Idzie wiosna, powoli robi się ciepło, krew zaczyna szybciej krążyć, łatwiej bezwiednie dociskać gaz, coraz więcej młodych (ale nie tylko) ludzi doznaje wiosennego oszołomienia motoryzacyjnego, które przejawia się na przykład ruszaniem z piskiem opon spod świateł. W sytuacji wiosennego nabuzowania łatwo nie tylko o wypadek, ale również o niezbyt przyjemne kontakty z innymi użytkownikami naszych szos.
Jak się zachować, gdy ktoś nam wygraża, gdy zaczyna agresywnie stroszyć pióra – jedzie zbyt blisko, zajeżdża drogę, zaczyna za nami jechać czy w jakikolwiek inny sposób nam grozi?
Opowiem dzisiaj o przypadku, który właściwie zastał mnie jak sarenkę w światłach reflektora, bo nie wiedziałem, jak się zachować, i zachowałem się głupio.
Była niedziela po Mszy św. w centrum Toronto, ruszyłem, skręciłem w prawo na zielonym i po jakichś 50 metrach od skrzyżowania zahamowałem przed człowiekiem przechodzącym ulicę w miejscu niedozwolonym. Stanąłem. Ponieważ wyjechałem zza zakrętu, gość się przestraszył, przyspieszył, następnie zreflektował się, zaczął mnie wyzywać, podbiegł do auta i z całej siły buta kopnął w drzwi.
Mój błąd? Że stałem jak kołek. Może to było jeszcze takie pokościelne rozanielenie, bo widząc, co się dzieje, powinienem mieć refleks, wcisnąć gaz i tyle by mnie widział. Nie zrobiłem tego. W pierwszej chwili chciałem po prostu wysiąść i – jak to się mówi na podwórku – mu jeb...ć. Swoją wagę mam, "sprawca" był zaś podskakującym w złości młodym wymoczkiem, wyraźnie na dragach. Odruch ustąpił jednak miejsca konstatacji, że mogę mieć za to kłopoty. Musiałbym udowodnić, że gada uderzyłem w obronie własnej, no a ja przecież "bronię" jakiejś blachy. On mi nic nie zrobił, on "tylko" zwandalizował moją własność. Wyjdzie na to, że fizycznie napadłem na niewinnego człowieka. Gdybym miał czas, powinienem był zamknąć się w samochodzie, zadzwonić na policję, zaalarmować, że czuję się zagrożony bo jakiś menel kopie mi w auto i grozi, a w ręce trzyma jakiś przedmiot, co w centrum Toronto, w pobliżu katedry św. Michała, z pewnością zaowocowałoby szybką akcją znudzonej policji. Jak mówię – gdybym miał czas -– a, że nie miałem, opuściłem ogon i odjechałem, zostawiając za sobą wygrażającego i podskakującego facecika. Oczywiście całe przedstawione tu rozumowanie zabrało mi nie więcej niż 2 sekundy.
Co robić, gdy ktoś zachowuje się wobec nas agresywnie? Cóż, trzeba sobie przypomnieć ogólne zasady angażowania się w konflikty. Jak uczą w Krav Maga, pierwsze – jeśli to możliwe – oddalić się, odejść, uciec, odjechać; drugie – starać się nie eskalować sytuacji, nie dodawać do pieca, milczeć, obserwować przeciwnika, ocenić jego zachowanie, potencjał, ruchy, wycofywać się. Jeśli zada pierwszy cios i "zacznie" – być przygotowanym na sparowanie, unik i… natychmiast ruszyć do obrony z wykorzystaniem wszystkich posiadanych atutów, kopnąć w krocze, wbić palce w oczy itd. Jeśli ktoś nas fizycznie atakuje, musimy zakładać, że chce nas zabić.
Jak to się przekłada na sytuację w ruchu drogowym? Pierwsze, dać sobie na wstrzymanie, a więc nie "oddajemy" gestów, nie zachowujemy się jak idiota, robiąc to samo, co nam robią, staramy się zwolnić lub przyspieszyć – odsunąć się, zgubić agresora, niech sobie jedzie. Jeśli to niemożliwe, czujemy się zagrożeni – chwytamy za telefon i dzwonimy na policję – możemy to zrobić bez żadnego zestawu głośnomówiącego, telefon na numer 911 usprawiedliwia. Dobrze jest zapamiętać okoliczności i wygląd agresora, jego samochodu – jeśli to możliwe numer rejestracyjny. Gdy taki człowiek nadal usiłuje "nam pokazać", jedzie z nami etc., udajemy się pod najbliższy komisariat…
W dzisiejszych czasach rzeczą na drodze bardzo pomocną jest kamera zamontowana na masce samochodu, która kręci automatycznie np. ostatnie 40 minut jazdy. Jest to trudna do przecenienia pomoc w sytuacjach konfliktowych, zwłaszcza dlatego, że w większości z nich jesteśmy w aucie sami i wystarczy, że po drugiej stronie będziemy mieli dwóch mafiosów, i będziemy ugotowani, bo nasze słowo przeciwko ich słowu będzie blado brzmiało.
Kolejna ważna zasada, jak to wielokrotnie już pisałem na tych łamach – podczas jeżdżenia wyluzujmy się – nie do nas należy ściganie piratów drogowych i napominanie przysypiających staruszek. Jeśli podejrzewamy, że ktoś jedzie pijany lub pod wpływem narkotyków, jeśli ktoś nam śmignął 200 na godz. tuż przed maską – trzeba uruchomić ludzi, którym za to płacimy z własnych podatków, czyli policję – niech się zajmą. Oni zrobią to tym chętniej, im większa skala i zagrożenie wynikające z takiego wykroczenia.
Ja zaś, gdy widzę jakiegoś drogowego idiotę, zawsze tłumaczę sobie, że przecież każdy może mieć zły dzień (miałem takie) i każdemu może się spieszyć (spieszyło mi się nie raz). Nie znam przecież tego człowieka i z uśmiechem schodzę mu z drogi – nic mnie to nie kosztuje – przeciwnie, lepiej się po tym czuję, no bo – jak mówiła babcia, rozdzielając nas z kuzynem – mądrzejszy ustępuje (zasada ta ma oczywiście swoje odstępstwa).
Wracając zaś do wspomnianego incydentu. W sumie nic się nie stało, blacha się wgięła, odskoczyła – zero kosztów.
O czym z zadowoleniem
powiadamia Wasz Sobiesław