Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (37)
Zgrzyta zasuwka. Otwieram drzwi. Wchodzę do sieni, a potem do mieszkania. Zapomniałem przywitać Felę. Stoję w pobliżu drzwi i patrzę jej w oczy. – Co panu jest?
Przez pewien czas milczę. Fela zawsze mówiła do mnie na osobności na "ty", a teraz: "pan"! Później mówię do niej:
– Co?... Nic mi nie jest!
Czytam w jej oczach zdumienie.
– Myślałam, że stało się coś!... Pan wygląda jakoś... – nie skończyła.
– Chciałem zapytać, gdzie Saszka? Myślałem: może w domu?
Przez chwilę patrzy mi w oczy, a potem mówi:
– Taaak?... Myślał pan?...
Czuję, że coraz bardziej się czerwienię. Chcę to opanować i nie mogę. A jej oczy nagle zaczynają śmiać się.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 20)
– Wysiadł tu, w Revelstoke, na przystanku koło Shella.
– Tak? Kiedy to było?
– W zeszły poniedziałek po południu. Spędziłam weekend u siostry w Kamloops i wracałam do domu.
***
Atmosfera w biurze zagranicznym FBI w Vancouver nie była zbyt przyjazna. Po wstępnym wystąpieniu i rozmowie z Kevinem Brownem Tom Norman został uznany za element niemile widziany, którego obecność trzeba było jakoś znieść.
Pozostawiając za sobą nieprzyjazne spojrzenia, Tom wynajął pokój w hotelu Hilton w malowniczo położonym mieście Victoria oddalonym o zaledwie półtoragodzinną podróż promem od portu w Vancouver. Osada nad cieśniną Juan de Fuca, na południowym brzegu wyspy Vancouver, pojawiła się w zapiskach żeglarzy i handlarzy futer w końcu osiemnastego wieku i zasłynęła z win i śródziemnomorskiego klimatu. Dogodne położenie w połowie drogi promowej pomiędzy Seattle na południu i Vancouver na północy spowodowało szybki przyrost populacji i rozwój ekonomiczny miasta.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (36)
Anioł i Bryła ułożyli na ławce, przy ścianie, noski. Potem Bryła dorzucił do palącego się na przypiecku ognia smolnych szczap i zrobiło się widniej. W sąsiedniej izbie rozległ się płacz dziecka i uspokajający je głos kobiety.
Przemytnicy poustawiali ławy wokoło stołu i zaczęli pić spirytus. Bryła położył na stole olbrzymie, może 20-kilowe "koło" razowego chleba i przyniósł wędzonego boczku. Chłopaki pili własny spirytus, bo prócz tego zapasu spirytusu, który niósł Sum, prawie każdy zabrał w drogę jeszcze po 2 flaszki. Niektórzy dopełniali flaszki wodą.
Berek Stypa, Anioł i Bryła, wyjmowali z nosek towar i układali go na ławie.
Nad razem Bryła wyprowadził nas z izby i poszliśmy w głąb lasu. Przedzieraliśmy się po manowcach blisko godzinę. Gdy się rozwidniło, dotarliśmy do małej polanki. Pośrodku niej zobaczyłem duży szałas. Większą jego część zajmowały zwalone na kupę smolne karcze. Rozlokowaliśmy się, kto gdzie mógł i zaczęliśmy układać się do snu.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (35)
Siedzieli w nim Anioł, Sum i Żyd odprowadzający, Berek Stypa. Powoził Kostek Kulawy, parobek Centaura. Anioł zawołał jednego z chłopaków i powiedział do niego kilka słów. Tamten skinął mu głową. Wóz potoczył się naprzód i wkrótce zniknął za zakrętem.
Chłopaki, grupkami po kilku ludzi, skierowali się na Słobódkę, a stamtąd poszli drogą w kierunku Duszkowa.
Niedaleko za Wygoniczami, z lasu, naprzeciw pierwszej grupki przemytników, wyszedł Anioł. Zaczekali razem na resztę chłopaków, a potem skierowali się w głąb lasu.
W pewnym miejscu Anioł zatrzymał się w pobliżu olbrzymiego stosu chrustu, obok którego stali Sum i Berek Stypa. Anioł zaczął wyjmować spod gałęzi noski. Rzucał je niedbale na ziemię, licząc głośno: raz, dwa, trzy... Odliczył osiemnaście i urwał. Zwrócił się do nas:
– Brać noski! Po anielsku...
Iść w drogę było za wcześnie. Chłopaki rozeszli się po lesie i wycinali sobie nożami grube kije. Dzicy stale tak robili – szli w drogę z kijami, którymi nieraz gnali i bili zastępujących im drogę "padkich" na łatwą zdobycz chłopów. Ja i Szczur również wycięliśmy sobie dwa grube kije. Potem chłopaki zebrali się w pobliżu chrustu i leżąc na mchu palili papierosy.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 19)
To spory wysiłek. Poruszając się wzdłuż poziomic, pokonuje się dużo dłuższą drogę, ale za to jest to znacznie mniej uciążliwe i kosztuje wędrowca mniej energii.
Pierwsze kilkaset metrów marszu to stopniowe przestawienie organizmu na równomierny wysiłek, coś jakby szukanie odpowiedniej zębatki w skrzyni biegów ludzkiego ciała. Następnie początkowa zadyszka i złudzenie braku powietrza ustępują, zamieniając się w równomierny, głębszy niż zwykle oddech. Skóra powoli wilgotnieje, a po stu metrach różnicy poziomu pot leje się strugami po twarzy i po całym ciele. Następne sto metrów i zwiększona ilość tlenu we krwi przepływającej przez mózg wędrowca wywołuje uczucie szczęścia, tej dziwnej radości i rosnącego dystansu do błahostek codziennego życia. To chyba właśnie ten tlen i ta radość są środkami dopingującymi, powodującymi uzależnienie wspinaczy i wędrowców od gór. Ludzie, którzy kochają góry, wracają do tego potu i fizycznego wyczerpania jak narkomani do strzykawki.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 18)
– Uważaj – wymsknęło mu się głośno.
– Na co? – zapytał Derek, odchodząc. – Przecież przeprosiłem za spóźnienie.
– Nie do ciebie mówię, idź się przebrać.
– Nie do mnie? – Derek rozejrzał się komicznie po pustej wyspie. – No tak, oczywiście, że nie do mnie.
To był ciężki dzień pracy. Domy i plaża były gotowe na jutrzejsze przyjęcie gości, zabrali się więc za usuwanie zwalonych drzew przed remontem uszkodzonego dachu kabiny Sosnowej.
Najpierw przygotowali pole działania. Karol zabezpieczył wystającą nad wodę część pnia liną, żeby dobre drzewo opałowe nie odpłynęło w dal po pierwszym cięciu. Następnie Derek przy pomocy piły łańcuchowej odcinał półmetrowej grubości plastry, które wspólnym wysiłkiem przetaczali na plac na tyłach domów. Tam ustawione w rzędzie wyschną przez lato, a jesienią porozczepia się je przy pomocy stalowych klinów na szczapy opałowe do kominka i pieca.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (34)
– O co wam idzie? – zapytałem Lorda, trochę zagniewany tym badaniem.
– Rozchodzi się o to: nasza partia spokojna. Chodzimy na czystą robotę i nie chcemy maszyn brać... Bo jak iść z maszynami, to wszystkim, bo inaczej
– jednego złapią z maszyną, a wszyscy pójdziemy pod ściankę! Ot, Kawalerczak nie wrócił. Może go tam i cupnęli? Szczur roześmiał się.
– Ech, wy, zające! Ażeby nas wszystkich cupnęli, to co?...
– To nic! – odparł Jurlin.
– Tak... tobie nic. Ciebie Żydy wykupią, a my w czerezwyczajce powyzdychamy!
– Może i ciebie wykupią.
– Ja nie ich pachołek!
– Ty tak nie gadaj! – wtrącił się Kometa. – Jurlin nasz chłop i wie, co mówi!
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 17)
Nie powinno to jednak nikogo dziwić, w końcu piliśmy w jego domu i jego wódkę. Szacunek się należy. Po zachodzie słońca Karol rozpalił w kominku i wygodnie rozsiedliśmy się na fotelach. Na ławie przed kominkiem stała do połowy opróżniona litrowa butelka wódki Finlandia, miska z lodem, dwie szklanki, paczka cygar i moja srebrna zapalniczka.
– Ładna rzecz – Karol wziął do ręki zapalniczkę – przywiozłeś ją z Polski? Trochę już wypiłem i muszę uważać, żeby nie powiedzieć prawdy, na przykład: "Nie, wiesz, dostałem ją od FBI, żeby nagrać twoje wspomnienia". Muszę zacząć udawać, że piję.
– Tak. Dostałem ją od brata ojca, który przywiózł ją ze Stanów. To srebro. Idziemy zapalić?
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (33)
W drodze staramy się iść lasami i tylko w koniecznym wypadku wychodzimy na pola. Jurlin prowadzi partię doskonale: nie trzyma się żadnych dróg ani ścieżek i idzie, zdaje mi się, na przełaj.
Przeczekawszy dzień w lesie, następnej nocy dochodzimy wreszcie do dużego sadu.
Jurlin usuwa na bok jedną deskę w płocie i włazimy przez ten otwór do sadu, pośrodku którego znajduje się duża szopa. Wchodzimy do jej wnętrza.
Jurlin i Lord idą na chutor. Wracają po kwadransie i zaczynają wynosić noski, biorąc po dwie naraz. Odbywają swą podróż trzy razy. Układamy się wszyscy do snu. Sonia śpi w rogu szopy, obok męża. Girsz Knot również śpi w szopie.
Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 16)
Cały czas jednak powracało to samo dziwne pytanie: "Jak to możliwe, że tak się trafiło… jak ślepej kurze ziarno, że prawie w tym samym momencie, kiedy zastanawiałem się po raz pierwszy nad zatrudnieniem kogoś na sezon, zadzwonił Darek, szukając pracy?".
Nikt nigdy nie szukał pracy u Karola, a Karol nigdy wcześniej nie szukał pracownika. Jakie jest więc prawdopodobieństwo wystąpienia obydwóch zdarzeń w tym samym czasie? Niezbyt jasne były też okoliczności, które przyniosły tu Darka. Dawno temu, w tamtym, poprzednim życiu, kiedy przyglądał się Agnieszce sadzącej bratki w skrzynkach na tarasie albo kiedy tańczyła sama, nie wiedząc, że Karol patrzy, czuł w głębi duszy to samo pytanie: "Jak to możliwe…?". Agnieszka była bardzo piękną kobietą, a on…
– Mój dom jest gotowy. Bardzo tam przytulnie. Przyniosę sobie jeszcze trochę drewna do piecyka.
– Drewno jest koło szopy. Na lunch jest grochówka z puszki i pita z czosnkiem. OK?
– Nawet bardzo OK. Jestem już głodny.