farolwebad1

A+ A A-
piątek, 10 sierpień 2018 14:49

Jesteśmy europejskimi średniakami

Napisane przez

ostojan Historia jest dobrą nauczycielką. Niestety zbyt wielu samouwielbiających się polityków jest jej kiepskimi uczniami.    Roman Dmowski 

 

W Polsce nie brakuje licznych okazji do obchodzenia ważnych historycznych rocznic, które lubimy celebrować. Okazji zabraknąć nie może, to po pierwsze, leżymy w środku Europy, a tam bywało gorąco, a po drugie, nie jesteśmy dostatecznie wielcy i mocni, aby skutecznie odstraszać naszych – pożal się Boże sąsiadów – od agresywnych wobec nas zachowań. Jednocześnie jesteśmy wystarczająco silni, aby stawiać zdecydowany opór agresorom. Mniejsze kraje w wypadku agresji po prostu się poddaj’. A takich wstydliwych rocznic nie obchodzą nieboracy, bo i po co? Obchodzą wyzwolenia. 

***

        Dzisiaj, kiedy to piszę, trwa we wszystkich polskich mediach w kraju i na obczyźnie rozpamiętywanie 74. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. W przyszłym roku będzie okrąglejsza tego rocznica. Czy ten Zryw spowodowany nienawiścią jakże uzasadnioną, do Niemców był potrzebny i politycznie uzasadniony, czy przeciwnie okazał się źle skalkulowaną decyzją, która spowodowała następną, największą niemiecką zbrodnię na narodzie polskim (ku uciesze krwawego Gruzina)? Opinie za, i przeciw mają bardzo mocne uzasadnienia. Sumując dyskutowane powszechnie plusy dodatnie i ujemne, skłaniam się do wniosku, że zasadniczo wobec ówczesnego rozpoznania już aktualnej sytuacji politycznej, był to błąd. Podobno nie można go było powstrzymać bo młodzież – Kolumbowie rocznik 20. – chcieli się rzucić, jak kamienie na szaniec! To nieprawda. Młodzież AK była zdyscyplinowana, jak wojsko i wbrew rozkazom do walki z okupantem, na skalę powstania, by nie ruszyła. A zarówno polski rząd londyński, jak i dowództwo Armii Krajowej już wiedziały, że Polska po wojnie pozostanie w sferze wpływów rosyjskich. 

        Nie my, średniacy, mogliśmy o tym decydować. Tak postanowiła wielka (choć na pewno nie święta) trójca: paralityk Roosevelt, zbrodniarz Stalin i cyniczny wiarołomny Churchill. Ten ostatni członek areopagu był trochę na przyczepkę, bo Anglia, dumny kiedyś Albion, na własną prośbę mocarstwem już być przestała. Nieuczciwa polityka czasem jednak nie popłaca. Zaczęło się to od zdrady Polski w 1939. roku, a właściwie jeszcze poprzednio, także Czechosłowacji, Anglii sekundowała Francja Chamberlain, który znał się lepiej na bilansowaniu budżetu (był poprzednio ministrem finansów) niż na wielkiej polityce, wybrał drogę ugłaskiwania Hitlera, ustępstw, co tylko szalonego maniaka Adolfa jeszcze rozzuchwaliło. A przecież była lepsza, uczciwa politycznie droga do rozwiązania i ukrócenia coraz to nowych „ostatecznych już” żądań Niemców. Ogłoszonych w Main Kampf, której nikt nie czytał niestety. 

        Oto stoimy twardo na straży porządku w Europie i nienaruszalności granic uzgodnionych w Wersalu! Jeżeli Trzecia Rzesza się tym postanowieniom nie podporządkuje, to miłujące pokój narody: Anglia, Francja, Czechosłowacja i oczywiście Polska, wkroczą zbrojnie ze wszystkich 4 stron świata do Niemiec i obalą reżim nazistowski. 

        Piłsudski już poprzednio chciał tego dokonać wspólnie z Francją, ale żabojady kalkulując błędnie, że ewentualna wojna będzie, jak poprzednia, wojną w okopach, budowały „nie do przebycia” linię Maginota, która notabene w roku 1940 przydała im się, jak przysłowiowe kadzidło zmarłemu. Swoją drogą linia urywała się na granicy z Belgią wobec jej głośnych protestów. Tamtędy też przez Ardeny przeszli spacerkiem, a ściślej przejechali czołgami w swoim blitzkriegu Niemcy, gdyż Belgia wcale się nie broniła. W poprzedniej wojnie zachowała się lepiej. Trzeba jednak to przyznać Churchillowi znacznie mądrzejszemu od Roosevelta, że później proponował w 1944 roku inwazję na niemiecką Europę poprzez Bałkany, a nie skok na Normandię. Przeciwny z wiadomych względów był Stalin. A ponieważ ogrywał Amerykanów jak chciał, stanęło na Normandii. Na nasze polskie nieszczęście.

        Czy historia się teraz „figlarnie” na linii Putin – Obama – Trump, czasem nie powtarza? Nim jeszcze zejdę z Roosevelta, pozwolę sobie przypomnieć, że cały czas nalegał on na Stalina, aby zerwał pakt o nieagresji z Japonią i na nią uderzył, no i wykrakał ten uwielbiany przez Amerykanów liberał; Japonia i tak się poddała, ale po zrzuceniu na nią bomb atomowych, a co Rosja się w Azji nachapała, to trzyma do dzisiaj.

        Dlaczego więc dziś mamy UE dwóch prędkości? Bo przez pół wieku ćwiczyliśmy na wschodniej flance gospodarkę socjalistyczną. Gdyby tak w czasie wojny Ameryką rządził, na przykład, Reagan, albo choćby inny republikanin zamiast liberalno-lewackich demokratów niekończące się teraz (nie)konsekwencje powojenne byłyby do uniknięcia. FDR był politycznie naiwny, sukcesy miał tylko wewnątrz kraju w czasie kryzysu. 

***

        Wracając do kwestii Powstania, trudno jest coś jeszcze za, i przeciw, dodać, ale może można poruszyć tu też aspekt naszego właśnie średniactwa. 

        Powstanie pokazało, że wbrew wszelkim prognozom i układowi potężniejszych od nas obiektywnie sił, Polacy wykazują „szaloną” determinację w swojej obronie. W czasie ciemnej komunistycznej nocy panującej nad Europą środkowo-wschodnią, PRL dlatego nawet pod rządami moskiewskich wasali cieszyła się największą swobodą polityczną i na więcej mogła sobie pozwolić niż inne, mniejsze „demoludy”. Już w 1956. roku poderwali się poznaniacy (o czym obecnie pod PO prezydentem Poznania Jachowskim jest zbyt cicho). Po nich Październik (wydalenie  rosyjskich doradców, rozwiązanie kołchozów), Wybrzeże 1970, Radom 1976, no i „Solidarność”. A i Żołnierze Wyklęci zostali spacyfikowani dopiero na przełomie lat 50. i 60. (także przez biologię). Myślę że to jest zasługą Powstania Warszawskiego, (choć na tygrysy mieli Visy) broniącego się przez 2 miesiące. Czy tych bardzo złych wizerunkowo dla Moskwy polskich buntów nie można było szybko stłumić przy użyciu krasnoarmiejców, którzy stacjonowali w Polsce i dookoła niej? Widocznie Rosja bała się widma jakiegoś ogólnopolskiego powstania. Nie wahali się jakoś „wojny” z bitnymi (ale małymi) Madziarami na Węgrzech, ani w 1968 roku w Czechosłowacji. Mogli też sobie pogrywać z Bałtami, ale nie z nami, średniakami i „buntowszczykami”! 

        Z tym nasi ewentualni wrogowie powinni się zawsze liczyć, bo mogą się boleśnie przeliczyć. 

***

        Są głosy, że Stalinowi zależało, żeby Powstanie wybuchło. Kalkulował sprytny Gruzin, że Niemcy „wyczyszczą” sporą liczbę polskich świadomych patriotów, co ułatwi mu późniejszą wasalizację Polski. Rosyjskie radio przecież do wybuchu Powstania zachęcało. Rozpędzona Armia Czerwona pchała w 1944 r. przed sobą wystraszony i otoczony Wehrmacht, którego obrona się załamywała. Marszałek Rokossowski, Polak, choć komunista przedstawił Stalinowi plan, zgodnie z którym przekroczy Wisłę po czym otoczy i zdobędzie Warszawę w ciągu paru dni. Plan był realny, ale czerwony walec się zatrzymał. Niemcy złapali oddech. Zyskali czas na budowę umocnień i konsolidację armii. I tu jest pytanie - czy Gruzin nie przechytrzył? 

        Powstanie, więc może jednak, to nie było tylko tragedia Warszawy? Jak daleko, i jak szybko potoczyłby się front w stronę Berlina? I jak daleko poza Berlin? Do Renu? W 1945 roku Amerykanie, rzutem na taśmę, ledwo uchronili Danię przed wyzwoleniem jej przez Armię Czerwoną. O Austrię Ruscy tylko lekko zahaczyli. Czy całe Niemcy stałyby się NRD? Merkel nie musiałaby się przenosić, byłaby wcześniej kanclerzem! 

***

        Koncentrowanie się na walce z okupantem w Generalnym Gubernatorstwie miało przede wszystkim za zadanie pokazać, że Polacy są w gronie Aliantów, że nie złożyli nigdy broni. Jednak dla przebiegu zmagań na froncie wschodnim, ta słuszna i bohaterska walka, nie miała strategicznego znaczenia. 

        Dziwi tu jednak indolencja Armii Krajowej w odniesieniu do tego, co równocześnie działo się z Polakami na Kresach. Byli oni tam praktycznie bezbronni. Akcja, taka jak „Burza”, powinna być skierowana przeciw bandziorom z UPA. Wobec nich AK była silną formacją. Wielu rzeziom mogła zapobiec zastraszając swoją działalnością Ukraińców. A UPA mocno przetrzebić. Shame! 

***

        Podobnie jak teraz, przez tyle długich lat zawsze był dwugłos w sprawie Powstania Warszawskiego. Generalnie Rząd Londyński był przeciw, a AK za powstaniem. Jak zaznaczyłem, było ono na rękę Stalinowi. Są pogłoski, że w dowództwie Armii Krajowej Rosjanie mieli swoje wtyczki. Nie chce się wierzyć, ale z dokumentów, które w innych sprawach się ujawnia, okazuje się że swoich ludzi mieli „wszędzie”! Doradca Roosevelta współpracował z NKWD! Włos się jeży na całym ciele! Generał Okulicki „Niedźwiadek” siedział w rosyjskich łagrach, a oni tam umieli różne rzeczy perswadować. Generał Monte- Chruściel wydał rozkaz do walki nie przygotowując poprzednio, na przykład, zajęcia mostów i Pragi, bo to byłoby bezpośredni kontakt z armią  Rokossowskiego. Niemcy, choć zaskoczeni, przede wszystkim odepchnęli Powstańców od Wisły. Wędrówki kanałami ze Starego Miasta do Śródmieścia czy odwrotnie były „malownicze” i dały materiał Wajdzie do nakręcenia udanego filmu, ale czy w czymś pomogły? Może kiedyś w Rosji pojawi się nowy Jelcyn i tajne akta z czasów wojny wreszcie ujawni. Zimny czekista Putin tego nie zrobi. Na razie możemy tylko domniemywać. 

Toronto 1 sierpnia 2018

Ostojan

P.S. Po „wyzwoleniu” w roku 1945, dowództwo AK, którego (o ironio!) nie uratowali aresztując Niemcy, zostało zaproszone do Moskwy na polityczne rozmowy i uzgodnienia. Tam uciszono generała Okulickiego „Niedźwiadka”. Generała Chruściela - Montera przechowali w oflagu Niemcy. W ruskich archiwach dokumenty nie są niszczone, tak jak u nas, za czasów rządów Mazowieckiego i Wałęsy. Pozostawieni na stanowiskach zweryfikowani ubecy i wojskowi – ludzie „człowieka honoru”, Kiszczaka mieli sporo czasu na porządkowanie brudnych spraw. Czy dlatego Macierewicz, który lustrację chciał popchnąć do przodu jest tak znienawidzony i krytykowany? Warto obserwować przez kogo.

piątek, 10 sierpień 2018 14:45

Woragotropizm

Napisane przez

ligeza        Jest czczą uzurpacją żądać od Kościoła, by usunął się z przestrzeni publicznej, którą od dwóch tysiącleci tworzy. Uzurpacją i złą wolą, powtarzam, cała reszta zaś to konsekwencje na drodze w czeluść. 

Jest czczą uzurpacją żądać od Kościoła, by usunął się z przestrzeni publicznej, którą od dwóch tysiącleci tworzy. Uzurpacją i złą wolą, powtarzam, cała reszta zaś to konsekwencje na drodze w czeluść. 

        Inna rzecz, dlaczego ludzie tworzący Kościół ulegają tej presji i oddają pole bez sprzeciwu, w każdym razie na poziomie instytucjonalnym. “Bo instytucje psują!” – mógłby ktoś zaprotestować, ale takiemu odpowiem krótko: żadna instytucja sama z siebie nie psuje i nie szkodzi. Szkodzą i psują ludzie, sprzeniewierzający się doktrynie, a tym samym stawiający się poza instytucją. Ale dziś to uwaga na marginesie. 

        Dlaczego zatem ludzie tworzący Kościół ulegają presji i oddają pole bez sprzeciwu, powtórzmy wątpliwość, skoro zauważyć nietrudno: w najdrobniejszą część przestrzeni publicznej, z której Kościół wycofuje się dobrowolnie, lub z której Chrystusa wypycha się siłą, wpierw wdziera się próżnia, potem kawałek po kawałku cały obszar przejmują ludzie złej woli, zaś finał wieńczący dzieło wygląda tak, że nawet jeśli nie mamy na imię Małgorzata i nigdy nie czytaliśmy Bułhakowa, chcąc nie chcąc, i tak przyjąć musimy zaproszenie na bal u Szatana. Żeby nie wspominać o obowiązkowej konsumpcji jesiotra trzeciej świeżości. Czy tam którejś tam. 

        Odpowiedzmy: ludzie składający się na Kościół ulegają presji i oddają pole w sumie bez sprzeciwu, albowiem Kościół jest strukturą hierarchiczną, tak więc pozbawiony oparcia w hierarchii, stacza się równie prędko co świat, który usiłuje go zdominować. W każdym razie próbuje od czasów Rewolucji Francuskiej. W takich okolicznościach władzę nad ludźmi przejmuje woragotropizm. 

        Już wyjaśniam. Otóż co to jest fototropizm, pamiętamy ze szkoły podstawowej. To umiejętność czerpania ze słońca pełnymi garściami, jakże charakterystyczna dla roślin. Oraz – tak się wydaje – dla kobiet. Owa umiejętność w pierwszym przypadku skutkuje odpowiednim ustawieniem listowia, czasami otwarciem kwiatu, właśnie w stronę słońca, zaś w przypadku drugim, irytującą – przy czym irytacja to wyłącznie moja perspektywa, co zastrzegam stanowczo – irytująca potrzebą długotrwałego przypiekania własnej skóry przy pomocy rozpalonego nadmorskiego powietrza. To jest potrzeby polegiwania na piasku rozpalonym do białości. Czy tam na rozpalonych kamieniach, zamiast na piasku. Czy na taborecie (zydlu, materacu, leżaku, fotelu, itepede). 

        Żeby nie przeciągać i wybywszy się irytacji: roślina czy kobieta, fototropizm jest wrodzoną, niekontrolowaną umiejętnością ustawiania własnej twarzy w kierunku słońca. Natomiast “vorago” to w języku łacińskim czeluść, otchłań, przepaść, wir. Stąd tytułowy woragotropizm. Czyli pociąg do czeluści. Witaj, multi-kulti, w każdej wersji – dajmy na to w wersji francuskiej. 

        Od początku XXI wieku, Francja, ledwie przed ćwierćwieczem nazywana “najstarszą córą Kościoła”, pozwoliła zrównać z ziemią kilkadziesiąt chrześcijańskich obiektów sakralnych (niektórzy mówią: kilkaset). Zarazem wydała zgody na budowę ponad tysiąca meczetów. Jak to ktoś ujął: “Francja ma dziś problem z jednym krzyżem lecz z setkami nowych półksiężyców problemu nie widzi. Oślepła”. Chodziło o zwieńczenie papieskiego pomnika w miejscowości Ploërmel, położonej w Bretanii, już przeniesionego na teren prywatny. W Bretanii, proszę sobie imaginować, gdzie ledwie dwieście lat wcześniej schronienie znajdowali wykrwawiający się Wandejczycy. 

        Ale pójdźmy dalej i wyżej. Dajmy na to, schodami. Schody prowadzą do nieba, co powszechnie wiadomo od roku 1971 z twórczości artystycznej brytyjskiego zespołu rockowego “Led Zeppelin”, zaś od roku 2018 z kształtu pomnika Ofiar Katastrofy Smoleńskiej na warszawskim Placu Piłsudskiego. Tymczasem w stronę piekła ludzkość uparła się zmierzać wieloma rozmaitymi drogami, w tym celu tu i ówdzie budując nawet autostrady. Pewnie żeby było szybciej do celu. Wiadomo, człowiek odpowiednio nowoczesny i należycie postępowy, śpieszyć się powinien. Dokąd? Dokądkolwiek. Byle dalej od rozumu i tak zwanego zdrowego rozsądku. Więc. 

        Więc, przed nami niniejszym przykry widok na jedną z tego rodzaju autostrad, ustrojoną prześlicznie w wielokulturowość, a wznoszoną od paru lat wedle projektu autorstwa dwóch kobiet narodowości niemieckiej. Kobieta pierwsza: “To, że azylanci popełniają przestępstwa, że w pewnych przypadkach rabują, to jest wina tylko i wyłącznie Niemców. Nasza chęć pomocy pozostawia wiele do życzenia”. Kobieta druga: “W kraju sprawcy, zgwałcone kobiety są skazywane na śmierć. Dlatego ten mężczyzna musiał ją zabić po zgwałceniu. My natomiast musimy nauczyć się wyrozumiałości dla tych różnic kulturowych”. 

        Woragotropizm, nie chce być inaczej. Aż trudno uwierzyć w intencje tak koślawe. I jasna rzecz, że słowa obu pań mógłbym skomentować w miarę trafnie. Tak sądzę. Czego jednakowoż nie uczynię, ponieważ komentarza tej treści nigdy nie ośmieliłbym się wyartykułować publicznie. 

        Proszę go sobie wyobrazić. 

Krzysztof Ligęza 

Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

piątek, 10 sierpień 2018 14:45

Sahara

Napisane przez

pruszynskiSahara

Naprawdę dziesiątki tysięcy rodaków zebrało się o 20:00 na pl. Marszałka Piłsudskiego oraz w jego otoczeniu, gdzie wspólnie ze wszystkimi śpiewał nawet prezydent Duda.

Takiego lata nie było dawno w RP. W cieniu po 34 stopnie, a w słońcu wiele więcej, niektóre drzewa zrzucają liście, a na innych liście nawet żółcieją jak jesienią.

        W takich upałach obchodziliśmy rocznicę powstania warszawskiego i różne były wypowiedzi. Jedna za, inne przeciw. W powstaniu Niemcy stracili coś 1700 żołnierzy różnych stopni i pewnie dwa razy tyle było rannych, choć w powstaniu żydowskim stracili coś 70 i aż dwa razy tyle rannych.

        Straty powstańców były coś 17 000  i ginęli głównie młodzi inteligenci.

        Czy powstanie mogło się nie odbyć, jeśli do niego „paliła” się cała akowska młodzież? Nie, groziło wybuchem bez komendy i prof.  Kieżuń opisuje spotkania, gdzie jego głos przeważył, by 26 nie rozpoczynać samodzielnie walki.

        Któryś z historyków powstania twierdził, że trzeba było właśnie uderzyć 26, gdy Niemcy byli w popłochu, a przez Warszawę szły kolumny uciekinierów, w tym zdemoralizowanych Niemców, których można były rozbroić, ale już 1 sierpnia Niemcy opanowali panikę.

        Sowieci nawoływali do powstania przez Radio Kościuszki, a jak wybuchło to przestali nawoływać i nie pomagali.

        Jest powiedzenie, że powstanie było wymierzone militarnie przeciw Niemcom, ale politycznie przeciw Sowietom, a Stalin nawet przysłał na Pragę marszałka Żukowa, by marszałek Rokossowski nie uderzył dwoma zagonami, jak planował 8 sierpnia.

        Im wcześniej by poddano powstanie, tym byłoby lepiej i znacznie mniej strat, a gdy już zanosiło się na jego poddanie, koło 15 września zaczęli Sowieci symbolicznie pomagać.

        Uroczystości ku czci powstania rozpoczęły się już 31 lipca, był apel poległych pod pomnikiem powstańców, na placu Krasiński, a potem msza polowa. Dalej 1 sierpnia największe uroczystości były na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach z udziałem prezydenta, niewielu już powstańców, wielu ważnych, wojska, tysięcy rodaków oraz harcerzy, a o 17:00 zawyły syreny i ruch na ulicach zatrzymał się na minutę.

        Naprawdę dziesiątki tysięcy rodaków zebrało się o 20:00 na pl. Marszałka Piłsudskiego oraz w jego otoczeniu, gdzie wspólnie ze wszystkimi śpiewał nawet prezydent Duda.

        Śpiewano znane piosenki z tamtych lat, ale nie zaśpiewano ówcześnie śpiewanego przez powstańców popularnego tanga śpiewanego przed i po wojnie przez Foga i Chór Czejanda

        Nasza jest noc i oprócz niej nie mama nic

        prócz tej nocy ciemnej i nic nam więcej nie trzeba

        Bo wtedy noc należała niepodzielnie do powstańców i sprawdziłem nawet, że tę melodię można odnaleźć w internecie.

        Pierwszego sierpnia narodowcy zorganizowali marsz, który od centrum miał Al. Jerozolimskiemi przejść do Nowego Światu i potem dojść do Placu Zamkowego.

        Na rondzie de Gaulla policja zatrzymała pochód bo w pochodzie, był ktoś z koszulką z zakazanymi symbolami, czyli konkretnie z sierpem i młotem.

        Następne dni były równie gorące ale z przerwami były deszcze. Teraz trochę chłodniej, ale wciąż gorąco jak rzadko.

        I jeszcze jedna sprawa znane jest powszechne zdjęcie z powstania, gdzie młody ranny podchorąży bierze ślub z sanitariuszką. Okazuje się, że para ta jeszcze żyje i rocznice powstania obchodziła z liczną rodziną.


Moja walka o prawdę

        To tytuł ostatnio wydanej prawie 450-stronicowej książki ex księdza Jacka Międlara, który teraz prowadzi doskonały portal - wprawo.pl

        Trzeba na początek powiedzieć, że jest napisana wzorową polszczyzną i świadczy o znacznej wiedzy autora. Bardzo smutno się ją naprawdę czyta, bo wielu purpuratów wygląda w niej na patentowanych tchórzy, dla których „wyrocznią” jest antykatolicka i polakożercza „Gazeta Koszerna”. 

        Co gorzej niektórzy biskupi byli TW i mimo tego doszli do najwyższych pozycji w naszym Kościele, jak abp Muszyński.

        Dostaje się tam oczywiście lewakom, bo to oni popularyzują homoseksualizm  i inne zboczenia.

        Jedyną wadą książki jest to, że ma kilka niepotrzebnych rozdziałów, jak np o Unii Europejskiej, sierżancie Johny, Jedwabnym, arcybiskupie Szeptyckim, co czyni książkę grubszą i droższą.

        Ciekawy jestem czy ten „prysznic” prawdy podziała otrzeźwiająco na Kościół katolicki w Polsce? Daj Boże by tak było. Amen

ks prof. Chrostowski

        Oskarżenia o antysemityzm służą Żydom do pacyfikacji dyskusji o związkach Żydów z komunizmem, żydowskim pochodzeniu Marksa, przyczynach popierania przez Żydów komunizmu, i tego, że nawet dziś Żydzi uważają, iż zagrożeniem dla nich jest katolicyzm, a nie komunizm.

        W ogóle antysemita to nie człowiek, który nie lubi Żydów a człowiek, którego Żydzi nie lubią.


Co istotne

        Ponowne rozpoczęcie ekshumacji w Jedwabnym zależy od ministra Ziobry. Jak jego do tego zmusić? Czy wspólne ogólnokrajowe modlitwy do św Tadeusza Judy patrona spraw beznadziejnych?


Niesamowite

        W kobiecym tygodniku popularnym przeczytałem opowieść jak pewna rodaczka na Helu znalazła ciekawą i unikalną obrączkę, a przez internet odnalazła właścicielkę, która ją zgubiła.

        Podobny wypadek mieliśmy w rodzinie. Ojciec nad morzem na półwyspie Cape Code w USA zgubił w morzu rodowy sygnet i wiele godzin szukał go w piasku bez rezultatu.

        Trzy tygodnie potem po wielu przypływach i odpływach morza wraz z bratem odnaleźliśmy go na tej samej plaży.


Miara degręgolady kraju

        Po Polsce szwenda się niejaki Johny Daniels, sierżant armii Izraela, którego wszędzie z honorami przyjmują, a nawet u ojca Rydzyka zawitał na „rozmowach niedokończonych”. Żydzi śląc takiego „dyplomatę” wyraźnie dają znać Polakom, w jakim oni mają nas poważaniu. Ten sołdat z „miłego” kraju miał np. czelność twierdzić, że nie dopuści do ekshumacji w Jedwabnym nawet jeśliby zebrano z 40 milionów podpisów w tej sprawie.

Na temat tego „dyplomaty” krąży wierszyk:

        Już nam Izrael przysłał sierżanta

        By z polskiej władzy zrobić palanta.

        Ostatnio wytknął też Grzegorzowi Braunowi żydowskie pochodzenie. Twierdzę, że nam przyda się niejeden taki „Żyd”, jak on, czy pułkownik Berek Joselewicz lub jego syn, kapitan Joselewicz, który w powstaniu listopadowym zdobył krzyż Virtuti Militari. 

        Zaś nie trzeba nam takich Żydów, jak Berman, Światło, Różański czy Śpiewak komenderujący obecnie Żydowskim Instytutem Historycznym w Warszawie czy jego syn chcący zawładnąć Warszawą.


Mała różnica

        Zwolennicy socjalizmu to ci, co w nim nie żyli, a przeciwnicy co go na własnej skórze… poczuli.


Kawał żydowski

        Pewien piekarz bardzo głośno wykrzykuje modlitwę w synagodze. Wierz mi - mówi szeptem do ucha jego sąsiad - jeśli będziesz robił mniejszy wrzask, a większe bochenki chleba to pewnie szybciej dogadasz się z Bogiem.

        Umarł stary Moshe Szwarc - idziesz na jego pogrzeb pyta sąsiad. Chyba nie. Dlaczego miałbym iść na jego pogrzeb, a czy on pójdzie na mój?

Aleksander Pruszyński

michalkiewiczNieubłaganie zbliża się termin dorocznego święta naszej niezwyciężonej armii, przypadającego, jak wiadomo, 15 sierpnia, w rocznicę Bitwy Warszawskiej.

        Okrągła, setna rocznica tej bitwy, która zatrzymała bolszewicki pochód na Europę, przypada za dwa lata, więc jest jeszcze dość czasu, by przygotować stosowną kampanię, zwłaszcza za granicą, gdzie o tym wydarzeniu mało kto słyszał. Podobnie jest z Powstaniem Warszawskim, które dość powszechnie utożsamiane jest z powstaniem w warszawskim getcie – o którym z kolei słyszał na świecie każdy, a jeśli jeszcze nie słyszał, to z pewnością usłyszy – bo Żydzi w swojej polityce historycznej są bardzo sprawni.

        O ile jednak od powstania w warszawskim getcie właściwie nic nie zależało, podobnie – jakkolwiek przykro to powiedzieć – jak od Powstania Warszawskiego, to już Bitwa Warszawska z 1920 roku wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim była ona elementem samodzielnego polskiego zwycięstwa, pierwszego od Wiktorii Wiedeńskiej z roku 1683, a po drugie – podobnie jak tamto zwycięstwo pod wodzą Jana III Sobieskiego – uratowała Europę przez zalewem bolszewickim, podobnie jak Wiktoria Wiedeńska – przed zalewem bisurmańskim. 

        Można powiedzieć, że powtórzyła się sytuacja, kiedy to „lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju, wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju”. I dlatego warto dzisiaj o tym światu przypomnieć, podobnie jak przypomnieć Polakom, którym wspomnienie orężnego zwycięstwa przyda się niewątpliwie, jako odskocznia od rozpamiętywań martyrologicznych.  

        Również dlatego warto o tym świat zawiadomić, że zwycięstwo w wojnie bolszewickiej w roku 1920 było nie tylko samodzielnie polskie, ale nawet nastąpiło mimo działań różnych „sąsiadów”, czyli państw ówcześnie Polsce nieprzyjaznych. Nie mówię o Rosji, z którą Polska wojowała, tylko o Czechosłowacji i Niemczech, które odmówiły przepuszczenia transportów francuskiej broni i amunicji do Polski, a także – o brytyjskich dokerach, którzy za namową bolszewików, odmówili ładowania statków z materiałami wojennymi dla Polski. W tej trudnej sytuacji pomocy udzieliły Węgry, udostępniając na potrzeby Polski fabryki amunicji na wyspie Csepel w Budapeszcie. Okrężną drogą przez Zakarpacie transporty te dotarły na stację kolejową w Skierniewicach niemal w ostatniej chwili i amunicja prosto z wagonów mogła być dostarczona na linię walki. Bez tego zwycięstwo pod Warszawą, podobnie jak i późniejsza Operacja Niemeńska (20-28 września 1920 r.) która doprowadziła do ostatecznego rozgromienia wojsk bolszewickich, nie byłyby możliwe.

   Tymczasem przez Polskę przetacza się polityczna wojna, dzięki której Niemcy mają nadzieję odzyskać wpływy polityczne w naszym nieszczęśliwym kraju, zwłaszcza, gdyby doszło do kolejnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. 

        Główne  zadanie wyznaczono niezawisłym sądom z Sądem Najwyższym na czele. Właśnie tamtejsi przebierańcy rozpoczęli operację kierowania do przebierańców zasiadających w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości w Luksemburgu tak zwanych „pytań prejudycjalnych”, które mają na celu stworzenie pretekstu do „zawieszenia” ustaw reformujących sądownictwo oraz dostarczenie Niemcom pozorów legalności dla ewentualnej interwencji w Polsce. Możliwość takiej interwencji wynika z traktatu lizbońskiego, w który wpisana jest tzw. „klauzula solidarności”, przewidująca, że w razie zagrożenia dla demokracji w którymś z państw członkowskich, Unia Europejska, na prośbę zainteresowanego państwa, może udzielić mu „bratniej pomocy”. 

        Z taką prośbą powinien zwrócić się zainteresowany rząd, ale w przypadku Polski diagnoza Komisji Europejskiej i ETS w Luksemburgu jest taka, że zagrożenie dla demokracji płynie właśnie od rządu. W takiej sytuacji w imieniu państwa z prośbą o pomoc  mógłby zwrócić się Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, będący najwyższym przedstawicielem jednej z władz państwowych, tj. - władzy sądowniczej.

        Warto przypomnieć, że nawet Adolf Hitler stwarzał pozory legalności dla uderzenia na Polskę 1 września 1939 roku, zlecając tzw. „prowokację gliwicką”, więc cóż dopiero współcześni „dobrzy Niemcy”, znani na całym świecie z umiłowania demokracji i praworządności? 

        Dopiero na tym tle można lepiej zrozumieć i ocenić przyczyny takiej zaciekłej obrony pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa SN. W tę obronę zaangażowane zostały zastępy Konfidentów Od Dukaczewskiego (KOD), które na razie ubierają wszystkie pomniki w Polsce w koszulki z napisem „konstytucja”. O ile mi jednak wiadomo, pomnika Bohaterów Getta w Warszawie w takie koszulki nie ośmielili się ubrać, najwyraźniej uważając, że w przeciwnym razie „dałaby świekra ruletkę mu!” - to znaczy, że Żydzi na oczach całego świata mogliby ściągnąć panu generałowi Markowi Dukaczewskiemu kalesony. 

        Ale ta ostrożność ma też swoją mroczną stronę, bo sugeruje, że bojownicy o demokrację, wstrzymując się przed ubraniem pomnika Bohaterów Getta, którzy przecież – podobnie jak powstańcy warszawscy – walczyli o demokrację i praworządność, w koszulki z napisem „konstytucja”, mogą działać z pobudek antysemickich. Słowem – i tak źle i tak niedobrze, co pokazuje, że i niemiecka BND nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego, a cóż dopiero – tubylcze stare kiejkuty?

   Ale to dopiero wstępne harce przed zasadniczą operacją, której początek wyznaczono na początek września – pewnie dlatego, by i tradycji stało się zadość. W jakim kierunku ta operacja się rozwinie – tego jeszcze nie wiemy, chociaż pewne wnioski można wyciągnąć z wypowiedzi pana generała Mirosława Różańskiego, którego z Józefem Różańskim, co to naprawdę nazywał się Józef Goldberg, łączy tylko zbieżność nazwisk. Ale czy aby na pewno? Rzecz w tym, że pan generał Różański, który do 2016 roku był Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych i padł ofiarą kuracji przeczyszczającej, jaką naszej niezwyciężonej armii zaordynował złowrogi minister Antoni Macierewicz, pojawił się na festiwalu „Jurka Owsiaka” w Kostrzyniu, w ramach tzw. „Akademii Sztuk Przepięknych”, gdzie występują rozmaici filuci, a niekiedy i renegaci. Przemawiając do uczestników festiwalu, będących w większości w stanie nirwany, wyraził współczucie naszym sąsiadom, że mają takiego sąsiada, jak Polska i powiedział, że obecny rząd popycha Polskę do wojny, więc jak tak dalej pójdzie, to w Polsce „może być tak, jak na Ukrainie”. Najwyraźniej pan generał Różański wie coś, czego jeszcze opinia publiczna w Polsce nie wie, a w najlepszym razie – w to nie wierzy. Rzecz w tym, że mamy w Polsce ponad 2-milionową diasporę ukraińską. Zdecydowana większość tej diaspory nie ma wobec Polski złych zamiarów, ale 1 procent (czyli ponad 20 tys.), może być zadaniowany wywiadowczo, a nawet dywersyjnie przez niemiecką BND. Na trop takich podejrzeń naprowadzają informacje o dużym przemycie broni z Ukrainy do Polski. W takiej sytuacji zorganizowanie w Polsce „wołynki”, na podobieństwo tej na Ukrainie w 1943 roku, nie byłoby dla BND zadaniem trudnym, gdyby prośba pani Gersdorf nie wystarczyła. Taka zaś „wołynka” byłaby znakomitym pretekstem do wykonania postanowień ustawy nr 1066, podpisanej przez prezydenta Komorowskiego w styczniu 2014 roku i przewidującej udział formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na terenie RP. Wszystko zatem byłoby lege artis i pewnie nawet kule miałyby dozwolony kaliber. W tej sytuacji jest tylko jeden znak zapytania – jak mianowicie zachowałaby się w tej sytuacji nasza niezwyciężona armia? Wypowiedź pana generała Mirosława Różańskiego w ramach Akademii Sztuk Przepięknych budzi obawy, że mogłaby stanąć po stronie „sąsiadów” - podobnie jak uczyniła to 13 grudnia 1981 roku. Mamy zatem o czym rozmyślać, przyglądając się defiladzie naszej niezwyciężonej, która w tym roku dlaczegoś przejdzie nie Alejami Ujazdowskimi, tylko Wisłostradą.

        Stanisław Michalkiewicz

Linkier        Pisząc o pierwszej części filmu Henryka Bartula „Kanadyjskie Kaszuby”, zamierzałem po jakimś czasie opowiedzieć drugą jego część, i to jak tylko pojawi się część trzecia. Ponieważ w 29 numerze „Gońca” ukazała się interesująca relacja o „Harcerskiej akcji letniej 2018” na Kanadyjskich Kaszubach, a potem w numerze 30-tym dano mój tekst o pierwszej części filmu Kanadyjskie Kaszuby”, wszechmocny Czas podpowiedział, by kuć żelazo póki gorące i zająć się częścią następną, by kiedy ukaże się trzecia część, jej omówieniem ten filmowy tryptyk zakończyć. 

Zanim jednak zajmiemy się częścią drugą, warto chociażby przypomnieć z tegoż artykułu-wywiadu, zdającego sprawę z „Harcerskiej akcji letnie 2018”, że bierze w niej udział około 650 osób, w tym 250 zuchów i harcerzy, nadto na jednym ze zdjęć widzimy spotkanie zuchów w Stanicy „Karpaty”, a na drugim jezioro, gdzie rozbił obóz Szczep „Bałtyk” . Tak więc latem na Kanadyjskich Kaszubach jest gwarno i dzieje się wiele, a okoliczni Kaszubi znowuż mają okazję spotykać się z Polonią, chociaż w ostatnim czasie nie jest jak dawniej, o czym też w tym wywiadzie wspomniano. Ale to już temat na inny czas.     

        Wracając do filmu o Kanadyjskich Kaszubach, najpierw powstała jego pierwsza część, natomiast w roku 2011 Henryk Bartul zrealizował część drugą, mówiąca już nie tyle o kaszubskich emigrantach, co przede wszystkim o Polonii na ontaryjskich Kaszubach i stąd podtytuł „1950-2010 Polonia Powojenna na Kanadyjskich Kaszubach”. Jako że pierwsi byli tam Kaszubi, i to pochodzący głownie z Ziemi Kościerskiej, a potem poczęli odwiedzać Kanadyjskie Kaszuby Polacy, mieszkający w Toronto i innych miejscach Kanady, więc zaistnienie poszczególnych części tego filmowego dzieła okazuje się odpowiednie wobec czasu i sytuacji.

        Pierwszą sekwencję części drugiej inicjuje w zimowym, wiosennym i zarazem letnim pejzażu obraz widocznego z jadącego szosą samochodu gospodarstwa, na którego jednej ze ścian dostrzegamy wzory kaszubskiego haftu, co pozwala wiedzieć, że to Kanadyjskie Kaszuby. Zresztą zaraz potem ukaże się na tym właśnie tle, co ma swoje znaczenie, tytuł filmu. Natomiast gdy pojawią się powiewające na przypominającym krzyż maszcie dwie flagi – kanadyjska i polska, usłyszymy jak to po II wojnie światowej wielu Polaków nie mogących wrócić do Ojczyzny, trafiło do Kanady, gdzie potem ta powojenna emigracja znalazła w prowincji Ontario, w okolicach Barrys Bay i Wilna zasiedlonych w II połowie XIX w. przez Kaszubów, „skrawek rodzinnej ziemi”. Tym słowom towarzyszy oczywiście jeziorny i leśny krajobraz Kanadyjskich Kaszub oraz trzy krzyże, mówiące zarówno o tragedii polskiej emigracji, jak ciężkim losie kaszubskich osadników. 

        Ponieważ podtytuł drugiej części tego filmu zapowiada o powojennej Polonii w tym regionie, określając czas na lata 1950-2010, więc dowiadujemy się, jak to w 1951 roku na Kanadyjskie Kaszuby uczynił najpierw „wypad” Krąg Starszoharcerski „Tatry” z Toronto, a potem w roku 1953 ks. Rafał Grzondziel założył ośrodek franciszkański na zakupionej farmie. I tak zaistniały na Kanadyjskich Kaszubach korzystne warunki dla harcerzy, rozbijających tam każdego lata swoje obozy, a także zwróciła na nie uwagę kanadyjska Polonia. To kolejny rozdział w dziejach tego regionu, kiedy to w okolicy kaszubskich farm pojawili się harcerze i poczęły powstawać letniskowe domy Polaków skazanych na emigrację, co tej przestrzeni okazało się nieobojętne.

        A kiedy po słowach narratora, że film ten jest tego świadectwem, kamera obejmie przepiękny krajobraz tego miejsca, gdzie niczym na naszych Kaszubach tyle jezior i lasów, i skieruje uwagę widza na drogę, bo przecież nasz polski żywot to niemal ciągłe wędrowanie, by potem wejrzeć ku niebu, jakby to jego kres. I wtenczas przyjdzie czas na wspomnienia tych, którzy jako harcerze po raz pierwszy tutaj na Kanadyjskie Kaszuby przybyli. A więc Janina Czuło opowie, jak to dzieckiem przeżyła pierwszy nalot; Zbigniew Podkowiński o tym, jak został wywieziony do Kazachstanu i potem walczył pod Monte Cassino; piloci: Janusz Żurakowski i Kazimierz Szrejer przypomną, jak walczyli z Niemcami w powietrzu. Zaś po przerywniku tych kłębiących się na niebie chmur, poprzedzonych obrazem Matki Boskiej Swarzewskiej, uczestnik bitwy pod Monte Cassino, ks. Rafał Grzondziel, zaśpiewa piosenkę z której na pewno ostaną się w pamięci słowa, jak to „biednemu zawsze wiatr w oczy miecie”. 

        Następnie z racji odzyskania niepodległości 11 listopada 1918 roku, ujrzymy kościół p. w. Św. Jadwigi w Barrys Bay i usłyszymy chóralny śpiew „Gaude Mater Polonia” na którego tle pojawią się informacje o Polsce zniewolonej, wolnej i podczas niemieckiej okupacji męczonej najbardziej. A to wszystko, przeplatane migawkami z jeziorno-leśnego pejzażu Kanadyjskich Kaszub i sfinalizowane zachodem słońca, można określić jako trafne wprowadzenie do Prologu, po którym następuje kilka obszernych sekwencji, czy może lepiej rozdziałów zakończonych Epilogiem. To nieczęsta w filmie kompozycja, gdzie obraz znaczy więcej niż słowo. Ale ponieważ tutaj tak jest, więc trzeba się spodziewać interdyscyplinarnej relacji obrazu ze słowem, co zarazem wskazuje na znaczący poziom tego filmu i jego przemyślany charakter.

        Sprawdza się to już w Prologu, uzupełnionym podtytułem – ”czyli zdrada Aliantów”. Tak bowiem Stanley, autor książki „Sprawa honoru” ocenił Roosevelta i Churchilla, którzy nie docenili naszego wkładu w zwycięskie pokonanie hitlerowskich Niemiec, a przecież stanowiliśmy w tej wojnie czwartą siłę. Efektem tego okazał się niemożliwy powrót do ojczyzny wielu naszych żołnierzy i oficerów, z których tylu trafiło po wojnie do Kanady, a wielu z nich na Kanadyjskie Kaszuby, gdzie ich dzieci i wnuki biorą corocznie udział w „akcji letniej ZHP”, o czym w pierwszym rozdziale tej filmowej opowieści.

        Jeżeli więc harcerze, to ognisko, a przy nim harcerskie piosenki, wędrowanie lasami i nad jeziorami, a potem słuchanie opowieści, jak to było na Kanadyjskich Kaszubach niegdyś. Będzie więc wpierw mówiła o kaszubskich pionierach Anna Żurakowska, a potem ks. Zdzisław Peszkowski opowie, jak ks. Rafał Grzondziel znalazł tu miejsce dla siebie i dla harcerzy. Stąd nie przypadkiem ta harcerska msza św. i przy tymże leśnym ołtarzu ks. Grzondziel ją odprawiający. 

        Natomiast o tym, jak po II wojnie Światowej zaistniało ZHP w Kanadzie, a konkretnie jak powstał Krąg Starszoharcerski „Tatry”, dowiemy się od  hm. Zbigniewa Podkowińskiego, który przypomni inicjatora tego przedsięwzięcia, phm. Kazimierza Szmeltera, a hm. Jerzy Grodecki opowie, ile to wszystko znaczyło i ile trzeba było na to poświęcenia. Wszak działo się to w roku 1950, a już po dwóch latach, 1 września 1952 roku, odbył się w kaszubskim Wilnie Pierwszy Złaz Starszoharcerski w Kanadzie”, i to po odpowiednich przygotowaniach rok wcześniej – właśnie na kaszubskiej farmie. Co prawda nie poznamy jej zdjęcia, ale ikonografia z tamtego czasu okaże się w drugiej części tego filmu podobnie bogata jak w części pierwszej. 

        Z następnej sekwencji dowiemy się o Polskim Instytucie „Kaszuby”, który podobnie jak harcerskie obozy zaistniał też na Kanadyjskich Kaszubach, i to niemal w tym samym czasie. Opowie o tym Anna Żurakowska, kolejny prezes wspomnianego Instytutu. Kiedy zaś będzie mowa o doskonale wydanym przez ten Instytut albumie „Ontaryjskie Kaszuby”, migawka z zebrania pozwoli mi rozpoznać m. in. żywo dyskutującego Tadka Key’a, a zaraz potem od Anny Jakóbiec z kanadyjskiego Muzeum Cywilizacji z Ottawy dowiemy się, że to Jej sprawą była szata graficzna tej książki, opracowanej tak doskonale edytorsko i merytorycznie. Kończy niejako tę kwestię poświęcone Instytutowi Polskiemu „Kaszuby” słowo dr. Deodora Błachuta, który, jak już wspomniała wcześniej Anna Żurakowska, był jego pierwszym prezesem.

        Ponieważ tyle mamy tu o harcerzach, więc kolejna scena filmu zdaje sprawę z odsłonięcia tablicy poświęconej ks. Rafałowi Grzondzielowi, przez którego byliśmy przed bodaj dwudziestu tak serdecznie goszczeni, a  któremu na Kanadyjskich Kaszubach tyle zawdzięczać mogą nie tylko harcerze, ale także tamtejsi Kaszubi. Dlatego to właśnie Kaszubi postarali się o ten ogromny menhir, na którym zaistniała pamiątkowa tablica poświęcona ich księdzu. Oczywiście przy jej odsłonięciu nie mogło zabraknąć harcerzy, którzy latem 2002 roku obchodzili 50-lecie zaistnienia poza granicami swego ojczystego kraju – na Kanadyjskich Kaszubach. 

        Wobec tego z okazji „pierwszego ogniska harcerskiego na Kanadyjskich Kaszubach” nie może obyć się ani bez wejrzenia we współczesne obozowe życie harcerzy, ani bez wspomnień. Tak więc hm. Jerzy Grodecki opowie, jak to odwiedził harcerzy na pierwszym obozie ks. biskup Józef Gawlina, a hm. Bogdan Włodarczyk zaśpiewa zapamiętaną z tamtego czasu piosenkę, z której warto przywołać te wymowne jak na tamten czas komunizmu w Polsce słowa: „Śpiewajmy więc, niech piosnka ta/ Nadzieję braciom w Polsce da”. Natomiast gdy powie, że „Kaszuby, to taka nasza mała Polska”, obudzi się skojarzenie ze słowami Hieronima Derdowskiego: „Nie ma Kaszub bez Polonii, a bez Kaszub Polski”. A potem usłyszymy jeszcze słowo harcerskiej młodzieży – komendanta obozu „Orlęta”, Grzegorza Wołejko z Montrealu, i trzynastoletniego Karola Prusaka, który przybył z Polski do Kanady przed trzema laty.

        I jak to na obozie bywa, harcerze nieraz słuchają przy ognisku opowieści z dawnych lat. Tutaj hm. Zofia Stohandel, pierwsza komendantka chorągwi Harcerskiej w Kanadzie, powie o wojnie i sowieckiej zsyłce w okolice Archangielska; Tadek Kay-Kwieciński przypomni, jak z Gdańska trafił do Lwowa, a potem odbył z sowietami (celowo małą literą, bo na dużą nie zasłużyli) wycieczkę na Syberię; Kazimierz Szrejer opowie o pamiętnym locie do Warszawy, kiedy to na całe szczęście nie zbombardowano siedziby gestapo, bo jak dowiedział się po wojnie, zginęłoby wtedy wielu przetrzymywanych tam rodaków; zaś Jan Kaszuba, więzień Stutthofu, opowie, jak był przesłuchiwany przez Niemców i torturowany.

        To udane wprowadzenie do obrazu „Pomnika Szarych Szeregów na Kanadyjskich Kaszubach”, kiedy to przy piosence o Szarych Szeregach i wielu dokumentalnych zdjęciach z Powstania Warszawskiego wchodzimy stopniami przypominającymi nazwy kolejnych dzielnic Warszawy na tenże pomnik, gdzie ta imitacja włazu do kanału. I wtenczas, podobnie jak poprzednio o wędrówce kanałami podczas powstańczych batalii opowie hm. Jerzy Burski, a hm. Marek Jagła i Krystyna Burska zwrócą uwagę na rolę tego pomnika w harcerskiej edukacji. Natomiast wszystkiemu towarzyszą tu harcerskie wędrówki, śpiewy i ogniska.

Ostatnią scenę tego filmu Henryk Bartul poświęci Ośrodkowi „Kartuzy Lodge”, który za sprawą Państwa Żurakowskich powstał na Kanadyjskich Kaszubach i spełniał, i chyba nadał spełnia dla Polaków rolę wypoczynkowego ośrodka. Jako że było to „pionierskie przedsięwzięcie”, więc nie można w tym miejscu nie wysłuchać Janusza Żurakowskiego. Tym bardziej, że w roku 2010 „Kartuzy Lodge” obchodziły swoje pięćdziesięciolecie. Tak więc nie mogło w tym miejscu zabraknąć kaszubskiego Zespołu Pieśni i tańca z Kartuz, który odwiedził to miejsce w roku 2000 i który tańcem i śpiewem doskonale się tam zaprezentował. Że natomiast nie mogło wtenczas zabraknąć wręcz kultowej piosenki „Kaszubskie jeziora, kaszubski las”, to oczywiście wiadomo. 

        I właśnie nią kończy się II część filmu o Kanadyjskich Kaszubach. A kiedy przyjdzie czas na Epilog, uda się wreszcie poznać w tej rozmyślającej nad jeziorem postaci autora, realizatora i reżysera tego filmu, Henryka Bartula. A zaraz potem słowo dr. Andrzeja M. Garlickiego i śpiewany przez Chór Uniwersytetu A. Mickiewicza z Poznania pod dyrekcją Jack Sykulskiego zakończą narrację. Jaka zaś ona, powinniśmy sami się dowiedzieć, bo dosyć już i może nawet za wiele o tym filmie, który jest rzeczywiście godny uwagi, tutaj powiedziano.

Jak bowiem pierwsza jego część sięgała w miniony czas, budząc niejednokrotnie zastanowienie nad uniwersum, tak część druga, niepozbawiona wojennych wspomnień, pozwala wejrzeć w teraźniejszość Kanadyjskich Kaszub. Oczywiście nie braknie przy tym symbolicznego i metaforycznego obrazowania, jak chociażby wejrzenia w to prześwitujące przez chmury niebo, a potem widok tych trzech  krzyży i polskiej flagi, a także figury Matki Boskiej Swarzewskiej, która jak ta flaga polskości przydaje temu miejscu kaszubskości. A przy tym wszystkim ten kanadyjski krajobraz okazuje się naszym Kaszubom tak bardzo bliski, że jak najbardziej odpowiedni dla przydanego mu miana – Kanadyjskie Kaszuby.    

Tadeusz Linkner

sobota, 04 sierpień 2018 22:08

Sąd Najwyższy ważniejszy niż parlament

Napisał

Relacjonowaliśmy niedawno na naszych łamach przypadek skazania Mary Wagner, obrończyni praw dzieci nienarodzonych, która wchodzi na teren przychodni aborcyjnych i usiłuje odwieźć klientki tych zakładów od zabiegu. Jest za to skazywana za przeszkadzanie w legalnym świadczeniu usług. Sędzia po raz kolejny, uznając głębokie przekonania religijne Mary Wagner, wskazał, że nie powinny one uzasadniać łamania prawa, lecz inspirować ją do działań na rzecz jego zmiany.
I tu właśnie, jak to mówią Niemcy, pies jest pogrzebany, ponieważ casus Mary Wagner uświadamia nam, że nie wszystkie prawa możemy w Kanadzie zmienić.
Dzieje się tak dlatego że od czasu dokonanej na początku lat osiemdziesiątych nowelizacji konstytucji kanadyjskiej i wprowadzenia do niej tak zwanej Karty Praw i Swobód na straży praw obywatelskich i praw człowieka stoi Sąd Najwyższy. To on określa czy dany przepis prawa, dana ustawa, czy dana sytuacja ma charakter dyskryminacyjny czy też nie, i to właśnie ten sąd obalił i doprowadził do zmian wielu ustawy przegłosowanych przez kanadyjski parlament; to Sąd Najwyższy zmienił nie tylko przepisy aborcyjne, które ograniczały zabijanie dzieci nienarodzonych do 3 miesięcy (obecnie nie ma żadnych ograniczeń), wprowadził eutanazję, małżeństwa homoseksualne oraz zalegalizował domy publiczne. Wszystko to przy pomocy wytrychu jakim jest „usuwanie dyskryminacji”. Mamy więc do czynienia z dyktaturą Sądu Najwyższego, ciała przez nikogo nie wybieranego; sędziowie pochodzą bowiem z nominacji aktualnego premiera.
A zatem rada sędziego by Mary Wagner „lobbowała” w celu zapewnienia ochrony nienarodzonym dzieciom mija się tutaj z prawdą; takie działania praktycznie są bez znaczenia, bo Sąd Najwyższy na końcu i tak uzna czy jakakolwiek ochrona dziecka nienarodzonego narusza prawo kobiet czy też nie.
I gdzie tutaj jest demokracja?
Andrzej Kumor


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Ostatnio zmieniany niedziela, 05 sierpień 2018 04:02
piątek, 03 sierpień 2018 19:05

Koncert w ogrodzie

Napisane przez

NiemczykJanuszWiosna, lato, wczesna jesień, dopóki w ogrodzie są kwiaty, pianista i nauczyciel gry na fortepianie Janusz Bosak organizuje w swoim domu i jednocześnie w ogrodzie przy domu koncerty kameralne.

Janusz Bosak stworzył piękny, pełen kwiatów ogród, a ponadto przystosował swój dom w taki sposób że nadaje się on idealnie do kameralnych koncertów. Ponadto dom jest położony w spokojnej części Mississaugi. Na początku lipca Janusz Bosak zaprosił na koncert do swojego domu znakomitych rosyjsko-języcznych pianistów – Viktorię Kogan i Valentina Bogołubova.

Oboje muzycy to doświadczeni pianiści, wielokrotnie nagradzani. Można powiedzieć że zjeździli cały świat. Grają utwory wielu kompozytorów.

Dr Viktoria Korchinskaya-Kogan jest wnuczką bardzo znanego skrzypka Leonida Kogana i skrzypaczki Elizavety Gilels, siostry słynnego pianisty Emila Gilels. Viktoria po doktoracie pracowała jako profesor w Moskwie, a potem w Seulu w Korei Południowej. Od roku 2017 mieszka w Toronto. Jest jurorem CMC (Canadian Music Competition). Mama Viktorii Kogan, Nina Kogan jest profesorem muzyki w Moskwie.

Koncerty dla małej grupy osób mają swoją specyfikę. Słuchacze są bliżej wykonawcy i wykonawca jest bliżej słuchacza. Każdy koncert dla artysty to jest praca która stara się wykonać na więcej niż na 100%. Stara się stworzyć coś niepowtarzalnego. Czyli i tu tworzy się specjalna więź między słuchaczem, a artystą, bo przy mniejszej grupie ludzi wytwarza się pewien sentyment. On, ona, gra dla mnie. I na odwrót on, ona, mnie słucha.

Viktoria Kogan zagrała Etiudy Symfoniczne Roberta Schumanna oraz wariacje Liszta na temacie opery Tristan i Isolda Ryszarda Wagnera. Gra Viktorii Kogan była bezbłędna i miała unikalny bardzo dynamiczny styl.

Valentin Bogołubow gra na fortepianie, uczy muzyki i również jest z wykształcenia dyrygentem. Był miedzy innymi dyrygentem opery Teatru Wielkiego w Moskwie. Większość swego życia spędził w Rydze stolicy Łotwy. Jest mistrzem muzyki. Przemiły i bardzo delikatny człowiek.

Zagrał Nokturn Es dur op. 9 nr. 2 Fryderyka Chopina oraz Andante Spianato i Wielki Polonez Es dur Fryderyka Chopina. Gra Valentina Bogołubowa jest bardza ciekawa. Gra bardzo delikatnie, niemalże muska klawisze palcami. Wydaje się, że fortepian wydaje sam dźwięki. Tony wydawane przez fortepian są bardzo delikatne. Tak jakby grającego nie było. Ale on jest. Za fortepianem siedzi Valentin Bogołubov.

Myślę że Valentin przy swoim własnym stylu grania mógłby być bardziej znany, ale właśnie jego styl jest bardzo, bardzo indywidualny, swoisty i świetnie nadający się do koncertów dla małej grupy osób, koncertów kameralnych.

O czym myślę kiedy słucham wykształconych w dawnym Związku Radzieckim artystów? Są bardzo dobrzy technicznie. Może nawet gdyby potraktować ich jako grupę to należałoby traktować ich jako jakość dla siebie. Tak się jakoś dzieje, że w krajach, gdzie nie ma wolności, a gdzie jednocześnie jest wielowiekowa podbudowa kulturowa, to sama natura znajduje sobie jakieś ujście żeby pokazać że miłość, uczucie istnieje. W ten sposób w kulturze rosyjskiej uczuciowość znalazła sobie miejsce na uzewnętrznienie się w muzyce klasycznej. Na tym koncercie Valentin Bogołubov zagrał utwory Chopina. To był ciekawy wybór, a jednocześnie i wybór podyktowany tematem koncertu, którego myślą było uhonorowanie setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości.

Dla nas, Polaków, Chopin jest kompozytorem wybitnie patriotycznym. To pośrednio dzięki Chopinowi zanikający bo zruszcząjący się i zniemczający się naród polski odzyskał wiarę w siebie. I nasi polscy pianiści, grają Chopina twardo, twardo wybijając dźwięki, trochę tak po wojskowemu.

Valentin Bogołubov zagrał Chopina inaczej. To było zaskakujące usłyszeć Chopina tak właśnie zagranego. Być może Rosjanie po doświadczeniach rewolucji, po doświadczeniu budowy komunizmu, po czystkach i mordach zorganizowanych przez Stalina, tak właśnie postrzegają teraz historię, że nie trzeba robić pewnych rzeczy żeby zmienić świat, nie trzeba robić powstań, rewolucji, wojen. Zmiany w historii mogą dziać się cicho, bez przytupu i wybijania mocno dźwięków. I to był pod tym względem ciekawy koncert, ciekawe doświadczenie, wydarzenie muzyczne, zorganizowane przez Janusz Bosaka, za co trzeba mu podziękować.

A już 12 sierpnia następne wydarzenie muzyczne w domu Janusza Bosaka pt: “Spanish Guitar Magic”. I znowu możliwość zobaczenia jak ludzie, muzycy z innych krajów, kultur, postrzegają świat.

Żeby zobaczyć jaki będzie następny koncert zaglądajmy na stronę: http://januszbosak.artspolonia.com

piątek, 03 sierpień 2018 18:31

Co tam panie w polityce?

Napisane przez

ostojanPiS puścił nad Wisłą wielkiego pytona, ażeby ostatecznie zdusił demokrację. (zasłyszane)

Niuanse języka polskiego (zmora tłumaczy) sprawiają wrażenie, że tytuł felietonu skierowany jest wyłącznie do panów. Ale jedno małe dodane słówko pokaże, że pytanie jest gender neutral (!) i jak najbardziej politpoprawne. Co tam „miłe” panie w polityce? Kobiety generalnie mniej zajmuje polityka, bo mają w życiu codziennym dużo ważniejszych spraw. Ale są od tej, jak od każdej reguły, wyjątki. To nasze niezbyt liczne, ale często zbyt (?) głośne feministki.

Zacząłem te złote myśli jak najbardziej zgodnie z duchem czasu i „wartościami europejskimi”. Jak np. kordialnością i poufałością zaprezentowaną ostatnio przez szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera. Plącząc się i potykając o własne nogi, podtrzymywany przez prezydenta Ukrainy Petra Poroszenkę, usiłował zająć miejsce zarezerwowane dla prezydenta Trumpa. Ot, żartowniś z europejskich wartości.

„Miłe” panie, polskie feministki, wyjątkowo żyją jednak polityką. Trudno nie zauważyć, że tak jak kapitał wbrew urojeniom Balcerowicza ma narodowość, tak polityka w wykonaniu np. pani Joanny Scheuring-Wielgus ma damskie odchylenia. Rzuciła ona hasło organizacji parlamentu... ulicznego, bo ten zasiadający w budynku Sejmu jej nie odpowiada. O oryginalności (genderze?) jej poglądów świadczy też skandowanie na jednej z licznych demonstracji hasła „Dość dyktatury kobiet!”. Jako brzydsza połowa rodzaju ludzkiego, wiemy, że logika nie jest najmocniejszą stroną płci pięknej. Bardziej liczą się subiektywne odczucia, emocje i aktualne humory.

Ale jednak z dyktaturą coś jest na rzeczy. Pani Magdalena Środa, łopoczący sztandar feminizmu, w czasie kongresu kobiet wykazała się skłonnościami dyktatorskimi. Nakazała ochroniarkom stanie na baczność i zabroniła robienia przerw np. na udanie się do toalety. To jak za „złotych” czasów Biedronki, kiedy biedne sprzedawczynie musiały zakładać pampersy, bo nie wolno im było ani na momencik odejść od kasy. Czy na KK była femidyktatura?

Kolegówna obu pań, też oczywiście feministka, była ministra Joanna Mucha, za swoich rządów z zapałem przerabiała nazwy zawodów, gdzie trzeba dodając im żeńskie końcówki. W naturze jednak w końcówki lepiej wyposażeni są mężczyźni. Tę stricte feministyczną postawę Joanny dyskredytuje chyba jednak trochę fakt, że dyrektorem Centralnego Ośrodka Sportu mianowała swojego fryzjera. A barber to jednak chłop, chociaż fryzjer. Były też plotki, że „służbowo” będąc na meczach, pytała obstawy, którzy to są nasi i do ilu grają? Ot, właściwy człowiek na właściwym miejscu w rządach odeszłej (w sam czas) koalicji.

W dalszym ciągnieniu tego wdzięcznego tematu nasuwa się myśl, że jakoś płeć piękna, mimo przewagi ilościowej w społeczeństwie, nigdy nie założyła liczącej się partii kobiet. Może Nowoczesna-Niewczesna coś sobie roi w tym temacie? Tyle o panieńskich polityczkach. Zakończę jeszcze podsłuchaną na kongresie kobiet rozmową: „Zauważyłaś, jak Kaśka ostatnio zbrzydła? – Zauważyłam, aż miło popatrzeć!”.

***

Z niechęcią schodzę z pięknych pań feministek (M. Środy to nie dotyczy), bo różne ciekawe rzeczy dzieją się nad Wisłą. Szkoda, żeby umknęły uwagi naszej Polonii, tym bardziej że „Goniec” rozszerzył spektrum (czy to właściwe słowo?) swoich czytelników o sknerusów, którzy/które sięgają tylko po prasę darmową. Słuszne poglądy dotrą do wielu z pożytkiem dla prawdy. Nie ma dnia, żeby nie wyłaziły jakieś stare afery gospodarcze, dołączając do tych już rozliczanych.

Totalniacy idą w zaparte, twierdząc, że to wszystko akcje stricte polityczne. Coś na tym jest, bo poprzedni decydenci jeden w drugiego twierdzą, że o tym czy tamtym przecież nic nie wiedzieli, nikt ich nie informował (!), a w ogóle to niewiele pamiętają. Taka zbiorowa amnezja. Pan wicepremier Jacek Rostowski jako minister finansów nie był informowany, że Amber Gold to piramida finansowa, chociaż ćwierkały już o tym wszystkie wróble. ABW też akurat „zajmowało się czymś innym”. Ale verba volant, scripta manent – na dokumentach są podpisy, co świadczy, że wiedzieli więcej, niż chcą sobie dzisiaj przypomnieć. Dżentelmen z Londynu zachowywał się przed komisją Małgorzaty Wassermann buńczucznie, oskarżycielsko (!), żeby nie powiedzieć – po chamsku. No bo niby dlaczego minister finansów ma się interesować działalnością instytucji finansowych w państwie, które istnieje tylko teoretycznie, o czym mówili ministrowie poprzedniej władzy, a Polska to była nienormalność. Prawda.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Maya Rostowska, która angielskim włada, popełniła donos do BBC (od dawna znanych lewusów), twierdząc, że w Polsce panuje prawicowa, faszystowska dyktatura. Taka opinia znalazła pełne poparcie i odpowiednie komentarze, co z kolei wykorzystała Czerska opozycja – patrzcie, jak nas Zachód ocenia! Dowód – czarno na białym. Wiadomo, że PiS to Sodoma, Gomora i siedem grzechów głównych. No bo skoro tatusia oskarża się o indolencję (żeby tylko)! Totalniacy mają nieskończoną ilość pomysłów, jak odsunąć prawicę od władzy, ale one jakoś wciąż nie przynoszą efektów. A przecież jest prosta droga, żeby wrócić do tego, co było – trzeba wygrać następne wybory! Różne „Gallupy” jednak pokazują, że 80 procent ankietowanych wyborców PO (opozycji) nie popiera. Nie twierdzę, że są przeciwko, tylko że korzystnych dla opozycji kartek wyborczych do urn nie wrzucą. Trudno przejąć władzę z 20-procentowym tylko poparciem. Niemożliwe.

Ale są pewne nadzieje. Na głębokiej prowincji często wieją inne wiatry niż na Nowogrodzkiej czy Wiejskiej. Samorządy są nieraz w rękach lokalnych kacyków powiązanych różnymi zależnościami z lokalnymi ważnymi figurami, od których z kolei wyborcy są zależni np. materialnie. A byt określa świadomość. Baronowie lokalni dobrze wiedzą, że jak stracą władzę, to stracą liczne profity, a co gorsza, różne sprawy dziś skutecznie zamiatane pod dywan (bo kto mi podskoczy?) mogą wyjść na światło dzienne. Kłopoty, może nawet kryminał. Walka o uczciwe, swobodnie wybrane samorządy może być trudna. Ręka rękę myje – kumpel kumpla kryje i oby tak pozostało ku chwale sitwy!

***

Łańcuchy gór nas dzielą i oceany (słowa piosenki), a w polityce polskie i amerykańskiej występują uderzające podobieństwa. Wyborcy tu i tam nieoczekiwanie oświadczyli tuskoludkom i obamo-clintonom, że już im dziękują. W USA to wiadomo, zadecydował wszechmocny Putin, który wybiera amerykańskich prezydentów. Ale w Polsce trudno by się ze szkłem powiększającym dopatrzyć sympatii i wspólnoty interesów Jarosława Kaczyńskiego i zimnego czekisty Putina.

Dwie kadencje rządów Platformy pod dyktando UE i PSL, gdzie wicepremier Pawlak okazał się człowiekiem Moskwy w Warszawie (Gazprom), pozbawiły lud pracujący miast i wsi złudzeń co do efektywności i uczciwości rządów koalicji. Słomką, która złamała grzbiet wielbłąda, było rozpowszechnienie nagrań u „Sowy i Przyjaciół”. Nad Potomakiem i Wisłą sprawy przybrały podobny, jakżeż przykry i nieoczekiwany obrót! Nadzieja była, że PiS albo obietnic wyborczych (500+ – skąd wziąć na to pieniądze?) nie spełni, albo zrujnuje budżet, nie spełniły się. Władza prawicy z prorokowanych najwyżej trzech miesięcy, trwa trzy lata i doskonale daje sobie radę z realizacją obietnic wyborczych, a i budżet jakoś bogatszy. Tak to PiS „rujnuje” Polskę. Klęska.

Nad Potomakiem już, już nad nieodpowiedzialnym, rasistowskim, szowinistycznym Trumpem wisiało widmo impeachmentu. Wisiało i zwiędło. Jest też charakterystyczne podobieństwo w nastawieniu do nowych władz większości kół naukowych, uniwersytetów, „opiniotwórczych” grubych, liberalnych kotów, „autorytetów moralnych”. No i oczywiście świata artystycznego. W Hollywood rządzą Żydzi i lewacy. Tam są duże pieniądze dające niezależność od władz politycznych. Nasi aktorzy, reżyserzy, działacze kultury pieniądze mają skromne. Jeśli chcą istnieć, muszą wyciągać ręce po państwowe wsparcie. I dostają je.
Kuriozum jest subsydiowanie bogatego żydostwa, w którego instytucjach pleni się jawny, bezczelny antypolonizm. Narodowcy protestują, ale szara eminencja Prezes jest żydofilem, czego nie ukrywa. Ile w tym politycznego wyrachowania, nie wiem. Ale i śp. Lech Kaczyński jako ówczesny minister nie pozwolił nie ekshumację w Jedwabnem. Jarosław będzie musiał w końcu ustąpić.

***

Nasz człowiek z OstFrontu skarży mi się, że „Goniec” nie chce już płacić mu za (ciekawe skądinąd) reportaże i że za darmo pisał nie będzie. Ale jak dotąd pisze – i dobrze. Może coś wytargował?

Ostojan
Toronto, 22 lipca 2018
Święto Manifestu lipcowego!

PS Do Kanady we wrześniu przyjeżdża uświetnić i podnieść na wyższy poziom nasze życie kulturalne Janusz Gajos. Dobry aktor, czemu trudno zaprzeczyć, niestety polityczny stronnik totalniaków. W gronie: Stuhrów (dziadek i ojciec aktorów to PRL-owski komunistyczny prokurator), niezrównoważonego Olbrychskiego (z szablą na fotografie w Zachęcie), Jandy (za małe dla jej teatrów rządowe dotacje), czy też last but not least, Agnieszki Holland (żeby było tak jak było). Można pogratulować takiego towarzystwa. Gajosa – Janka Kosa, scharakteryzowano w jednym z filmów Kieślowskiego jako tego „smutnego na twarzy”. To może nie tylko smutek za odeszłą PO, ale okazywanie wyższości i dystansu do reszty obywateli. Wszak pecunia non olet. Niech widzowie oklaskują i płacą. Ja na „Garderobianego” się nie wybieram. Sorry! Bizancjum elit nie lubię.

piątek, 03 sierpień 2018 18:27

Łykacze

Napisane przez

ligezaNajpierw przeczytałem, że dobry znajomy Węglarczyka Bartosza, zbiera pieniądze na film dokumentalny poświęcony “Dobrej zmianie”, i że warto reżysera wesprzeć, bo film “pójdzie w świat”.

Mało tego. Dowiedziałem się odeń, to jest od Węglarczyka, że warto portfele wybebeszać, czy tam z konta parę złotych dla pana reżysera wybencalować, bo – to wciąż zdanie wzmiankowanego Węglarczyka – film jest “stuprocentowo obiektywny”, co czyni przedsięwzięcie “fajnym projektem”. Aż dziw bierze, czy mówiąc inaczej: nawet ze świecą nie znajdziesz, gościa, który tak dobrze jak Węglarczyk udawałby idiotę, odwołując się zarazem do terminów pierzastych w rodzaju “obiektywizmu”. Ewidentnie nie na darmo pan Bartosz dziennikarzył w organie Michnika Adama lat ponad dwadzieścia. Stara, dobra szkoła medialnej manipulacji.
Węglarczyka–michnikoidę wspominam, albowiem w chwilę potem od Krzysztofa Bosaka dowiedziałem się, że Twitter zatrudnił “naukowców”, mających “określić reguły zdrowej dyskusji” na tejże platformie. Mało tego. Owi “naukowcy” zobowiązani zostaną do odłożenia na bok własnych poglądów na to czy owo, dzięki czemu uda się im “stworzyć naukowe narzędzia eliminowania nietolerancji, mowy nienawiści, rasizmu i ksenofobii”. Nie ma gadania: “obiektywizm” zachwalany przez Węglarczyka oraz “naukowe narzędzia eliminowania nietolerancji, mowy nienawiści, rasizmu i ksenofobii”, władców Twittera, uzupełniają się idealnie. Więc.

Więc do kompletu mamy jeszcze tak zwaną “działalność polityczną” versus “działalność niepolityczną”. Oto pułkownik Arnaud Beltrame, to jest człowiek, który pod koniec marca w miejscowości Trebes oddał życie za zakładniczkę przetrzymywaną przez terrorystów, ma ulice swojego imienia w kilkudziesięciu miastach, jak Francja długa, szeroka i skonfundowana jego bohaterskim czynem. Ale nie mogło być tak, by w laickiej republice nie pojawił się w końcu poważny zgrzyt. Wpierw pseudo-dziennikarska, lewicowa hołota, usiłowała wmówić opinii publicznej, że rodzina śp. pułkownika nie chce, aby był on upamiętniany w gminach zarządzanych przez samorządowców z Frontu Narodowego (co okazało się nieprawdą), a następnie brat poległego skomentował kłamstwa lewaków następującymi słowami: “Jego czyn nie był polityczny, a hołd, który mu się zwraca, też nie powinien być takim”.

Sądząc po wymowie cytatu, społeczeństwa Europy Zachodniej nie mają już, najprawdopodobniej, najmniejszych szans na dotarcie do rozumności i właściwe ogarnięcie rzeczywistości. Jest na to za późno, bo polityczna poprawność zabiła im wszystkim intelekt. Na śmierć. To doprawdy zatrważające, tak oślepnąć na oczywistości. Co w tym konkretnym wypadku oznacza: nie dostrzegać i nie rozumieć, że jakakolwiek i czyjakolwiek działalność w przestrzeni publicznej, zmieniająca bądź mogąca zmienić relacje wewnątrz wspólnoty oraz stosunek członków wspólnoty do bliźnich czy ich postrzeganie świata, jest działalnością polityczną z samej definicji.

I ten sam wątek z naszego rodzimego podwórka. Aktor Łukaszewicz Olgierd: “Piłsudski był za silną Polską, znał języki. Kaczyński nie tylko nie zna języków, ale jego polityka prowadzi do osamotnienia i osłabienia Polski”. Dołożył chłop do pieca, że siwy dym. Te chłopy tak mają. Jarosław Kaczyński paraduje z gołą głową: “Patrzcie, chodzi bez czapki!”. Jarosław Kaczyński czapkę założył: “Czemu nie w berecie?”. Jarosław Kaczyński w berecie: “Gdzie antenka?”. Nie dogodzisz.

Brakuje zarzutu, że gdy Kaczyński spaceruje po sztormowych falach Bałtyku, to wiadomo, że pływać nie potrafi.

Albo weźmy to: “Kolejnym krokiem PiS będzie unieważnianie i zmienianie wszystkiego, co nie po myśli prezesa. Jedynym kryterium będzie widzimisię Kaczyńskiego. To już nie jest zwyczajny kaczyzm. To zwyczajne bezprawie”. To z kolei Hartman Jan, osobiście przy robocie, czyli lewicowy standard w pełnej krasie: wymyślić zadrę, dajmy na to “widzimisię Kaczyńskiego”, a następnie heroicznie lżyć wymyślone. Jakby to ująć: są ludzie mądrzy, nie posiadający matury, i są doktorzy praw, czy tam profesorowie, którym do przyzwoitości dalej niż dokądkolwiek i którzy nigdy nie nauczyli się myśleć właściwie. I nie zamierzają.

Olgierd Łukaszewicz raz jeszcze.

– Nie wykracza pan poza rolę aktora? – pyta wywiadowca.

– Pan chce mnie wpisać w rolę homo politicusa którym nie jestem i nie chcę być – odpowiada Łukaszewicz. Przebrała się miara w państwie. Dzisiaj jesteśmy jeszcze narodem wolnym, ale coraz mniej demokratycznym. Liczę na to, że Polacy się ockną i nie zostaniemy samotną wyspą. Chciałbym ruchem społecznym wymusić na rządzących prounijną postawę, żeby czuli się odpowiedzialni nie tylko za swoich wyborców, ale również za przyszłe pokolenia Polaków.

– Nie upolitycznia pan ZASP?

– Wzniecanie odpowiedzialności za UE pośród obywateli nie jest polityką. Polityka to jest dążenie do władzy.

Rzeczywiście. Kropli polityki nie ma w deklaracjach Łukaszewicza. No skąd. Daj mu Boże zdrowie, skoro nieszczęśnikowi poskąpiłeś mądrości. Bo przecież w tych deklaracjach nie ma kropli rozumienia, czym polityka jest naprawdę. Dlatego casus Łukaszewicza podsumowałbym krótko: takie mamy elity, jakie nam wytresowano do łykania karmy medialnej. Zostawmy ich więc samym sobie. Niech łykają, co tam sobie chcą, do woli. Byle z daleka od nas i naszych dzieci.

Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

piątek, 03 sierpień 2018 18:13

W Grodnie (31/2018)

Napisane przez

pruszynskiW Grodnie

Doszła do mnie wieść, że niekochana przez mnie imć Angelika Borys, obecna prezesa nieuznawanego przez Łukaszenkę Związku Polaków organizuje fetę by uczcić 30-lecie powstania Związku Polaków Białorusi w Grodnie więc wybrałem się tam.

Wziąłem mikroautobus za równowartość 26 złotych. Okazuje się, że władze teraz przebudowują dotychczasową drogę w autostradę nie gorszą niż w Kanadzie, a na poboczach zauważyłem ludzi koszących trawę nie kosami, a nowoczesnymi spalinowymi kosiarkami.

Zatrzymałem się, jak poprzednio, w niedawno odremontowanym mikro hotelu na dworcu, gdzie nocleg w dwu łóżkowym pokoju kosztował równowartość 72 złotych, podczas gdy w przyzwoitym hotelu w centrum na placu Sowieckim, dawniej Batorego, 4 razy drożej.

W centrum, gdzie w czasach sowieckich zniszczono w dwa wspaniałe kościoły, na miejscu jednego pobudowano dość atrakcyjny teatr, a drugi wysadzono w powietrze i tylko są ślady jego podmurówki.

Ponadto odmalowano i odremontowano wiele kamienic z końca XIX wieku, a w większości z nich widać nowoczesne plastykowe okna. Jest zamek Batorego na skarpie nad Niemnem, na którym teraz nie pływają statki, jak było za polskich czasów i pokazują się turyści z Polski jadący dalej do Nowogródka, Nieświeża i Mińska. Tym zwracałem uwagę na fakt, że w stolicy jest Białorusi jest aż 10 cmentarzy ofiar KGB z lat 1921- 1941, z czego tylko dwa są jako tako oznaczone.
Oczywiście byłoby turystów kilkakrotnie więcej gdyby można było bez wizy lub innych utrudnień jechać tranzytem przez Grodno do Druskiennik i Wilna. To dałoby 4 miliony dolarów rocznie, ale na mój wniosek dwa lata temu Minister Sportu i Turystyki nawet nie odpowiedział.

Grodno żyje nie tylko z kilku dużych fabryk jak fabryka wałów korbowych czy huta szkła produkująca szkła okienne, butelki i cegły szklane, ale z bliskości z Polską.

Dawniej przez miasto, gdzie jest niedawno odnowiony, a postawiony w sowieckich czasach dworzec jeździło 6 par pociągów do Wilna i dalej do Petersburga, a teraz jedzie tylko jeden pociąg do Warszawy i jeden przez Mińsk do Moskwy.

Ludzie masowo przywożą co tylko jest tańsze w Polsce, ale praktycznie nic poza paliwem i papierosami nie wożą z Białorusi, a jak tu byłem pierwszy czy drugi raz w 1990 roku to wożono bardzo wiele rzeczy i to wyrobów przemysłowych, jak np wiertarki, które z polskiego rynku wyparły niemieckie.

Odwiedziłem rynek, moc szmatek z Chiny a na części z owocami i jarzynami wielki wybór. Kiedy byłem tu za sowieckich czasów niecałe 50 lat temu można było tylko kupić kapustę, marchew i kartofle.

Zjawiłem się na półgodziny przed kościołem bernardynów, gdzie miała być Msza św.. Byłem ubrany w biały lniany garnitur, czym wyróżniałem się na tle licznych „notabli” przybyłych z opóźnieniem z Marszałkiem.

Było tam już z dwieście osób i naturalnie Angelika, a korespondent Gazety Wyborczej, Staszek Poczobut prawie na siłę zmusił mnie do przywitania się z nią.
Msza były koncelebrowana przez arcybiskupa grodzieńskiego Aleksandra Kaszkiewicza i biskupa z Białegostoku w asyście 11 księży.

Potem pojechaliśmy na cmentarz katolicki gdzie są symboliczne groby obrońców miasta z 1939 r., którzy po poddaniu się sowietom zostali wystrzelani.

Dalej ruszyliśmy do ośrodka bankietowego Karelicze pod Grodnem, gdzie była letnia rezydencja ministra gospodarki ostatniego króla Polski Tyzenhałsa.

Tam były liczne mowy, wymieniano liczne dusery czyli uprzejmości, a nie wspomniano o brakach np, nieobecności na tej imprezie bp Lechowicza, delagata Episkopatu do Polonii.

Oczywiście, nie wspomniano, że problemy z uznaniem pani Borys za zgodnie ze statutem wybraną przewodniczącą związku wiązały się z tchórzostwem MSZ. Gdy media Łukaszenki zaczęły ujadać na zastępcę ambasadora RP, to szybko go z Mińska odwołano i wykopano z MSZ. W dwa miesiące potem to samo spotkało radcę Bućkę, czyli dano znać, że MSZ jest przed Kołchoźnikiem na kolanach i on może robić co chce.

Co warto podkreślenia była tam też mile witana imć Romaszewska, szefowa TV Bielsatu, którą liczne środowiska kresowa oskarżają o lewactwo i antypolonizm, a jej stacja nie chciała podać informacji o zamówionej przeze mnie Mszy św. za tych, co 100 lat temu tworzyli Białoruską rade i 25 marca wydali deklaracje o niezależności kraju.

Po mowach i wręczaniu dyplomów licznym działaczom związku rozpoczęła się część artystyczna, a ulewa nie przeszkodziła młodym z Lidy pląsać Poloneza.

Potem był bankiet, na poziomie Grodna może OK, ale dla tych, co bywają na przyjęciach w Polsce bardzo mierny.

Najprzyjemniejszy był koniec, gdy dość liczna grupa zebranych zaczęła śpiewać patriotyczne piosenki.

Chciałem tam powiedzieć cokolwiek Marszałkowi Karczewskiemu, ale widziałem, że wywołałoby to skandal, więc poniższy tekst dałem mu jeszcze w katedrze. Oto on:

Panie Marszałku dostojni zebrani.

Mam 84 lata i 46 lat stażu w działalności wśród Polaków zarówno w Kanadzie, w USA i za Bugiem. Jestem też jedynym korespondentem prasy kanadyjskiej na Białorusi i autorem 5 książek po polsku. Ku utrapieniu władz białoruskich i polskich, dzięki emeryturze kanadyjskiej. Były dwa zamachy na me życie.
Od ponad trzech lat zabiegam o zwołanie zjazdu światowych Polaków. Ten postulat 4 razy przedstawiałem osobiście Prezydentowi Dudzie z zerowym skutkiem.

Czego się władze PiS boją? Przecież zasadą polskiego prawa było, nic o nas bez nas.

Pierwszym naszym postulatem powinna być nie tylko nowa ordynacja wyborcza do Sejmu w składzie tylko 350 posłów, z systemem mieszanym czyli, że poza jednomandatowymi okręgami wyborczymi powinno być co najmniej 50 mandatów rozdzielanych proporcjonalnie do ilości głosów, jakie poszczególne partie w wyborach dostały, ale jeszcze 12 mandatów dla Polaków z zagranicy.

Po jednym mandacie dla Polaków z Anglii. Belgii i Francji, Kanady, Litwy, Białorusi, Ukrainy, Danii i Szwecji oraz po dwa dla Polaków z USA i Niemiec.

Przypomnę Panu Marszałkowi, że we Francji. Grecji i Portugalii zamorscy rodacy mają przedstawiciele w parlamentach.

By moje dzieci z Białorusi poznały dobrze polski przez kilka lat po zakończeniu tu szkoły 1 czerwca na woziłem je do Polski. Tam posyłałem na 4 tygodnie do normalnej szkoły polskiej. Po jednym takim pobycie dzieci mówiły już po polsku, a starszy syn po kilku pobytach mógł pójść na polską uczelnię.

Uważam, że można byłoby taki system wprowadzić na szeroką skalę dla dzieci zza Buga.

Dobrze jest, że młodzież zza Buga jedzie do Polski na studia, ale praktycznie wszyscy po studiach tam zostają.

Czy nie trzeba wprowadzić stypendiów dla polskich dzieci zza Buga, by studiowały na miejscu, a jedynie organizować im polskie kursy letnie?

Oficjalna Polska popiera dzisiejsze władze Ukrainy, między innymi dała im 4 mld zł pożyczki, a co robiły dla Polaków te władze ?

Nawet nie chcą rozmawiać o zwrocie Kościołowi katolickiemu budynku kościoła św. Mikołaja w Kijowie, a wedle słów arb Mokrzyckiego zmiana władzy po 2014 r. nie wpłynęła na polepszenie ich stosunku do Polaków.

Dla Polaków w Niemczech jest ważne, by przywrócono im status mniejszości narodowej, jaki mieli do 1939 r. i by mieli swych przedstawicieli w parlamencie Niemiec.

Polscy podatnicy łożą moc pieniędzy na potrzeby białoruskiej i ukraińskiej mniejszości w Polsce ale czemu władze Polski nie wymagają do władz Białorusi i Ukrainy, by podobnie na polską mniejszość w swych krajach?

Dla rodaków na Zachodzie szkalowanie Polski jest sprawą bardzo bolesną, bo oni ją odczuwają na własnej skórze odczuwają. Niestety obrona Polski przed atakami ze strony Żydów nie znajduje odporu ze strony władz, a MSZ robi mniej niż mało w tym zakresie.

Sam wydałem po angielsku książkę śp Szymona Datnera, byłego dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego pt. „Polish Heroes” mówiącą, jak narażając się na śmierć, Polacy ratowali Żydów. Bezskuteczne zwracałem się 4 razy, tak dosłownie 4 razy, by MSZ tę książkę promował w USA.

Osobno tę książkę dałem 3 razy konsulowi polskiemu w New Yorku i dwa razy konsulowi w Chicago też bez skutku.

Bezskutecznie już trzy lata temu apelowałem do IPN-, by wydał, nie wydawaną od 35 lat książkę o Żegocie czyli o Radzie Pomocy Żydom, więc ją wreszcie sam wydałem, ale Kancelaria Prezydenta Polski i Ministerstwo Kultury odmówiło mi 8 000 zł na tłumaczenie i na wydanie tej książki, gdy dało 100 000 000 zł na remont żydowskiego cmentarza w Warszawie.

Obie te książki przesłałem z 5 miesięcy temu Panu Marszałkowie, ale słowa podzięki dotąd nie dostałem.

Może mi Pan Marszałek wyjaśni czemu ja mogę, jako osoba prywatna wozić więcej polskiej prasy na Białoruś, niż w sumie wszyscy dyplomaci RP? Za PRL-u mówiono, że władze ówczesnej Polski były na kolanach przed Ruskimi, a dziś moc Polaków mówi, że władze Polski nie są na kolanach przed wszystkimi, w tym Żydami, ale przed wszystkimi obcymi pełzają.

Aleksander graf Pruszyński
Grodno 29 lipca 2018

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.