roku modelowym pięciobiegową przekładnię automatyczną.

Subaru outback po prostu tylko czeka, by na nim położyć kajak, narty czy deskę żaglową. Jeśli ktoś planuje częstą jazdę w górach, to oczywiście powinien wybrać mocniejszą, bo 256-konną szóstkę.

Warto dodać, że wszystkie outbacki wyposażone są obecnie w Incline Start Assist oraz Hill Holder System, przez co auto nie ucieka nam do tyłu na wzniesieniach i podjazdach, kiedy musimy się zatrzymać.

W 2015 roku modelowym, producent zadbał o poprawienie spalania, a to m.in. przez zwiększenie aerodynamiki.

Subaru zawsze chciał uchodzić za samochód kontrkulturowy i lekko zbuntowany, tym samym wykończenie kabiny pasażerskiej pozostawiało nieco do życzenia. Tym razem też jest podobnie, choć kabina jest bardzo funkcjonalna.

Nie lubię pisać o luksusowych dodatkach, bo mniej więcej wszędzie są takie same – wszędzie można sobie je zamówić jako opcję.

O to proszę się już samemu zapytać w naszym ulubionym dealershipie Marinos Autogroup.

Wiele przemawia za tym, że subaru outback to idealne rozwiązanie dla młodej rodziny z dziećmi, lubiącej często wypuścić się za miasto.

Ile to wszystko kosztuje? Od 28 tys. do 38 tys. dol. Pali toto 12 litrów po mieście i 8,6 litra na trasie – więc znośnie.

Co mile zaskakuje, jednym ze standardowych elementów wyposażenia jest sterowany głosem system nawigacyjny z 7-calowym ekranem czy kamera patrząca do tyłu.

Jedno jest pewne – auto można z czystym sumieniem polecić każdemu wymagającemu klientowi, teściowej nie wykluczając,

o czym zapewnia
Wasz Sobiesław

sobota, 17 styczeń 2015 21:50

Da-da-detroit 2015. Masa, Benzyna, Maszyna

Napisane przez

Jak można się było spodziewać, salon samochodowy Detroit 2015 został zdominowany przez Masę, Benzynę i Maszynę, że sparafrazuję stary manifest. 

To, co widzieliśmy, to produkt narastającego optymizmu gospodarczego w USA i malejących cen ropy naftowej.

Co prawda na świecie wieją zimne wiatry, ale w amerykańskim przemyśle motoryzacyjnym widać wolę mocy i jeziora taniego paliwa. Najmodniejszym obecnie modelem jest krzyżówka między SUV-em a coupe, odpowiednio wypasiona i pogrubiona gabarytowo, wyposażona we wszystkie możliwe gadżety elektroniczne, które siłą rzeczy coraz bardziej pozbawiają kierowcę przyjemności decydowania o maszynie, i coraz bardziej nim kierują.

Jak powiedział mój znajomy, współczesny samochód coraz bardziej przypomina kolarzówkę z przyczepionymi kółkami do nauki jazdy.

Turbodoładowane silniki coraz częściej zaczynają wyciskać grubo ponad 200 KM mocy, a sensory pozwalają nam nie tylko na automatyczne parkowanie, hamowanie czy nieopuszczanie pasa jazdy, ale również na sterowanie sprzętem grającym przy pomocy gestykulacji. Coraz częściej nie musimy niczego dotykać, bo sensory w mig "czytają" nasze gesty. Dobrze, że jeszcze nie czytają w myślach. Choć do końca nie wiadomo.

Podczas tegorocznego Detroit Auro Show pokazano kilka ciekawych debiutów, m.in. luksusowy SUV Volkswagena wyposażony w sześciocylindrowy silnik spalinowy plus dwa elektryczne, napędzające wszystkie koła.

Inny przykład, to sportowe coupe Mercedesa GLE 450 sport coupe i krzyżówka między coupe i SUV-em, GLE 63, tej samej firmy. Ten ostatni model ma konkurować z BMW X6.

W tych autach standardem staje się obecnie napęd na cztery koła z elektronicznym, automatycznym wysterowaniem zawieszenia. Nie muszę dodawać, że są to auta raczej szybkie; GLE 450 ma pod maską 577-konną ósemkę, która do 96 km/h rozpędza je w 4,2 sekundy.

Ceny zaczynają się nieco powyżej 60 tys. dol.

Niespodziankę wyglądającą jak pojazd Batmana zaprezentował Ford – model GT ma konkurować z samochodami pokroju ferrari, napędzany jest na tylne koła. Sześciocylindrowy silnik z podwójnym doładowaniem ma moc "przekraczającą 600 KM". Samochód zbudowany został wokół klatki kabiny pasażerskiej wykonanej z włókien węglowych z aluminiowymi elementami ramy przedniej i tylnej.

Cena? Prawdopodobnie powyżej 150 tys. dol.

Schodząc nieco na ziemię, zobaczymy w Detroit chevroleta volta – drugiej generacji z napędem hybrydowym, elektryczno-spalinowym. Na samej elektryce volt pojedzie do 80 km, czyli o niebo mniej niż taka wspominana niedawno na tych łamach tesla.

Notabene ostatnio cena akcji Tesli nieco spadła, a to po spadku sprzedaży w Chinach. Nie zmienia to jednak planów produkcji nowego modelu całkiem elektrycznego samochodu w zakresie cenowym nieco ponad 30 tys. dolarów.

W obecnym volcie zasięg elektryczny wynosi 61 km. Zmiany dotyczą również silnika spalinowego – jest lżejszy, mniej paliwożerny, mocniejszy i emituje mniej spalin.

W sprzedaży dostaniemy go w drugiej połowie 2015 roku, ale na razie nie ustalono ceny. Z pewnością nie są to jednak tanie zabawki mimo wszystkich dopłat za ekologię.

W 2015 samochodem roku zasłużenie został w Detroit volkswagen golf. Na trucka roku dziennikarze motoryzacyjni wybrali forda F-150. Wśród finalistów znalazły się: ford mustang, hyundai genesis oraz lincoln MKC i chevrolet colorado.

Aby zakwalifikować się do kategorii, samochód musi być znacząco przebudowany lub całkiem nowy.

Ford F-150 ma związki z Kanadą. Brave Controls z Windsor jest twórcą technologii pozwalającej na wyciskanie nowych supermocnych elementów aluminiowych trucka. Silnik również powstaje w Windsor.

Nowości przedstawił też GM – cabriolet buick cascada znany w Europie od 2013 roku, compact 2+2. Buick cascada bazuje na europejczyku sprzedawanym jako opel cascada, który z kolei powstaje na bazie architektury delta chevroleta cruze.

Cascada ma nam dawać "europejskie" czucie prowadzenia i zwartość nadwozia konkurującą z kabrioletami BMW serii 4.

Pod maską pulsuje 1,6-litrowy 200-konny silnik z turbem, ale niestety z kołami łączy go automatyczna sześciobiegowa skrzynka biegów.

Europejczycy mają do dyspozycji opla cascadę z sześciobiegową ręczną przekładnią. Jak się szacuje, cena oscylować będzie wokół 40 tys. dol.

Więcej nowinek w relacji z naszego własnego torontońskiego salonu, który już niebawem, w dniach 13 -22 lutego, będziemy mieli okazję podziwiać na miejscu.

O czym zapewnia
wasz Sobiesław.

sobota, 10 styczeń 2015 14:05

Gadżet do starego auta

Napisane przez

W ubiegłym tygodniu pisałem o upgrade'ach Tesli, okazuje się, że obecnie na upgrade'y samochodowe coraz większa jest moda. Mnie się to podoba, bo może zamiast wyrzucać całość auta na złomowisko, wystarczy powymieniać to czy tamto i mieć pojazd na kolejne lata? Tak w końcu robi się od dawna z samolotami – dostają nowe silniki, unowocześnia się przyrządy w kokpicie itd.

Francuska firma Parrot, producent znanych dronów, ale też innych urządzeń elektronicznych, oferuje od niedawna zestaw, którym możemy nasze stare, lekko podniszczone auto podrasować na całkiem nowoczesne. Niewielka skrzyneczka ma ekran dotykowy i kamerę, pozwala też bezprzewodowo podłączyć telefon komórkowy i sterować nagłośnieniem oraz wieloma urządzeniami wewnątrz samochodu.

Jest również podpięta pod pokładowy komputer, tak że możemy uzyskać dane o pracy silnika czy stylu własnej jazdy. Kamera nie tylko nagrywa obraz, ale może nas ostrzegać przed zmianą pasa, koniecznością gwałtownego hamowania czy przy parkowaniu itp. Słowem, dostajemy do ręki urządzenie, które wprowadza nas w świat elektroniki samochodowej dostępnej w najnowszych modelach.

Cały system jest kompatybilny z 90 proc. samochodów jeżdżących obecnie po drogach...



KIA forte koup - sport na kołach

Dziwne są nazwy samochodów, wiadomo, że pracują nad nimi całe sztaby ludzi, dlatego nie powinno nikogo zaskakiwać, że jakaś nazwa nie jest napisana poprawnie. Tak właśnie wymyśliła sobie KIA, która od kilku lat oferuje model forte koup.

Ten dwudrzwiowy samochód ma nawet zapewnić sportowe doznania, przy niewygórowanej cenie (od 21 tys. do 29 tys. dol.).

Kia forte koup 2015 SX to druga generacja modelu coupe, którą możemy kupić z 6-biegową przekładnią ręczną lub automatyczną (1200 dol. dopłaty) oraz silnikami o bezpośrednim wtrysku albo 2-litrowym DOHC 173 HP lub 1,6 litra z podwójnym doładowaniem o mocy 201 HP. Oferta obejmuje także różne gadżety i wyposażenie wnętrza.

Koła – 17- albo 18-calowe.

Co ciekawe, spalanie, zaplanowane w przedziale 7-10 litrów, jest mniejsze przy przekładni automatycznej – co nie zdarza się tak często.

Niewielki silnik jest bardzo zrywny, a to dzięki zastosowaniu podwójnego turba – moment zamachowy uzyskuje maksymalne wartości bardzo szybko, większość mamy już przy 1750 rpm.

Model z automatyczną przekładnią ma elektryczny układ kierowniczy z trzema różnymi nastawieniami: Comfort, Normal i Sport.

Mocy mamy pod dostatkiem, w przypadku turba nie ma odczuwalnego żadnego spowolnienia dystrybucji. Samochód nieźle trzyma się drogi, więc można śmiało twierdzić, że to jeden z udanych sportowych coupe, jakie możemy dostać na naszym rynku.

Nowy rok niesie zresztą wiele ciekawych rzeczy dla ludzi lubiących szybką jazdę – zaskoczyć nas pewnie może niebawem Ford. Wszystko to zobaczymy już za minutkę, no bo 12 lutego rusza salon samochodowy Detroit, jedna z najciekawszych imprez na kontynencie.

niedziela, 04 styczeń 2015 01:23

Niezłe dociśnięcie do fotela

Napisane przez

O tym, co w tym roku może być nowego, pisałem już w poprzednim numerze, dlatego dzisiaj żadnego wróżenia z fusów już nie będzie, za to same fakty i jak co roku skoncentrujemy się na tym, co naprawdę rewolucyjne, czyli na Tesli.

Mikołaj Tesla – to największy geniusz XX wieku, którego prace nadal owiane są mgiełką tajemnicy – podobno skonstruował samochód, który nie potrzebował żadnego zasilania, a napędzany był dzięki poruszaniu się Ziemi w polu elektromagnetycznym.

Tak czy owak, powinno nam to uświadomić, że Bogiem a prawdą energia jest nam dana od Pana Boga darmo, jak cała reszta świata, woda czy powietrze, i jedynie ludzie, którzy wszystko widzą w kategoriach handlowych, traktują ją jak towar. Energia powinna być darmowa, i pewnie kiedyś będzie.

Na razie na energo-Prometeusza wciąż czekamy, więc pozostaje nam śledzić rozwój pojazdów Tesla Motors.

W roku 2015 Tesla zapowiedziała wypuszczenia na rynek upgradowanego roadstera. Bo też roadster był jej pierwszym projektem, na którym od 2008 roku zdobyła masę doświadczenia. Wzorowany na platformie lotusa tesla roadster produkowany był do 2012. W tym roku jego właściciele liczyć mogą na znacznie zmodernizowaną wersję napędu – zasięg samochodu został zwiększony o 40 – 50 – proc. do 400 mil na pojedynczym ładowaniu – jest to ok. 640 km.

Przyznać trzeba, że liczba robi wrażenie. Oznacza to ni mniej, ni więcej tylko wygodną podróż do Montrealu z zapasem na jazdę po mieście, a następnie nocne podładowanie (w Montrealu Tesla uruchamia megastację i dealership), a następnie powrót do Toronto. 640 km to znaczy, że jedziemy na cottage do Muskoki tam i z powrotem bez oglądania się na ładowanie akumulatorów.

Wzrost zasięgu osiągnięto dzięki zestawowi baterii o energii 70 kWh, a także zmniejszeniu oporów toczenia poprzez instalację nowych opon i poprawę aerodynamiki.

Oczywiście nie trzeba nikomu tłumaczyć, że roadster Tesli to samochód, który mówi do kierowcy: "niech moc będzie z tobą".

Tesla została założona przez Elona Muska, byłego dyrektora PayPala, outsidera przemysłu motoryzacyjnego i dzisiaj pokazuje starym dziadkom ze stetryczałej Wielkiej Trójcy, że odrobina szaleństwa nigdy nie zaszkodzi, zwłaszcza zaś nie zaszkodzi przy budowie prawdziwie innowacyjnych maszyn.
To powiedziawszy, jest rzeczą oczywistą, że tesla to nadal samochód elitarny – wspomnianego roadstera wyprodukowano tylko w liczbie ok. 2600 egzemplarzy.

Jeśli chodzi o przyjemność prowadzenia, to przy silnikach elektrycznych przyspieszenie nabiera zupełnie nowego znaczenia – roadster Tesli przyspiesza do 100 km/h na godzinę w 3,7 sekundy. Oznacza to niezłe dociśnięcie do fotela.

W ramach aktualizacji tesla roadster 3.00 otrzymał więc lepsze fotele oraz 7-calowy ekran wyświetleniowy. Wszystko to możliwe jest do zamontowania w istniejących roadsterach. Po prostu, Tesla mówi nam, że tak jak możemy zmienić wersję windowsów z 7 na 8, podobnie możemy upgradować samochody. Cukierek – nieprawdaż?

Nie jest to też pierwszy upgrade Tesli, w 2010 roku oferowała roadstera 2.5.

Firma zamierza też wkrótce oferować całkiem nowe nadwozie dla tych wozów.

Prócz takich fanaberii, nadal w planach jest model 3, czyli auto bardziej dla Kowalskiego, w zakresie cenowym nieco ponad 30 tys., oferujące zasięg 400 mil.

Zanosi się więc na prawdziwą rewolucję, bo, jeśli Tesla odniesie sukces, pójdą za nią inni.

A teraz z innej beczki. Używają może Państwo map Google'a? Nie zastanawialiście się, skąd Google czerpie informacje o natężeniu ruchu? W większości krajów cywilizowanych, w tym i w Polsce, dostępna jest funkcja Google Traffic – po jej włączeniu uzyskujemy podgląd na to, co stoi, a co jedzie – w trzech kolorach – czerwone oznacza, że stoi, żółte – porusza się znacznie poniżej limitu prędkości, zielone – jedzie z i ponad limit.

Jak Google to robi? Mają drony? Patrzą z kosmosu? Skąd wiedzą, że oto przed światłami stoją auta i ruch jest na czerwono, a zaraz ruszą i jest na zielono? Skąd wiedzą 5 minut po wypadku, że jest tam korek? Policja ich informuje? Mają podsłuch radiowy?

Otóż nie!

Drodzy Państwo, oni to wiedzą od nas! Google Traffic polega bowiem na crowdsourcingu – czyli komputerowej analizie danych z bardzo wielu źródeł. Jakich źródeł? Otóż naszych telefonów komórkowych! Każdy, kto używa aplikacji Google Map na smartfony, pozwala tej aplikacji "zwrotnie" na transfer danych o położeniu telefonu oraz o jego prędkości, zaczerpniętych z GPS.

Google po prostu "widzi", z jaką prędkością poruszają się telefony, w których zamontowana jest aplikacja Google Maps, a ponieważ aplikacja ta jest w setkach milionów iPhonów i smartfonów pracujących na androidzie, system Google Traffic jest bardzo wiarygodny. Im bardziej zaludnione są dane miejsca, tym bardziej jest pewny i w większości wielkich metropolii można na nim śmiało polegać.

Google zaś obiecuje, że dane z naszych komórek są wykorzystywane zupełnie anonimowo. No, ale gdyby ktoś potrzebował, to każdy z nas jest do namierzenia. Stąd też moje prognozy, że niedługo dane z GPS-ów posłużą do wyliczania płatności podatku drogowego (jeden z powodów, dla których państwo patrzy spode łba na Teslę – to, że gros podatków drogowych jest w benzynie, a nie w prądzie). Można ten system wykorzystać do karania nas za przekraczanie prędkości – automatycznie bez konieczności zatrzymywania przez policję – można też uzależnić opłaty drogowe od prędkości, z którą się poruszamy – po prostu możliwości są nieskończone.

Idzie nowe, idzie XXI wiek, jest niezła jazda. Dlatego życzę Państwu zdrowia i wielkiej radości z poruszania się na kołach.

Do Siego Roku!
Sobiesław Kwaśnicki

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.