Moto-Goniec
Niewątpliwie spośród zgrabnych aut jest to samochód najzgrabniejszy, przyznać jednak trzeba, że nie najtańszy. Podstawowy model fita zaczyna się od 14,5 tys. dol., a za auto maksymalnie doposażone zapłacimy 22,9 tys. dol. Cóż, w tej cenie mamy też i inne możliwości, tym bardziej że w klasie subcompact taki nissan micra zaczyna się od 10 tys. dol.
Dlaczego więc honda fit?
Po pierwsze, kalkulując kupno samochodu – o czym zawsze przypominam – trzeba brać pod uwagę nie tylko, za ile kupujemy, ale to za ile po latach będziemy sprzedawać. I tutaj honda fit okazuje się trzymać wartość jak mało które auto.
Po drugie zaś, fit rocznik 2015 to samochód, który przeszedł wiele zmian. Oczywiście, na lepsze. Mimo tego, że skrócono karoserię, to rozsunięto bardziej koła, przez co uzyskano dodatkową przestrzeń na nogi dla pasażerów. Fit 2015 jest zadziwiająco wygodny, i to nie tylko dla tych, którzy jadą z przodu.
Po trzecie wreszcie, jest to samochód, który w wersji podstawowej DX oferuje całą gamę gadżetów – jak na przykład wsteczna kamera, Bluetooth, wejście usb czy pięciocalowy wyświetlacz z radiem. Jeśli więc już mamy coś porównywać cenowo, to warto popatrzeć, co za konkretne pieniądze kupimy.
W wariancie LS za nieco ponad 17 tys. dostaniemy 7-calowy dotykowy wyświetlacz systemu audio oraz podgrzewane przednie siedzenia; a za nieco powyżej 19 tys., w wersji EX, będziemy mieli aluminiowe felgi i manetkę zmiany biegów paddle shifters oraz szyberdach. W wersji EX-L navi dostaniemy do tego nawigację i skórzane fotele. Przy takim doładowaniu nasz fit zaczyna konkurować z... małym mercedesem.
Wróćmy jednak do kabiny pasażerskiej fita, bo można śmiało powiedzieć, że jeśli chodzi o funkcjonalność i przestrzeń wewnątrz samochodu, jest to najlepsze ułożenie w tej klasie. Honda utrzymuje, że jeśli chcemy cokolwiek przewieźć, od kwiatka z IKEI, po dużego psa, to jest to samochód dla nas. Nad wnętrzem inżynierowie Hondy nieźle popracowali. Przede wszystkim istnieje możliwość podniesienia do góry i zablokowania tylnych siedzeń, co sprzedawcy Hondy nazywają "magicznym fotelem". W ten sposób otrzymujemy za przednimi fotelami przestrzeń od podłogi do sufitu. Było to możliwe m.in za sprawą przesunięcia zbiornika paliwa pod przednie fotele. Można włożyć przewożony bagaż, a następnie opuścić siedzenie tylnego fotela, "zamykając" niejako bagaż pod spodem.
Jeśli chcemy natomiast przewozić coś długiego, to w naszej hondzie złożą się na płasko nie tylko tylne fotele, ale również siedzenie pasażera z przodu. To da nam przestrzeń towarową całej kabiny samochodu za wyjątkiem miejsca kierowcy.
Jeśli więc popatrzymy na przestrzeń na nogi, na barki i inne części ciała, okaże się, że fit pozwala nam jechać wygodnie i bez obijania się na boki.
Nowa honda jest również nowocześnie wybudowana z wytrzymałej stali high tensile, przez co można było znacznie odchudzić, a więc zmniejszyć wagę karoserii.
O 27 proc. lżejszy jest też silnik nowego fita. Nowo opracowany 1,5-litrowy czterocylindrowy motor z wtryskiem bezpośrednim pozwala uzyskać 130 KM mocy.
Napęd przenoszony jest przez również nową 6-biegową przekładnię ręczną. I jak się wydaje, klienci właśnie lubią w hondzie fit przekładnię ręczną, ponieważ aż 25 do 35 proc. kupujących wybiera właśnie taką. A można ją zamówić od modelu podstawowego do najbardziej luksusowego.
Jednak to, co najbardziej nowatorskie, to bezbiegowa skrzynia biegów pozwalająca na niesamowite wprost osiągi, jeśli chodzi o spalanie. Między innymi dlatego, że znów jest o 16 proc. lżejsza od starej przekładni automatycznej, którą zastąpiła. Przekładnie bezbiegowe stają się coraz lepsze. Nawiasem mówiąc, jeśli chcemy poczuć się bardziej "tradycyjnie", mamy do dyspozycji przełożenie "S", które pozwala na 7-stopniową zmianę biegów automatycznie lub przy pomocy lewarka.
Wszystko to przekłada się również na lepsze przyspieszenia, bo nowa przekładnia ma mniejsze opory własne. Jeśli chodzi o spalanie, honda fit naprawdę należy do minimalistów – 7 litrów na sto w jeździe miejskiej i 5,7 litra na sto w jeździe szosowej – a są to dane według nowych, zaostrzonych norm, czyli zbliżone do tego, co rzeczywiście będziemy w stanie sami uzyskać.
Tak więc, Panie, Panowie, fit to jest hit!
o czym zapewnia wasz Sobiesław.
A jeśli honda, to oczywiście u naszego zaprzyjaźnionego sprzedawcy na Lakeshore, Sylvio Chylińskiego z Lakeshore Honda...
Scion to marka, która wśród wielu 50-60-latków wywołuje wzruszenie ramion. Tymczasem jest to dziecko Toyoty powołane w celu odmłodzenia wizerunku. Toyota to samochód tak niezawodny, że aż przestaje się kojarzyć z jakimikolwiek ekscesami.
Scion ma być więc agresywny, dynamiczny, młodzieżowy; ma być cool. Toyota Motor Corporation w 2002 roku wykreowała markę scion głównie z myślą o rynku USA. W 2002 r. na salonie w Nowym Jorku ukazały się pierwsze prototypy bbX i ccX. W 2003 roku na salonie w Los Angeles zadebiutowały modele seryjne xA i xB, których sprzedaż ruszyła w czerwcu tego samego roku. Na salonie w Detroit 2004 r. swoją premiere miał właśnie model tC.
Wiadoma rzecz, że nie wolno używać smartfonu w trakcie jazdy, nie znaczy to jednak, że posiadanie takiego urządzenia jest dla kierowcy bezużyteczne. Przeciwnie, istnieje cała gama aplikacji, tak na androida, jak na iPhone, które dostarczają potrzebnych informacji o warunkach drogowych i nie tylko.
Kiedyś znajomy wyjeżdżał w odległe zakątki prowincji atlantyckich. Chciał pożyczyć GPS, pytam, czy ma smartfona, i okazuje się, że ma całkiem niezłe galaxy, co jest równoznaczne z posiadaniem świetnego GPS-u. Moduł GPS montowany jest od dawna we wszystkich telefonach komórkowych, o smartfonach nawet nie wspominając. Ludzie sądzą, że jak nie ma zasięgu, to GPS-u nie da się używać. Owszem, jest trudno, gdy chodzi o mapy Google'a, które ściągają kolejne sektory po łączu data, jednak są takie aplikacje, jak navmii, które za darmo dają możliwość ściągnięcia na telefon map – trzeba się liczyć z zajęciem nawet z 2 GB pamięci – i wykorzystywaniem również tam, gdzie nie ma żadnego zasięgu! Do tego dochodzi głosowe udzielanie wskazań jazdy.
C300 - jest moc, jest szpan, jest wygoda
Napisane przez Sobiesław Kwaśnicki"Bez gwiazdy nie ma jazdy" mówią Polacy i mają wiele racji, bo okazuje się, że nie tylko oni tak sądzą. Jeśli ktoś lubi niedrogie, porządnie wykonane samochody oferujące pod rękę wszystko, co technika dać może, eksperci zgodnie pokazują na model 2015 Mercedesa -Benza C300, przodujący w klasie compact luxury sedan.
Dlaczego wydawać pieniądze na coś takiego?
Po pierwsze, dość dobrze trzyma wartość, po drugie jest to optymalne wyważenie po niemiecku użytecznych gadżetów z doskonałym wyczuciem jazdy, po trzecie cena nie jest tutaj bardzo wygórowana i powiedzmy sobie szczerze, że możemy tu mieć porządne auto za cenę SUVa.
W ciągu tych kilkudziesięciu lat moich doświadczeń z kanadyjską policją zaszła poważna zmiana obyczajowa.
W dawnych czasach policjanci byli mili, uprzejmi i nie zatrzymywali bez powodu; dzisiaj są zazwyczaj zjeżeni, a w dodatku zadają niestosowne pytania w rodzaju "dokąd jedziesz?" (A co ciebie to obchodzi?).
W zetknięciu z policją człowiek zazwyczaj jest podenerwowany i nie do końca zdaje sobie sprawę co policjant może, a co jest bezprawne.
Jak wyjaśniał niedawno w "Globe and Mail" prawnik Reid Rusonik, będąc zatrzymanym przez policję mamy obowiązek okazać trzy dokumenty: prawo jazdy, tytuł własności pojazdu (ownership) oraz odcinek z ubezpieczenia. Nie mamy obowiązku udzielania odpowiedzi na żadne pytanie poza okazaniem tych dokumentów, ale - jak dodaje Rusonik - ponieważ mamy do czynienia z osobnikiem, który jest uzbrojony, a poza tym mógł mieć zły dzień, więc nasze nastawienie do niego może mieć w przypadku takiego spotkania większe znaczenia niż konstytucyjne prawa.
Chodzi o to, że przepisy ruchu drogowego dają policjantowi wiele swobody w określaniu wysokości kary.
Moja atrakcyjna znajoma potwierdza tę opinię tajemniczym uśmiechem. Od nastawienia policjanta i do policjanta wiele zależy, czasem można wywinąć się ostrzeżeniem, czasem mandat zostaje zredukowany.
Kiedyś złapali mnie na Lakeshore koło Ontario Place wyszło na radarze 95 w strefie 60. Rosły Murzyn poszedł z dokumentami do radiowozu, wrócił, oddał papiery i powiedział: "widzę, że pracujesz samochodem, redukuję ci do 75 i proszę nie idź z tym do sądu". Uratował mi punkty, machnąłem ręką.
Generalnie chodzi więc o to, że jeśli potraktujemy policjanta jak człowieka, on nas też czasem lepiej potraktuje.
Kiedy policja może nas zatrzymać?
W dawnych czasach było tak, że dopiero wtedy gdy popełniliśmy wykroczenie drogowe. Ale to było kiedyś. Kolega z Chicago opowiadał, jak kop odprowadził go autem pod sam dom. Było to w nocy, znajomy jechał przepisowo, ale za wolno, jak na zwyczaje, kop stwierdził, że być może jest pijany i jechał za nim, jak pies w nadziei, że gdzieś się, na jakimś stopie wyłoży i będzie go mógł zatrzymać.
Jak jest dzisiaj w Kanadzie?
- Policja może nas zatrzymać kiedykolwiek, "aby określić, czy kierowca nie jest pod wpływem alkoholu, sprawdzić stan techniczny pojazdu, sprawdzić, czy kierowca ma ważne prawo jazdy i czy pojazd jest właściwie ubezpieczony" - wyjaśnia Laura Berger z Canadian Civil Liberties Association, no i oczywiście, policja może nas zatrzymać jeśli "podejrzewa", że popełniliśmy wykroczenie drogowe.
W Ontario, na wezwanie policji musimy się zatrzymać natychmiast, ale "w bezpieczny sposób", jeśli tego nie zrobimy grozi nam mandat w wysokości od 1000 do 10 tys. dol. i możliwość kary 6 miesięcy więzienia, jeśli będziemy uciekać, grzywna rośnie do 25 tys. dol. Z tym zatrzymywaniem wcale nie jest to takie proste.
Moja żona jadąc kiedyś do pracy przez kilka przecznic nie zauważyła, że z tyłu jedzie za nią radiowóz. Dopiero kierowcy jadący z przeciwka pokazali jej go palcem... Szczęśliwie oprócz mandatu za przejechanie na czerwonym świetle, ucieczki jej nie zarzucili.
- Jak się zachować w trakcie zatrzymania?
Generalna zasada mówi, trzymać ręce na kierownicy, spuścić szybę, włączyć oświetlenie kabiny - tłumaczy Kerry Schmidt z OPP.
Zatrzymanie samochodu, to nerwowa sytuacja również dla policjanta. Nie wie w końcu kto siedzi w środku, a ludzie zdarzają się różni, czasem nawet są uzbrojeni. Stąd te ręce na kierownicy. I nie wybiegajmy przed szereg - dokumenty okazujemy na żądanie. Nie grzebiemy też nerwowo w ich poszukiwaniu w glove compartment, bo policjant wie, że gangsterzy tam mają broń i może się zrobić jeszcze bardziej nerwowy. Jeśli nie mamy przy sobie prawa jazdy (mandat 110 dol. za nie okazanie) policja może nas zatrzymać do czasu, aż nas zidentyfikuje.
Jeśli zaś chodzi o pasażera nie musi on ani odpowiadać na pytania policji ani okazywać dokumentów tożsamości.
Czy policja może nas poprosić o wyjście z samochodu? Jedynie wówczas gdy policjant obawia się o własne bezpieczeństwo - wyjaśnia Rusonik, ale dodaje że lepiej "kooperować", aby uniknąć eskalacji, zaś sprawy ewentualnych zażaleń odłożyć na potem.
No i oczywiście - last but not least możemy policjanta filmować - zwłaszcza jeśli mamy zamontowaną w aucie kamerkę - wystarczy ją odwrócić w odpowiednią stronę...
Do czego zachęca
Wasz Sobiesław.
Gaz, gaz, gaz na ulicach – śpiewał pewien zbuntowany zespół popularny w czasach mojej młodości, czym zarabiał sobie na opinię "antysystemowości".
A właśnie gazu na ulicach powinniśmy mieć dużo, nawet bardzo dużo. Dlaczego? Bo jest dobry, czystszy i o niebo tańszy od benzyny (33 centy za litr). Niestety, nadal ma złą prasę...
Dlaczego nie mogę dzisiaj kupić w Kanadzie samochodu na propan, a tony tego niezłego paliwa, puszcza się do atmosfery?
Dlaczego w ofercie koncernów nie ma gazowych SUV-ów czy pick-upów? Wydawałoby się czymś naturalnym, że w sytuacji, kiedy cena litra benzyny oscyluje wokół 1,20 dol., rynek wymusi korzystanie z tańszego paliwa.
Propan jest produktem ubocznym procesów otrzymywania tzw. gazu ziemnego oraz rafinacji ropy. We współczesnych silnikach spalinowych, w których o mieszance decyduje elektronika doskonale nadaje się na paliwo.
Owszem, są kłopoty z zaprojektowaniem aparatury wtryskującej w motorach tzw. direct injection, ale wszystko da się zrobić, zwłaszcza przy zaangażowaniu środków na poziomie koncernów. Zrobiła to już jedna firma w Polsce.
Dlaczego zatem gaz nie jest popularny? Bo jest tani. A tu nie ma być tanio, ma być drogo!
Samochód to nie pojedynczy pojazd, lecz cały system komunikacyjny. Ten system ma przynieść państwu znaczne dochody. Z propanem jest to o wiele trudniejsze niż z benzyną, której do niewielu innych rzeczy poza napędem się używa.
Mamy dzisiaj takich kierowników systemu, którzy nie rozumieją, że tania energia jest warunkiem koniecznym do rozwoju gospodarczego i sprzyja rozruszaniu wszystkiego – od wycieczek na północ na ryby, po zwykły handel. Jeśli więc jest coś, co pozwala jeździć za 1/3 ceny, to powinno to być promowane przez państwo, a jest tymczasem niechętnie tolerowane.
No taki mamy klimat...
Tymczasem gazem można napędzać nie tylko silniki benzynowe, ale również diesle. I tu jest dopiero rewolucja! Prostą przystawką można przestawić na propan ziejące chmurami węglowodorów autobusy czy sprzęt budowlany.
Polska firma jako jedna z pierwszych na świecie rozpoczęła właśnie sprzedaż na masową skalę instalacji LPG do aut z silnikami Diesla.
W długodystansowym teście jazdy po 100 tysiącach kilometrów, oszczędności na paliwie wyniosły 20 procent, a przy tym odnotowano ten sam poziom sprężania, żadnych wycieków, klekotania, uszkodzeń wtryskiwaczy, innych oznak wskazujących na szybsze zużycie. Następuje poprawa elastyczności pracy silnika przy oszczędnościach paliwa i przyroście mocy.
W samochodach z napędem benzynowym instalacja potrafi przełączyć zasilanie na 100 procent gazu, w dieslu wygląda to trochę inaczej. Instalacja powoduje jedynie "dotrysk gazu". LPG jest katalizatorem, dzięki któremu mieszanka spala się wydajniej.
Diesel LPG to nie pierwsza rewolucja białostockiej firmy STAG, pisze Tomasz Molga w natemat.pl. Kilka lat temu opracowano tam instalację do silników z wtryskiem bezpośrednim, przeznaczoną do aut z grupy Volkswagena. Instalacje gazodiesel przeznaczone głównie do aut ciężarowych, gdzie roczne przebiegi sięgają 100 tys. kilometrów.
Gazu mamy tutaj w bród, dlaczego nasz rząd tak nie ułoży spraw, byśmy mogli jeździć o niebo taniej niż dzisiaj? Czy Kanadzie nie zależy na tym? Wydaje się to bardzo dziwne, bo przecież tani dojazd pozwala rozwijać tereny leżące dalej na północy z dala od granicy USA.
Na dodatek propan ma status czystego, zielonego paliwa. I gdyby np. rząd Ontario premier Wynne serio mówił o ograniczeniu szkodliwych emisji z komunikacji, to już dawałby ulgi na przestawianie aut na gaz. Tymczasem suto dofinansowuje się różne hybrydy elektryczno-benzynowe... Tymczasem mogłyby to być hybrydy elektryczno-propanowe. Sam propan jest nietoksyczny, i w przeciwieństwie do benzyny posiada śladowe ilości siarki, a spalając się, zostawia zero sadzy.
Samochody napędzane propanem emitują 26 proc. mniej gazów cieplarnianych i do 60 proc. mniej tlenku węgla.
Cały czas ciśnie się więc na usta pytanie "dlaczego?"; komu zależy na wyrzucaniu do kosza superczystego taniego paliwa, którego w Kanadzie po prostu mamy zatrzęsienie? Komu zależy na tym, aby nikt w żadnym dealershipie nie oferował samochodów na gaz? Co to za spisek?
pyta zaniepokojony Wasz Sobiesław.
Zanim przejdę do bohatera dzisiejszego odcinka, czyli golfa podpompowanego sterydami – o wdzięcznej nazwie tiguan, mała dygresja.
Otóż, w czas letniej kanikuły wielu z nas wyleguje się na plażach, boso i półnago, a potem musi gdzieś podjechać, dojechać lub odjechać. CO WTEDY? Czy wolno prowadzić boso?
Okazuje się, że Kodeks drogowy sprawy obuwia nie reguluje i jak się człowiek uprze, to na bosaka może nawet jeździć motorem. Podeszwy prawo nie nakazuje.
Można więc jeździć w klapkach, boso, choć uwaga, uwaga! Nie można nago.
Samochód osobowy na drodze publicznej traktowany jest jako miejsce publiczne. A więc stosują się doń przepisy zabraniające chodzenia bez ubrania, choć przypomnę, że dotyczy to wyłącznie dolnej połowy, jako że kilkanaście lat temu ontaryjskie feministki z Guelph wywalczyły sobie prawo do legalnego paradowania z odkrytym torsem amazonki.
Chyba jednak w takiej sytuacji jeżdżenie w pasach do najwygodniejszych nie należy, bo jakoś tendencja ta nie rozwinęła się nawet latem. Co chyba jest dobre.
•••
Tiguan to zgrabny volkswagen samochód, który zaliczają do gatunku mini-SUV-ów, a jest praktyczny, zborny i całkiem szybki. Stąd nazwa będąca ponoć połączeniem tygrysa i iguany.
Cena nie jest wygórowana, bo zaczyna się od 25 tys. dol. A auto można całkiem dobrze doposażyć – choć oczywiście nie jest to darmowe. Tak więc mamy składane siedzenia tylne – bardzo dobry sprzęt grający, panoramiczny szyber dach (opcja) czy na przykład patrząca do tyłu kamera z sensorami.
Mimo że w ciągu kilku minionych lat tiguan zmienił trochę wygląd, wciąż jest to, praktycznie rzecz biorąc, pierwsza wersja modelowa, druga przygotowywana na rok 2016 na razie jeździ w maskowaniu (patrz zdjęcie w rogu) – model ten ma być produkowany w Meksyku.
Co ciekawe, VW jakoś tak nie nagłaśnia tiguana w sprzedaży i raczej polega marketingowo na reklamie usta-usta.
Montowany na tej samej platformie co golf (uznawany za jedno z lepszych aut świata), tiguan dzieli z tym samochodem turbodoładowany silnik dwulitrowy oraz sprawdzoną przekładnię sześciobiegową automatyczną tiptronic oraz system napędu na wszystkie koła 4MOTION. Porównywać z golfem i owszem, można, ale trzeba pamiętać o różnicach. Tiguan nie jest tak zwinny w ruchach jak swój niżej zawieszony kuzyn, i trzeba pamiętać, że auto ma wyżej położony środek ciężkości i jednak prowadzi się nieco gorzej.
Model po raz pierwszy został pokazany w 2006 roku w salonie w Los Angeles jako koncepcja.
Ubolewać możemy, że do tej pory tiguan nie jest oferowany w Ameryce z silnikiem wysokoprężnym, bo przecież w przypadku SUV-ów taka właśnie jednostka napędowa ma sens. Co powiedziawszy, przyznać trzeba, że dwulitrowy rządowy silnik TSI zupełnie wystarcza. Silnik ma 200 koni mechanicznych mocy i 207 stopo-funtów momentu obrotowego. Pali 11,5 w mieście i 9,3 na autostradzie.
Tiguan – podobnie jak inne niemieckie auta, sprawia wrażenie solidnego pojazdu, w którym użyteczność i praktyczność bierze górę nad estetyczną ekstrawagancją.
Volkswagen daje nam gwarancje 4 lata lub 80 tys. oraz 5 lat lub sto tys. na zespół napędowy – skrzynia – silnik.
Auto wypada więc całkiem, całkiem i stanowi niezłą alternatywę dla equinoxa, forda escape, hyundaia tucsona czy innych.
Swoją drogą, warto też trochę poczekać i zobaczyć, co bocian przyniesie VW w roku 2016, bo zakłady koncernu w Puebla w Meksyku kosztem miliarda dolarów zostały na nowo osprzętowane i wkrótce zaczną składać nowego siedmiomiejscowego tiguana budowanego na platformie Modular Transverse Matrix, stosowanej obecnie w golfie, również składanym w Puebla. Tiguan z Meksyku będzie sprzedawany na wszystkich rynkach za wyjątkiem Chin i Europy. Celem VW jest jednak przybliżenie zakładów montażowych do rynku amerykańskiego, tłumaczył niedawno Michael Horn, prezes i dyrektor Volkswagen Group of America. Dzięki temu 90 proc. sprzedaży kierowanej na ten rynek odbywać się będzie wewnątrz NAFTA.
Meksyk jest obecnie czwartym na świecie eksporterem samochodów.
O czym z niejakim przekąsem informuje Państwa Wasz Sobiesław
Jechać jak wszyscy - ciągła linia nie taka ważna?
Napisane przez Sobiesław KwaśnickiCzłowiek uczy się całe życie. Niedawno pisałem na tych stronach o różnicach w przepisach drogowych między kanadyjskimi prowincjami, a uszła mi ważna sprawa – ciągła linia.
Otóż z niejakim zdziwieniem przeczytałem niedawno w "Globe and Mail", że na ciągłej w Ontario można wyprzedzać...
Zacznijmy po kolei. Chodzi o malowania linii na zwykłych drogach. Do tej pory, jak pijany latarni trzymałem się zasady, że zaczynam manewr wyprzedzania dopiero wówczas, kiedy mam obok linię przerywaną, i to nawet w takich sytuacjach, kiedy już od pewnego czasu widzę, że jest okazja i powinienem zjechać na lewy pas. Jakoś podświadomie wstrzymywała mnie ciągła linia. Teraz okazuje się, że niepotrzebnie.
W prowincji Ontario znaki linii na drodze mają jedynie charakter pomocniczy, a nie kategoryczny, i policja nie może dać mandatu za przekroczenie ciągłej linii (choć może za wiele innych rzeczy z tego wynikających).
Rzecznik ontaryjskiego Ministerstwa Komunikacji wyjaśnia, że ciągła linia ma jedynie funkcję ostrzegawczą. Ontario Highway Traffic Act, jest jedyną prowincyjną ustawą o ruchu drogowym, która nie zabrania explicite przekraczania nawet podwójnej ciągłej linii. Choć w danej sytuacji może nie być to dobry pomysł, z pewnością nie jest to nielegalne.
– Linia ciągła – mówi rzecznik Nichols – ostrzega jedynie kierowcę, że w tym miejscu jej przekraczanie nie jest bezpieczne, a więc że może występować kilka czynników – jak na przykład zbyt mała widoczność czy ukryte skrzyżowanie, którego jeszcze nie widzimy. Wyprzedzanie jest w Ontario nielegalne, jeśli mówi tak znak drogowy – zakaz wyprzedzania.
Abyśmy jednak nie byli zbyt rozpasani, ontaryjskie prawo ma jeden trik. Otóż niezależnie od tego, czy linia była ciągła, czy nie, możemy dostać mandat w oparciu o art. 148 wspomnianej ustawy, który zabrania wyprzedzania, "kiedy nie jest to bezpieczne".
Do tego dochodzi art. 149, który zabrania wyprzedzania i generalnie przekraczania linii środka jezdni, kiedy podjeżdżamy pod wzgórze, zakręt, most lub do tunelu, czy też gdy nie jesteśmy w stanie zobaczyć pojazdów jadących z przeciwka. Słowem, wszystko zależy od tego, na jakiego policjanta trafimy.
Tak się rzeczy mają w Ontario, wszędzie indziej, ciągła linia jest jak Cerber – nie wolno jej przekraczać i już!
Lato sprzyja wyprzedzaniu, zwłaszcza na dobrych ontaryjskich drogach. Zazwyczaj łamiemy przy tym przepisy, ponieważ ruch na drogach z ograniczeniem 80 km/h odbywa się z prędkością pod 100 km/h. Jeśli zatem ktoś jedzie 80, to musi się liczyć z tym, że co rusz ktoś będzie się go starał wyprzedzić. Taki mamy tutaj klimat.
Aby był bezpieczny, manewr wyprzedzania powinien być przeprowadzony w dobrych warunkach widoczności i jak najszybciej. Sam łapię się na tym, że po wyprzedzeniu, zjeżdżając z lewego pasa na prawy, mam na liczniku 120 km/h, czyli prędkość nadającą się na spory mandat. No ale inaczej nie można tego bezpiecznie zrobić!
Stąd prośba do wszystkich: kochani, używajmy podczas jeżdżenia zdrowego rozsądku i stosujmy się do głównego przepisu drogowego: keep the traffic flow, czyli mniej więcej – jedziemy tak jak wszyscy.
A gdy już jesteśmy przy bezpieczeństwie, to kolejna rada "wujka dobra rada"; latem łatwo jest zasnąć za kierownicą – i to nie nocą, ale na przykład o 4 po południu; po dniu spędzonym na plaży czy łódce. Bądźmy tego świadomi, i dbajmy o siebie oraz naszych kierowców – podstawa to nawodnienie siebie i schłodzenie kabiny auta. Nie żałujmy sobie klimatyzacji. Wiem, że wiele osób – mnie samego nie wyłączając – woli jeździć przy otwartych oknach, ale akurat w tym przypadku szum drogi i ciepłe powietrze o wiele szybciej męczą niż schłodzona klimatyzowana kabina.
Kolejna rzecz – róbmy sobie przerwy! I znów poradzę, by zatrzymywać się w pięknych okolicznościach przyrody, czyli w miejscach oznakowanych na odpoczynek, a nie w mcdonaldach i innych kawopojach.
Wychodki w takich picnic area co prawda pozostawiają czasem trochę do życzenia, ale głód zaspokoimy luksusowo, wożąc ze sobą mały palnik gazowy i jakiś polski "gorący kubek" czy inne jedzenie "instant". Do tego zgrzewka wody i mamy naprawdę miłą przerwę na łonie natury, nieporównywalną ze staniem w tasiemcowej kolejce po kawę.
O czym z własnego doświadczenia zapewnia
Wasz Sobiesław
Byle ostrożnie...
Lato już prawie w pełni i coraz więcej mamy okazji do wakacyjnych wyjazdów. Jak się zabrać, kiedy czasem nawet przepastne czeluście naszego SUV-a wydają się nie zaspokajać apetytu małżonki na bambetle, "koniecznie potrzebne" na cottage'u czy kempingu? Co zrobić, jeśli przychodzi nam do głowy pożyczyć kajak czy canoe – jak to bezpiecznie przewieźć?
Oczywiście, rozwiązaniem, które narzuca się samo, jest dach... Czasem traktujemy je zresztą zbyt nonszalancko, czego efektem są nasze graty porozrzucane po autostradzie lub kajak w rowie.
Zacznijmy więc od początku.
Po pierwsze, dobrze jest wyposażyć się w bagażnik na dach. Nie byle jaki, tylko pasujący do naszego modelu samochodu – musimy też zwrócić uwagę na jego dopuszczalne obciążenie (samochodu i bagażnika) i zdawać sobie sprawę, że auto w bagażowym kapeluszu ma przesunięty w górę środek ciężkości, inaczej się prowadzi i łatwiej wywraca – o większych obciążeniach aerodynamicznych nie wspominając.
A więc, generalnie musimy uważać; uważać też powinniśmy przy przejeżdżaniu przez różne bramki, wjeżdżając na parkingi lub do drive-thru – łatwo jest zapomnieć, że "nad czołem" wisi nam czasem i dobre półtora metra dodatkowo.
Wiele bagażników jest dostosowanych do naszego modelu i w odpowiednich miejscach dachu dysponujemy punktami do ich zaczepienia.
Kolejna sprawa – pakując bagażnik na dachu, trzeba wykazać odrobinę zdrowego rozsądku i rzeczy cięższe pakować na spód, a lżejsze wyżej. No i oczywiście wiązać to wszystko stabilnie, najlepiej przy pomocy profesjonalnych load-straps (do wyboru, do koloru w Canadian Tire – od ca 7 dol., do ponad 40 dol.).
Musimy sobie też zdawać sprawę, że z bagażnikiem na dachu zużycie paliwa wzrośnie nam nawet o ok. 2 litrów na sto kilometrów. Liczyć się też wypada z większym hałasem w kabinie.
Jeśli chodzi o przewożenie kajaka czy canoe, w większości wypadków wystarczą podkładki, styropianowe czy gumowe, pozwalające uniknąć porysowania lakieru.
Niedawno na pytanie o przepisy ruchu drogowego regulujące przewożenie takich przedmiotów na dachu odpowiadał rzecznik ontaryjskiego Ministerstwa Komunikacji Bob Nichols.
Pytanie: – Jakie przepisy regulują przewożenie kajaka na dachu, czy wymagane jest pozwolenie, czy jest określona przepisami liczba i sposób mocowań?
Byle ostrożnie...
Lato już prawie w pełni i coraz więcej mamy okazji do wakacyjnych wyjazdów. Jak się zabrać, kiedy czasem nawet przepastne czeluście naszego SUV-a wydają się nie zaspokajać apetytu małżonki na bambetle, "koniecznie potrzebne" na cottage'u czy kempingu? Co zrobić, jeśli przychodzi nam do głowy pożyczyć kajak czy canoe – jak to bezpiecznie przewieźć?
Oczywiście, rozwiązaniem, które narzuca się samo, jest dach... Czasem traktujemy je zresztą zbyt nonszalancko, czego efektem są nasze graty porozrzucane po autostradzie lub kajak w rowie.
Zacznijmy więc od początku.
Po pierwsze, dobrze jest wyposażyć się w bagażnik na dach. Nie byle jaki, tylko pasujący do naszego modelu samochodu – musimy też zwrócić uwagę na jego dopuszczalne obciążenie (samochodu i bagażnika) i zdawać sobie sprawę, że auto w bagażowym kapeluszu ma przesunięty w górę środek ciężkości, inaczej się prowadzi i łatwiej wywraca – o większych obciążeniach aerodynamicznych nie wspominając.
A więc, generalnie musimy uważać; uważać też powinniśmy przy przejeżdżaniu przez różne bramki, wjeżdżając na parkingi lub do drive-thru – łatwo jest zapomnieć, że "nad czołem" wisi nam czasem i dobre półtora metra dodatkowo.
Wiele bagażników jest dostosowanych do naszego modelu i w odpowiednich miejscach dachu dysponujemy punktami do ich zaczepienia.
Kolejna sprawa – pakując bagażnik na dachu, trzeba wykazać odrobinę zdrowego rozsądku i rzeczy cięższe pakować na spód, a lżejsze wyżej. No i oczywiście wiązać to wszystko stabilnie, najlepiej przy pomocy profesjonalnych load-straps (do wyboru, do koloru w Canadian Tire – od ca 7 dol., do ponad 40 dol.).
Musimy sobie też zdawać sprawę, że z bagażnikiem na dachu zużycie paliwa wzrośnie nam nawet o ok. 2 litrów na sto kilometrów. Liczyć się też wypada z większym hałasem w kabinie.
Jeśli chodzi o przewożenie kajaka czy canoe, w większości wypadków wystarczą podkładki, styropianowe czy gumowe, pozwalające uniknąć porysowania lakieru.
Niedawno na pytanie o przepisy ruchu drogowego regulujące przewożenie takich przedmiotów na dachu odpowiadał rzecznik ontaryjskiego Ministerstwa Komunikacji Bob Nichols.
Pytanie: – Jakie przepisy regulują przewożenie kajaka na dachu, czy wymagane jest pozwolenie, czy jest określona przepisami liczba i sposób mocowań?