Rok później prawie wszyscy aresztowani tamtego wieczoru w Bellville byli na wolności na zwolnieniach warunkowych albo odbywali wyrok w zawieszeniu. Cała trójka dzieci została adoptowana przez jedną rodzinę gdzieś w Albercie. Daniel Robson jako jedyny pozostał za kratami. Nawet dobry prawnik nie mógł go wyciągnąć z gówna, w które wdepnął. Minął urlop, minął dobry czas i nadeszło następne zadanie. To był wrzesień zeszłego roku. Wydział wszedł w posiadanie serii skrajnie brutalnych zdjęć pornografii dziecięcej. Twarz mężczyzny w średnim wieku została chytrym komputerowym sposobem zniekształcona do takiego stopnia, że nie dało się jej zidentyfikować. Na jednym ze zdjęć bardzo małe dziecko, może dwuletnie, było martwe. Nie będę opisywał scen z tej serii zdjęć, nie da się o tym mówić. Do pierwszych dni listopada siedziałem w tych obrazkach, izolowałem przedmioty pojawiające się w tle lub na marginesach obrazów. Później wracałem do archiwów wydziału i przeszukiwałem pliki pod kątem tych przedmiotów. Podczas gdy specjaliści grafiki komputerowej próbowali mozolnie odkształcić twarz tamtego skurwysyna, ja przerzucałem tysiące obrazków, dzieląc je na segmenty i fragmenty. Twarzy niestety nie udało się zweryfikować, ale budowę ciała, wzrost, wagę, kolor resztek włosów i rozmiar łysiny określono z dużą dokładnością. Facet dołożył wielkich starań, żeby pozostać nierozpoznawalnym. Co go zdradziło? Kot, a właściwie mały kotek. Kocie dziecko zdradziło groźnego pedofila. Na trzech zdjęciach w tle pojawił się kalendarz ścienny na rok 2008. Strona z kwietniem przyozdobiona była malowanym przez dziecko obrazkiem przedstawiającym małego kotka leżącego w kolorowym koszyku. Widać było, że malowała to dziecięca ręka, ale autor malunku miał niewątpliwy talent. Kiedy zobaczyłem tego kociaka, przeszedł mnie spazmatyczny dreszcz pewności, że już go kiedyś widziałem. Przez tydzień po dwanaście godzin dziennie szukałem w archiwach, w których znajduje się ponad milion zdjęć. Jest! Pamiętałem to wnętrze. Ta sama ściana, okno wychodzące na koronę liściastego drzewa, jeszcze bez liści, i wiszący obok ramy okiennej ten sam kalendarz z kotkiem. Na zdjęciu pozowała kilkuletnia dziewczynka. Nie było z nią osób dorosłych, ale była lokalizacja pliku, z którego to zdjęcie pochodziło. Właścicielem tego wizerunku był zatrzymany pod zarzutem posiadania i rozpowszechniania pornografii dziecięcej w czerwcu 2007 roku Edgar Roskov. Następnie musiałem ponownie udać się do Toronto w celu wygrzebania dokumentacji sądowej i skryptu rozprawy. Żeby dotrzeć do tych dokumentów, potrzebowałem podpisów mojego szefa i prokuratora rejonowego z biura sądu, w którym odbyła się rozprawa. Tak wiele prawnych przepisów zabezpiecza prywatność pedofila. Dotarłem do wszystkiego, co mnie interesowało. Otóż Roskov był już zatrzymywany trzykrotnie, zawsze pod tym samym zarzutem, i dwukrotnie otrzymał wyrok w zawieszeniu, zakaz kontaktów z dziećmi, zakaz posiadania komputera oraz kilka innych zakazów, które to miał głęboko w dupie. Oskarżenie o posiadanie pornografii z udziałem nieletnich w jednym przypadku zostało wycofane ze względu na artystyczny, a nie pornograficzny charakter zdjęć. To właśnie były te ujęcia z pozującą dziewczynką. Z tego, co pamiętam ze studiów, to wyrok w zawieszeniu otrzymuje skazany po raz pierwszy, o bardzo małym prawdopodobieństwie powrotu na drogę przestępstwa. Trzy wyroki z tym samym zarzutem i wszystkie w zawieszeniu? Coś w tym wszystkim śmierdziało zdechłą prawniczą korupcją. Wyciągnąłem zdjęcia sądowe, opis sylwetki i cech szczególnych. Wszystko zgadzało się z postacią z ujęć z zamazaną twarzą, jednak nieczytelna twarz wykluczała materiał dowodowy. Kotek też, jak się okazało, nie może być podstawą zarzutu. Miałem jednak w ręce dokładny adres skurwysyna. Niestety wszystko znowu działo się w Toronto, w którym rok wcześniej zamknęliśmy Daniela Robsona i jego elegancką grupę. Mój wizerunek mógł krążyć wśród lokalnych pedofilów. Następnie okazało się, że policja w Toronto nie ma Roskova nawet pod stałą obserwacją. Raz na miesiąc Edgar na ochotnika przychodzi lub nie na swój dzielnicowy posterunek i odpowiada lub nie na pytania z przygotowanej przez jakiegoś psychologa ankiety. Młode, kochające się małżeństwa nie najlepiej znoszą rozłąkę, a jeszcze gorzej kłamstwa. Anna chciała mnie odwieźć na lotnisko i znowu musiałem kłamać, że jedziemy całą grupą. Myślę, że już wtedy domyślała się charakteru mojej pracy, ale była taktowna i nie wypytywała o szczegóły. Jakże ją za to kochałem! W Toronto zmieniłem wygląd. Najpierw u fryzjera ściąłem włosy na krótko, potem w hotelu wygoliłem sobie głębokie zakola i dodałem siwawe pasemka na skroni. Zapuściłem wąsy i kupiłem okulary zerówki. Na oko dodałem sobie dziesięć – piętnaście lat. Obserwowałem okolicę wieżowca, w którym mieszkał Edgar, a wieczorami czytałem profil osobowy nielegalnie skopiowany z akt sądowych. Działałem wbrew prawu gwarantującemu Edgarowi ochronę prywatnych danych osobistych. Rozumiesz? To ja, glina, śledzący notorycznego pedofila, działałem niezgodnie z prawem. W przypadku Edgara wszystko wyglądało tak, jakby przepisy prawne i ich interpretacja były stworzone na jego prywatne potrzeby. Pierwsze spotkanie odbyło się w małym sklepie spożywczym mieszczącym się na parterze dwudziestoczteropiętrowego budynku malowniczo położonego naprzeciw Mimico Yacht Club nad wodami jeziora Ontario. Robiąc zakupy, obserwowałem jego ruchy, przedmioty, które wkładał do koszyka. Korzystając z kontaktów policyjnych, wynająłem narożne mieszkanie z widokiem od południa na Humber Bay Park, rozrzucony na wysepkach i półwyspach, a od zachodu na wejście do wieżowca Edgara. Edgar nie pracował, mieszkał w luksusowym mieszkaniu w bardzo drogiej części miasta. Codziennie wychodził na zakupy i na godzinny spacer po ścieżkach parku widocznych z mojego mieszkania. Gdybym poznał cię wcześniej, wtedy, kiedy byłeś dumnym właścicielem pantery 308, zaprosiłbym cię na piwo i odstrzelilibyśmy Edgara przez okno mojego mieszkania. Najbliższy odcinek ścieżki był oddalony tylko o około ośmiuset metrów od mojego okna.
– Gdyby nie fakt, że reprezentowałeś prawo…
– Tak przynajmniej mi się wydawało. Nie odstrzeliłem Edgara, ale udało mi się go poznać na jednym ze spacerów. Przy drugim spotkaniu dyskretnie zauważył mój złoty sygnet, tym razem przyozdobiony podwójnym trójkątem. Nastąpiło podniesienie kurtyny, następny akt w mojej roli pedofila.
– Zaprzyjaźniłeś się z nim?
– Tak. Najpierw spokojnie wypiliśmy razem piwo po spacerze w barze nad jeziorem. Potem spotkaliśmy się znowu w sklepie. Za trzecim razem odwiedził mnie w moim mieszkaniu, a potem ja jego w sąsiednim wieżowcu. Dopiero po dwóch tygodniach pokazał mi część swojej kolekcji zdjęć. Wiesz, co było najtrudniejsze? – zapytał Derek i odpowiedział od razu, nie czekając na odpowiedź Karola: – Najtrudniejsze w tym wszystkim było granie podniecenia i prawdziwego zainteresowania materiałem, który ten sukinsyn kolekcjonował, a w wielu przypadkach sam tworzył. Przećwiczyłem już to poprzednio w mieszkaniu Robsona, ale Edgar był innym, znacznie bardziej wyrafinowanym zboczeńcem. Edgar z zainteresowaniem obserwował moją reakcję, Edgar mi się przyglądał, nie patrząc mi jednak nigdy w oczy. Daniel był prymitywnym idiotą, a Edgar nie uważał się za pedofila. Pozował raczej na intelektualistę o bardzo wyrafinowanym smaku artystycznym. Każdy akt brutalnej krzywdy, jaką bez widocznych emocji wyrządzał dzieciom, miał w jego wizji świata głębokie uzasadnienie filozoficzne. Ból dziecka, jego cierpienie przeradzały się w Edgarze w ekstazę nie tylko fizyczną, jak w większości przypadków tego zwyrodnienia, ale również w uniesienie transcendentalne zbliżone do przeżyć religijnych. Edgar był najbardziej chorym skurwysynem, jakiego w życiu widziałem. Musiałem ograniczyć wizyty w jego chłodnym, urządzonym z wyszukanym smakiem mieszkaniu. Czułem, jak z każdą godziną, a może nawet z każdą minutą spędzoną w jego obecności umiera we mnie coś bardzo ważnego. Wiedziałem i rozumiałem, że jestem w pracy i wykonuję zadanie, a jednak ciemność emanująca z tego człowieka przenikała powoli do mojej duszy. Musiałem grać podniecenie i oddanie się jego "sztuce", ale musiałem też ukrywać nowe uczucie wdzierające się w moją podświadomość. Strach – Derek zamilkł. Po dłuższej chwili wróciła moc głosu, z którą opowiadał ostatnią historię. – Podczas każdej wizyty u Edgara miałem przy sobie broń przypiętą do łydki ponad kostką, ale to nie dawało mi poczucia bezpieczeństwa. To był inny strach. Lęk przed złem nieznanym, nie do opisania, zupełnie nowym. Lęk prawie nieludzki, nie zwykły lęk o ciało, o ból, o cierpienie własne w jakiejkolwiek formie. Bałem się tego czegoś, co promieniowało z jego oczu, twarzy, z całego ciała. Bałem się, bo nie potrafiłem tego nazwać i zanalizować.
Prawdopodobnie kiedy bokser na ringu pomyśli po raz pierwszy, że nadchodzi porażka, to jest to ostatnia myśl przed nokautem. Następnym świadomie widzianym obrazem są lampy wiszące nad ringiem i dłoń licząca palce. Wtedy w mieszkaniu Edgara, kiedy jeszcze nie poznałem ani jednego z jego klientów i przyjaciół, kiedy właściwie jeszcze nic nie osiągnąłem, pojawiła się w mojej głowie myśl o przegranym starciu, o niewykonanym zadaniu. Być może był silniejszy ode mnie i wygrywał powoli na punkty, obserwując mnie długimi minutami, kiedy oglądałem tragedię dzieci uwiecznioną na wykonanych przez niego zdjęciach. Patrzył i milczał.
– Nie zazdroszczę.
– Nie dałem rady. Pamiętam grudniowy piątek wieczorem, kiedy po wyjściu z mieszkania Edgara nie wróciłem do siebie, tylko w ciemności po rozmoczonym śniegu poszedłem na spacer nad wodę. Nie było jeszcze kry ani lodu, a w lodowatej wodzie odbijały się w oddali światła centrum Toronto leżącego po drugiej stronie zatoki. Wieża CN górowała nad miastem i zmieniała co kilka sekund kolory oświetlenia. Po pierwszej zeszłego roku burzy śnieżnej nadeszła fala ciepłego powietrza z południa i śnieg szybko znikał ze ścieżek parku.
Popatrzyłem na rozświetlone okno na dwunastym piętrze, wyjąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem do mojego szefa.
"Derek? Czy coś się stało?"
"Wycofuję się. Nie mogę tego dłużej robić. Stop."
"Nie brzmisz za dobrze. Czy to, co on ma na twardym dysku, wystarczy do zatrzymania?"
"Według mnie wystarczy, by go skazać na karę śmierci."
"Spokojnie. Wysłać ci nakaz aresztowania? Zrobisz to sam, czy kogoś ci podesłać?"
"Zrobię to sam. Wyślij papier na mój adres e-mailowy dzisiaj w nocy lub jutro rano. Zadzwonię, jak będę gotowy do wejścia. Dajcie też rano ze dwa wozy patrolowe na parking budynku." "Powodzenia. Tylko spokojnie." Nakaz aresztowania i rewizji zawartości mieszkania przyszedł godzinę później. Rano zadzwoniłem do Edgara i zaprosiłem go na kawę. Wiedziałem, że nie będzie mu się chciało wychodzić na lodowaty, grudniowy wiatr. Zaproponował, żebym to ja do niego przyszedł i obejrzał coś nowego, co udało mu się kupić w internecie zeszłej nocy. Tym razem założyłem kaburę z moją służbową berettą pod pachę, a do tylnej kieszeni spodni włożyłem papiery przysłane przez szefa. W kieszeni kurtki miałem kajdanki. Edgar Rostov ułatwił mi zadanie, pokazując serię bardzo brutalnych zdjęć wykonanych gdzieś w Azji, może w Tajlandii lub w Laosie. Na obrazkach występowali mężczyzna, kobieta w średnim wieku i dziesięcioro małych, najwyżej trzyletnich dzieci. Obejrzałem, tym razem nie grając pedofilskiego podniecenia, po czym wstałem i szybkim ruchem wyrwałem z kontaktu kabel rozdzielczy jego komputera.
"Co ty robisz, do cholery?" – w oczach Edgara pojawiło się zdziwienie. "Jesteś aresztowany" – powiedziałem spokojnym głosem i podałem mu nakaz. – "Nie rób nagłych ruchów, usiądź i wyciągnij ręce daleko przed siebie".
"Wiedziałem… czułem, że jesteś fałszywy… nikt nie patrzył tak jak ty" – stał nadal naprzeciw mnie z założonymi rękoma ponad wystającym brzuchem.
"Gówno mnie to obchodzi, co ty czułeś. Siadaj!"
"Czy ty, parszywa glino, przeczytałeś dokładnie moje akta? Tak dokładnie, ze szczegółami?" – syczał przez zęby Edgar. Był wyraźnie na siebie wściekły.
"Siadaj!" – krzyknąłem i wyciągnąłem spod pachy berettę. – "I zamknij ryj" – wulgarne odzywanie się do tego typa sprawiało mi przyjemność. – "Siadaj, skurwysynu, bo cię zastrzelę".
Nie odzywał się i nie reagował na moje słowa, czytając nakaz aresztowania.
"Możesz mi naskoczyć, glino. Rozumiesz? Na-sko-czyć" – porwał nakaz aresztowania przed moją twarzą i teatralnym gestem rzucił skrawki papieru w powietrze. –
"Na-sko-czyć!".
"Siadaj!" – rozkazałem i popchnąłem go mocno w kierunku kanapy.