Wprawdzie zima wciąż wydaje się pysznić całą swą krasą, to jednak widać pierwsze oznaki nadchodzącej zmiany.
Przede wszystkim znacząco wydłużył się dzień i nawet gdy są mrozy, to operujące ostro słońce potrafi nadtopić to i owo.
Wraz z wiosną nadchodzi czas zdziczenia drogowego. Gdy hormony zagrają, gdy trawka się zieleni i ptaszki zaczynają rzępolić, to człowiekowi chce się żyć, a przez to – paradoksalnie – szybciej i ostrzej jeździć. Paradoksalnie, bo tego rodzaju jazda szybko może nas doprowadzić do grobu. Co poradzić, takie są siły natury. Stąd na wiosnę po raz kolejny powtarzam, niczym Wujek Dobra Rada – obywatelu, wyluzuj się! Jeśli obok Ciebie ktoś ciśnie gaz i obroty – daj mu jechać, daj mu "wygrać", usuń się, zwolnij lub przyspiesz, żeby zachować większy dystans.
Gdy po okresie zimowego kurczowego trzymania kierownicy zaczynamy bardziej dynamicznie prowadzić się na drodze, wracają stare problemy – co zrobić z ludźmi, którzy blokują lewy pas na autostradzie, jak się zachować wobec trąbiących i migających nam światłami za zbytnie ociąganie się na drodze?
Road rage to głównie sprawa wiosny.
Cóż, dobrych obyczajów pewnie różnych debili drogowych nie nauczymy, więc warto sobie dać na wstrzymanie, nie denerwować się...
Jedzie taki 100 km/h lewym pasem po 401 – spokojnie, odpuśćmy mu, nie siadajmy na zderzak, nie ubędzie nas. Zawsze sobie tłumaczę, że każdy ma swój zły dzień, więc nie ma co wymagać, by po drogach śmigali rajdowcy wyostrzeni mentalnie jak Sebastien Ogier, większość jeździ poniżej przeciętnej. Wielu tylko w niedziele.
Ale też, gdy trafi się nam w pobliżu ktoś wypakowany testosteronem, spokojnie puśćmy gościa do przodu.
Pisałem już wielokrotnie, że ubolewam nad tutejszą kulturą jazdy i nadal będę nawracał na niemiecką. Naprawdę, w kraju takim jak Kanada powinno się podnieść maksymalną prędkość na niektórych odcinkach autostrad do 130 km/h, jak w Unii Europejskiej, tak by ludzie mogli spokojnie jechać te 140 – 150 km na godzinę. Współczesne samochody są na tyle sprawne i bezpieczne, by tego rodzaju jazdę znosić bez wysiłku. Przy tym podczas egzaminów na prawo jazdy trzeba pakować do głów fundamentalną prawdę, że lewy pas jest do wyprzedzania i niezależnie od tego czy jedziemy z obowiązującą prędkością maksymalną czy powyżej niej, po dokonaniu manewru wyprzedzenia zjeżdżamy na pas prawy.
Tak jest w Niemczech i to zdaje egzamin, ratuje ludziom życie.
Zwiększenie prędkości przelotowej po autostradach poważnie poprawiłoby dystrybucję dochodów w kraju, ponieważ mieszkańcy aglomeracji mogliby na cottage czy do lasu jeździć dalej w tym samym czasie. Sudbury nagle byłoby bliżej Toronto, Ste Sault-Marie z 8 godzin jazdy byłoby oddalone jedynie o 6 itd. itp.
Ciekawie sytuacja rozwija się w Kolumbii Brytyjskiej, gdzie tamtejszy minister komunikacji Todd Stone zapowiedział zwiększenie uprawnień policji w karaniu blokujących lewy pas. Minister jest rozsądny, bo wcześniej już na niektórych odcinkach dróg prowincji zwiększył prędkość maksymalną do 120 km/h.
Niestety, w Ontario rządzą nami jacyś smutni ideolodzy liberalizmu infantylnego, którym tego rodzaju fanaberie przez myśl nie przejdą. Oni tutaj woleliby nas wszystkich przesadzić na rowery – najlepiej dziecięce z bocznymi kółkami.
Tymczasem w Kolumbii Brytyjskiej rząd przeprowadzi kampanię informacyjną, że jazda lewym pasem jest dopuszczalna jedynie podczas manewru wyprzedzania, i jeśli ktoś jedzie lewym pasem ot tak, po prostu, to musi się liczyć z mandatem.
•••
Milowymi krokami nadciągają ferie marcowe w ontaryjskich szkołach i pewnie wielu z nas zdecyduje się po raz kolejny na pokonanie trasy ponad 2 tys. km na Florydę, lub też uzna, że dzieci są wystarczająco dorosłe, by je na taką eskapadę wypuścić.
Przed czym przestrzegać, co radzić?
No właśnie, przede wszystkim zdrowy rozsądek i luz – nie przesadzać z jazdą non stop, odpoczywać, nie spieszyć się.
W Stanach jeździmy tylko o 5 do 8 mil ponad przepis, wiele policji traktuje migrujących Kanadyjczyków jak swoistą dojną krowę i pobiera od nas myto w postaci mandatów za przekroczenie przy takich prędkościach, przy których "swoich" jeszcze nie zatrzymują.
Jeśli jedziemy całą rodziną, warto wykorzystać czas do zobaczenia czegoś ciekawego po drodze i przespanie się; jeśli jedziemy z kolegami i koleżankami, warto zrobić sobie grafik i wymieniać się co trzy godziny – zatrzymując dla rozprostowania kości i do toalety.
No i nie zapominajmy o mapach, nasze dzieci zaczynają całkowicie polegać na telefonach komórkowych i sądzą, że jak mają mapy w smartfonie, to wystarczy, potem jednak okazuje się, że data roaming jest cholernie drogi, a potrzebnych map nie załadowaliśmy w domu i nagle nie wiadomo, gdzie jechać, gdy akurat jakiś objazd wyprowadził nas w pole.
Owszem, smartfony czy GPS-y są bardzo przydatne i jak ktoś może tanio używać ich w USA, to fajnie skorzystać z Google Map, aby sprawdzić natężenie ruchu. Ułatwia to podjęcie decyzji o ewentualnej zmianie marszruty, ominięciu jakiejś aglomeracji etc. Słowem, podczas jazdy trzeba trochę myśleć i nie zachowywać się stadnie.
A dla urozmaicenia drogi...
Moja zasada – w podróży rozmawiamy, żadnego skakania kciukiem po ekranach tabletów, rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa, opowiadamy sobie ostatnie zdarzenia po kolei, mogą być nawet zmyślone. A jak nie ma o czym gadać...
No to trzeba się wspólnie na głos pomodlić! Wszystkim dobrze to zrobi, odświeży umysł, poprawi humor, no a przede wszystkim zapewni opiekę św. Krzysztofa, a może nawet samej Matki Boskiej nad drobinką naszego samochodu.
Szczerze polecam!
Wasz Sobiesław