Autobusem do Polski
Przyjechałam, dojechałam szczęśliwie.
Przed granicą policja niemiecka zatrzymała nasz długi autobus, dokładnie sprawdzano dokumenty i zdjęcia porównywano z daną osobą. Środek nocy. Chcieli przejrzeć bagaż jakiegoś pana, wyskoczył z autobusu w krótkim rękawku, żeby im wskazać, który jest jego. Szukali chyba narkotyków. Ostatecznie zrobiło się nam godzinne opóźnienie. Ale to nic, najważniejsze, żeby dojechać na miejsce.
Na początku miałam fajną babkę do gadania. Opowiadała o swojej koleżance, która jest obecnie jej zmienniczką. Opiekują się starszym niemieckim małżeństwem i zmieniają się co 8 tygodni. Jest to w mieście, więc jak jest czas wolny, to jest gdzie pochodzić. Są tam ulice, sklepy. Pani narobiła zakupów, dwie kurtki kupiła mocno przecenione, sobie i córce. Ja musiałam jechać na rowerze 4 km poprzez pola i lasy, żeby pobyć trochę wśród ludzi.
Na starym rowerze
A co było wczoraj?
Wczoraj obudziłam się w złym humorze. Dzień wcześniej oglądałam program o Nataszy Kampusz. Jeszcze dwie osoby występowały. Jeden dziennikarz przetrzymywany w więzieniu gdzieś daleko. I pan, który jako 11-letni chłopiec został porwany i przetrzymywany w płaskiej skrzyni gdzieś pod ziemią, przez dwa lata. On jednak wesoły, pokazywano go, jak odzyskał wolność, jak go znaleziono na terenie jakiegoś parku i jak się cieszył.
Natasza występowała także, ubrana bardzo, bardzo kryjąco. Za dużo już o niej powiedziano. Ona podobno izoluje się. No dobrze, ale kim jest ona.
Ci, co pomagają
Jak tam mąż z moimi dziećmi? Wszystko w domu gra, ale mnie tam nie ma, do cholery.
Świat mam zdobywać w tym wieku? Jeszcze 10 lat temu żaliłam się mężowi, że zawsze chciałam świat zwiedzić i nic poza Bułgarią nie widziałam. A jednak teraz rozpodróżowałam się.
Córka – aktorka, chciałaby, żebym tam na min. Trzy miesiące pojechała. Ja tak długo bez rodziny nie wytrzymam, najwyżej dwa miesiące. Chyba że by do mnie przyjechali, ale podróż jest droga, czy samolotem, czy autobusem. Autobus kosztuje z 600 złotych w jedną stronę.
Ciepłe popołudnie
Napisała Ewa, ta młoda opiekunka, która mnie już raz tutaj zmieniła. Umawiamy się, dopasowujemy do autobusów mój wyjazd, a jej przyjazd tutaj. Pyta, jak się pani starsza czuje. Ona czuje się coraz lepiej, z każdym dniem jest coraz silniejsza i coraz zdrowsza. Ma apetyt, jest miła i kilka razy na dzień wychodzi sama na spacer. Zamyka pomieszczenie gospodarcze, sama. To jest chyba cud, pani, która ma 93 lata, zachowuje się jak 65-latka. Codziennie po schodach wchodzi na górę i jeździ na rowerze treningowym. Ostatnio zeszła nawet do piwnicy.
Jak przyjechałam tutaj w październiku, pani nie wychodziła w ogóle z domu. Opiekunka mówiła, że pani ma nerwowe nogi. Nie wiem, na czym polegała jej dolegliwość, ale nogi chyba chciały chodzić po prostu. I chodzą. Wszyscy ludzie w okolicy siedzą w domu, bo brzydka pogoda, a moja pani zakłada czapkę z daszkiem, na to jeszcze czapkę wełnianą i maszeruje wolno ze swoim chodzikiem.
Dzieci nasze polskie
Pojechałam na rowerze w moim poobiednim czasie wolnym do marketów. Byłam w trzech. Zostały jeszcze dwie walizki, fajne dość, ale srebrne. Lepiej, gdy walizka nie jest za ładna, bo może kogoś przyciągnąć, kogoś zainteresowanego jej zawartością. Z powrotem spłoszyłam trzy sarny, które nie bały się wielu jadących samochodów. Byłam od nich daleko, a jednak uciekły przede mną.
Pani starsza chce sama spacerować. Patrzę na nią z góry, ze wszystkich okien po kolei.
Sąsiad znów dzisiaj był, naprawiał znów coś. Dzięki jego pomocy wszystko w tym domu jest stare, nic nie jest wymieniane. Myślałam, że wymieni zamek, ale on coś tam wiercił. Teraz klucza mamy nie wyjmować z zamka, takie jest jego zalecenie.
Mój rower ma opony bez bieżnika, upomnę się o nowe opony w swoim czasie. Najlepszy byłby inny rower, bo takie rowery były w Polsce w latach 60. Ja nie wybrzydzam, nie zależy mi na wyglądzie roweru, ale przydałyby się przerzutki. Ciężko się na nim jeździ.
Krócej tym razem...
Zimno, minus 7 stopni i ogrzewanie wysiadło...
Słyszycie? Zamarzniemy tu na pewno. Piątek. Ogrzewanie jest olejowe, a kilka dni temu był spec i orzekł, że wszystko w całkowitym porządku. Wielkie zbiorniki z olejem są w budynku gospodarczym. Do tej pory się im nie przyglądałam. Ważniejsze były dla mnie ziemniaki, marchew albo moje ryby w zamrażarce.
Ja to nawet nie zauważyłam, że kaloryfery zimne. Wodę też miałam rano ciepłą. Nie lubię spać przy nagrzanych kaloryferach, śpię tutaj pod dwoma kołdrami i śpi mi się dobrze, gdy jest zimno w pokoju. Na początku spałam przy włączonych kaloryferach i budziłam się w nocy cała spocona.
Zimno, coraz zimniej. Moja pani chodzi już w kurtce, ja przewiązałam się na biodrach, przy pasie, szalikiem. Wzięłam się za odkurzanie całego domu, prąd przecież jest.
Sąsiad przyszedł, stwierdził, że oleju nie brakuje. Że jest go dość. Ma przyjechać specjalista od tego pieca. Przyjechał, dzwoni do drzwi wejściowych, a otworzyć mu nie można, bo jest mróz i zamek zamarzł. Krzyczymy do niego, żeby wszedł od strony ogrodu. Tam są też drzwi i jak na złość, też nie można ich otworzyć. Nie możemy naszego wybawcy wpuścić do domu. Sytuacja jest aż śmieszna.
Odmrażacz od drzwi samochodowych rozwiązuje trudną sytuację, drzwi puszczają, lód w zamku topnieje. Po półgodzinie zauważyłam dym z naszego komina. Kaloryfery robią się ciepłe. Nie była to duża usterka.
Oj , nie mam już czasu. Lecę.
Byłyśmy na spacerku. Mróz, ale pogoda piękna, słonce świeci sobie wesoło. Ogródek zupełnie inny niż na jesieni, ptaki nie mają co jeść. Zrobiłam im miejsce przy jabłoni, odgarnęłam śnieg i dawałam tam kawałki jabłek, chleba i ciasta. Jednak nie można w ten sposób ptaków dokarmiać, bo przyjdą myszy i szczury. I wejdą do komórek i do domu. I tu pani starsza opowiada mi, jak to było kiedyś, gdy królowały tu myszy i szczury.
Nie wiedziałam, że tak trzeba uważać z tymi gryzoniami. Nie można ich zachęcać, bo potem trudno się ich pozbyć.
Byłyśmy na spacerze. Dwa dni temu poznałam bardzo miłą i rozmowną Niemkę, starszą ode mnie. Ona lubi spacerować. Dzisiaj przyszła po mnie. Akurat skrobałam i rozbijałam lód na chodniku, było słońce i pani starsza chciała pospacerować.
Spacerowałyśmy prawie dwie godziny. Mijałyśmy zaśnieżone pola kukurydzy, kopce szparagów.
Opowiadała mi o swoim życiu. Urodziła się w Malborku. W styczniu 1945 przypłynęła z mamą i rodzeństwem do Holandii, statkiem. Tam był obóz. Potem do Niemiec. Na początku, dobre dwa lata, nie było co jeść ani w co się ubrać…
Wanda Rat
Polska
Z powrotem w Niemczech
I znowu jestem opiekunką ludzi starszych w Niemczech.
Dojechałam jakoś, chociaż ciasno w busie było i moje nogi nie chciały się zmieścić. Osoba przede mną opuściła swoje siedzenie i dlatego. Podróż przegadałam i trochę też przespałam.
Spać mi się jednak chce, ale muszę wytrzymać do 22.00, bo wtedy pani starsza idzie spać. Ja jej asystuję przy przebieraniu się.
Dostałam na jedzenie 150 euro. I to było wszystko. Niemiec dopytał się, czy na pewno firma płaci za bilet. Tak, potwierdziłam, ale firma nie daje mi kieszonkowego. A przyjemnie mieć kieszonkowe, bo człowiek nie jest tą najbiedniejszą osobą w całym mieście czy nawet państwie niemieckim. Firma płaci mi pieniądze na konto, i to dopiero po upływie półtora miesiąca. Dał mi moje kieszonkowe. Jest OK.
Ewa, opiekunka, którą zmieniłam, jedzie właśnie teraz do Polski, do swojego chłopaka. Dobrze jej tu było, na moim miejscu. Przy niej pani stała się bardziej samodzielna.
Sama wychodzi teraz do ogródka na spacer. Patrzyłam jednak na nią z okna kuchni. I jednak wyszłam jej potowarzyszyć. Nie chce mi się wierzyć w takie samodzielności. Są niepotrzebne, gdy ma się 94 lata.
Znów mam tu być tak długo, około 50 dni. Nawet nie ma sensu rysować kalendarza. Robię go, gdy jest po połowie pobytu. I tęsknię za domem, za rodziną, za mężem, za Polską.
W tej chwili jest mi smutno. Na pewno brakuje mi radia, które pani kazała sobie przynieść przed przyjazdem tej nowej. Przed przyjazdem tu zastanawiałam się, co im kupić w prezencie. Kiełbasę nie, bo pani jej nie jada. Ptasie mleczko Wedla jest pyszne, ale już kiedyś widziałam przeterminowane takie w szafie starszej pani.
Przywiozłam im w prezencie mojej córki dawne wyroby z modeliny: kolczyki z wieloma malusieńkimi kuleczkami – brązowe, a kuleczki są zielone. Ślicznie to wygląda. Dałam też po misiu z modeliny. Pani starsza dostała zielonego, a jej siostrzeniec dostał różowego dla swojej narzeczonej.
Kupiłam dzisiaj buty dla córki, za 15 euro. Wcześniej były po ponad 50 euro. Jak jej przesłać? Muszę się dowiedzieć, ile wynosi przesyłka.
Mam wykupione programy telewizyjne i mogę je oglądać w moim komputerze-notebooku. Mąż zapłacił 20 złotych na cały miesiąc. Ale mi brakuje radia, bo w nim jest muzyka.
Kupiłam dzisiaj 1 kilo ryb z marketu. Są to jakieś ryby z Alaski. Już jedną usmażyłam i zjadłam.
Widziałam moją rodzinę na Skype. Pokazywałam buty i... daleko jestem. Dlaczego tak jest? To moje życie jakieś zwariowane i trudne.
Może tu odpocznę psychicznie i wrócę z nowymi siłami do domu, aby walczyć z bankami. Wykańcza mnie jednak strach o rodzinę, o dzieci, które pod koniec tygodnia idą gdzieś na pół nocy. Za moich czasów były tylko szkolne zabawy, które kończyły się o 22:00.
16 stycznia 2013
Niedługo skończy się pierwszy tydzień mojej pracy, mojego pobytu w domu niemieckim. Najgorszy jest ten pierwszy tydzień, bo pozostałe dni wydają się wtedy astronomiczne. Niemcy mają określenie na nostalgię. Nazywają to ból domowy, czyli za domem. Muszę zobaczyć, co ta nostalgia w języku polskim dokładnie oznacza. Cytuję: "W XVII i XVIII wieku nostalgię uważano za chorobę związaną ze szlochaniem, nieregularnym biciem serca i anoreksją. W XX wieku stwierdzono, że jest to choroba psychiczna, której towarzyszy bezsenność, niepokój i depresja, a najczęściej dotyka ona imigrantów i pierwszorocznych studentów".
No tak, Niemcy mają po prostu Heimweh, a Weh to jest ból, a nasza nostalgia obejmuje szeroki zakres, bo jest to także tęsknota za przeszłością. Odczuwają to zwłaszcza ludzie starsi.
No więc nie ma czegoś takiego w naszym słownictwie, czegoś, co ja odczuwam. Była to dla mnie tęsknota, której się nie spodziewałam. Do tej pory wyjazdy za granicę, z rodziną, nie dawały mi tego odczuć. Rodzina niemiecka od razu się pyta, czy mamy ten ból domowy, za domem, za ojczyzną.
Przecież to głupota traktować to jako chorobę psychiczną.
Z tego, i nie tylko z tego, wysnuwam wniosek – Polaku, ty nie możesz sobie pozwolić na tęsknotę za krajem. Takiej tęsknoty nie ma, jest tylko choroba. Jak tęsknisz, to znaczy, że jesteś chory. Jak nie tęsknisz, to jesteś zdrów.
Nie, przesadzam, już się trochę zmieniło. Depresję też Polacy już mogą mieć i matka dzieci może mieć depresję. Jak nam dobrze, jak nam lepiej.
W nocy śniegu nie napadało, ale za to teraz pada. Będę więc dzisiaj znów odśnieżać. Trochę ruchu na powietrzu mi się przyda. Poza tym pani starsza chce spacerować, więc muszę dokładnie śnieg usuwać.
Nad ranem, a ciemno jeszcze było, powyłączałam wszystko z kontaktów. Mam mały pokoik, a to wszystko świeciło. Radio było ściszone, ale całe świeciło. Telewizor, niby wyłączony, ale jego oko czerwone denerwowało mnie. Na koniec została jeszcze komórka, która się ładowała. Wyłączyłam ją, a pomimo to cała się świeciła. Chyba była zadowolona z tego 100-procentowego naładowania. Wstałam znów, żeby zobaczyć, dlaczego nie gaśnie.
Już zasypiam sobie, naraz czuję coś kanciastego z boku. To mój notebook. Też świecił. Takie to mam zastępniki polsko-ludzkiej obecności. I tak dobrze, że są. Wszystko toto żyje, wszystko toto świeci.
Byłam już prawie we śnie, gdy pomyślałam, że możliwe, że wyłączyłam alarm pani starszej niemieckiej. Nie byłam pewna, nie chciało mi się wstawać. Na siłę się uspokajałam, że każda noc do tego czasu była spokojna. Ale przypominałam sobie, co mówiła poprzednia opiekunka. Jej nie obudził alarm ani przybycie niemieckich pielęgniarek do domu. Pani starsza leżała na podłodze, bo upadła. Wstałam więc szybko, przed oknem widzę samochód. To na pewno karetka. Nie, osobowy. To pewnie przyjechała jej rodzina. Ciemno jeszcze było. Wychodzę na korytarz, nie widzę światła. Cisza. Wracam więc. Samochód odjechał. Która to godzina? Szósta. Patrzę dokładniej na przewody przy gniazdku. Przewód z alarmem nie był wyłączony, a samochód przywiózł pewnie gazetę codzienną.
I po co ja się tak denerwuję?
Teraz jest u pani fryzjerka domowa. Sama stanowi reklamę, bo włosy króciutko, starannie przystrzyżone, jak to Niemki lubią. Ja mówię na takie panie – kury. Jeszcze czasami mają pofarbowane włosy na piórka. Wtedy to już całkowite kury.
Znów śnieg pada, będę musiała odśnieżać, bo pani starsza będzie chciała wyjść na spacer. Jak ona lubi spacerować. Myślę, że swoją pracą nad sobą zasługuje na tak długie życie. Po pobycie tutaj tej młodej zmieniło się na lepsze. Pani stała się bardziej samodzielna. Jakby uwierzyła w siebie, w swoje siły. Codziennie przychodzi po schodach na górę i jeździ na rowerze, na takim ćwiczebnym, stacjonarnym. Dwa miesiące temu asekurowałam ją, jak wchodziła po schodach.
W domu, w Polsce, często zapominam o śniadaniu. Tutaj jem z należytym szacunkiem do jedzenia. Pani je wolno, ja też jem wolno. Na boku sudoku, czasami wściekle trudne. Ale zostaje do rozwiązania do następnego posiłku. Sudoku opiera się na cyfrach od 1 do 9. Duży kwadrat składa się z 9 kwadratów, jakby z 9 domków. W każdym domku mieszkają cyfry od 1 do 9. Pionowo i poziomo też muszą być cyfry od 1 do 9. I nie mogą się powtarzać. Sudoku to lekarstwo na nostalgię, na zapomnienie o bożym świecie. Są tylko cyferki, które się porządkuje. Muszę najpierw pomyśleć i odkryć, które cyferki mogę najpierw wpisać, a które później.
Fryzjerka poszła. Za obcięcie włosów wzięła 5 euro, czyli nasze 20 złotych. To tak jak w Polsce. Pani obcina włosy wszystkich starszych ludzi w okolicy. Nie myła włosów.
Włączyłam na chwilę telewizor. Jakiś film niemiecki. Wszystkie filmy niemieckie wydają mi się przesadzone, jeśli chodzi o poziom złości. Z drugiej strony, ten język jest nieładny w brzmieniu, jeśli chodzi o złość i nerwy. Ludzie brzydko wyglądają, gdy zachowują jeszcze dużo energii na dokończenie zdania. Końcówka zdania jest bardzo istotna w języku niemieckim. Mówiona w złości, brzmi jak szczekanie. Np. auf, ab. Tak właściwie są to części czasowników, które dokładniej je precyzują, czyli są bardzo ważne. Muszą być dobitnie powiedziane. Np. w polskim języku mówimy – Ja przepiorę teraz moje rzeczy. Niemcy słowo przepiorę rozłożą sobie na prze-piorę i to "prze" dadzą na koniec zdania. Brzmi to tak: Ja piorę teraz moje rzeczy prze.
Jaki by tu lepszy przykład wymyślić? Ich – ja. Na przykład – ja otwieram – ich mache auf; ja zamykam – ich mache zu. I to "auf" i to "zu" są zawsze na końcu zdania. Ich mache okno teraz auf – ja zamykam teraz okno; dosłownie – ja robię okno auf. Ich mache drzwi teraz zu – ja zamykam teraz drzwi, dosłownie – ja robię okno zu (machen – robić, zumachen – zamykać, aufmachen – otwierać). Udowodniłam więc, dlaczego ma się wrażenie, że zdenerwowani Niemcy szczekają. Spróbujcie na końcu zdania powiedzieć "auf" albo "ab". I co wam wyjdzie?
Po jedzeniu Polak – mały czy duży – mówi: dziękuję.
Moja niemiecka pani ani jej rodzina, ani ludzie, u których wcześniej byłam… oni nie mówią nic po jedzeniu. Moja pani czasem powie: ja jestem syta. I wtedy wiem, że już mogę posprzątać po jedzeniu. To nasze "dziękuję" to nie tylko podziękowanie. To słówko oznajmia, że już zjedliśmy i dodatkowo, że jesteśmy zadowoleni z posiłku.
Tego mi tutaj brakuje. W gościach też nie dziękują. A u nas dziecko dziękuje mamie czy babci.
Pani chciała na spacer wyjść do dróżek w ogródku. Sprawdzała przedtem, czy jest ślisko, czy nie. Stwierdziła, że nie. Ma 94 lata, a jednak nie oszczędza się. Podziwiam ją czasem, a nawet często, a nawet zawsze. Chodziła ze swoim stojakiem powoli, kilka razy w tę i z powrotem. Z drugiej strony domu zadzwonił sąsiad. Dla tego sąsiada zawsze otwieram trzy pary drzwi, dwie pary od komórek i jedną od zabudowania wychodzącego na jego stronę. Kiedyś on bardzo pomagał starszej pani, teraz już nie jest tak potrzebny, ale zostały przyzwyczajenia.
Sąsiad zadzwonił normalnie, nie skorzystał z wejścia specjalnie dla niego otwieranego codziennie.
Sam naprawił dzwonek do drzwi wejściowych i już wszystko powinno się zmienić. Nie trzeba wchodzić od środku domu od ogrodu, aby do pani starszej zapukać przez okno. Działa już dzwonek! Ale wszystko jest po staremu, chociaż w czasie mojego poprzedniego pobytu dużo się zmieniło. Teraz znów jest, jak było. I już nic nie będę zmieniać, ułatwiać, nie przy ludziach starszych, to dla nich za trudne.
W gazecie codziennej czytam w tytule, że miasto Brema stuka do garnuszka unijnego. Liczą na 116 milionów euro na regionalny rozwój (Efre-Program). Powstanie dzięki temu tysiąc miejsc pracy.
A w Polsce? Czy u nas pieniądze unijne także tworzą nowe miejsca pracy? Jakoś mało o tym trąbią. W prasie polskiej za mało jest troski o miejsca pracy dla Polaków, za to dużo o wszystkim innym.
I znów czytam, że bezdomni będą mogli za darmo korzystać ze wszystkich środków transportu, nawet ze swoim pieskiem na smyczy. Chodzi o to, żeby mogli się rozgrzać. Za to dziękuję, chociaż mam dach nad głową. Dziękuję, bo rozumiem także i to, że taki bezdomny nie pachnie zawsze ładnie. A jednak ważne jest życie ludzkie. Już kocham Niemcy za to. Czy w Polsce też tak jest, a ja o tym nie wiem? Idę sprawdzić, wpiszę w Internecie – bezdomni za darmo. Nic nie pisze, tylko o bezdomnych zwierzętach. Potem czytam o bezdomnym w jakiejś grze. A potem taki list z Łodzi: Panie prezesie, proszę wreszcie zrobić coś z tymi śmierdzącymi pasażerami tzw. bezdomnymi, którzy bez żadnych skrupułów wsiadają do autobusów i na dodatek siadają na siedzenia. Są śmierdzący, aż na cały autobus rozprzestrzenia się ten smród. Czują się bezkarni i dlatego wsiadają do autobusów, bo ani kontrola nic im nie zrobi, mandatu nie wypiszą, bo nie mają meldunku w dowodzie, ani policja.
To jest straszne. Straszne, że ludzie w XXI wieku są tacy biedni. Myślałam, że wszyscy będziemy latać na Księżyc i że nas na to będzie stać. Ludzie biednieją. Ci, co mieli coś, to poinwestowali źle. Jak nie w dolary, to w złoto, albo jakieś fundusze, akcje. Gdzie ta forsa poszła?
Wanda Rat
Śniegu napadało
A mąż dopowiada – wszędzie biało, wszędzie biało.
Już za tydzień jadę z powrotem do Niemiec. Przyjechałam do Polski na początku grudnia i był to kolorowy miesiąc. Choinkę zlikwidował mąż dopiero wczoraj, była rozłożysta i piękna ze wszystkimi bombkami, które pochodziły z różnych lat naszego małżeństwa.
Dopadły mnie też sprawy prokuratorsko-bankowe, połączone ze śledztwem w sprawie używania przez bank przeterminowanej i zdanej karty bankomatowej.
Dzisiaj postanowiłam odciąć się od tego. Co mogłam, to zrobiłam. Teraz niech zajmują się tym ci, którzy mają większe możliwości.
Nasze osiedle zmieniło się trochę w czasie mojego pobytu w Niemczech. Tam, gdzie w planach budowy osiedla miał być olbrzymi parking, a dzieci osiedlowe miały mieć dużo miejsca i bezpieczeństwo między blokami, tam ostatecznie zrobiono duży trawnik. Chodzić po nim nie można, są brukowane kawałki alejek, które schodzą się w środku. I w środku są ławeczki. Na trawie rozrastają się krzewy ozdobne, bardzo kolczaste. Ja takich nie cenię. Są wrogami i ludzi, i piesków. Mają chronić chyba trawę przed intruzami. Ludzie tam mają tylko posiedzieć, jak idą do marketu po zakupy.
Stamtąd też można sobie poobserwować nie za duży skatepark. W lecie ściera się na nim młodzież na rolkach, na deskach i na rowerach. Czyli trzy grupy i każda chce być tą jedyną. Czwartą grupę stanowią dziadkowie czy babcie, które czasem przyprowadzają tam wnuki. Idą tam po prostu na spacer. Nie rozumieją, że jest tam niebezpiecznie. Wtedy młodzież cierpliwie czeka, nie robi zjazdów do czasu, aż taki dziadek wreszcie zrozumie, że to nie piaskownica.
Już myślę, co ze sobą zabrać do Niemiec. Waliza wielka czeka, a ja po trochu do niej wrzucam. Jeszcze tylko kilka naszych wspólnych dni. Pociesza mnie to, że jadę w to samo miejsce. Znów wejdę w haracz godzinowy pomocnicy pani starszej.
Mąż mi skanuje moje dawne zdjęcia. Znalazłam też w albumie nasze ślubne zdjęcie. Ucieszyliśmy się, bo na pianinie stoi takie i zrobiło się już całkiem jasne. Niepokojące to jest, bo przypomina mi film – Stąd do przeszłości. Na którymś odcinku osoby, które blakły na zdjęciu... ich po prostu miało nie być, bo przeszłość poszła innym torem. Przez jakąś malutką interwencję w nią.
Teraz zamienimy te zdjęcia i na widoku mamy całkiem odmienione, całkiem ostre i dobrze widoczne nasze zdjęcie. Jest kolorowe, a my na nim jesteśmy piękni. I młodzi. Mąż mówi, że teraz jesteśmy już tylko piękni.
Wczoraj spotkałam dawną sąsiadkę. Wyprowadziła się stąd, bo nie stać jej było na opłaty za mieszkanie. Dano jej jakieś mniejsze za miastem. Obie miałyśmy po dużo dzieci. W sumie ja ją potem dogoniłam do liczby pięć. Obie też byłyśmy podziwiane przez ludzi, bo wyglądałyśmy po dzieciach lepiej niż przed. Ona zawsze była pięknie ubrana.
Kiedyś mnie poprosiła, żebym zajęła się jej psem, bo wyjeżdżali na wesele. Pies okazał się dziwnie agresywny, akurat w momencie, jak mu zakładałam smycz. Co ja tam przeżyłam w tym mieszkaniu! Mordę miał przy mojej nodze i nie pozwalał mi się ruszyć. Dobrze, że mąż przyszedł w kapciach. Domyślił się, gdzie mogłam pojść. Na pewno do sąsiadki wyprowadzić psa i dać mu wodę. Uratował mnie więc, ale pies powtórzył swoje zachowanie, gdy mąż po spacerze zdejmował mu smycz. Zostawiliśmy go więc z metalową smyczą, która robiła hałas na linoleum w przedpokoju. Już więcej nikt się nie odważył wejść tam do niego. Był więc bez jedzenia, bez wody i spacerów przez następne dwa dni.
Sąsiadka ma się teraz finansowo lepiej. Jeździ do Niemiec, jako opiekunka ludzi starszych.
Jej córka wyszła za syna polityka, a politycy w Polsce są to ludzie najlepiej ustawieni. Mają pieniądze i mają duże możliwości tam, gdzie o pracę trudno.
Mąż pojechał zapytać o stypendium szkolne naszego najmłodszego syna. Należy nam się, bo mąż stracił pracę prawie dwa lata temu, gdy likwidowali stopniowo jego zakład. A właściwie przenosili do dużego miasta, a tam mieli już ludzi do zatrudnienia. Nie mieli doświadczenia w tej branży, ale... Starczy już na ten temat.
Stypendium szkolne syna wynosi tylko 120 złotych, a myśleliśmy, że więcej. To 120 złotych na miesiąc, aby dostać, uczeń musi najpierw wydać te pieniądze. Trzeba zbierać więc rachunki.
Nawet, gdyby takie stypendium wynosiło 12 złotych, obojętnie ile ono wynosi, to jednak trzeba przyznać, że stypendium uczniowskie w Polsce istnieje.
Wczoraj odkryłam sklepik z owocami i warzywami. W małym ciągu sklepów na miejscu hotelu dla pielęgniarek, który w latach 80. powstał i w tych latach 80., jak powiał większy wiatr, to zleciał z niego dach. Potem były tam gabinety lekarzy, a teraz sklepiki.
Wygląda to tak – market, sklepiki i drugi nowo powstały market.
Jabłka, które kupiłam wczoraj w tym sklepiku, miały lepszy smak niż te z marketów. I były dwa razy tańsze. Panie dojeżdżają do nas z miejscowości oddalonej o 30 kilometrów. Tam jeszcze większe bezrobocie niż u nas. Miało to być centrum turystyczne, bo są tam jeziora i lasy, ale chyba za dużo było gadania w Polsce na temat turystyki. Ludzie z Europy jadą i tak tam, gdzie ciepło. I gdzie ciepła woda do kąpieli. Ja też bym z chęcią tam pojechała. Lubię pływać.
Sklepik mnie zadziwił nie tylko jabłkami. Panie mają dużo mrożonych i suszonych grzybów. I jabłka suszone. Cały przegląd urodzaju ich ziemi i pracy ludzi na tej ziemi. Widać solidność powstałych tam dwóch firm, które eksportują swój towar za granicę – grzyby, pieczarki.
Dzisiaj tam znów idziemy po jabłka. Mała fasolka – taki mały Jaś, też była ładniejsza niż taka zasuszona w marketach. Poradziłam paniom, jak mają ściągnąć klientów. Żeby, zamiast reklamować się z ceną cebuli, zareklamowały swoje jabłka.
Ciekawe, jak długo utrzyma się ten sklepik i ten cały ciąg sklepików, bo tam jest jeszcze piekarnia, mięsny i apteka. Wiadomo tylko, ze apteka na pewno istnieć będzie.
Spotkałam mamę mojej uczennicy. Mieli sklepik, nie poszło. Potem poszła na staż z bezrobocia i nadal jest bez pracy. Bezrobocie proponuje staże za 800 złotych brutto za miesiąc normalnej pracy po osiem godzin dziennie. To wychodzi ponad 700 złotych netto. Ludzie mają nadzieję, że jak się wykażą, to firma po stażu ich zatrudni na normalną umowę. A firma zatrudnia następną osobę na staż. Wtedy ma pracownika za stażowe pieniądze, a nie za 1500 złotych, czyli za najniższą krajową.
Taka forma zatrudnienia jest proponowana także ludziom po 50-tce, już dawno po stażu i z wieloletnim dorobkiem zawodowym, często na kierowniczych stanowiskach. I proponuje się jej staż. To jak powrót do przeszłości! Odmładza się taką osobę. Tyle lat po stażu i naraz znów staż.
Przyjdzie dzisiaj do mnie na niemiecki. Jej warto pomóc, a ja znam pytania, jakie zadają firmy zatrudniające opiekunki polskie w Niemczech. Nie biorę pieniędzy, ale mam satysfakcję, że pomogłam.
Już ją uczyłam. Jest to bardzo zdolna osoba. Przyjdzie jeszcze pojutrze. Potem ja wyjeżdżam.
Jutro ksiądz chodzi po kolędzie.
Wanda Rat.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Pisane w Sylwestra
Siedzę przy okrągłym naszym stole. To był nasz ostatni zakup przed zubożeniem i koniecznością moich wyjazdów do Niemiec. Za chlebem, dla rodziny. Obok stołu choinka, prawdziwa. Zawsze mamy prawdziwą choinkę, chociaż jest wybierana z tych tańszych. Pan, który sprzedawał choinki, oznajmił, że byłam jego nauczycielką . Aha, to dlatego zapłaciliśmy mniej, niż to wynikało z jej wysokości. Cena była 30 złotych za metr wysokości. Choinka ma na sobie wszystkie bombki od czasu naszego małżeństwa. Przez pierwsze kilka lat jeździliśmy do teściów, do Kalisza, bo teściowa jeszcze żyła.
Nogi mnie bolą, odpoczywam po robieniu dwóch blach pizzy, następnie murzynka i piernika. Jedno wyjmowałam, drugie wkładałam do piekarnika, Taśmowo. Już wszystko zrobione, ostatnie ciasto się piecze. A ja mogę sobie popisać. Moje nastolatki poszły każdy ze swoją blachą pizzy do swoich grup rówieśników. Jeszcze im zapalałam światło na klatce schodowej i czekałam, aż zejdą z naszego trzeciego piętra.
Dzisiaj dałam ostatnie pismo do sądu, z zawiadomieniem o błędach w protokole, i mam nadzieję sobie wreszcie odpocząć, przestać myśleć na ten temat.
Mój tata był bogaty, ale dusigrosz. Ufał bankom. Umarł w roku 2008. Banki mówiły, że tata ma na kontach zero. Brat dał do sądu sprawę spadkową w roku 2009 i do dzisiaj się ciągnie. Nie przyniosła żadnych pieniędzy, jakby wyparowały.
Rok temu bank przesłał do sądu historię rachunku mojego taty.
W lecie znalazłam zaświadczenie, że tata zdał nieważną już kartę bankomatową do banku. Potem były nią jednak wypłacane przez trzy lata pieniądze z taty rachunku. I to po 13 razy na miesiąc. Zgłosiłam do prokuratury.
Już jesteśmy straszeni, że coś zrobią dzieciom. Musimy się wyprowadzić z tego miasteczka.
Za to ubyło kłopotów trochę domowych, bo syn dorosły, z zaburzeniami ps., jest już zupełnie inny. Bierze leki, jest spokojny. Nawet raz dziennie wychodzi z domu, z psem na spacer.
Piernik się jeszcze piecze. Córeczka poszła wystrojona, a ja jeszcze niewystrojona.
Kupiła sobie złotą krótką mini z długimi rękawami, do tego jakiś czarny żakiecik, czarne rajstopki i stare czarne szpilki. Na pewno będą do wyrzucenia po sylwestrze, ale za to zaoszczędziła pieniądze na nowe buty. Dzisiaj otrzymała telefon, że sala, którą wynajęli, będzie zimna i że sukienki odpadają. Trzeba się cieplej ubrać. Jednak sukienkę już kupiła, założyła tylko dwie pary rajstop – beżowe, a na nie czarne.
Syn 17-letni poszedł do kolegów, ze swoją blachą pizzy. Miało być ich dziewięciu, ale jednemu dzisiaj rano umarła babcia. Podzieliłam więc pizzę na osiem części.
Syn w Anglii urządza sylwestra u siebie, pokazywał mi przez Skype whisky, które kupił. Nie może pić wina, bo robi się czerwony po winie. Nie wie, dlaczego.
A ja mam wino z Biedronki, jest półsłodkie.
Średni syn poleciał z żoną i córką do Anglii, do znajomych. Tam będą spędzać Sylwestra. Po powrocie czekają na mój przyjazd, bo jako jedyna nie widziałam ich nowego mieszkania, kupionego na kredyt. No i wnuczka najważniejsza.
Mama dzwoniła od siostry, wypytuje się o każdego ze swoich wnuków. Teraz jest u drugiej mojej siostry. Straszy, żeby nie dopominać się o pieniądze po ojcu, bo jeszcze dostaniemy po głowie.
Następny market otworzyli przed świętami. I dobrze, bo my z wielkiego osiedla musieliśmy samochodem jechać na drugi koniec miasta, bo kupcy z naszego miasta mieli kilka sklepików na osiedlu i nie chcieli tu widzieć żadnych marketów.
Przejechać przez nasze miasto trudno czasem, bo dwa jeziora dochodzą prawie do centrum, nie stykając się ze sobą. Uwielbiam jeziora. Jeszcze kilka lat temu jeździliśmy po nich na łyżwach. Zaopatrzenie rodziny w łyżwy było bardzo ważną sprawą. Trudno je było kupić. Na ryneczek w latach 90. przyjeżdżali Rosjanie i od nich kupiłam w lecie dwie pary. Nic znakomitego, ale mój najstarszy syn miał łyżwy i już nie musiał patrzeć, jak koledzy jeżdżą całymi popołudniami po szkole. Teraz już nie widać dzieci na łyżwach, dzieci na sankach. Dzieci siedzą przed komputerem, pod okiem mamusi. Wydają się bezpieczniejsze. Nie biegają po domu, nie hałasują.
Oj, mój piernik...! Jeszcze się nie upiekł.
Muszę coś powyszukiwać z moich ubrań, na razie nie wiem, co. Spędzamy Sylwestra w domu, od lat tak już jest. Najpierw ze względu na dzieci, teraz, bo się już przyzwyczailiśmy i tak jest ekonomiczniej.
W drugi dzień świąt dzwoniła rodzina pani starszej z Niemiec. Chcieliby, żebym przyjechała. Ucieszyłam się. Pani starsza też mi życzenia złożyła i każdy członek rodziny kolejno.
Przyjechała też sąsiadka, która mieszka w Niemczech, wyszła za Polaka, który tam mieszka od 25 lat.
Przedtem rozwiodła się z mężem, który kogoś już miał na boku. Jej mama by chciała, żebym się opiekowała nią i jej mężem. Oboje są starszymi już ludźmi. Jednak ja musze jeździć do Niemiec. Tutaj nie zarobię na rodzinę.
Sąsiadka planuje z mężem zapracować na emeryturę w Niemczech, a potem przyjechać i żyć w Polsce. W Polsce z niemiecką emeryturą będzie im całkiem dobrze i syto. Miło było się z nią zobaczyć, pokazywali zdjęcia ze ślubu, który był w Niemczech.
Jeszcze nie tak dawno biegałyśmy do siebie w skarpetach na kawkę.
Mąż nakłada już wszystko na stół. On jest mięsożerny, czego ja nie mogę zrozumieć. Bo jak można jeszcze patrzeć na mięso po świętach, podczas których zjadł całą swoją karkówkę, bo nikt jej więcej nie jadł.
Ja kupuję ser biały, owoce, buraki, cebule, piekę ciasta, on codziennie musi jeść mięso. Gdybyśmy wylądowali na bezludnej wyspie, toby mnie zjadł... Tak sobie czasem żartuję , a on zgadza się ze mną.
Dobrze, że nas stać na święta, na jedzenie świąteczne . Najtańsze oczywiście, liczymy się z każdym groszem. Córka studiuje informatykę, dobrze sobie radzi. Pierwszy rok to zawsze odsiew.
Czy jest lepiej, czy gorzej, niż w latach 80.? Wtedy długo nie było nic w sklepach. Pamiętam, jak kilka godzin staliśmy, aby kupić trzy zielone pomarańcze kubańskie. A ja opowiadałam synom, że prawdziwe pomarańcze są pomarańczowe i w środku bardziej miękkie.
Na naszym balkonie świecą się lampki. Na sześć klatek schodowych po 4 piętra i dwa mieszkania na każdym piętrze, czyli na 60 rodzin, tylko dwa balkony są oświetlone. A były lata, że było ich sześć, potem osiem. Ludzie mają coraz mniej pieniędzy, szkoda im prądu na lampki. I coraz gorsze mają humory.
I święta dla nich, to czasem duży problem. Jak ktoś kupuje w markecie cały wózek towarów, to wszyscy się patrzą,
Co przyniesie Nowy Rok 2013? Pamiętam, że w roku 1979 ogarniałam wyobraźnią rok najwyżej 2000, a tu już tak daleko. Rok 2013 może przynieść zmiany i na pewno je przyniesie. Ale zmiany w Polsce są non stop. Jacy się staliśmy tacy europejscy! W telewizji ludzie w dużych miastach spędzają imprezy sylwestrowe w centrum miasta, na stojąco, przy występach zespołów i ludziach prowadzących. Jest Agata Młynarska, Krzysztof Ibisz. Jego bardzo lubię, to człowiek z klasą. Cudowny.
Ooo, słychać – Józek, nie daruję ci tej nocy. Rodowicz wciąż z tą samą grzywką blond włosów. Nie, przerzedziła je już trochę. Niech żyje bal – śpiewa.
Lady Pank śpiewa dla wrocławian, a mój pies chce ciasta. Wino takie sobie, trochę cierpkie.
Córka napisała smsa, że pizza została zjedzona w ciągu 10 minut, że była bardzo dobra.
Idzie nowy, całkiem nowy ROOOOOOOK!
Wanda Rat
Polska
Niemcom coraz lepiej?
Jestem nadal w Niemczech, pracuję jako opiekunka osoby starszej i utrzymuję nadal moją rodzinę, która mieszka w Polsce. Mąż też jest już bez pracy, jednak za chlebem wyjeżdżać muszę ja, bo Niemcy mają większe zaufanie do kobiet.
Dzisiaj uczyłam panią starszą kilku polskich słów. I okazało się, że ona zna słowo – dobry. Przypomniało jej się to słowo! Jej dziadek jeździł do Galicji pracować co roku na siedem miesięcy. Pracował w gospodarstwie rolnym u bardzo dobrych polskich ludzi. Ci ludzie pożyczali nawet mu pieniądze na święta, na choinkę. Galicja to przecież ziemie polskie pod zaborem austriackim. Pomijam wschodnią Galicję, która ciągnęła się po Ukrainę.
Trochę mi się lżej zrobiło, że nie tylko my, Polacy, jesteśmy takimi biedniejszymi obywatelami Europy. Że kiedyś było na odwrót. Niemcy u Polaków pracowali i chwalili sobie tę pracę. Aż trudno to pojąć, bo byliśmy pod zaborami.
Ale jak daleko musiał ten dziadek pracować, jaki to kawał drogi od Bremy. A tutaj przecież też pola uprawne. Ale tu był głód i pracy nie było… pani opowiada.
Nawet car ściągnął 15 rodzin niemieckich, ale tylko grafów, czyli tych szlachetniej urodzonych. Takiego grafa poznałam przecież w sierpniu, woził nas na ryby z dziadkiem. Jak zaczęła się druga wojna światowa, to rówieśnicy grafa poszli do wojska, a graf do więzienia. To wiem od niego.
Potem już wyemigrował do Niemiec z całą rodziną i z wszystkimi ciotkami. Teraz już Niemcy nie chcą tak przyjmować Rosjan z korzeniami niemieckimi, obwarowali ich przyjęcie znajomością języka niemieckiego.
Poczytałam w Internecie o Galicji. Natrafiłam z na życiorys Jana Matejki. Był dziewiątym dzieckiem z dwunastu. Ojciec był Czechem, który też na Galicję przywędrował za pracą. Teraz już Matejko nie miałby szans na urodzenie się. Kto to ma teraz tyle dzieci.
Może dlatego pani Niemka jest taka dobra dla mnie, jak i cała zresztą rodzina jej.
Rano pojechałam samochodem oddać moje buty, bo są trochę za duże. Chciałam je zamienić na numer mniejsze. Raz się w nich przeszłam na spacer z panią, więc starannie je przygotowałam, natarłam podeszwy oliwką. Do miasta mam 5 kilometrów, nie jest mi łatwo się wybrać, bo opiekuję się starsza osobą.
Na miejscu, w małym sklepiku z lepszymi i droższymi butami niż naprzeciwko, było kilka pań, które oglądały rzeczy. Nie było jednak mniejszego rozmiaru, przymierzyłam jeszcze jakieś i ostatecznie zabrałam się z powrotem z moimi butami. Z tymi, które wcześniej kupiłam. Staram się być już z nich zadowolona, bo lepszych mieć nie mogę. W życiu takich drogich butów nie miałam. 79 euro, to astronomiczna suma. Buty zawsze kupowałam w szmateksie, za góra 20 złotych.
Ale to nie ja zapłaciłam, to rodzina starszej pani, bo prosili mnie o przedłużenie mojego pobytu tutaj, a ja nie wzięłam ze sobą zimowych butów. Pozwolili mi kupić sobie za 150 euro, ja kupiłam za 79 i resztę pieniędzy oddałam pani starszej.
Córce kupiłam ostatnio prawie trzykrotnie przecenione, chciałam żeby miała wreszcie takie porządne, nie na pięć minut, jak te kupowane w naszym misiaczku za około 100 złotych. 100 złotych to dla nas bardzo dużo. W Niemczech buty są o wiele droższe, ale jakie piękne mają podeszwy. Ślizgawica niestraszna w nich.
Kupiłam już na drogę dwa soczki.
Porozmawiałam z córką na Skype i zdecydowałyśmy, że lepiej nie ryzykować, bo te jej buty mogą być za małe i co wtedy z nimi robić? Trudno sprzedać, bo jak ktoś chce kupić droższe buty ze skóry, to jedzie do sklepu. Nie będzie kupował w Internecie. Poza tym pieniądze potrzebne są na utrzymanie.
Pojechałam więc drugi raz, oddać te buty. Nie musiałam się denerwować, buty nie były noszone i miałam paragon. Jadę, mijam pole, potem las, potem znów pole i potem jest skręt w lewo, bo zjeżdżam z obwodnicy. Czekam więc, bo widzę szybko jadący srebrny duży samochód, jakiś mercedes chyba. Z lewej strony mam furgonetkę, która czeka na swoją kolej, ona wyjeżdża z drogi, w którą ja będę wjeżdżać. Patrzę więc tylko na przybliżający się srebrny samochód, a tu z prawej strony, myk, jakiś mniejszy wskoczył na jezdnię i pruje prosto. Ten srebrny zrobił jakieś esy floresy, ja i ten z lewej staliśmy, ale potem ruszyłam akurat za umykającym samochodem, tym który by spowodował wypadek. Uciekał szybko, ale potem były światła. Zapamiętałam numery. Potem je zapisałam. I to chyba koniec. Przecież nie będę skarżyć na policję, chociaż przydałoby się.
Buty oddałam, kupiłam trochę bananów i wróciłam do domu. Wracając, myślałam, żebym tylko dojechała bezpiecznie, to mój ostatni raz tutaj. Jutro już nie będę jeździć, a pojutrze wyjeżdżam do Polski.
Muszę na siebie bardzo uważać, przecież jestem jedyną żywicielką rodziny. Mój mąż stracił pracę. Trzeba było zostać na Śląsku, nie przeprowadzać się. Pracował w nowej wytwórni pasz i był zastępcą kierownika. Miałby dobrze, bo zakład wykupili Duńczycy, pracowałby do dziś. Tylko ja tam nie mogłam mieszkać. Miałam świadomość całej tablicy Mendelejewa w powietrzu, w ziemi, w owocach, które się kupowało. Najgorsze to cynk i ołów. Wysokie kominy z tymi pierwiastkami widać było z naszego balkonu.
Przysługiwało nam mieszkanie wreszcie ze spółdzielni, zostawiliśmy więc zakładowe i przeprowadzka. Rok 1990. W tym czasie na ziemiach zachodnich już zaczynało się bezrobocie. Ale, że byliśmy wykształceni i coś ponadto jeszcze umieliśmy, więc prace znaleźliśmy.
Urodziło się czwarte dziecko i piąte, mama moja pomagała. Dwa lata temu męża stanowisko zlikwidowano, z całego zakładu zostało kilku ludzi. Takich, co to ze sobą trzymali. Mój mądry i kochany mąż nie mógł już jeździć do pracy. Bardzo mu tego brakowało, chociaż zarabiał 1500 złotych, a z tego 200 szło na benzynę. Mąż miał kilka projektów racjonalizatorskich, byłam z nim w grupie na studiach. Podziwiałam go, jak sobie wyobrażał, widząc rysuneczki, te wszystkie maszyny do przemysłu spożywczego. Ja takich zdolności nie posiadałam i mąż mi dużo wtedy pomógł.
Teraz się czuję trochę winna, że przeze mnie, przez tę przeprowadzkę, nie ma on pracy. A mężczyzna musi mieć pracę. Inaczej czuje się niepełnowartościowy. Teraz już kuchnia nie moja. Jak przyjeżdżam, to mąż tam wszystko robi i mnie wygania.
To dobrze, że nie było wypadku, że jakimś cudem samochody się poomijały.
Jutro jadę do cyrku, razem z rodziną starszej pani. To rekompensata za dni wolne, których nie miałam tutaj. Jestem tu prawie dwa miesiące.
Wolałabym może pieniądze, bo przecież taki cyrk kosztuje i dojechać muszę autobusem i odwiozą mnie potem. Pojutrze czeka mnie najważniejsza atrakcja – powrót do domu, a tu na sam koniec jeszcze dodatkowa podróż. Tak rodzinie pasowało.
No, ale powinnam być wdzięczna. I jestem. Tylko myślę o tym, żeby nie było ślizgawicy albo wysokich pokładów śniegu. Jak do dzisiaj, to mamy jeszcze jesień, taką jesienną pogodę, ale zapowiadają wreszcie opady śniegu lub deszcz ze śniegiem. Straszne to. Akurat na moje podróże.
Więc pożegnam Niemcy na półtora miesiąca i może tu jeszcze przyjadę, jak pani starsza będzie się dobrze czuła. Ma 94 lata. Może napiszę dokładniej – jeśli będzie jeszcze żyła. Myślę, że tak, bo jest ona całkiem zdrowa.
Chciałabym tu jeszcze przyjechać.
Mało ze sobą rozmawiamy. Przy posiłkach tu się nie gada, ja czytuję wtedy na boczku gazety. Niemieckie gazety, wyławiam wiadomości, które rozumiem. I myślę, czy jest w nich propaganda sukcesu, czy to tak naprawdę ten naród tak dobrze się ma i będzie miał jeszcze lepiej. Co biorę do rąk gazetę, to tam jakieś podwyżki. Różne instytucje dostają więcej pieniędzy z Berlina, niż się spodziewały. Opieka też dostaje już więcej, uwzględnia się osoby lżej chore, ale wymagające opieki. Każdy Niemiec powyżej 14 roku życia na gwiazdkę otrzymuje od państwa prawie 300 euro, kilka procent więcej niż w zeszłym roku. Renty, emerytury będą wzrastać, o 6 procent w skali roku. I do tego jeszcze gazety oznajmiają, że każdemu pracownikowi przysługuje dodatkowy urlop – chyba 6 dni za rok. I przysługuje od roku 2011.
To jest coś niesamowitego. Zupełnie jakby Niemcom pieniądze z nieba spadały. Jakby spodziewali się mniej, jednak dostali więcej. Może to Polska za słabo walczyła o unijne pieniądze?
Nasze teksty
Maria Władysława Nowicka (1924-2019)
Maria Władysława Nowicka, urodzona we Warszawie 8-go września 1924r, zmarła spokojnie we śnie o 11:11 rano 6-go kwietnia br. w Mississauga, Ontario. Żona śp. kap. Mariana Nowickiego, matka Ani w Kanadzie, Zbyszka w Nowej Zelandii, Isi w Australii, ciocia Ewy w Kanadzie, B... Czytaj więcej
I co nowego na wiosennym rynku?
Niewiele. Ciągle to samo. W Izraelu nasz ‘ulubieniec’ Benjamin Netanjahu został ponownie premierem. Co to dla nas znaczy? Nic nowego. Zagrożenie izraelsko-amerykańskie postępuje swoim trybem. Właściwie już nie zagrożenie, ale realizacja dawno ustalonych planów. Podsumujmy więc w wielkim skrócie: &n... Czytaj więcej
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…