Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (68)
Wokoło stały zadumane, ponure, siwe od starości jodły. Czarnymi kolumnami pięły się wysoko w górę. Drogę do nas – prócz bagna – zagradzały olbrzymie wykroty, gęste krzewy i zwały chrustu.
Grabarz wstał z miejsca i powiedział:
– Przejdę się trochę... Przyniosę wody.
Szczur skinął mu głową. Grabarz wziął menażkę i zniknął między drzewami. Od tego czasu minęła godzina, a Grabarz nie wracał. Nagle posłyszeliśmy od południa, z dość bliskiej odległości, dwa wystrzały rewolwerowe. Szczur porwał się na nogi.
– Nagan – rzekł krótko.
Wtem buchnęło jeszcze kilka strzałów.
– Parabellum! – rzucił mi Szczur. – To Grabarz!
Pobiegliśmy lasem na przełaj, w kierunku wystrzałów. Za kwadrans znaleźliśmy się na skraju lasu. Z dala było widać dach chutoru. O kilkaset kroków od nas dostrzegłem coś czerniejącego w trawie. Z rewolwerami w rękach pobiegłem tam. Zobaczyłem leżącego na łące mężczyznę w chłopskim ubraniu. Zbliżyłem się do niego. Ujrzałem sterczącą w górę rudą brodę, szramę na lewym policzku i krzywy, zły uśmiech, na zawsze zastygły na martwych, zbielałych wargach.
– To... Makarow! – wykrzyknąłem.
Zawierucha nad Sanem, cz.2 (7)
Nie należy myśleć, że likwidację ofiar na sucho OUN praktykowała tylko w stosunku do Ukraińców. Jak okazało się na przykładzie W. Łobodzińskiego i jego rodziny, z polską ludnością Kresów postępowano tak samo, chociaż wydawało się, że powinno być inaczej. Dlaczego ounowcy mieliby się ograniczać, zabijając
swoich wrogów? Mokra robota z propagandowymi trupami znacznie lepiej oddziaływałaby na Polaków, żeby zachęcić ich do masowego opuszczania zachodniej Ukrainy. Niemniej jednak ciała Polaków ounowcy próbowali ukryć przed ludnością i odpowiednim do tego miejscem ponownie okazały się właśnie studnie. I tak, 30 sierpnia 1943 roku w rejonie lubomelskim obwodu wołyńskiego został dokonany napad bojówkarzy ze związku grup UPA "Zawichost", kierowanego przez Jurija Stelmaszczuka ("Rudego"), dowódcę Okręgu Wojskowego UPA "Tur", na sympatyków Ukraińców i na polską ludność wsi Ostrówki i Wola Ostrowiecka.
W ciągu kilku godzin zabili ponad 1000 bezbronnych wieśniaków; w Ostrówkach 469, a w Woli Ostrowieckiej 569. Mienie pozostałe po zamordowanych splądrowano, spalono budynki, zginął również tutejszy ksiądz i spalono kościół. W rezultacie Ostrówki i Wola Ostrowiecka zostały starte z powierzchni ziemi. Dzisiaj na ich miejscu znajdują się pola i pastwiska. W dniach 17–22 sierpnia 1992 roku staraniem Towarzystwa Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej w Lublinie została przeprowadzona ekshumacja zwłok z dwóch masowych grobów na terenie dawnych wsi polskich. W procesie ekshumacji wykazano, że ludzi mordowano siekierami, dębowymi pałkami, młotami, a także przy pomocy broni palnej. Obok grobów znaleziono zasypaną kamieniami i ziemią studnię. Podczas dokonywania wykopu na głębokości 1,5 m natknięto się na zarysy starego tunelu, poniżej, na głębokości 1,8 m znaleziono belki konstrukcyjne obudowy. Tunel poszerzono i pogłębiono do odsłonięcia całego obwodu obudowy studni. Z niej zdjęto częściowo zwęglone fragmenty płyty okładziny z drewna, odpadłe deski obudowy i zwęglonej słomy, z której czuć było charakterystyczny zapach spalenizny. Kiedy głębokość wykopu osiągnęła 2,2 m, z mułu wydobyto pierwsze ludzkie kości i czaszkę. Podczas gdy kości ze wspólnej mogiły były bez osłony i miejscami uległy silnej erozji, kości podniesione ze studni były czarne, ciężkie, nie nosiły śladów erozji i tworzyły prawie kompletny szkielet.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (67)
Szczur skinął mi głową i wesoło błysnął oczami. A trochę później powiedział:
– Wiesz, co wymyśliłem?
Pytająco spojrzałem mu w oczy.
– ...Pójdziemy jutro we trzech na zaręczyny Feli... Co?... Nie spodziewają się takich gości. Sama śmietanka będzie. A tu my wpadniemy i składamy życzenia "wesołego alleluja dla panienki i dla chołuja!"... Co wy na to?
– Dawaj! – rzekł wesoło Grabarz. – Pierwsza kategoria!
– Dawaj! – krzyknąłem i ja.
Opanowała mnie złość, gotów byłem do każdej, nawet najdzikszej awantury. Piłem dużo. Potem, gdy koledzy usnęli, długo leżałem nie mogąc zmrużyć oczu.
Nazajutrz, późnym wieczorem, udaliśmy się do miasteczka. Do mieszkania Weblinów był łatwy dostęp ze wszystkich stron. Przeleźliśmy przez kilka parkanów i znaleźliśmy się w ogrodzie. Stąd można było wygodnie obserwować cały ruch w domu i na podwórku.
Zawierucha nad Sanem, cz.2 (6)
Porównując zbrodnie dokonane na Polakach przez III Rzeszę, ZSRS i nacjonalistów ukraińskich, uznał, że te ostatnie z pewnych względów przewyższają zbrodnie niemieckie i sowieckie. Jego zdaniem, o takiej kwalifikacji decydują fakty.
Po pierwsze – ludobójstwo popełnione przez nacjonalistów ukraińskich miało formę natychmiastowej eksterminacji.
Po drugie – okrucieństwo tortur, do jakich doszło w czasie zbrodni (genocidium atrox – genocyd okrutny, okropny, dziki, straszny).
Po trzecie – udział (oprócz UPA) tysięcy chłopów w ludobójstwie.
Po czwarte – mordowanie mieszanych narodowościowo małżeństw.
Po piąte – ludobójstwa dokonali nie okupanci, ale Ukraińcy będący obywatelami polskimi.
Po szóste – wydarzenia te pozostawały przemilczane i są przedmiotem fałszowania historii.
Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich wyróżniało się powszechnością okrucieństwa.
W ludobójstwie niemieckim i sowieckim też były elementy okrucieństwa, ale innego rodzaju, nie tak drastyczne i na mniejszą skalę. Na Kresach ofiary były zabijane głównie za pomocą narzędzi gospodarskich (topory, widły, kosy, noże, motyki, piły itp.). Broń palną posiadały bojówki OUN i UPA, natomiast nie dysponowały nią wiejskie bojówki złożone z ukraińskich chłopów nienależących do UPA, zaagitowane i wciągnięte do likwidacji Polaków.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (66)
A za parę dni urządzono polowanie na nas. Byliśmy w pewnej sprawie w pobliżu Mińska. W nocy zaczął lać deszcz. Do rana przeszliśmy z lasów Archijerejskich do lasu Starosielskiego.
Zrobiliśmy dniówkę w lesie, w pobliżu traktu na 19–tej wiorście do Mińska. Zmokliśmy do ostatniej nitki. Niedługo przed południem deszcz ustał i roznieciliśmy ognisko, aby się ogrzać i wysuszyć rzeczy. Dym ogniska mógł nas zdradzić, lecz nie zwracaliśmy na to uwagi.
Czatowaliśmy kolejno, pojedyńczo i suszyliśmy rzeczy przy ogniu, do którego wrzucaliśmy duże polana złożonego w pobliżu w sągach drewna. W pewnym momencie w pobliżu naszej kryjówki przeszło dwóch pastuszków. Chłopcy zatrzymali się na chwilę, zerkając ciekawie ku nam.
– No, czego tam? – krzyknął do nich Grabarz. – Szorujcie dalej!
Pastuszki pośpiesznie znikli w krzakach. A za godzinę czasu (ja wówczas wysuszyłem ubranie i stałem na warcie) posłyszałem w lesie jakiś podejrzany szmer. Obróciłem głowę w lewo i nagle spojrzenie moje przelotnie się spotkało ze spojrzeniem patrzących ku mnie z gęstwiny krzaków oczu. Poza tym dostrzegłem czarną skórzaną czapkę z czerwoną, pięcioramienną, emaliowaną gwiazdką. Wiedziałem, że jestem obserwowany, więc nie okazałem zaniepokojenia, tylko odbezpieczyłem rewolwer i postawiłem nogę w ognisko. Koledzy, zdumieni, spojrzeli na mnie. Ruchami rąk pokazałem im, aby prędko się ubierali. Zrobili to nie tracąc ani chwili czasu, lecz nie ukazali się z ukrycia. Wskazałem im dłonią w kierunku pobliskich krzaków. A tam rozległy się coraz wyraźniejsze szmery i przytłumione szepty. Słyszałem je z prawej i z lewej strony. Nagle w pobliżu szczeknął krótko pies. Wówczas się pochyliłem i szepnąłem do chłopaków:
– Granaty! Żywo!
Zawierucha nad Sanem, cz.2 (5)
Z listu mojej koleżanki Krystyny ze Starych Oleszyc: "Piszę dopiero teraz, bo nam pisać przy Stalinie nie było wolno. Tutaj to nie jest tak, jak u nas w Polsce. Ja nie chciałam wyjeżdżać z Oleszyc. Pamiętam, jak Twój ojciec powiedział do mojego taty – Jurko, nie wyjeżdżaj! Wiem, że moja żona i mój syn przeżyli okupację sowiecką, bo ty ich nie wydałeś NKWD. Dostaniesz pracę na kolei i jakoś będziesz żył (przed akcją »Wisła« nie było obowiązkowych wyjazdów). Jak my przyjechali do sowietów, to mama pracowała w kołchozie niedaleko od Brzuchowic. Tato dlatego jechał do sowietów, bo jak był na robotach w Niemczech, to znalazł sobie babę i do niej się wydzierał. Ja pojechałam ze Lwowa do średniej szkoły pedagogicznej aż do Dnipro. Zostałam nauczycielką, tak jak Cichockie w Oleszycach. Tutaj wyszłam za mąż i mam syna. Mąż mi umarł. Zbudowaliśmy sobie domek, bardzo ładny i mam kwiaty takie, jakie miała twoja mama w Horyńcu. Jak budowaliśmy dla siebie domek, to w ogrodzie posadziłam krzak leszczyny, malwy, maliny i wiśnie. Tak jak to było w Oleszycach. Jak otworzę sobie okno, to tak jest jak w Oleszycach. Mnie było w szkole dobrze, bo w Polsce, w szkole poznałam język ukraiński. Tu w Dnipro większość mówi po rosyjsku. Bardzo tęsknię za Oleszycami i za Wami. W Oleszycach spędziłam najszczęśliwsze lata, już nigdzie nie było mi tak dobrze, jak w Polsce. Pewnie już was nie zobaczę. Zostańcie z Bogiem. Krystyna Szałaj".
Polski pisarz i geopolityk zajmujący się stosunkami polsko-ukraińskimi, Adolf Maria Bocheński, przytaczając przykłady rozkwitu życia gospodarczego mniejszości ukraińskiej w okresie II RP, stwierdził, że "wszystkie te osiągnięcia stanowią niewątpliwie najlepszy kontrargument na twierdzenia, jakoby mniejszość ukraińska była poddana w Polsce metodycznemu uciskowi". Wśród nich wymienił rozkwit działalności spółdzielczej. Żywo też rozwijały się partie i stronnictwa polityczne. W wyniku wyborów z 1922 roku w ławach Sejmu zasiadło więc ogółem 23 Ukraińców, co stanowiło nieco powyżej 5 proc. ogółu członków izby (podczas gdy ludność ukraińska reprezentowała około 14 proc. ogółu ludności Polski).
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (65)
Ja i Grabarz wzięliśmy po dwie noski, a Szczur jedną. Ruszyliśmy powoli naprzód. Otulił nas gęsty mrok. Nieśliśmy znaczny ciężar i musieliśmy często wypoczywać. Do rana ledwie zdołaliśmy dotrzeć do naszej meliny w Krasnosielskim lesie. Wieczorem tegoż dnia przenieśliśmy towar do miasteczka i szczur opylił go ze sporą stratą.
A za dwa dni znów położyliśmy partię Hetmana. Szczur dowiedział się w miasteczku, że partia Hetmana idzie na inną melinę. Przybiegł do nas we dnie:
– No, chłopaki – rzekł ze złym błyskiem w oczach. – Dziś Hetman ze swoimi znów wali w drogę... Trzaśniemy ich tu... w miasteczku. to będzie haju, waju!... Idą ze stodoły Malcysiaka, z Zagumiennej. Tylko robić z trzaskiem! Damy im pieprzu powąchać!
Wieczorem zrobiliśmy zasadzkę) w pobliżu stodoły, w której musieli zbierać się powstańcy z partii Hetmana. Gdy zupełnie się ściemniło, przeleźliśmy przez ogrodzenie i położyliśmy się w bruździe, dziesięć kroków od wejścia do stodoły. Słyszeliśmy, jak w pobliżu nas zatrzymał się wóz, z którego wyładowano towar.
Potem wóz odjechał i do stodoły zaczęli zbliżać się przemytnicy. Przychodzili po jednym, po dwóch. Słyszeliśmy ich przyciszone rozmowy.
Zawierucha nad Sanem, cz.2 (4)
Seria dosłownie skosiła całą grupę, a odbezpieczony granat dopełnił dzieła zniszczenia. W chwilę po eksplozji wydzielony pododdział z bagnetami na broni krótkimi skokami zbliżył się do skoczków. Na miejscu okazało się jednak, że wszyscy nie żyją.
Ciało jednego z zabitych zostało rozerwane przez eksplozję granatu. Przy zabitych znaleziono 4 pistolety maszynowe typu sten, 4 pistolety, specjalny tłumik do stena, aparat fotograficzny Minox, 1058 dolarów amerykańskich, 29 tys. nowych złotych polskich, 4 śpiwory, 8 map sztabowych, wojskową lornetkę, szyfry, adresy, chemikalia, trzy paczki plastycznego materiału wybuchowego w kostkach oraz plan zakopania w lesie koło Warszawy radiostacji nadawczo-odbiorczej. Dokładne przeszukanie zwłok pozwoliło ponadto odnaleźć następujące dokumenty: polskie książeczki wojskowe na nazwisko Kiryluk Leon, Szymura Paweł, Bidaluk Władysław, sowiecki paszport na nazwisko Sacharczuk Stepan oraz czechosłowacką legitymację na nazwisko Kralik Wacław.
W tym miejscu trzeba postawić sobie pytanie o przyczynę tak niefrasobliwego i graniczącego z głupotą zachowania profesjonalnie przeszkolonych dywersantów. Liczba popełnionych błędów jednoznacznie wskazuje na to, że grupa została celowo wystawiona na odstrzał. Pierwszym kardynalnym błędem popełnionym przez skoczków było nieopuszczenie miejsca zrzutu. Żelazną zasadą w takich przypadkach jest natychmiastowy odskok na odległość co najmniej 20 – 30 kilometrów. Drugim błędem było nieskrywanie miejsca swojej dyslokacji przed miejscowymi, dostarczającymi żywność. Trzecim, najbardziej zagadkowym błędem był wybór miejsca na tymczasowy postój, podczas którego grupa została wykryta i zniszczona. Jak już wspomniałem wcześniej, grupa była rozlokowana na terenie byłych stawów rybnych. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że skoczkowie rozpalili ognisko na samym środku osuszonego stawu. Otwarta przestrzeń, w dodatku w zagłębieniu terenu! Wybór takiego miejsca nie tylko nie dawał jakiejkolwiek szansy na obronę i ucieczkę, ale także ułatwiał przeciwnikowi skryte podejście.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (64)
Z początku rewiduję go pobieżnie: czy nie ma broni, a potem dokładnie. Znajduję przy nim dwa niebieskie lisy. Zabieram je.
– Towarzyszu, puśćcie nas! – mówi do mnie Żyd. – Dam wam 30 rubli.
– Zdążysz! A pieniądze zabiorę ci i bez twego pozwolenia!
Pruję sztyletem cholewy jego butów i wyjmuję z jednej z nich 5 studolarowych banknotów. Potem rozrywam daszek u czapki i znajduję w nim jeszcze 200 dolarów.
– Mądryś! – mówię do Żyda, który żałośnie się uśmiecha bladymi wargami.
Zrewidowałem odprowadzającego i kazałem mu położyć się na ziemi. Przystępuję do rewidowania pierwszego z brzegu powstańca. Odrzucam na bok worek ze skórkami, który ma na plecach. Poza tym nie znajduję przy nim nic. Ma niezwykłą minę.
– Otwórz usta! – mówię do niego.
Wówczas przemytnik wypluł na dłoń kilka złotych monet. Mrugam do niego i mówię:
– Czyja forsa? Kupca?
– Moja, towarzyszu, moja!
Włożyłem pieniądze do kieszeni jego kurtki. W tym momencie posłyszałem tupotanie nóg i trzask krzaków. Przemytnik, który kiedyś parokrotnie rzucał mi się do ucieczki i teraz zaczął uciekać. Grabarz skoczył za nim. Dognał go w lesie przyprowadził z powrotem. Kazał mu uklęknąć i powiedział ze złością:
– Jeszcze raz to zrobisz: w łeb trzasnę! Uprzedzam!
Zawierucha nad Sanem, cz.2 (3)
Pamiętam, że w Dębicy nie mogłem wyjść z tego powodu na boisko, a podczas meczu stale się zataczałem. Ale te wszystkie niedogodności rekompensowała nam publiczność, która nas gorąco dopingowała.
Mimo wielu kłopotów ówczesna lubaczowska piłka nożna nieźle prezentowała się. Najdłuższa przyjaźń z boiska łączyła mnie z Adasiem Wiśniowskim. Do dzisiaj pamiętam wszystkie mecze rozegrane z jego udziałem. Nawet będąc na studiach, przyjeżdżaliśmy walczyć w barwach drużyny lubaczowskiej.
Moją fascynacją pozaszkolną było również harcerstwo. Interesowałem się nim od dawna. Duże wrażenie wywarła na mnie we Lwowie grupa maszerujących do przeglądu po odnowie ZHP w 1956 r. harcerzy, gdy byłem tam z rodzicami na wycieczce w 1939 roku. W czasie okupacji w Śliwnicy zetknąłem się z instruktorem ZHP z Poznania, który zorganizował w tej miejscowości zastęp harcerski, w skład którego wchodziłem. Zastęp ten brał udział w akcji patrolowej obserwacyjnej, ostrzegając przed Niemcami. Fakt ten między innymi posłużył mojemu stryjecznemu bratu do uznania go za kombatanta. Dlatego na pierwszą zbiórkę w gimnazjum poszedłem z ogromnym przejęciem. Moim drużynowym był Zdzisław Zathey. Należałem do I DH im. H. Sienkiewicza.