Jestem zniesmaczony. Jesteśmy wszyscy świadkami upadku mitu, jaki przez ostatnie kilkaset lat towarzyszył cywilizacji – mitu wyzwolenia przez możliwość korzystania z osobistej komunikacji – konia, samochodu, motocykla – indywidualnego auta na usługach indywidualnego człowieka, pozwalającego na szybsze przenoszenie się z miejsca na miejsce, kontrolowanego przez nasze własne widzimisię – po prostu siły napędowej naszego indywidualizmu.
Jesteśmy świadkami końca samochodu, a początku "systemu transportowego". W minionym tygodniu firma Google pokazała prototyp modelu robota transportowego, który może już wkrótce poruszać się po drogach Kalifornii. Nie jest to samochód, lecz środek komunikacji, w którym nie ma kierowcy, a rola pasażera ogranicza się do wybrania celu podróży i wciśnięcia guzika "włącz" lub "wyłącz", nie ma kierownicy, hamulca ani innych kontrolek, a wszystko co widzimy na desce rozdzielczej to mapa google.
Samochód uczestniczy w ruchu automatycznie – na razie nie przekraczając prędkości 25 mil na godzinę. Wiezie nas, gdzie chcemy. Możemy nim nawet wysłać psa do weterynarza.
Niby cudownie. No bo 50 proc. populacji z pewnością chętnie dałoby się powozić osobistemu szoferowi.
Z drugiej strony, system taki pozwala na całkowitą kontrolę naszego transportu, robot samochód, nie tylko to że może się popsuć, ale będzie na uwięzi policji czy służb bezpieczeństwa. W każdej chwili może otrzymać polecenie odstawienia nas w miejsce wskazane przez władzę. Koniec udawania indywidualizmu, początek wielkiej komasacji transportowej. Nowy wspaniały świat zaprasza do googloauta.
W schyłkowej dziś erze motoryzacji człowiek decydował o własnych krokach, mógł nawet łamać przepisy, być mistrzem kierownicy, który ucieka policji, wykorzystywać samochód do łamania prawa. Bez samochodu Bonnie and Clyde nie mieliby racji bytu. Oczywiście, nie pochwalam gangsterów, ale jednocześnie to było morze ludzkiej wolności.
Dzisiaj Google proponuje nam fotele na kółkach – kontrolowane przez system transportowy miasta czy inną jednostkę administracyjną. Koniec przyjemności samodzielnego wożenia się.
Oczywiście cała nasza komunikacja idzie w kierunku wyeliminowania "najmniej pewnego ogniwa", czyli człowieka – kierowcy, pilota etc. Czy taki świat będzie lepszy? Otóż nie, nie będzie i chyba każdy czuje dlaczego.
Zatem Kochany Czytelniku, póki jeszcze możesz, wsiadaj na swego harleya, odpal corvettę i kręć na koła wstęgę szos... Bo zaraz się zacznie.
Wracając zaś do wspomnianego auta – dotychczas inżynierowie Google'a montowali system sztucznej inteligencji kierujący pojazdem oraz radary, kamery i inne czujniki monitorujące sytuację na drodze w hybrydowych toyotach prius, teraz okazało się, że dojrzeliśmy do tego, by kontrolę nad ruchem na drogach całkowicie powierzyć maszynom. Na szczycie samochodu zamontowano zestaw czujników i kamer. Komputer analizuje płynące z nich sygnały, odczytuje znaki drogowe, wykrywa pieszych i inne auta uczestniczące w ruchu. We wnętrzu dwuosobowego samochodu znalazło się też trochę miejsca na bagaż podręczny.
Program pilotażowy potrwa jeszcze kilka lat. W styczniu 2015 roku w stanie Kalifornia ma wejść w życie nowe prawo o ruchu drogowym dokładniej regulujące używanie samochodów, które same się prowadzą.
Sobiesław Kwaśnicki