Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (43)
A koń coraz bardziej rwie się do biegu.
– No!... Jazda! – krzyczy żywica na całą granicę.
"Cholera, zwariował!"
– E–he–he–he! – krzyczy Żywica.
I koń coraz prędzej mknie naprzód. Jest to przemytnicki koń. Zna nas dobrze. Wie, że zachowujemy się dziwnie i że stało się coś niezwykłego. Może zdumiewa go to, że nie słyszy strzałów karabinowych.
– Poszedł!
Żywica przeraźliwie gwiżdże na palcach. Ja siedzę na kłębach owczej wełny. Nie wiem, gdzie mam broń. Nic nie mogę pojąć... Nad nami wiruje księżyc. Oczy zachodzą łzami.
– E–he–he–he!... Poszedł! – strasznym głosem rzuca Żywica krzyk po całej granicy.
"Po co on to robi?" – myślę i zaczynam gryźć wargi.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 27)
Ta część wykładu zawęziła się już tylko do reklamy usług klinik Rosswooda: "W nieskazitelnie sterylnych warunkach profesjonalni ginekolodzy dokonują operacji usunięcia płodu w sposób szybki i bezbolesny. Nie słyszałam nigdy o komplikacjach czy o zakażeniach w klinikach Rosswooda. Tego samego dnia kobiety wracają do domu, ale nadal przez kilka dni pozostają pod profesjonalną opieką ginekologiczną. […] Nieprawdą jest, że aborcja powoduje syndrom depresji poaborcyjnej. […] Aborcja nic nie boli w porównaniu z porodem. Z czystym sumieniem mogę polecić usługi klinik Rosswooda wszystkim zniewolonym macierzyństwem kobietom. […] Henry, tak jak my wszystkie, poświęcił swoje życie walce o prawa kobiet…".
W reklamie nie było mowy o tych kobietach, które wracają do domu i popełniają samobójstwo. Po tym, co usłyszałem, nie miałem żadnych wątpliwości, że to właśnie Helen zawiozła Agnieszkę do jednej z klinik Rosswooda. Mówiła o nim z poufałością… doktor Henry, po imieniu. Na zakończenie wyświetlono na ekranie projekty dokumentów przygotowywanych do przedstawienia na sesji Obrony Praw Kobiet w ONZ. Niezaprzeczalnym faktem jest, że gdyby czterdzieści pięć lat wcześniej pewna matka wyskrobała ze swojego łona płód i wyrzuciła go na śmietnik, zamiast dać mu na imię Helen, to tamtego wieczoru świat nie musiałby słuchać tego chorego bełkotu. Gdybym tamtego wieczoru miał przy sobie broń… Wyobrażałem sobie głowę Helen Trixton widzianą przez lunetkę snajpera. Dwie cienkie linie celownika krzyżowały się w mojej wyobraźni dokładnie pomiędzy cienkimi, wyskubanymi brwiami, tuż powyżej nosa. Buuum… pociągałem wskazującym palcem prawej dłoni za spust, wysyłając w przestrzeń naciętą kulę i rozbijając głowę na mikroskopijne, czerwone fragmenty malujące impresjonistyczną plamę na jasnożółtym płótnie tła sceny. Moja wyobraźnia nie budziła we mnie lęku ani obrzydzenia. Byłem wystarczająco chłodny i spokojny, gotowy do popełnienia tej zbrodni.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (42)
Po jego wargach błąkał się lekki uśmiech, jedną rękę miał zanurzoną w kieszeni.
– Wolniej! – powiedział Saszka do Żywicy.
Żywica wstrzymał trochę konia. Wjechaliśmy na most.
– A wy kto tacy?... Skąd? – krzyknął złym, aroganckim głosem mężczyzna w skórzanej kurtce, próbując chwycić za lejce.
– A z Mińska! – mówi wesoło i głośno Saszka.
– Z Mińska? A dokąd?
– Dokąd?... Zaraz opowiem dokumentnie! Prrr!
Żywica zatrzymuje konia, a Saszka zeskoczył z wozu i zbliżył się do mężczyzny w czarnej, skórzanej kurtce. Przez pewien czas patrzył mu w twarz, a potem mówi:
– Wasz pysk, towarzyszu, jest mi bardzo podejrzany!... Jakim prawem zatrzymujecie przejeżdżających po drogach?
– Jak: jakim prawem?
– Tak: jakim prawem? Proszę o dowody!
– Jestem "satrudnik kojdanowskiego Pogranotriadu"!
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 26)
Anita: To nie twoja wina. Straciła wiarę w to, że uda jej się urodzić ci dziecko.
Karol: Nieeeeeeeeeee! To nie może być prawda! Nie, nie, nie, nie! Anita! Agnieszka nigdy nie zabiłaby naszego dziecka. Nigdy. To niemożliwe. Przez tyle lat czekała na moment, kiedy zostanie matką. To nieprawda, ona ciągle wierzyła, że będzie dobrze.
Anita: Tego dnia nie poszła do pracy. Pamiętasz? Przyjechała po nią Helen i zawiozła ją do kliniki aborcyjnej w Los Angeles. Anieska miała zabieg.
Nastąpiła długa przerwa w opowieści. Karol wstał i nalał wódkę do szklanek po soku żurawinowym. Wypiliśmy w milczeniu. Karol otworzył drzwi i zniknął w zimnej ciemności kanadyjskiej nocy.
***
Pozostałem sam w drewnianym, ciepłym domu. Kominek nie płonął już błyskającym ogniem, jedynie żar spalonego drewna sosnowego błyskał pomarańczowymi ognikami i wypełniał dom zapachem rozgrzanej żywicy. Wypiłem sporo alkoholu, jednak to, co usłyszałem, i całe dramatyczne przedstawienie Karola sprawiły, że czułem się dziwnie trzeźwy. Na stole stała, pracując ciągle, podstępna zapalniczka nagrywająca treść sztuki bez zgody autora. Co będzie dalej? Czy mój szef wróci do swojej historii?
Karol wyszedł, musiał być przez chwilę sam.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (41)
Wreszcie kończy kuplety:
Choć łysy kapuje
Nas to nie krępuje.
Naszym marzeniem jest noc!
Gdy skończym zabawę,
Jedziem na wyprawę,
A każdy ma wytrychów moc!
Esterka uderza kostkami palców w gitarę i z okrzykiem: "Eeech!" okręciła się na obcasie tak szybko, że spód sukienki frunął w górę. Panienki zaśmiały się. My klaszczemy w dłonie. Pijemy dalej. Nikt nie krępuje się. Esterka klepie mocno po twarzy Staśka, który stara się zdjąć z niej sukienkę. Opiera się nie ze wstydu, lecz uznaje to za przedwczesne. Ja obmacuję po nogach Jadzię. Spostrzegam, że Żywica wraz z Julą wyszedł do następnego pokoju. Wracają za kwadrans. Jula ma czerwoną twarz, a sukienkę w nieładzie. Esterka śmieje się i krzyczy, siedząc u Stasia na kolanach:
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (39)
Nie namyślając się mówię radośnie:
– Chętnie!
Widzę uśmiech na twarzy Szczura. Saszka zwraca się do Żywicy:
– Przyda się nam?... Co?...
– Przyda się – mówi Żywica, robiąc potwierdzający znak głową.
– No to daj grabę!
Saszka silnie ściska mi dłoń. Żywica idzie za jego przykładem, tylko ściska lekko. Silny uścisk jego dłoni mógłby zgnieść mi palce. Saszka znów nalewa do szklanek wódkę i mówi:
– No, to za powodzenie!... Siach!... Wypiliśmy.
Patrzę na czoło Saszki... Jest gładkie... Zmarszczka znikła. Zaglądam radośnie w oczy kolegów... Jest mi tak lekko i wesoło... Znów słyszę głos Saszki:
– No, siach, chłopaki!
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 23)
Karol chodził tam i z powrotem od ściany z plakatami filmowymi do okna, za każdym razem przechodząc przed kominkiem. W przestrzeni pomiędzy fotelem, na którym siedziałem, a resztą pomieszczenia powstało coś w rodzaju sceny. Opowiadając, w zależności od emocji, Karol gestykulował, wstawał, odchodził i wracał, zmieniał głos… potem milczał. Byłem widzem w teatrze jednego aktora i oglądałem fascynujący, żywy monolog. Karol tej roli nie grał. Tak grać się nie da. Tak można tylko żyć.
***
Larry Knott był wyczerpany. Sobota, godzina druga trzydzieści po południu i cały czas jeszcze było coś do zrobienia, następny raport do zaksięgowania, następne zeznanie do analizy. Nigdy niekończąca się emocjonalna wspinaczka, pchanie przed sobą ogromnego syzyfowego głazu odpowiedzialności. Wczoraj, po prawie dwóch latach, dobiegła końca rozprawa homoseksualisty i pedofila, twierdzącego, że nie ma imienia, o nazwisku Jarome. Człowiek ten poprzednio aresztowany i skazany odsiedział już cztery lata w zakładzie karnym w Kingston za ataki seksualne na chłopców w wieku ośmiu i dziesięciu lat. Teraz, to znaczy rok temu, został ponownie zatrzymany za posiadanie i rozpowszechnianie pornografii dziecięcej w formie zdjęć i opisów. Człowiekiem, który osobiście nad nim pracował, wyśledził Jaromego i przywiózł go na posterunek, był Derek Veskot. Oczywiście cała grupa pracowała razem, ale Derek i jego wyczucie sytuacji przyczyniło się do szybkiego sukcesu.
– Sukcesu? Jakiego kurwa sukcesu? – zaklął głośno Larry.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 22)
Inaczej jednak sprawy się mają w przypadku picia we dwóch.
Nie zapadł jeszcze zmrok, a ja już byłem coraz bardziej, i to bez grania, przekonująco pijany. Wypaliliśmy po aromatycznym cygarze, a na stole przed lekko już pijanym Karolem pozostała nieustannie nagrywająca naszą imprezę zapalniczka-sekretarka.
– Czy przedtem… to znaczy, kiedy jeszcze żyła twoja żona, też mieszkaliście w takim miejscu jak to… to znaczy z dala od cywilizowanego świata? – koniecznie musiałem zwolnić spożywanie alkoholu, bo nie udając, zaczynałem nieprzyjemnie bełkotać po polsku.
– Opowiadałem ci już, jak poznałem Agnieszkę i jak wyjechaliśmy z Polski. To było dziwne zdarzenie. Oboje byliśmy przeciwnikami wyjazdów "na stałe".
Wyjechać, zarobić i wrócić z twardą walutą – czemu nie, ale na zawsze opuścić Polskę? Dopiero zbieg kilku nieprzyjemnych zdarzeń dał nam kopa na drogę. Gość w urzędzie o nazwisku wskazującym na charakter upominał się o kolejną łapówkę za zezwolenie na zamieszkanie na strychu kamienicy.
– Jak się nazywał?
– Członka. Antoni Członka… nieźle co? Równie dobrze mógłby się nazywać Antoni Chujowy.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (38)
Nazajutrz po zajściu z Alińczukami dowiedziałem się od Szczura, że oni zameldowali na policję, że ich napadłem na ulicy i postrzeliłem Alfreda. Rana jego jest lekka – ma przestrzelone lewe udo. Kość cała. Prócz tego wybiłem mu uderzeniem nogi kilka przednich zębów.
– Wstawi sobie złote. Dobra sposobność! – rzekł ze śmiechem Szczur. Dowiedziałem się, że policja mnie poszukuje. U zegarmistrza Mużyńskiego i u Józefa Trofidy zrobiono rewizje, lecz ja nie chodziłem do nich.
Szczur opowiada wszystkim w miasteczku o tym, jaki był prawdziwy przebieg zajścia pomiędzy mną a Alińczukami i że to oni zaczepili mnie na ulicy. Prawie wszyscy chłopcy są po mej stronie. Bracia Alińczuki nie mogą teraz pokazać się na ulicy, bo chłopaki wyszydzają ich i ubliżają im. Szczur i Lord dwa razy wysmarowali bramę ich domu i okiennice dziegciem, co zwykle robią dziewczynom, na które mają złość. Wysmarowanie bramy lub okiennic dziegciem oznacza, że w tym domu mieszka nieporządna dziewczyna. A ponieważ u Alińczuków sióstr nie ma, wszystkie domysły idą w ich kierunku.
Spotykałem się kilka razy z Lordem, Kometą, Julkiem i Pietrkiem. Chłopaki są dla mnie bardzo życzliwi. Proponują pieniądze i pewne kryjówki. To mnie wzrusza.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 21)
– To ten sam facet, tak samo przystojny – Karen odpowiedziała śmiechem. – Kiedy się znowu zobaczymy, mój ty przystojniaku?
– Obiecuję, że zawsze wpadnę na piwo Na Zakręt, jak tylko będę w mieście.
– Tak, rozumiem… na piwo, a nie żeby mnie zobaczyć. No cóż, takie jest życie.
"Zawsze kokietuje i zawsze wraca do tego tematu" – pomyślał Karol, odkładając słuchawkę. Skończył palić cygaro, jednym ruchem przechylił drinka i rozglądając się po jeziorze, ruszył powoli w stronę domku Dębowego. Z oczywistych względów żadna z pięciu kabin nie miała zamontowanych zamków w drzwiach. Tak było za Hannu i tak pozostało. Każdy czuł się na wyspie bezpiecznie, nikt nie potrzebował izolacji czy zamknięcia.
Darek niedawno wyszedł z pubu, czyli będzie tu nie wcześniej niż za dwie – trzy godziny.