Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (53)
– No, to prowadź nas. Tylko uważaj: zrobisz krok do ucieczki – trzasnę w łeb! I pies ciebie złapie!...
– Nie będę uciekał... Wyprowadzę was, gdzie chcecie!
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Pierwszy szedł krasnoarmiejec, potem figurki, wreszcie ja. Szliśmy po wąskich, ledwie widocznych na śniegu, polnych drogach i ścieżkach. Widocznie krasnoarmiejec tak nas prowadził, aby uniknąć niepożądanych dla nas spotkań. Obawiał się, aby w tym wypadku nie zastrzelono go.
Po półtorej godziny marszu polami zobaczyliśmy z lewej las, a z prawej ognie w oknach domów. Były to Dulicze. Tu Kruczek kazał żołnierzowi iść przede mną i sam poprowadził nas dalej. Uważnie śledziłem szarą sylwetkę idącego przede mną żołnierza. Po godzinie drogi po manowcach, wyszliśmy na dobrze wydeptaną leśną ścieżkę. Tu Kruczek zatrzymał nasz pochód i zbliżył się do krasnoarmiejca. Wskazał mu ścieżkę i powiedział:
– Wartoby ci w łeb machnąć, bo strzelałeś bez uprzedzenia, ale nie chcę rąk w krwi babrać. Idź prędko z powrotem. Powiedz, że na ciebie 100 bandytów i 10 tygrysów napadło! Dostaniesz order za waleczność. No, "poszoł"!
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 37)
Trójka dzieci nie pierwszy już raz skazana na tragedię molestowania seksualnego stała oniemiała na scenie, nie wiedząc, co się dzieje. Zajęły się nimi służby medyczne. Okazało się, że wszystkie były spokrewnione z jednym z "gości". Kiedy wyprowadzono tę bandę, szef wciągnął mnie na scenę i bez słowa rozpoczął oklaski. Kilku pozostałych na sali policjantów klaskało na stojąco.
Stałem w świetle reflektora na scenie zbudowanej wspólnym wysiłkiem pedofilów. Byłem i nadal jeszcze jestem najmłodszym funkcjonariuszem wydziału. Pomimo tragedii, która miała tam się rozegrać, wszyscy mieli dobry humor, a cała sprawa przeszła do historii wydziału jako najciekawsze i najśmieszniejsze aresztowanie, na okoliczność którego przestępcy ubrali się odświętnie, na własny koszt przyjechali na miejsce zatrzymania i zapłacili za wstęp po tysiąc dolców, których nigdy nie odzyskali. Dostałem miesiąc płatnego urlopu i z Anią pojechaliśmy w twoje strony, do Kalifornii. Spędziliśmy przepiękny czas, włócząc się po ścieżkach Yosemite i Sequoia National Park. Miłość mojej żony i otoczenie wielkich drzew oczyściło moją duszę i pozwoliło zapomnieć o tragediach, w które moje życie zawodowe zostało wplątane, a przynajmniej tak mi się wtedy zdawało.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (52)
– Widzisz, czego mu się zachciewa?... A mleka!
Słyszę śmiech. Wraca Stasia i zapala umieszczoną na stole lampę. Lewą stronę kuchni zajmuje duży piec. Jego górny bok zasłania długa, wzorzysta kotara, zza której, ukradkiem, ciekawie zerkają ku nam czyjeś oczy.
Zdejmujemy z siebie kurtki, a potem bandaże. Z kieszeni wyjmujemy 4 flaszki spirytusu. Otwierają się drzwi i do kuchni wchodzi, mrużąc oczy od światła i drapiąc się po pośladkach, wysoka, tęga kobieta, lat 45. Ma na sobie luźny, różowy, wypłowiały szlafrok i pantofle na bosą nogę. Jest to właścicielka chutoru, Marianna Zych, matka sześciu córek. Mężczyzn na chutorze nie było – jeśli nie liczyć głupkowatego parobka, Onufrego, który był w wieku gospodyni i od lat kilkunastu mieszkał na chutorze. Trzymano go do pracy przy koniach i do zwózki drzewa z lasu. Resztę pracy w gospodarstwie wykonywała własnymi siłami, jak mówił Kruczek: "babska brygada". Zresztą gospodarstwo było małe i kobiety łatwo sobie radziły z nim... Matka Kruczka była daleką krewną Marianny; mówiła o tym pokrewieństwie: "siódma woda po kisielu".
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 36)
W związku z nagraniem wszystkiego, co zostało powiedziane, tajemnica spowiedzi przestała obowiązywać.
Nagle tam, wśród gór, rozwiało się poczucie obowiązku, lojalności i służby, a cały wszechświat w zaawansowanej ciąży czekał niecierpliwie na narodziny mojej prawdy. Bez gry, bez aktorstwa miałem wyznać prawdę o sobie, próbując tym razem przeistoczyć się z aktora w narratora widzącego wszystko z zewnątrz.
***
– To nieistotne, czy pedofilia to choroba – wrócił do opowieści Derek – czy hobby. W takim czy innym przypadku moim zadaniem było doprowadzić tych, którzy molestują dzieci, przed sąd. Czy sąd skaże tych ludzi i odizoluje od reszty społeczeństwa, czy też wypuści do domu, prosząc łaskawie o poprawę, nie miałem na to wpływu, a jedynie gdzieś tam głęboko zaciskał się we mnie nieprofesjonalny, podświadomy węzeł nienawiści. Po roku patrzenia na zdjęcia w mojej wyobraźni został zakodowany wizerunek rasowego pedofila. Statystycznie dziewięćdziesiąt procent osób skazanych za molestowanie dzieci nie wzbudzało podejrzeń otoczenia. Dzieci-ofiary znały swoich prześladowców, często darzyły ich zaufaniem, byli to ludzie znajomi, spokrewnieni. Cechy gangsterów, morderców ulicznych są dosyć łatwe do określenia i podrobienia. Blizny, tatuaże, pistolety, skórzane kurtki i inne rekwizyty ułatwiają scenografię.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (51)
Podłoga była gliniana, ściany gołe, powała ciemna, zakopcona. Lecz wesołość Kruczka rozjaśniała ponury wygląd izby.
– Helciu, mamuśka! – krzyknął chłopiec. – Mamy gości! Szykować żarcie! dużo i migiem.
Zobaczyłem starszą kobietę, malutką, pulchniutką, o takich wesołych oczach, jak u syna. Obok niej szła młoda, może 15-letnia dziewczyna, bardzo podobna do brata. Zaczęły przygotowywać dla nas jedzenie.
– My dopiero po śniadaniu! – wymawiał się Lord.
– Co tam śniadanie! My zrobimy obiad. Opycha będzie tip-top! – rzekł Kruczek.
Przemytnik zaczął pomagać, a prawdę mówiąc, przeszkadzać matce i siostrze, które krzątały się przy piecu. Potem wybiegł z izby i wrócił za parę minut, niosąc cztery flaszki wódki.
– Każdemu po szkle, a mamci i Helci po pół szkła, bo wąsów nie mają!
– Ty masz! – odparła siostra. – Węglem narysuj sobie.
– Ale będę miał! A ty będziesz miała figę!
Wkrótce przygotowano dla nas przekąski i zaczęliśmy pić wódkę. Mnie od razu zrobiło się ciepło i wesoło w tym towarzystwie. Brakowało tylko Szczura...
Przeczuwałem, że zbliża się początek ciekawej i nowej dla mnie roboty.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 35)
Homoseksualizm nie jest psychiatrycznym odchyleniem od normy… jest wolnym wyborem, z powodu którego nikt nie doznaje krzywdy, a pedofilia jest chorobowym zaburzeniem i na razie jest przestępstwem kryminalnym podlegającym ściganiu. Tak czy inaczej, zostałem członkiem właśnie tego oddziału i moim zadaniem było namierzenie, śledzenie i w końcowej fazie doprowadzenie przed oblicze wymiaru sprawiedliwości wszystkich tych, którzy zwabiają i molestują seksualnie dzieci oraz tworzą i rozprowadzają pornografię dziecięcą. Nie ma chyba bardziej szlachetnego celu działania niż ratowanie dzieci od cierpienia. Muszę przyznać, że kiedy usłyszałem o przeniesieniu, byłem zadowolony i dumny z siebie, nie doceniając przeciwnika i nie zdając sobie sprawy z głębokości rany, jaką ta praca wytnie w mojej duszy. Dziewięćdziesiąt procent czasu zespołu to gromadzenie informacji. Podobnie jak w przypadku handlu narkotykami robimy mapę, dążąc do zlokalizowania sieci pedofilskiej wymieniającej się zdjęciami i filmami, a czasem nawet biletami wstępu na imprezy z udziałem dzieci. Ile godzin dziennie normalny człowiek może oglądać obrazy dzieci cierpiących niewyobrażalne męki fizyczne i psychiczne z ręki ludzi dorosłych? Następnym stadium rozrywki jest sadopedofilia. O tym nawet media nie rozpisują się za bardzo, bo po prostu nie mają o tym jak pisać, nie urażając uczuć czytelnika. To już nawet wykracza poza medialną żądzę rozpowszechniania sensacji.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (50)
Weszliśmy do lasu i przez pewien czas wypoczywaliśmy. Ignacy zrzucił z siebie noskę i kożuch, a Bazyli zrobił mu pośpiesznie opatrunek.
– Dobrze, że zatrzymałeś ich tam! – rzekł do mnie Szymon. – Nie uszlibyśmy... Oni wypoczęci, a my taki "szmat" drogi zrobili!
Spostrzegłem o kilkadziesiąt kroków od skraju lasu duży, przesypany śniegiem stos. Przyszła mi do głowy pewna myśl. Zbliżyłem się do tego stosu i zrzuciłem z niego, wraz ze śniegiem, wierzchnią warstwę gałęzi. Był to zwalony na kupę suchy chrust. Wyjąłem z kieszeni zapałki i zapaliłem u dołu ten stos. Ogień wesoło pomknął po suchych, smolnych gałęziach i wkrótce zaczęło płonąć coraz większe ognisko.
Wróciłem do braci Dowrylczuków. Opatrunek Ignacego był skończony. Ubrano go. Zawieszono mu ranną rękę na dużym wełnianym szalu, umocowanym na szyi.
Noskę jego, w której było kilkadziesiąt lisich skórek, wziął Bazyli.
– Po co to zrobiłeś? – zapytał mnie Szymon, wskazując dłonią na płonące ognisko.
– Pomyślą, żeśmy się tu zatrzymali i będą się bali wejść do lasu.
– I to prawda – rzekł Szymon.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 34)
W tamtych czasach nie byliśmy nawet przyjaciółmi. Rozmawialiśmy na przerwach kilka razy i to wszystko. Nie widziałem Anny przez wiele lat, aż kiedyś właśnie po jednym z urlopów spędzonych w Polsce spotkałem ją w samolocie Warszawa – Toronto. Zamieniłem się miejscami i cały ośmiogodzinny lot przegadaliśmy na różne tematy, wymieniając na koniec numery telefonów. Zadzwoniłem już następnego dnia wieczorem i powiedziałem: "Halo, tu mówi Derek… ten z samolotu" – mniej więcej tak to zabrzmiało w języku polskim. "Cześć. Właśnie podniosłam słuchawkę, żeby do ciebie zadzwonić. Uprzedziłeś mnie" – odpowiedziała. Tak właśnie się okazało, że było to zainteresowanie obustronne. Anna mieszkała i pracowała w Ottawie, a ja właśnie szykowałem się do przeprowadzki do Halifaxu na czas bliżej nieokreślony. Spotkaliśmy się dwa czy trzy razy i podczas tych spotkań próbowałem usilnie wytłumaczyć, że muszę wyjechać do pracy, że nie będzie mnie przez jakiś czas. Nie mogłem i nie chciałem jej zdradzić charakteru mojej pracy. Poznaliśmy się tak niedawno. Anna bez zawahania oznajmiła, że będzie czekała, aż wrócę. Jak miałem jej powiedzieć, że po powrocie zaraz znowu gdzieś wyjadę, może na trzy miesiące, a może na pół roku? Zakochałem się i coraz bardziej zależało mi na każdym dniu w jej obecności, a z drugiej strony, nie chciałem dziewczyny skrzywdzić, widząc, że i ona coraz bardziej się angażuje w nasze spotkania. Niełatwo jest być gliną tajniakiem, a żoną gliny tajniaka chyba jeszcze trudniej. Tak więc stanąłem na dywanie u mojego szefa. Ten człowiek szanował mnie za moje poświęcenie, coraz rzadziej spotykane w naszej firmie. Wysłuchał, potakując, i powiedział, że sprawdzi, co da się zrobić, ale dopiero po zakończeniu Halifaxu. Tak więc mając rozbabrane plany na przyszłość, pożegnałem się z Anną, nie wiedząc nawet, czy się jeszcze kiedyś spotkamy. W związku z akcją w Nowej Szkocji Anna miała szansę zostać wdową jeszcze przed ślubem. Obiecałem, że będę dzwonił z Halifaxu, tak jak i teraz dzwoniłem prawie codziennie z tej wyspy, dopóki mnie mój gospodarz nie związał.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (49)
– A ślub da lis! – dodała Kasia.
Potem dziewczyny paliły papier i z powykręcanych jego kształtów wróżyły o swej przyszłości. Następnie sypały na płótno mak. Później postawiły dwie świece przed lustrem i patrzyły w długą, ciemną perspektywę korytarza, który sięgał daleko w głąb lustra, mając po bokach szeregi płonących świec. Robiły to na czarnej połowie domu – każda z osobna. Wszystkie dziewczyny widziały coś niezwykłego i obszernie o tym opowiadały. Ja również poszedłem, na ostatku, do tamtej izby.
Usiadłem przed lustrem i patrzyłem nieruchomo, starając się nie mrugać, w głąb długiego tajemniczego korytarza. Przez dłuższy czas nie widziałem nic, potem z dala ukazała się mała, ruchoma, złota plamka. Przemieniła się w białą. Zaczęła prędko zbliżać się ku mnie i... rosnąć... Po chwili ujrzałem tuż przed sobą twarz Feli... wesołą, roześmianą... twarz jej blednie, a na czole ukazuje się długa, pionowa zmarszczka. Wtem widzę, że to już nie twarz Feli, lecz blada, zimna twarz Saszki. Jak błyskawice przecinają ją, nieustannie zmieniające się, kolorowe kreski. A twarz wciąż cofa się i rozpływa w ciemnej głębi, od której nie odrywam oczu; nagle widzę tuż przed sobą bladą, szczupłą twarz, o dziwnym, skupionym wyrazie, czarnych brwiach i oczach... Skąd ją znam? To twarz kobieca!... Myślę, myślę... Ah! to widmo, które przyszło do mnie na Kapitańskiej Mogile, gdy leżałem tam w gorączce, po ucieczce z Sowietów... I ta twarz znika. A jej miejsce zastępuje natychmiast, wyraźnie zarysowująca się mi przed oczami twarz męska – szpetna, odrażająca... Widzę rudą brodę, bliznę na lewym policzku, złe oczy, szyderczy uśmiech... Toż podpolnik Makarow... Zrywam się z krzesła i wszystko ginie... Płoną świece. Izba tonie w półmroku, po kątach kryją się gęste cienie.
Pośpiesznie idę na czystą połowę domu. Dziewczyny spotykają mnie spojrzeniami.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 33)
Moje pierwsze wiosło miało długość poniżej metra. Zawsze byłem dobry w udawaniu, w graniu, że coś umiem, a tym razem gra odwrotna okazała się dużo trudniejsza. Leżę tu dzisiaj związany jak ten pierdolony snopek nie dlatego, że ty jesteś taki dobry i mnie rozgryzłeś, ale dlatego, że ja w mojej egoistycznej depresji zlekceważyłem cię jako przeciwnika w grze i nawet w myślach nie nazywałem tej misji poważną. Nie na scenie i nie przed kamerą zagrałem w życiu kilka bardzo poważnych ról, w których wyróżnieniem nie były oklaski i nagrody, tylko – jak by to powiedzieć – moje życie. W nagrodę mogłem dalej żyć. Wracając do młodości: trafiłem do szkoły policyjnej, a potem na studia uniwersyteckie w Ottawie. Zostałem oficerem śledczym. Przez pierwsze dwa lata skakałem z oddziału do oddziału, szukając czegoś ciekawszego niż wzbudzanie respektu dla policji w gangach młodocianych przestępców. Pod koniec drugiego roku zostałem przeniesiony do Toronto, gdzie trafiłem na szefa wydziału narkotyków, policjanta z prawdziwego zdarzenia walczącego ostatkiem sił z politycznym praniem mózgu.