Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (48)
– Jaka ty cudna! śliczna! – szepczę jej do ucha.
Kładzie mi palce na wargach i zdaje mi się, że lekko się śmieje. Potem z niespodziewaną dla mnie siłą i ogniem odpowiada namiętnie na moje pieszczoty.
Nazajutrz, o godzinie 10-ej z rana przyszli Lord i Szczur. Opowiedzieli mi mnóstwo nowin i przynieśli dwie paczki, w których było wiele smacznych rzeczy dla nas wszystkich. Wnieśli ze sobą sporo ożywienia.
Lord przywitał się ze wszystkimi, zaczynając od starszych. Szczur składał wszystkim humorystyczne życzenia. Przy witaniu się z dziewczynami udawał, że całuje ich ręce, w rzeczywistości dotykając ustami swej dłoni. Życzył jednej z nich wesołego spania, drugiej głośnego chrapania, trzeciej lekkiego sapania, czwartej mocnego kichania.
Dziewczyny uśmiechają się wesoło i czasem odpowiadają dowcipnie na jego zaczepki. Dzisiaj siostry wystroiły się bardzo starannie: nowe, kolorowe sukienki, haftowane staniki, buciki na wysokich obcasach, białe pończochy. W warkoczach mają wplecione kolorowe wstążki, na szyjach zawiesiły mnóstwo korali. Pachnie od nich perfumami i pomadą. Szczur zbliża się do Nastki, pociąga nosem, kicha i mówi:
– Ot, taką żoneczkę mieć... Nie trzeba i tabaki!
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 32)
Nastawił ekspres do kawy, otworzył puszkę z zupą grzybową i zrobił dużą kanapkę z salami i serem. Zanim zupa zagrzała się na kuchence, zdążył wypić ogromnego drinka. Sporo ponad setkę szkockiej wlał do pierwszej z brzegu szklanki do piwa, bez lodu i bez większej celebracji. Poczuł znajomy przyjemny dreszcz w okolicach miejsca, gdzie głowa została zamontowana na szyi. Po zjedzeniu obiadu zawahał się jeszcze raz, nalewając kawę do kubka. "Nie należy wykazywać słabości" – pomyślał – "to tylko niepotrzebnie przedłuży tę całą bzdurną sytuację." Zabrał butelkę wody i swojego starego winchestera. Po drodze do domku Dębowego twarz Karola zmieniła się w chłodną skałę bez emocji. Nogą otworzył drzwi i wszedł do środka. Darek leżał na łóżku, tak jak go zostawił kilka godzin wcześniej. Spięte nogi i rozkrzyżowane ręce musiały dokuczać drętwieniem. Postawił butelkę z wodą na stoliku przed łóżkiem, oparł karabin o ścianę i bez słowa usiadł na swoim poprzednim miejscu, naprzeciw leżącego. Derek uniósł głowę i popatrzył na swojego wczorajszego towarzysza pracy i zabawy przeistoczonego w dzisiejszego prześladowcę o zimnej filmowej twarzy mordercy. Derek zdążył już poznać zdolności aktorskie Karola, wiedział, co tamten potrafi i jak dobrze jest w stanie odegrać każdą rolę. Nie dawało to jednak przekonania o poziomie bezpieczeństwa. Tak jak przedtem siedział bez ruchu i patrzył.
Pojedynek milczenia trwał kilka długich minut i w końcowej rozgrywce Derek przegrał.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (47)
Więcej przeszkadzałem jej, niźli pomagałem, więc dostałem kułakiem w bok i, porzucając Nastkę, przygadałem się do Kasi, która piekła "oładje" z tartych kartofli i mąki. Przez pewien czas pracowaliśmy zgodnie. Ona smażyła oładje i zrzucała je z patelni do dużej miski, a ja jadłem je na gorąco. Wkrótce Kasia spostrzegła, że w misce nic nie przybywa, więc zgoda nasza prysła. Musiałem cofnąć się od miski, pod groźbą dużej, drewnianej łyżki, którą Kasia nalewała ciasto na patelnię.
Wówczas udałem się do Magdy, która, błyszcząc muskularnymi ramionami, stojąc w obłokach pary, prała bieliznę w balii. Korzystając z tych obłoków, jako z zasłony dymnej, zamierzałem spróbować czy ma twarde muskuły. Lecz próba ta skończyła się dla mnie fatalnie. Magda trzasnęła mnie po plecach mocno skręconą sztuką mokrej bielizny i musiałem wiać co prędzej, mając tak namacalny dowód siły jej muskułów. Wreszcie podwaliłem się do Oleny, która, na czystej połowie domu, szorowała piaskiem i gorącą wodą stół, ławy i podłogę. Parę razy urządziłem z nią sztuczne zderzenia, gdy ściągała ścierką wodę z podłogi. Trzecie takie zderzenie zmusiło mnie do pośpiesznej ucieczki. Olena zamierzyła się na mnie całym kubłem wody i gdybym się nie wywinął spod strugi wody, zmoczyłaby mnie całego. Musiałem powrócić do Szymona i Ignacego, którzy w tym czasie nacięli już całą górę drzewa. Więc wziąłem siekierę w garść i zabrałem się do pracy.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 31)
Próbowałem rozluźnić jego skupienie.
– Dlaczego mnie związałeś? Co tak nagle od wczoraj się stało?
Szybkim ruchem przycisnął kolanem rękę do żerdzi i nie zwracając uwagi na moje pytania, zaciągnął nowy pasek.
– Masz tu wodę – podsunął mi pod usta szklankę, którą sam przyniosłem w nocy. – Jeżeli zrobisz to, o co poproszę, to rozstaniemy się… powiedzmy w zgodzie. Jeżeli będziesz próbował walczyć, obezwładnić mnie czy coś w podobnym stylu, to mogę cię zapewnić, że dno wielu zatok jeziora Arrow jest tak błotniste, że nikt nigdy twojego trupa nie znajdzie – informacja o "moim trupie" została powiedziana tak, że aż przeszły mnie ciarki.
– Mówiłeś, że nie jesteś typem mordercy, to może najpierw powiedz, o co tu, kurwa, chodzi, zanim przejdziemy do… trupów. Co mam zrobić, żeby odzyskać wolność? – przez myśl, tylko przez ułamek sekundy, przemknęły mi obrazy związane z różnymi dewiacjami seksualnymi.
– Mów! Wszystko, co masz zrobić, to powiedzieć mi prawdę. Kim jesteś? Kto cię tu przysłał? Po co tu jesteś? To jest bardzo prosta wymiana handlowa. Ja opowiedziałem ci o sobie prawdę i nic we wczorajszej opowieści nie było kłamstwem. Teraz twoja kolej. Chcę wiedzieć, dlaczego tu jesteś.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (46)
Bracia i Kasia włożyli białe, domowego wyrobu, grube, sukienne spodnie, wyprawione na biały kolor kożuchy i białe czapki ze sztucznego karakułu, takie jakie nosili żołnierze carskiej armii zimową porą. Taki sam kożuch i czapkę przyniósł dla mnie z "komory" Maciej. Było to bardzo wygodne ubranie: lekkie, ciepłe, nie odróżniające się od śnieżnej bieli terenu. Bracia i Kasia pożegnali się z resztą rodziny. Poszedłem za ich przykładem. Ściskam silnie dłonie Macieja, Hanny i ich córek.
– Daj Boże szczęścia! – mówili mi wszyscy. W pobliżu stodoły wyszliśmy na pole i zanurzyliśmy się w śnieżnej kurzawie.
Bazyli szedł pierwszy, za nim Szymon, Kasia trzecia, potem ja, Ignacy zamykał nasz pochód. W drodze trzymałem prawą rękę za pazuchą, na rękojeści nabitego parabellum, który kupił dla mnie Szczur, bo moją dawną broń zabrała policja w czasie aresztowania mnie u Kaliszanek.
W lewej kieszeni kożucha miałem pięć zapasowych magazynków i latarkę. Dłuższy czas szliśmy polami w odległości kilkudziesięciu kroków od lasu. Potem wstąpiliśmy do lasu i ruszyliśmy dalej, idąc pomiędzy wysokimi pniami sosen. Z zachowania się Bazylego – jego ostrożności – wywnioskowałem, że jesteśmy w pobliżu granicy. Szliśmy coraz powolniej i od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się. Zawieja nie ustawała. Ledwie mogłem dostrzec idącą o kilka kroków przede mną Kasię. Biel kożucha i czapki zlewała się z bielą śniegu i widziałem przed sobą, w dole, tylko ciemną, chybotliwą plamę spódnicy dziewczyny...
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 30)
Głowa bezwładnie opadnie na klatkę piersiową, pompując krew na szlafrok, a w tym samym momencie Henry, albo raczej jego dusza, rozpocznie powolny marsz wąskim, ciemnym korytarzem w kierunku oddalonego punktu światła. Korytarz skończy się i dusza niepewnym krokiem, nie czując już ścian wokół siebie, machając po omacku rękami, wyjdzie na otwartą, nadal zatopioną w ciemności przestrzeń. Tu będzie musiała się zatrzymać i czekać. Nagle i niespodziewanie rozbłysną w koło światła i okaże się, że Henry stoi na środku sceny. Światła rozświetlą też widownię milionów dusz siedzących w niekończących się rzędach tego wszechteatru. I one, te wszystkie dusze, będą patrzyły na niego. Będą tam milczące, niespełnione dusze wyskrobanych dzieci, dusze mędrców, dusze ludzi dobrych, życzliwych i pomordowanych, które zaczną gwizdać i rzucać na scenę zgniłe jaja lub coś, czym dusze mogą rzucać. Karą za wszystkie popełnione grzechy będzie ten największy z możliwych, niewyobrażalny za ziemskiego życia, wszechniebiański, kosmiczny wstyd. Po prostu wstyd. Z czym można by ten wstyd porównać? Wyobraź sobie na przykład wielką premierę. Aktor ubrany w śnieżnobiały kostium na scenie sławnego teatru ma… rozwolnienie. Na oczach wszystkich nobili to wanych gości i widzów zesrał się. Ten wstyd ciągle jeszcze byłby niczym w porównaniu z tamtym pośmiertnym wstydem za grzechy.
Wstyd.
Z palcem wskazującym na spuście po pół roku dokładnych obliczeń i przygotowań, które kosztowały dziesiątki już tysięcy dolarów, zrozumiałem wielkość tego wstydu. Nie strzeliłem. Wyjąłem pocisk z komory nabojowej. Każdy musi kiedyś wyjść na tę scenę. Nie przeżyłbym takiego wstydu po śmierci. – Karol zaśmiał się głośno i dodał, śmiejąc się:
– Umarłbym ze wstydu pośmiertną śmiercią.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (45)
– No, dzieci – rzekł Maciej – idźcie, zobaczcie czy wszystko w obejściu w porządku!
Synowie i córki niebawem wyszli z izby.
– Otóż dziadku – rzekł Lord – chcę was prosić, żebyście przyjęli na zimę tego chłopca. To mój druh. W miasteczku żyć nie może, bo policja chce go zahaczyć... za kontrabandę... U was byłoby mu najbezpieczniej.
– A niech sobie zostanie. Tylko u nas wygód nie ma. Żyjemy po chłopsku.
– On wszystkiego „zwyczajny”. Co wy jecie, to i on zje. A jak chłopaki pójdą w drogę z towarem, to przyda wam się. Zna dobrze tę robotę... stary kontrabandzista...
– Niech zostanie. Miejsca nie zabraknie, chleba też, a policja do mnie nie jeździ. Sąsiadów też nie mam... nie doniosą...
Wówczas wtrąciłem się do ich rozmowy:
– Ja za utrzymanie mogę wam zapłacić. Mam pieniędzy dość.
Spostrzegłem zaraz, że postąpiłem nietaktownie. Maciej spojrzał mi w oczy i rzekł, lekko się uśmiechając:
– Ja na pieniądze nie łasy. Miałem i mogę mieć dość, ale nie gonię za nimi. Ty, chłopaku, schowaj je dla siebie. Przydadzą ci się, bo młody jesteś!
– Wybaczcie. Nie chciałem was obrazić.
– Nie szkodzi. Mnie nie obrazisz; ja do tego nie prędki. Ja dla dobrego człowieka i darmo wszystko zrobię, a złego, niech on ze złota będzie, nie chcę i na oczy widzieć!
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 29)
Użycie tej amunicji na polowaniach jest nielegalne w Stanach Zjednoczonych i nie mieliśmy zbyt wielu naboi treningowych. Po pierwszym strzale metalową kulą na pierwszy rzut oka niewiele się zmieniło w życiu melona na kiju.
Dopiero kiedy podszedłem do celu, zauważyłem okrągłą dziurkę w szybie i taką samą dziurkę w czole melona. Trafiałem w cel za każdym razem, pamiętając o tym, żeby nie strzelać pod zbyt dużym kątem w stosunku do powierzchni szyby. Byłem gotowy.
Przed wyjazdem James załadował obydwa dziesięciostrzałowe magazynki natowskimi nabojami i załatwił jeszcze wodoszczelny pokrowiec na karabin. Przez trzy tygodnie spędzone razem i dzięki wypitym wspólnie kilku skrzynkom budweisera prawie udało mi się zaprzyjaźnić z tym miłym facetem, który w sumie pozbawił życia średniej wielkości wietnamską wioskę. Żegnając się ze mną, rzekł: "Nigdy się nie spotkaliśmy". "Też cię nie pamiętam" – odparłem.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (44)
Obok traktu biegną w dal słupy telegraficzne. Słyszę ich monotonne, nisko wibrujące huczenie. Policjanci wyjmują papierosy; zapalają sami i częstują mnie.
Wymawiam się od tego.
– Nie pali pan? – pyta mnie jeden z nich.
– Palę... ale swoje.
– Słusznie! – mówi drugi.
Furman popędza konia, lecz szkapina człapie powolnie i przyśpiesza kroku tylko wtedy, gdy słyszy w powietrzu świst bata. Ze wschodu dmie przejmujący, zimny wiatr. Mrozi mi lewy policzek i ucho. Dostaję z rękawów dłonie i z trudnością podnoszę kołnierz kurtki. Śnieg pada coraz rzadziej i wreszcie zupełnie ustaje. Na niebie ukazują się gwiazdy. Księżyc pracowicie pnie się w górę; jest poważny, zamyślony, nie zwraca na nas uwagi. W głowie przewija mi się mnóstwo różnych myśli... Pierzchają, nie wiążą się, mkną prędko, niesfornie. Ogarnia mnie niechęć do wszystkiego. Policjanci gawędzą. Mówią o jakichś dodatkach na rodzinę, o dietach. Często przerywają rozmowę. W pewnym momencie jeden z nich mówi do drugiego:
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 28)
Niewielki park nadbrzeżny wyposażony w kilka ławek, porośnięty trawą kort tenisowy i zjazd do wodowania łódek z przyczepy samochodowej wydawały się idealnym punktem startu. Spędziłem tam całe popołudnie, biegając i gimnastykując się. Wieczorem, kiedy spacerowicze z psami i dziećmi zniknęli, przebrałem się w piankę i wyposażony w butlę, maskę i płetwy zniknąłem w słonych falach zatoki. W małym wodoszczelnym plecaku schowałem czarne tenisówki, lornetkę, odległościomierz, niewielki statyw i noktowizor. Nie było dużego wiatru ani dużej fali, a mimo to pamiętam do dziś walkę i olbrzymi wysiłek, jaki musiałem włożyć w pokonanie półtora kilometra, które dzieliło park od domu doktora. Ostatnie dwieście metrów przepłynąłem pod powierzchnią wody, wynurzając się niepostrzeżenie w przybrzeżnych zaroślach. Tam też, pod korzeniami podmytego drzewa, zostawiłem sprzęt, a sam w czarnej piance i czarnych tenisówkach wyczołgałem się na ląd. Powoli, bez szybkich, zwracających uwagę ruchów, dotarłem do wzniesienia terenu na tyłach domu. Zrobiło się już ciemno i w oknach okolicznych willi rozbłysnęły światła. Z noktowizorem na głowie znalazłem sporą kępę krzaków i zająłem pozycję obserwacyjną. Zamontowałem odległościomierz na statywie i nakierowałem urządzenie na najbliższy róg domu. Sto sześć metrów bez kilku centymetrów. Po godzinie w jednym z okien na parterze zapaliło się światło. Niestety, jedyne jasne okno zasłonięte było białym płótnem, tak że widziałem jedynie cień osoby poruszającej się wewnątrz. To była łazienka. Dwie minuty minęły i okno łazienki zniknęło z powrotem w ciemności. Chwilę później ścianę od strony zatoki rozświetliło duże okno jadalni lub salonu. To było właśnie to, na co czekałem, leżąc pomiędzy kolczastymi krzewami.