Rok temu sądziłem że tegoroczny Marsz Niepodległości nie odbędzie się; mówiły o tym już wtedy wszelkie znaki na niebie i ziemi, zwłaszcza zaś bezprecedensowa nagonka na marsz przypuszczona przy użyciu brudnych metod ot tak, „nie wiedzieć czemu” akurat wtedy; w końcu marsz w 2017 roku był dość spokojny...
Marsz „przesłania” jednak w dniu narodowego i państwowego święta ładny kawałek Warszawy, trudno się więc dziwić, że niezagospodarowany tkwił władzy jak ość w gardle.
Jechałem więc do Polski z mieszanymi uczuciami. Prócz kilku „potknięć”, jak odwołanie lotu, wszystko przebiegało po staremu. Dotarłem do Krakowa jedynie z 3-godzinnym opóźnieniem, za 64 dol. pożyczyłem na 4 dni samochód (dobra cena) i wprost z lotniska pojechałem do rodzinnego mieszkania w bloku. Mój Ojciec, który właśnie skończył 91 lat, mieszka tam nieprzerwanie od 1972 roku. To już taki nasz zwyczaj, że gdy przyjeżdżam wybieramy się wspólnie na groby i odwiedzić rodzinę na wsi. Tak więc i tym razem pojechaliśmy do Woli Chroberskiej, na przepięknym Ponidziu, wśród sosnowych lasów i pól przesyconych historią Polski.
http://www.goniec24.com/teksty?start=182#sigProIdf6dd83235c
Chroberz to miejscowość założona przez Bolesława Chrobrego, który ponoć wybudował tam zamek myśliwski; miejscowość stara jak świat, z parafią założoną w 1050 roku i kościołem z 1550 wieloma zabytkami między innymi Pałacem Wielopolskich, bo to tutaj urzędował margrabia - ten sam, który swoją branką wywołać miał powstanie styczniowe. Tutaj też znajdują się mogiły powstańców. Pogoda była wspaniała - złota polska jesień. Krótkie odwiedziny u rodziny, jak zwykle wypełnione wieloma opowieściami o wielu sprawach. Tak to jest. jak człowiek spotyka się raz do roku.
Kraków z turystami jest trochę plastykowy. Po raz 1. wydałem Gońca z laptopa po drugiej stronie Atlantyku; outsourcing we własnym wykonaniu...
Po kilku dniach wyjazd do Warszawy - jak zwykle ekspresem, tym razem opóźnionym o 40 min. z powodu awarii wagonu. Warszawa mglista, Kraków mglisty, droga między Krakowem a Warszawą mglista - jakby cała Polska zanurzyła się we mgle.
W Warszawie furorę robią elektryczne hulajnogi, które można sobie pożyczyć gdziekolwiek w obrębie miasta - znajduje się je przy pomocy aplikacji na smartfonie i zostawia, gdzie się chce. Jest to duża wygoda ciągną do 25 kilometrów na godzinę; wiele osób jeździ na nich bez kasku i po chodniku.
Na obiad idę do baru Bambino - jednego z kultowych i polecanych bedekerach. W sobotę przed drzwiami całkiem spora kolejka. Bar, jak bar, płaci się przy kasie, dostaje bloczek, panie wydają w okienku, wszystko idzie bardzo sprawnie, prawie jak w „Misiu”.
Bardzo dużo ludzi z różnych bajek, od młodzieży po emerytów i dziwnych turystów; zamawiam mielonego z ziemniakami i kapustą oraz barszcz z uszkami. 16 zł nie jest wygórowaną ceną za zestaw.
Warszawa już odświętna, Krakowskie Przedmieście pełne ludzi z flagami, trwa ustawianie barierek do uroczystości odsłonięcia pomnika Lecha Kaczyńskiego. Przed zamkiem Królewskim rekonstruktorzy i pojazdy wojskowe najróżniejsze, wojsko serwuje grochówkę za darmo. Słychać też nowe multikulti; nieopodal Pałacu Prezydenckiego zawodzi w jakimś dziwnym języku ktoś wyglądający na Azjatę - żebrze. Ludzie różnie reagują.
Idę na kawę, żeby się ogrzać - tłum - z trudem znajduję miejsce, by zdjąć mój majdan z pleców, obok jakaś zwulgaryzowana nastolatka w otoczeniu starszych panów woła, „no to zdróweczko!”
- Wczesnym wieczorem rozdanie nagrody Mackiewicza... Zawsze staram się tam być. Nie tylko dlatego że sekretarzem kapituły jest Stanisław Michalkiewicz. Józef Mackiewicz to bohater lat szczenięcych. W moim pokoleniu obowiązkowo czytało się Mackiewicza. Na ścianie szkoły przy Grodzkiej 52 wydrapane były słowa „strzelaj albo emigruj” - główne hasło Mackiewiczowej postawy. Wiele sentymentów, bo też świętej pamięci Włodek Kuliński właściciel Wirtualnej Polonii był jednym z fundatorów. To właśnie podczas rozdawania nagrody Mackiewicza lata temu poznałem Stanisława Michalkiewicza. Co dzisiaj śmieszne, zabrał mnie tam kolega z lat studiów, Cezary Michalski, wówczas jeszcze był po naszej, „ciemnej” stronie mocy, dzisiaj w... „Krytyce Politycznej”.
W tym roku nagrodę zdobył pisarz, którego książka zawołała do siebie, a do napisania powieści o świecie zaginionym skłoniła wierność rodzinie i tradycji własnych korzeni. „Nad Zbruczem” to książka o przestrzeni, która zrodziła szmat Polski, a którą już niewielu chce opowiadać. Skojarzyła mi się z „Wojną i sezonem” Pawlikowskiego. Na stoisku przy sali niestety „Nad Zbruczem” zaraz „wyszło”, chyba źle typowali zwycięzcę. Spotykam kolegów z Wielkiej Brytanii, jest też nieoceniony Marian Miszalski; czyli możemy rozmawiać szczerze dyskutować, bo tutaj ludzie nie boją się własnych myśli.
Nazajutrz przedzieram się do Ronda Dmowskiego i ku mojemu zdziwieniu zamknięte są Aleje Jerozolimskie. Po prostu, wojsko wszystko zablokowało. Do Ronda przechodzę jakimiś bocznymi uliczkami wśród grup trochę zdezorientowanych ludzi. Brakuje trybuny, na której zawsze były występy i przemówienia. Jakoś jest tak mniej kolorowo. Pamiętam, że Marsze Niepodległości zbierały najróżniejszych ludzi, wielu było z transparentami religijnymi; byli zwolennicy intronizacji Chrystusa Króla, byli obrońcy dzieci nienarodzonych; może zresztą gdzieś są, ale giną w tłumie, bo tłum jest olbrzymi; o wiele większy niż zazwyczaj. Wielu zagadywanych ludzi mówi, że są po raz pierwszy. W końcu wchodzę na jakiś klomb. Stoimy w grupie stowarzyszenia Narodowych Sił Zbrojnych. Piękne, cudowne polskie rozmowy o wszystkim co boli; my jesteśmy z kieleckiego tam są ludzie hardzi - mówi mój rozmówca - nas nie można tak po prostu zatrzymać; ktoś odpala racę, ktoś inny z boku woła „Hanka rozwiąż marsz”. Spotykam młodego Polaka, zgadujemy się, że jest z Kanady, urodził się w North Bay przyjechał do Polski miesiąc temu na studia, twierdzi że zostanie bo w Kanadzie nie mógł się odnaleźć. Studiuje fizjoterapię. Bardzo mu się podoba. Na marszu jest drugi raz.
Z powodu tłoku nie docieram pod hotel Metropol, skąd na marsz rusza Wojtek Świętochowski, który od wielu lat jest już w Polsce, były właściciel fabryki paneli podłogowych Allmax, był pierwszym, który dał nam reklamę do Gońca. Prywatnie dostałem od niego łóżeczko dla dziecka. Miło byłoby porozmawiać, świetnie zrobić wywiad, no ale co robić, jak sto tysięcy ludzi zagradza mi drogę.
Przemawia prezydent trochę tak „kosmicznie”, nie wiadomo skąd, nie widać go, grzmi z megafonów, ale nie wiadomo, w którą stronę się obrócić, gdzie jest. Przemówienie nie robi na mnie porywającego wrażenia, a zaraz potem łzy w oczach - tym bardziej, że mało widać spod zasłony dymnej tysięcy płonących rac. Czekamy przebierając nogami ponad godzinę. Stoimy, dobrze że w tłumie nie jest zimno. Ktoś żartuje, że idzie tak wolno, bo Kaczyński ma chore kolano. Potem dowiaduję się, że są dwa marsze i ten pierwszy, rządowy jest chroniony, a ludzie w Marszu Niepodległości idą dopiero kilkaset metrów dalej. Gdy ten pierwszy dociera na miejsce, my jeszcze nie ruszyliśmy z Ronda Dmowskiego.
W końcu idziemy. Z balkonów jakieś babcie ślą całusy, machają flagami, krzyczą „brawo Polacy”, ludzie odkrzykują. Idzie dużo osób starszych, dużo też matek z dziećmi, ojców z dziećmi, po prostu Polacy, my Polacy. Nagle przede mną niewielkie poruszenie, okazuje się że na asfalcie klęczy ubrana na czarno dziewczyna zanim uświadamiam sobie że to „protest” kilka osób podchodzi do niej i pyta czy nie trzeba pomóc... Wchodzę na cokół, przy moich 54 latach wdrapywanie się na dach wiaty przystanku autobusowego jest dosyć ryzykowne. Filmuję morze idących ludzi.
Jak to dobrze poczuć się razem, jak to dobrze wiedzieć, że Polska w sercach jeszcze nie zginęła mimo tego że w realu rozdzierają ją interesy możnych tego świata...
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Rok temu napisałem tekst „Marsz Niepodległości doszedł do końca”. Masowy przemarsz Polaków przez serce stolicy jest solą w oku nie tylko polskich elit. Dlatego podejmowano i podejmuje się tyle zabiegów, by zmienić jego charakter z narodowego na „pierwszomajowy”, czyli bardziej „inkluzywny” i „wielokulturowy”. Już wtedy, rok temu, bezprecedensowy atak na marsz podjęty przez liberalne media wróżył próbę rekonstruowania formuły tego patriotycznego przedsięwzięcia; formuły, która przecież w swym obecnym wydaniu jest otwarta dla wszystkich. To nie organizatorzy wyrzucają z marszu inne opcje, lecz ludzie innych opcji nie trawią legalnych organizacji, jakie w Marszu idą i haseł, jakie wznoszą. Mamy więc do czynienia z coraz bardziej powszechnym paradoksem, że ci, którzy wołają o tolerancję, nie chcą tolerować innych Polaków. Młodzież Wszechpolska - be; ONR - be; mają być tylko ci, akceptowani na polit-poprawnych salonach.
Jeśli tylko możesz, WESPRZYJ NAS!!!
Liberalna międzynarodówka nie przebiera w środkach i dla uzyskania swoich celów (wśród których jest właśnie demontaż patriotyzmu i państw narodowych) jest w stanie posunąć się do wszelkich bezeceństw i prowokacji. Niedawno wyszło na jaw, że słynne obchodzenie „urodzin Hitlera”, co w przeddzień Marszu wywołało powszechne oburzenie, było opłaconą za 20 tys. złotych ustawką dziennikarską - taką kieszonkową „prowokacją gliwicką”.
Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdzie polskie i urzędujące w Polsce elity „nowego porządku” gotowe są podpalić kraj i wywołać rozlew krwi, byle tylko torować drogę dla „postępu” - czyli sfolkloryzowania uczuć narodowych, wymieszania kultur, rozwodnienia tradycyjnych źródeł autorytetu. W 2017 roku pisałem: Zresztą samej partii rządzącej nagonka też jest na rękę. Marsz Niepodległości od jakiegoś czasu zajmował w to najważniejsze polskie święto cenne warszawskie ulice, wypychając prezesa do Krakowa, a prezydenta (który kilka lat temu zaraz po wyborze przysłał nawet list do uczestników Marszu) ograniczając do godzin porannych. „Czysto” polski marsz jest po prostu za mało inkluzywny w sytuacji, kiedy oto nadchodzi „Rzeczpospolita Przyjaciół”. Dlatego to jest koniec Marszu w jego obecnej formule, zresztą politycy rządzący (Gowin) przebąkują już o jakimś nowym „marszu gwiaździstym czy czymś w tym stylu. Kartkę na udział będą w nim mieli również „nasi” narodowcy, czyli wszyscy ci, co dostaną zaproszenie.
Krzysztof Bosak, ujawnił niedawno, że organizatorzy Marszu Niepodległości podczas rozmów godzili się na prawie wszystkie warunki strony rządowej/prezydenckiej (że prezydent będzie jedynym przemawiającym, że zaapelują jedynie o polskie flagi etc.) prócz tego, by organizatorem Marszu... był kto inny - jakaś rządowa agencja.
Następuje więc próba przejęcia tej oddolnej patriotycznej imprezy.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Emigracyjni bohaterowie Niepodległej - Jan Franciszek Smulski
Napisane przez Katarzyna Murawska, Waldemar BinieckiJan Franciszek Smulski chicagowianin, wybitny patriota, rzecznik sprawy polskiej wobec prezydenta USA Wilsona, bliski współpracownik Jana Ignacego Paderewskiego i Romana Dmowskiego, organizator pomocy finansowej dla odradzającej się Polski, emigracyjny inicjator kluczowych dla Niepodległej przedsięwzięć. Pamiętajmy o nim nie tylko w 100 rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości.
Polscy emigranci zapisali piękna kartę w historii obu narodów. O wybitnie utalentowanych żołnierzach takich jak Kościuszko czy Pułaski wszyscy doskonale wiedzą. O wybitnych artystach takich jak I.J. Paderewski czy Helena Modrzejewska wiedza jest szeroka i powszechna. Sukcesy bardzo często wspomagane lub warunkowane są przez wielkie pieniądze. Tak było w latach walki o odzyskanie niepodległości i tak jest obecnie. Jako, że za kilka dni nastąpi kulminacja obchodów stulecia polskiej niepodległości, warto przybliżyć rodakom w kraju postać wybitnego działacza Polonii w USA, bez którego nie byłoby sukcesu Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera i sukcesów dyplomatycznych J.I.Paderewskiego i Romana Dmowskiego, postać prawnika, dziennikarza, wydawcy, polityka i co bardzo ważne bankiera JANA FRANCISZKA SMULSKIEGO.
Urodził się 4 lutego 1867 roku w Trzemesznie, niewielkim miasteczku na Kujawach, pod zaborem pruskim. Właściwie nazywał się Jakiński i pod tym nazwiskiem rozpoczął naukę w Polsce. W 1881 roku wyemigrował do Stanów, w których już przebywał jego ojciec Władysław. Ojciec zmienił nazwisko na Smulski, więc i Jan zaczął używać tego nazwiska i tak już zostało do końca jego życia i pod tym nazwiskiem zapisał się w historii Polonii. W r. 1884 został wraz z ojcem współwłaścicielem „Gazety Katolickiej” w Chicago. Odbył studia prawnicze, na opłacenie których pracował jako subiekt w sklepie. Po ich ukończeniu w r. 1890 otworzył własną praktykę adwokacką w Chicago.
Polscy emigranci pracowali bardzo ciężko, po 10 -12 godzin dziennie. Śmiertelność wśród robotników była duża. Często rodzina nie miała za co pochować zmarłego. Nie istniały tanie ubezpieczenia ani zapomogi dla bezrobotnych. Żeby złagodzić trudne momenty ekonomiczne w lutym 1880 roku polscy światli przedsiębiorcy powołali do życia Związek Narodowy Polski, który w pierwszym rzędzie stał się tanią organizacją ubezpieczeniową wspierającą rodziny zmarłych. Obok tanich ubezpieczeń z dochodów z oprocentowania polis członkowskich powstał spory kapitał, który był przeznaczony na cele społeczne. ZNP powołał do życia szereg instytucji wydawniczych i oświatowych. Dzięki niezależności finansowej (od końca XIX wieku majątek ZNP jest obliczany na ponad 0,5 mld dolarów), Polacy zaczęli stawać się licząca się siłę polityczną. Władzę prawodawczą w ZNP do dziś sprawuje Sejm Związkowy, który zbiera się na obrady co cztery lata.
Jan F. Smulski od wczesnej młodości uczestniczył w działalności organizacji polonijnych. Był członkiem Związku Narodowego Polskiego w Ameryce (ZNP) i Zjednoczenia Polskiego Rzymsko-Katolickiego (ZPRK) publikował w „Gazecie Katolickiej”. W r. 1892 wszedł w skład Komitetu Budowy Pomnika Tadeusza Kościuszki w Chicago zainicjowanego przez ZNP. W 1893r. uczestniczył po raz pierwszy w sejmie ZNP w Chicago i został na nim wybrany na jednego z tzw. opiekunów kasy ZNP. Od 1894 roku czynnie działał w Związku Sokolstwa Polskiego w Ameryce.
Jeszcze za życia ojca przejął kierownictwo jego biznesów i sam podjął liczne własne inicjatywy ekonomiczne.
W maju 1903 roku uzyskał licencję na prowadzenie działalności bankowej i wraz z innymi przedsiębiorcami polonijnymi założył bank stanowy zwany popularnie bankiem Smulskiego, z siedzibą w samym sercu dzielnicy polonijnej w Chicago z siedzibą na skrzyżowaniu ulic Division, Ashland i Milwaukee. Było to pierwsze tego typu przedsięwzięcie polonijne; jego zarząd i większość personelu były polskie, zaś akcje rozprowadzone pomiędzy Polakami. Bank utworzył też spółkę górniczą do eksploatacji złota nad rzeką Sacramento w Kalifornii. Zyski z tej działalności zapewniły wielkie dochody i podniosły prestiż jego właścicieli. 11 listopada 1904 podczas uroczystości odsłonięcia pomnika Kościuszki w Chicago, Smulski. przemawiał jako pierwszy mówca i odczytał list od prezydenta T. Roosevelta do Polonii. Zarabianie pieniędzy łączył z działalnością patriotyczną. 28 kwietnia 1908 na czele Polonii chicagowskiej protestował przeciw niemieckiej polityce wobec Polaków.
Po wybuchu pierwszej wojny światowej Smulski był jednym z twórców Polskiego Centralnego Komitetu Ratunkowego (PCKR) i współorganizował pomoc materialną dla ludności polskiej. Równocześnie prowadził działalność dyplomatyczną. Był w składzie delegacji Polonii przyjętej przez prezydenta W. Wilsona w Waszyngtonie i wręczył mu memoriał o potrzebie pomocy dla Polski., przygotowywał utworzenie nowej organizacji politycznej Polonii., która ukonstytuowała się jako Wydział Narodowy Polski. (WNP)
Jako przedstawiciel tego Wydziału Jan Smulski uczestniczył w rozmowach z przedstawicielem Francji w sprawie Armii Polskiej. Nie byłoby możliwym utworzenia tej armii bez finansów zabezpieczających jej utrzymanie i wyposażenie. Smulski. był jednym z głównych inicjatorów zwołania Sejmu Wychodźstwa Polskiego w Detroit (26–30 VIII 1918), na który przybyli Paderewski i Dmowski, przewodniczył temu Sejmowi i w dramatycznym przemówieniu poparł apel Paderewskiego do Polonii o utworzenie dziesięciomilionowego Funduszu Narodowego, przeznaczonego na działania polityczne i charytatywne. Fundusz uchwalono i w następnych miesiącach Smulski w imieniu WNP firmował przesyłanie do KNP w Paryżu dużych sum pieniędzy (100 tys. dol. w listopadzie 1918, 250 tys. dol. w grudniu 1918 i styczniu 1919).
WNP przekazał też w r. 1919 do Polski ok. 100 tys. dol. na cele charytatywne (w tym 40 tys. do dyspozycji Paderewskiego na Polski Biały Krzyż. Fundusze te mogły być wykorzystane na działania polityczne. Przez bank Smulskiego Polonia przesyłała też indywidualnie środki finansowe do kraju (ok. 6 mln dol.). Sukcesem zakończyły się jego starania w kwestii pomocy żywnościowej i materiałowej. W lutym 1919 r. WNP wysłał do Polski statek z żywnością wartości 1 mln dol. Współpracował w tym zakresie z kolejnymi instytucjami pomocowymi kierowanymi przez Hoovera: American Relief Administration (luty-lipiec 1919) i American Relief Administration European Children’s Fund.
Zabiegał o udzielenie Polsce przez Stany Zjednoczone pożyczki na rozwój gospodarczy i sprzedania części zasobów wojennych Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych w Europie, oraz poparcie prezydenta Stanów Zjednoczonych dla postulatu przekazania Polsce Gdańska. Dzięki staraniom Smulskiego Polonia wsparła polską akcję na Górnym Śląsku finansowo i poprzez ułatwienie wyjazdu z USA Polakom, chcącym wziąć udział w plebiscycie. 10 stycznia 1920 roku udał się do Polski 1920 przywożąc upoważnienie WNP do wypłacenia 25 tys. dol. na rzecz Funduszu Plebiscytowego.
W sierpniu 1920 roku Smulski. wezwał prezydenta Wilsona do «moralnego poparcia» Polski walczącej z Rosją sowiecką. W roku 1921 zaangażował się w sprawę poparcia powstania na Śląsku. Zawsze blisko współpracował z Romanem Dmowskim; osobiście wsparł finansowo powstanie dziennika „Rzeczpospolita”. Wielkie znaczenie miała jego pomoc finansowa dla powracających do Ameryki żołnierzy Błękitnej Armii. Po odejściu z rządu J.I.Paderewskiego ciągle jeszcze wspierał różne społeczne i charytatywne akcje, Nadal przekazywał niewielkie sumy środowiskom krajowym zbliżonym do Paderewskiego; ale jego bank, mimo wkładów szacowanych na 20,5 mil ówczesnych dolarów przeżywał trudności związane w dużej mierze z oszczerczymi wystąpieniami środowisk żydowskich z Nowego Yorku.
Bardzo trudną sprawą z jaką przyszło zmagać się Smulskiemu, był narastający konflikt polsko-żydowski, wywołany różnymi sprawami natury gospodarczej, politycznej i obawami organizacji żydowskich w Ameryce o status ludności żydowskiej w odrodzonej Polsce. Na łamach prasy i drogami dyplomatycznymi doprowadzał do porozumienia, ocalając w ten sposób wizerunek Polski i Polaków w przededniu konferencji pokojowej w Paryżu.
Zabiegi o finanse i mediacje między zwolennikami różnych wizerunków i różnych dróg do niepodległej Polski wyczerpały Smulskiego. Poważna choroba serca i seria wyczerpujących operacji chirurgicznych załamała go psychicznie. 18 marca 1928 roku popełnił samobójstwo. Jego grób znajduje się na cmentarzu Św. Wojciecha w Chicago. Jan Ignacy Paderewski w r. 1939 apelował do Polonii, by zagościł w niej „dawny, wielki duch Smulskich”. Historyk polonijny Karol Wachtl, nazwał go „bezsprzecznie wybitnym, może najwybitniejszym typem dobrym Polaka-Amerykanina, umiejącego godnie godzić ideologię polską z amerykańską”.
Jan F. Smulski został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta w 1923 roku i francuską Legią Honorową.
Katarzyna Murawska, Wisconsin
Waldemar Biniecki, Kansas
Krótka historia wojen północno-amerykańskich o kierowanie projektami, budowami i przedsiębiorstwami technologicznymi
Napisane przez Jan JekielekInżynierowie byli panami projektów, budowy i przedsiębiorstw przemysłowych i technologicznych w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Kierowali, a planowanie i kontrola należały do ich obowiązków. Korzystali z usług personelu pomagającego w zajmowaniu się kosztami, harmonogramami, zakupami i dostawą urządzeń, materiałów i usług. Dobrze kierujący inżynierowie podejmowali decyzje kierując się zasadami racjonalności ograniczonej np. posiadaną wiedzą i możliwościami zrozumienia zarówno decydenta jak i innych, których decyzja dotyczy.
Starali się minimalizować administracje skupiając się na efektywności w uzyskiwaniu potrzebnej treści i jakości kierowanych projektów, budowy lub przedsiębiorstw. Pilnowali, aby rozwiązania były nie wyidealizowane czyli „najlepsze”, lecz realistyczne, “wystarczająco dobre”, zadawalające dla konkretnych sytuacji dotyczących danego projektu, budowy, czy też prowadzenia konkretnego przedsiębiorstwa lub jego działu.
Amerykańska recesja roku 1980 i następujące po niej wydarzenia rozpoczęły procesy transformacji z regulowanej przez państwo ekonomii keynesowskiej w monetaryzm chicagowskiej szkoły ekonomicznej Miltona Friedmana i wprowadzanie różnych procesów deregulacji. W ramach agresywnej działalności finansowej zauważono, że np. zwolnienie x% pracowników upadającej firmy automatycznie podnosiło by na papierze jej wskaźnik produktywności i można ją wtedy np. dobrze i szybko sprzedać. Zauważono również brak entuzjazmu kierujących inżynierów do prędkiego uzyskiwania profitów za wszelka cenę.
Nastawieni na łatwy zysk dyrektorzy finansowi, administratorzy i księgowi zaczęli przekonywać wlascicieli do zastępowania opornych inżynierów w kierowaniu projektami, budową i zarządzaniem firmami przemysłowymi i technologicznymi. Z nowym kierownictwem zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu nowe działy pomocnicze: planowania, kontroli, kosztów, harmonogramów, zakupów, dostaw i usług, w których szybko rozwijające się metody i środki informatyczne dostarczały nowych sposobów i form rozbudowanej kontroli a z nią gwałtownie rosnącej dokumentacji.
Nowe zwiększone naciski na finansowanie, planowanie i harmonogramowanie promowały dalszą formalizację działań i dokumentacji, co powodowało znaczny wzrost wysiłków organizacyjnych prowadzących do wzrostu złożoności projektów i zwiększonego zatrudnienia personelu pomocniczego. Dodatkowym efektem było rozszerzenie powyższych procesów, wcześniej istniejących głównie w przedsiębiorstwach publicznych, na firmy prywatne, jak i zjawisko depersonifikacji, tj. tłumienia wpływu indywidualnych i osobistych cech personelu poprzez wymóg jednolitego zachowania zgodnie z rosnącymi przepisami, procedurami i standardami.
Efektem tych procesów było zwiększanie kosztów i wydłużanie czasu realizacji, zmniejszając efektywność działania, a także często towarzyszyło obniżeniu jakości i pogorszaniu się ogólnego funkcjonowania, zwłaszcza dużych organizacji. W obliczu tych zjawisk organizacje intensywnie zwiększają wysiłki na rzecz poprawy istniejącego stanu rzeczy. Ten samoczynnie napędzający się proces miał zastępować wiedzę i wieloletnie doświadczenie profesjonalistów przez rosnący zestaw przepisów, standardów i procedur pozwalając na zatrudnianie tańszej i łatwiej dostępnej siły roboczej.
Co stało się z zastąpionymi inżynierami zarządzającymi? Niektórzy wrócili na stanowiska inne niż kierownicze, niektórzy wyszli z inżynierii, inni dołączyli do nowych kierowników projektów. Ostatnia kategoria została określona jako jedna z dwóch podkategorii w następujący sposób.
Jedną z tych podkategorii do której osobiście należę są ci, którzy czasami ryzykując swoją karierę, starają się utrzymywać jakość pracy inżynierskiej i np. opierać się cięciom budżetów inżynieryjnych i eliminacji zaangażowania inżynierów na wczesnym etapie projektów i wdrożeń.
Druga kategoria to ci, którzy akceptują tendencje kontroli administracyjnej w których np. mogą być cięcia budżetów inżynieryjnych i eliminacja zaangażowania inżynierów na wczesnym etapie projektów i wdrożeń.
Rządy na ogół popierają sztuczne zawyżanie cen i kosztów projektów, ponieważ poprawiają one PKB, dają zatrudnienie, a nawet czynią absurdalne, ale dogodne pod względem politycznym projekty i energie, które można oferować i wdrażać. Inżynierowie milczą, ponieważ niektórzy z ich przywódców zmienili swój zawód, inni zostali zdegradowani, zwolnieni lub podporządkowani biurokratycznej woli, a jeszcze inni zawsze byli bardziej zainteresowani sprawami martwych rzeczy niż sprawami ludzi.
Co inżynier może teraz zrobić? Ośmielony przez Internet inżynier może odkrywać coraz więcej niedostępnych wcześniej informacji, kwestionując bezkarność decydentów oraz wiarygodność władz i odgrywać większą rolę w społeczeństwie; wykraczać poza tradycyjne stanowisko doradcy technicznego, którego porady mogą, lecz nie muszą być wykorzystane.
Dziś inżynier może wykorzystać swoją wiedzę i umiejętności do skutecznego formułowania pozytywnej presji, począwszy od głębszego zrozumienia i przełamywania mniej lub bardziej rzeczywistych złożoności często pomieszanych z niepotrzebnymi komplikacjami stworzonymi przez człowieka.
Inżynier może stać się, jeśli nie inicjatorem, z pewnością bardziej aktywnym uczestnikiem zmian nie tylko w technologii, ale także we wszystkim, co ją otacza. Obszary omawianego tu środowiska technologicznego to kontrowersyjny przedmiot innowacji, nauki obejmującej zarówno badania naukowe, jak i edukację, biznes i zarządzanie. Inżynierowie mogliby też zacząć uaktywniać swoje milczące dotąd stowarzyszenia.
Powyższe tytułowanie ‘inżynierów’ dotyczy też samouków czasami z wiedzą i praktyką większą od tych z dyplomami, a raczej nie dotyczy biurokratów, często posiadających papiery inżynieryjne (np. tych co zatwierdzali wiatraki wiedząc, że wiatr w Ontario wieje głównie w nocy).
Jan Jekielek
Ależ mieliśmy piękną jesień! Całym sercem chłonąłem jej pejzaże, w promieniach słońca wyglądały wspaniale. Cała przyroda dookoła wdzięcznie się uśmiechała, jakby miała ochotę przedłużyć czas na zasłużony odpoczynek. Odniosłem wrażenie, że nieco z obawą rozglądała się wokół i próbowała dostrzec w drodze „Dziadka Mroza” chcąc zaprosić go do stołu negocjacji by powiedzieć: Słuchaj Dziadku, nie szalej, rozejrzyj się i popatrz na te wszystkie uśmiechnięte twarze ludzi, daj jeszcze chwilę tej radości wszystkim i nie psuj niczego.
Myślę, że Dziadek może się nieco wkurzyć, bo argumentów ma, aż nadto by rzec: Uległem i ja urokowi twego wdzięku i nie spieszyłem się zbytnio by pokryć szronem wszystko, co moje we właściwej porze, a ty dostojna panno jeszcze spać nie chcesz?!. Marsz do łóżka!.
Dziadek, choć srogi to z pewnością, z wielką troską ułoży świat przyrody do snu zimowego, aby mógł wypocząć, aż do wiosennej eksplozji. No, ale na razie zamiast lekkiego piękne dni :)
Kiedy byłem na spacerku po długiej chorobie zobaczyłem tą prawdziwą polską złotą jesień i wtedy wróciło wiele wspomnień. Tak bardzo chciałbym przeżyć jeszcze jeden dzień z dzieciństwa, kiedy nasz dom tętnił życiem.
Pamiętam jak pewnego razu w piękny jesienny i słoneczny dzień jechaliśmy wozem konnym (nie mieliśmy jeszcze ciągnika) przez las do sadu zrywać jabłka i śliwki węgierki. Po drodze w lesie był prawdziwy wysyp grzybów (opieńków). Wyglądem przypominają tzw. (psie grzyby) trujące, a w rzeczywistości to jedne z najlepszych grzybów, z których mama robiła pierogi. Nie wiem, do jakiej potrawy porównać ich wyjątkowy smak, ale dziś oddałbym wiele za kilka z nich, a uwierzcie, że co do pierogów to jestem wyjątkowo wybredny. Och, ukochana mamo twoje nie równały się z niczym… Wystarczyło nam pięć minut by zebrać pełny kosz samych łebków opieńków, a mama z Anią wieczorem ulepiły ze sto pierogów na kilka dni. Takich wytwornych dań praktycznie z niczego mama z Anią, a później i z Kasią robiły wiele…
Kiedy dojechaliśmy do sadu, to, rany…, smaki owoców z niego lepsze tylko z pewnością są w Niebie. Wspomniane śliwki i różnego gatunku jabłka oblegały drzewa jabłoni. Przepyszne złote i szare renety, kosztele, jonatany, grochówki i wiele innych starannie zrywaliśmy i układaliśmy w skrzynkach. Na koniec był deser, ulubione zajęcie, strząsanie i zbieranie orzechów włoskich. Wokół biegały wiewiórki, jakby trochę ze złością obserwowały zbiór ich przysmaku. Ale spokojnie, tata uczulał nas abyśmy na każdym z drzew zostawiali i dla nich na zimę tych smakołyków. Oprócz wiewiórek w ogrodzie można było spotkać niewielkie stada bażantów i kuropatw. Ten sad był naprawdę wyjątkowy, miał w sobie duszę, a wiele starych drzew bez wątpienia znało wiele historii.
Innym razem obok sadu wycinaliśmy kapustę, wyrywaliśmy buraki, marchew, pietruszkę…, a wieczorem odbywało się szatkowanie. Każdy miał wyznaczoną rolę, mama z Anią obierały kapustę i marchew, szykowały też różne dodatki, jak zioła i sól. Natomiast ja z tatą szatkowaliśmy i ubijaliśmy kapustę w beczce. Do ubijania służyło kawał dębowego drewna na kształt maczugi, było to dość ciężkie drewno, ale takie miało być.
http://www.goniec24.com/teksty?start=182#sigProId99e8e8a0b3
Najpiękniejsza w tym wszystkim była satysfakcja z dobrze wykonanej pracy. Jesień zawsze jest wyjątkowa pod względem plonów jak i towarzyszących jej kolorów. Przypomina wiosnę, z tą różnicą, że wtedy świat przyodziewa suknię lekką kolorową, a jesienią zamienia na ciepłe srebrnobiałe futerko. W każdym razie chcę podkreślić i myślę, że wielu się ze mną zgodzi z tym, że nasza polska złota jesień nie ma sobie równych :) Myślę, że każdy rodak gdziekolwiek mieszka poza granicami ma w sercu ten widok i zawsze w chwili tęsknoty przywołuje go bez trudu.
Pozdrawiam wszystkich.
Pozdrawiam serdecznie.
---
Mariusz Rokicki
tel. kom. +48 604 202 231
Mogą mi Państwo pomóc, wpłacając cegiełkę na konto Fundacji:
Konto Credit Union The Foundation of the Canadian Polish Congress #24583
Pomoc dla Mariusza Rokickiego.
Po roku 2015. Polska przyspieszyła rozwój gospodarczy. Rozwijała się też zupełnie ładnie poprzednio mimo różnych hamulców i błędów. Ale od trzech lat postęp nabrał tempa godnego pozazdroszczenia, a nawet budzącego zdecydowanie negatywne (!) emocje.
Mamy licznych przyjaciół, ale też i wrogów, maskujących nieżyczliwy do nas stosunek bowiem nasz sukces całkiem widocznie, nie jest im na rękę.
Mowa tu o państwach. To są fakty. Nieoczekiwana i niechciana dla nich konkurencja.
Zdziwienie jednak i zaskoczenie musi budzić duża liczba rodaków, których dobra sytuacja kraju zewnątrz i na zewnątrz nie cieszy. Czy to wrodzone, wyssany z mlekiem matki malkontenctwo? O ile Kanadyjczycy na ogół chwalą lub milczą, o tyle Polacy krytykują, a słowa pochwały trudno (jeśli w ogóle) przechodzą mi przez gardło. Taka ich postawa. Kompleksy? To nie wszystko, bo niestety są także rodacy, którzy obecnych władz wręcz nienawidzą! Polska pod aktualnymi rządami to właściwie nie ich Ojczyzna! Przy tym ci opozycjoniści głośno deklarują się jako demokraci. A ich warcholska działalności wynika jedynie ze „szczerych” chęci, tej demokracji obrony. To ci wygibasy!
Brak tu logiki, bo rządząca koalicja PiS wybrana została z zachowaniem wszelkich demokratycznych zasad i rządzi na podstawie społecznego (większościowego) mandatu. Temu zaprzeczyć nie można.
Poprzednio rządzący przez 8 lat – okres chyba dostatecznie długi żeby się wykazać – nie znaleźli poparcia u wyborców i musieli oddać władzę. To był niespodziewany i przykry dla nich szok, bo przecież sam idol poprzednio rządzących, Donald Tusk, zapewniał że nie mają z kim przegrać! „W słowach tylko chęć widzim, a w działaniu potęgę...” A słów bez pokrycia były premier umie wypowiadać wiele. Złotousty bajarz. Obiecywacz.
Już na drugi dzień po ogłoszeniu, że naród im powiedział „wystarczy, dziękujemy” – zaczęła się histeryczna kampania mająca przedstawić wyniki wyborów, jako tragiczną (!) nieoczekiwaną, nie do uwierzenia pomyłkę. Ówczesna premier Kopacz krzyczała, że zwycięstwo PiS-u to... kłamstwo!!! Należałoby zapytać, w jakim sensie? Wyborców Wszak oszukano, ale już, już się o tym przekonają.
Niestety dla histeryków, po 3 latach tej pomyłki wyborcy sprostować nie chcą. A PiS rośnie w siłę i obywatelom żyje się dostatniej. Partia Jarosława Kaczyńskiego ma znaczącą przewagę procentowego poparcia nad PO odeszłego (czy na pewno?) Tuska i jego przyjaciela Schetyny. To pokazują badania opinii publicznej, a potwierdziły niezbicie wyniki ostatnich wyborów. Fakt.
No i gdzie ta pomyłka, gdzie to kłamstwo? Większość stale się myli, a rację ma jaśnieoświecona samouwielbiająca się mniejszość. Oczywiście z własnego nadania. Bo tylko my tego godni! It doesn’t work this way. Nie w demokracji. Dymitrij Samozwańce?
Czy w tej jasnej, jednoznacznej sytuacji nie należałoby zastanowić się totalniacy nad tym, że widocznie coś robiliście i robicie źle, nie tak, i pomyśleć co poprawić? Ogłosić to ludowi pracującemu miast i wsi?
Idiotyczne pokrzykiwania, że PiS gubi Polska tylko podrywają wiarygodność waszych słów – bo przecież, jaki koń jest…
W demokracji nie trzeba wiele. Po prostu trzeba wygrać wybory. Krzyki i szczucie na siebie rodaków, tego nie zastępują. Nie zastąpią. Mniejszość rządzi tylko w reżimach – bo oni po prostu wiedzą lepiej. Według jakiej oceny? Takiej, jak i wy stosujecie?
Zasada, że cel uświęca środki, od dawna jest potępiona. A wy totalniacy używacie różnych środków, aby podważyć prawa legalnych władz. Bo przecież jedynym słusznym celem jest odzyskanie przez was rządów, „aby było, jak było”. Ale już się zmyło.
Próba puczu parlamentarnego (tak startują właśnie reżimy, Tusk już zupełnie przypadkowo pojawił się w Legnicy i czekał), Wałęsa wyprowadzał w pobożnych życzeniach 2 mln protestujących (potem spuścił do 1 mln) mobilizacja feministek, które chcą się skrobać, zwożenie na „spontaniczne” demonstracje wszelkiego rodzaju frustratów i pożytecznych idiotów, turlanie się po bruku – to wasze środki do uzyskania celu, który już jest blisko, na horyzoncie. Ale horyzont to złudna meta, bo ciągle się oddala.
Pozostała wam jeszcze jedna nadzieja, (choć od początku niezbyt chwytała) – zagranica! Paradoksalnie mamy też tę „zagranicę” w kraju. To polskojęzyczne, opłacane przez Niemców media. Jak wspomniałem interesy państwowe nas z nimi różnią, więc warto sypnąć euro, żeby Polsce zaszkodzić. Niech przyhamuje. Ordnung mus sein!
Przed wyborami, oszołomy, puściły wam wszelkie pozory przyzwoitości! Wśród zorganizowanej kampanii między innymi plakatowej przeciw jakiemu (ale to musiało kosztować – kto właściwie płacił?!), ukazał się też inny „rarytas”. Grafika lekko przerobiona z antyżydowskich plakatów szefa hitlerowskiej propagandy Goebelsa. Twarze wrednych Żydów „złych duchów nad twoim domem”, zastąpiono twarzami Jarosława Kaczyńskiego, Macierewicza i innych polityków koalicji PiS. Propagacja Goebbelsa nazywała Żydów niszczycielską szarańczą, którą trzeba strząsnąć. Schetyna nazwał PiSowców szarańczą, którą też strząsać będzie. Czy plakatowa propagandę hitlerowska, masie do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej? Nie do końca, ale sporo osiągnięto. A wasza? I wy totalniacy, nazywacie obecne polskie władze faszystami?? O ile wet za wet – pasuje do was nazwa folksdojcze! Włazicie szwabom do d...y!
Ojkofoby to chyba zbyt łagodne określenie dla głodnych władzy oszołomów, działających rozmyślnie i z premedytacją na szkodę własnego narodu. To potrzeba by słowa z mocnym „r”. Proponuję sk---syny.
Tragedią jest, że tylu potrafiliście ogłupić, aby tylko zapewnić sobie przysłowiowe koryto. Pożyteczni idioci nie wiedzą, że i tak z tego koryta nic by nie dostali. Ale głupich nie sieją. Kaczor dyktator! Tusk (agent niemiecki) – zbawca! Wszelkie chwyty dozwolone. Bankrutującej (nasza duma) za rządów PO/PSL LOT, stanął na nogi i dynamicznie się rozwija. To zaniepokoiło Niemców. Konkurencja dla Lufthansy. Trzeba koniecznie sypnąć piaskiem w tryby! Politycznie oczywiście motywowany strajk lot-u, ma tej kompanii zaszkodzić. Po co nam budowa nowego lotniska w Polsce skoro jest lotnisko w Berlinie? Pamiętamy kto to powiedział?
***
Aktorzy, kiedyś słuszniej komediantami zwani, też nie zasyp ują Gruszek w Popiele. Oni też chcą, żeby „było, jak było”. Ostatnio wyskoczył-doskoczył do grona kontestatorów: Olbrychskiego, Jandy, Hollandy, Gajosa i sporej grupki innych, aktor Olgierd Łukaszewicz. Powiedział, co wiedział ten patriota. Cytuję: „Polacy są niedouczeni, wystaje im słoma z butów, są megalomanani, mają problem z porozumieniem się z innymi”. Nie wyjaśnia jakich konkretnie Polaków ma na myśli, ale skoro obraca się w świecie aktorów i gwiazd, to pewnie na tej podstawie ocenia. W sumie nie mam powodów, by mu nie wierzyć. A już był umarł w „Brzezinie” Wajdy według Iwaszkiewicza – i został pochowany. Komediant – oszukał nas. Czyż aktorstwo to nie stałe udawanie i oszukiwanie?
Ostojan
Toronto listopad 2015
Tak, ważny dzień - dzień Wszystkich Świętych.
Dwa razy byliśmy na grobach – mojego ojca i mojej babci. Wieczorem spodziewałam się łuny, kolorowej …. łuny migocących światełek. Rozczarowałam się, było inaczej.
Rynek dostosował się do gustu ludzi, a oni wybierali znicze białe, pomarańczowe i czerwonych trochę. Brakowało mi zieleni świecącej i niebieskiego świecącego. Nie migotały światełka, chociaż wiatru nie było. Od czasu do czasu tylko, jakiś jeden znicz był bez osłony, wtedy było widać żywy ogień.
Groby przeładowane. Na każdym z nich około 300 złotych w towarze, licząc kwiaty i znicze.
Widać, że albo znicze staniały, albo stopa życiowa ludzi podniosła się.
Młodzież wyjechała na początku tego wieku. Co można było zrobić, jeśli praca była tylko w dużych miastach, a tam na początku drogie życie, bez mieszkania. Co raz to było widać dzisiaj samochód z nie polskimi numerami rejestracyjnymi
Dokupiłam dzisiaj kwiaty i dobrze, że nie wcześniej, bo mogłam je dopasować do tych. które już na grobie były. Kilka osób sprzedawało znicze i kwiaty na drodze do cmentarza.Kwiaty stały na ziemi, przy chodniku, w cenie od 5 złotych do 25 złotych.
Tańsze były niż kilka dni temu niż na targu, ale mniejsze. Kupiłam białe. Zarówno babcia. jak i mój tata nie lubili wystawności, więc zawsze dopasowuję i znicze i kwiaty do ich gustu. Wszyscy chyba tak robią.
Wspomniałam dzisiaj moje dni 1 listopada, gdy musiałam pracować w Niemczech. Trudno taka pracę nazwać pracą. To było niewolnictwo. Pracowałam wtedy bez dnia wolnego i bez czasu wolnego. Teraz już troszkę się zmieniło. Opiekunka wie, ze należy jej się czas wolny, chociaż te 2 godziny dziennie
Wtedy tego nie miałam i wymagań mieć nie mogłam. Cieszyłam się, że mnie nie odesłano. bo dowiedziałam się, że Niemcy mieli na to tydzień. jak im się opiekunka nie spodoba. Oni mówią - jeśli nie ma chemii.
W roku 2010 pojechałam z panią starszą niemiecką, na cmentarz. Liczyłam na to, że kupimy kwiaty przed cmentarzem, a tam nic. Cisza, nikogo nie było. Dwie kobiety wybrały się z pieskami na spacer, właśnie na cmentarz. Czekałyśmy przy jakimś kamieniu który miał zastąpić grób. Jej mąż został po śmierci spalony, więc cały grób, to był nieduży kamień, jego imię na nim, trochę trawki i kaganek na świeczkę, którą tam można było włożyć.
Tak tez zrobiłam i czekałyśmy na rodzinę Dobrze że znalazłam ten grób, bo miał powierzchnię kwadratu o bokach pół metra na pół metra. Przybyła rodzina niemiecka, bez żądnego kwiatka, żadnego znicza. To był Duesseldorf.
Oddaliłam się od nich i się popłakałam. Usiłowałam ukryć moje łzy, bo rodzina niemiecka nie rozumiała, o co chodzi. Chcieli wiedzieć, dlaczego płaczę. Trudno było im to wytłumaczyć, bo nawet, jeśli w Polsce jest inaczej niż w Niemczech, to przecież to nie jest powód do płaczu – wg nich. Wg mnie też., sama nie wiedziałam, dlaczego płaczę.
Tęskniłam za Polska, za moją rodziną, za dziećmi. Za tym, aby razem z moimi bliskimi podziwiać przystrojone groby. Tak dobrze, gdy ludzie tego samego dnia, to samo robią. To łączy ludzi.
Więc doceniam to, że dzisiaj mogłam być w Polsce i wśród swoich.
Ważne jest to święto, chociaż młodzi już by woleli obchodzić je na wesoło. Wczoraj zamiast cukierków kupiłam mandarynki i jak przyszła gromada dzieciaków, to im je dałam. Dałam, bo jeszcze 10 lat temu nasz syn pukał do drzwi, grożąc figielkiem, jeśli nie dadzą cukierka, a figielek to jajko pod wycieraczką. Mąż dodał teraz, że jajka są drogie, więc by tak nie zrobili teraz.
Dzisiaj nie wiemy, czy ci, którzy umarli. mają lepiej od nas, czy gorzej.
Mój mąż ostatnio powiedział że piekło, to jest ziemia.
Wierzę, że wszyscy pójdziemy do nieba. Dołączymy do innych, którzy na nas w tym dniu patrzą i widzą, jak mało wiemy. Widzą, jak układamy znicze na ich grobach. Wiedzą. że pamiętamy.
Ludzie starają się, aby ten nasz pobyt na ziemi uczynić znośnym - aby było ciepło, aby nie było głodno. To nam się udaje, ale o tym, co będzie po śmierci. nie wiemy nic.
wandarat
Polska dn. 1.11.2018
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Czy zauważyliście, że kasę się wyciąga z waszych kieszeni z waszym przyzwoleniem? Kiedyś (może jeszcze i dzisiaj też) grasowali kieszonkowcy. Ich celem było okraść delikwenta tak, żeby nic nie zauważył. Często pracowali w szajkach. Kiedyś okradziono w autobusie moją koleżankę. Zrobiono sztuczny tłok wokół niej. Ona zaraz się spostrzegła, że skradziono jej portfel, który wyciągnęła, aby skasować bilet – co szajka złodziei przyuważyła. Podniosła larum i zatrzymała tego faceta co na nią napierał. Kierowca autobusu zawołał policję, sprawa skończyła się na komisariacie. Tylko...Ten facet jej portfela nie miał. Choć w międzyczasie znalazł się świadek, który widział, że ten facet ten portfel wyciągał z jej torebki. Wyciągnął i najprawdopodobniej podał wspólnikowi robiącemu tłok. Policja nic nie mogła zrobić.
Nauczka taka, aby pilnować swojego i uważać. Jakiś czas temu zabrałam moją nastoletnią córkę do Polski i nie mogła zrozumieć, dlaczego jesteśmy ciągle pouczane, aby uważać w autobusach i tramwajach, bo kradną. Kto kradnie? Nie wiadomo, ale kradną. Mojej koleżance ogołocili mieszkanie w czasie pogrzebu jej mamy. To chyba byli swoi, bo wiedzieli że akurat przez te kilka godzin nikogo w domu nie będzie. A sąsiedzi myśleli, że to ruch pogrzebników wchodzących i wychodzących z mieszkania – to i nie reagowali. Ja tam miałam swoje domysły, bo mi ci sąsiedzi wyglądali na jakieś szemrane towarzystwo.
Ale czasy się zmieniły, więc metody też. Kieszonkowcy ewoluowali. Miałam do kupienia mleko, bo mi się skończyło, gdyż wytrwale robię kefir z grzybków kefirowych, nazywanych w Polsce tybetańskimi. Tak dla zdrowia. Pyszne mleko kwaśne z tego wychodzi, i przynajmniej wiem co piję. Pojechałam z koleżanką do sklepu, bo akurat chciała kupić owoce. Zaczęło się od tego, że wózek na zakupy jest olbrzymi – ciężko pchać. Sam wózek zachęca opasłą wnętrznością, aby go zapełnić. Bardzo ubożuchno wygląda tylko z jedną rzeczą w środku. Tym atakują naszą podświadomość, żebyśmy się czuli syci, i żyjący w dobrobycie i ten wózek napełnili po same brzegi. Taki pełny wózek wprawi nas w błogi stan. To że jest wypełniony rzeczamy zbędnymi, to wcale nie szkodzi. Ważne, że za nie zapłacimy, a tym samym nie pójdziemy do innego sklepu, bo całe pieniądze, a nawet więcej, już zostały wydane. Moja koleżanka namówiła mnie na sześć pudełek mleka migdałowego.
Ale ja tego nie piję – próbowałam się bronić
To zaczniesz. To zdrowe, i po takiej dobrej cenie nigdzie tego nie kupisz.
Ale tyle to się zepsuje
Popatrz – powiedziała sprawdzając datę przydatności do spożycia - To jest dobre przez sześć miesięcy, więc zużyjesz. Wypada tylko jeden kartonik na miesiąc.
Ale ja tego nigdy nie używałam – jeszcze próbowałam się bronić, ale mi szło niemrawo.
Nie próbowałaś, bo to zwykle jest drogie. Jeden karton kosztuje prawie tyle co tych sześć. A ty jesteś oszczędna.
Wpakowała mi te całe sześć kartonów do wózka. Wózek od razu lepiej wyglądał z tym dodatkowym nabytkiem, i jeszcze innymi, które warto mieć, albo spróbować, bo dobra okazja. I cena, że ho, ho! Zadowolone z łowów popchałyśmy wypełnione wózki do kasy. Przy kasie trochę stęknęłam, jak zobaczyłam rachunek, no ale głupio było się wycofać. Pomyślą, że jakaś biedota jestem. Zapłaciłam.
W domu spróbowałam tego mleka migdałowego. Brrr! Użyłam do kawy – musiałam wylać. Dałam psince, bo ten to wszystko zje, a to przecież nie trucizna. Miałam nadzieję, żo tak powoli, za sześć miesięcy skarmię psu to migdałowe mleko. Nie tknął. Cóż było robić? Porozdaję po znajomych i rodzinie. I tak co kto przyszedł, to oferowałam jeden karton, oczywiście gratis, zachwalając niezwykłe zalety mleka migdałowego, którego nie pijam (ale tego nie mówiłam). Po dwóch miesiącach dalej miałam wszystkie sześć kartonów, bo amatorów nie było. Przyszła do mnie córka, i pyta:
Mama, dlaczego ty mi ciągle chcesz dać karton tego mleka migdałowego, skoro wiesz, że ja tego nie piję. A ty tego przecież nie lubisz.
No cóż wydało się. Opowiedziałam jej historię nabycia rzeczy zupełnie zbędnej. Pośmiałyśmy się trochę z mojego impulsywnego kupowania. Dobrze, że tym razem obeszło się bez pożyczki. No i co nie wyciągnęli z mojej kieszeni tego ciężko zaharowanego grosza? Na pocieszenie mam tylko, że moja koleżanka załadowała swój wózek też do pełna. Założę się., że większość to były zupełnie zbędne sprawunki, i w ilości nie do przerobienia. Wszak pojechała tylko po owoce. I tak to w sposób ewolucyjnie wyższy i zgodnie z literą prawa wyciągane są pieniądze z naszych kieszeni przez inny typ kieszonkowców – specjalistów od marketingu. I jeszcze nas tak oczarują, że wydaje się nam że zrobiliśmy dobry ‘deal’. A to zwykły hokus-pokus.
Michalinka
Za wszystkich stron, czyli prasy, TV i rozmów z Polakami w Polsce, słyszę, że zbawieniem dla polskiej ekonomii są młodzi ludzie zwani z angielska, a właściwie z francuska, Entrepreneur’ami. Bynajmniej nie jest to zjawisko czysto polskie, a jedynie zapożyczone z modelu amerykańskiego, gdzie w ciągu ostatnich kilku lat młodzi ludzie stali się, jak Mark Zuckerberg, miliarderami na skutek wymyślenia systemu komunikacji międzyludzkiej, głównie na nieważne tematy, jak np. Facebook, gdzie możemy się dowiedzieć, co moja żona jadła dzisiaj na obiad?
Trapi mnie pytanie, dlaczego koncept szybkiego bogactwa, jest tak atrakcyjny dla młodych ludzi, jak i dla inwestorów, którzy zarabiają krocie finansując ich pomysły.
Sięgając do historii Stanów Zjednoczonych podobna gorączka szybkiego bogactwa miała miejsce w 19 wieku, kiedy to tysiące ludzi ruszyło do Kalifornii kopać złoto.
Polacy mogliby używać polskiego odpowiednika do określenia osoby zdolnej podejmować ryzyko i produkować urządzenia ułatwiające życie. Takim słowem jest słowo: „przedsiębiorca”. Niestety dla młodych Polaków słowo to kojarzy się z osobami urodzonymi w XIX wieku, które to wymyśliły i produkowały żarówki (Thomas Alva Edison), silnik parowy (James Watt), telefon (Bell), radio (Marconi) itd. Itp., Jeśli przyjrzymy się ich karierze, to zobaczymy, że sukces był połączony z długim wysiłkiem, a bogactwo było związane z tym wysiłkiem. Dzisiejsi młodzi ludzie w Ameryce jak i w Polsce marzą o szybkim bogactwie. Takim modelem są dla nich Bill Gates and Mark Zuckerberg. Dla młodych Polaków sama myśl, że ktoś mogłyby ich identyfikować z polską nazwą: „przedsiębiorca”, jest wręcz przerażająca. Chcą być „Entreprenerami” i basta.
W 19 wieku w Ameryce, w czasie gorączki złota do Kalifornii płynęły 4 grupy ludzi:
ci co kopali złoto,
handlarze łopat i kilofów do kopania złota,
pośrednicy w handlu złotem i
prostytutki ofiarujące swe usługi górnikom, handlarzom łopat jak i pośrednikom.
Pośrednikami byli ci, którzy skupywali złoto od górników, przetapiali go w sztaby i sprzedawali dalej z dużym zyskiem.
Dzisiaj sytuacja stała się bardziej skomplikowana, aczkolwiek pewne analogie z „gorączką złota” istnieją. Górnikami są młodzi programiści komputerów. Kierunek ich migracji jest ten sam, czyli Kalifornia, handlarzy łopat zastąpili właściciele mieszkań z dostępem do Internetu, a pośrednikami są tak zwani Aniołowie (Angels), czyli inwestorzy gotowi zainwestować duże pieniądze w interesujące projekty młodych i często naiwnych aspirantów do stania się „Entreprenerami”.
Co do prostytucji nie mogę zabierać głosu, gdyż nigdy nie mieszkałem w Kalifornii i nigdy z usług tego przemysłu nie byłem zmuszony korzystać, w Polsce jak i na emigracji. Przypuszczam natomiast, że poza prostytucją w Kalifornii mamy plagę narkomanii, podsycaną przez rzeszę sfrustrowanych aspirantów do stania się Entreprenerami.
Czy „Aniołowie” są ważnym elementem „Entreprenorowego-Landu”?
Odnosi się wrażenie, że „Aniołowie” są najważniejszym elementem koniecznym do rozwinięcia własnego pomysłu. Sam pomysł jest drugorzędny.
W polskich gazetach czytam, że polscy młodzi wynalazcy są trenowani, za własne pieniądze, jak przedstawić swój pomysł „Aniołowi”, czyli inwestorowi z dużymi pieniędzmi, w sposób skondensowany nie przekraczający 15 minut. Czas jest drogi i Aniołowie mają go niewiele. Także Aniołowie są raczej zainteresowani stroną finansową, a nie techniczną pomysłu. Przypuszczam, że kursy dla kandydatów na Entreprenerów są drogie i wyniki chyba słabe. Jedynymi Entreprenerami, którzy zarabiają duże pieniądze są organizatorzy takich kursów.
Z własnego podwórka z aspirantami do stania się Entreprenerami spotkałem się niedawno. Kilku synów moich znajomych, pokończyło znane amerykańskie uniwersytety, jak Stanford w Kalifornii.
Jeden z nich, podobno wybitnie zdolny i właśnie otrzymał doktorat. Doktorat w dziedzinie programowania komputerów, albo nano-technologii z Uniwersytetu Stanford otwiera drzwi do wielu firm wysokiej technologii, które ubiegają się o takie talenty. Ten jednak młodzieniec uwiedziony mirażem szybkiego finansowego sukcesu zapragnął stać się Entreprenerem. Niestety, ma on mały problem w tym, że brak mu pojęcia, w jakiej dziedzinie ma się stać Entreprenorem. Nie szkodzi. Uniwersytet ma jednak pulę pieniędzy, podobno około $20,000 dla takich zagubionych aspirantów, która jest przeznaczona na podróże po Stanach Zjednoczonych w czasie, których „aspirant” będzie mieć okazję porozmawiać z innymi już bogatymi Entreprenerami, którzy mogą mu wskazać świetlaną drogę do szybkich pieniędzy.
Tutaj przypomina mi się urywek ze sztuki Sławomira Mrożka pod tytułem „Tango”. Sztukę widziałem 50 lat temu, ale ten urywek został mi w pamięci. W tej oto sztuce Pan Edzio, lokaj mieszczańskiej rodziny deklaruje, że od dzisiaj będzie kierował rodziną, która jest w moralnym rozkładzie. Na pytanie czy Pan Edzio ma jakieś zasady (moralne) do takiego wszechwładztwa, powiada: Tak, ja je mam zapisane w małym notesie, który noszę ze sobą. Pada pytanie: czy to są twoje zasady? Nie, odpowiada Pan Edzio. Przepisałem je od kolegi, który pracuje w kinie. No niech Pan się nie wstydzi i powie, jakie to są zasady? Zasadą Nr. 1 jest : Ja cię kocham, a ty śpisz.
Gdyby Mrożek pisał dziś sztukę na temat sytuacji ekonomii w Ameryce, być może symbolem ekonomii byłaby dziś „rodzina”, a Panem Edkiem byłby zagubiony Entreprener, który szuka pomysłów jak ratować gospodarkę, a jedyny pomysł, jaki ma, znalazł przez Google, na Internecie pod hasłem „Entrepreneur”. Miałby tę zasadę zapisaną nie w notesie, ale zapisana w notatkach w iPhonie.
Uniwersytety doszlusowały do Entreprenorial mania
Politycy, a nawet amerykański, były, prezydent G.W. Bush uznali za stosowne wymieniać Entreprenerów, jako zbawienie dla USA, a nawet krytykował Francję, że Francuzi nawet nie mają nazwy dla „Entreprenour’a”, nie zdając sobie sprawy, że właśnie Amerykanie przejęli to słowo od Francuzów.
Za prezydentem podążyły amerykańskie uniwersytety, zakładając programy i wykładowców, którzy będą uczyli studentów, jak być Entreprenerami. Z wiadomości od znajomych, którzy na uniwersytetach pracują, dowiaduję się, że nowe budynki zostały postawione właśnie dla celu szkolenia nowej kadry Entreprenerów. W takich budynkach młodzi studenci tej dziedziny będą mieli sekretarki, komputery i miejsce do wynajdywania nowych wynalazków oraz oczywiście doradców, którzy im pomogą jak szukać pieniędzy dla rozwoju ich pomysłów.
Problem, jaki ja widzę z całą uniwersytecką edukacją, jest brak kadry, która zetknęła się z zakładaniem i prowadzeniem własnej firmy. Ten problem jest wspólny dla wszystkich nauk technicznych gdzie często wykładowcami są ludzie, którzy nigdy z przemysłową techniką się nie zetknęli, a szczególnie problemami związanymi z prowadzeniem małej firmy, w której powinny wykluwać się pomysły nowatorskie.
Tutaj jest miejsce na przypomnienie młodym adeptom na miliarderów, że najbogatszy człowiek świata, Bill Gates „zdezerterował” z Harward University po dwu latach studiów, podobnie jak jego wspólnik Paul Allen. Dwóch innych modelowych Entreprenerów, Steve Jobs i Steve Wozniak, także nie ukończyli studiów a mimo to założyli firmę Apple znaną dzisiaj z iPhonów, iPadów i Mac Komputerów. Początki ich firmy były w garażu, a nie w Uniwersyteckiej „Wylęgarni Entreprenerów”.
Podobnie było uprzednio, w roku 1939, z założycielami dzisiaj wielkiej firmy Billem Hewlett i Davidem Packardem. Założyli ja w garażu Davida Packarda z kapitałem zakładowym $538.-, odpowiadającym dzisiaj wartości około $10,000.- Dzisiaj firma HP jest jedna z potentatów rynku elektronicznego i komputerów na świecie.
Jak widzę przyszłość dla wynalazczości?
Dzisiejszym modelem młodych Entreprenerów są ludzie w rodzaju Marka Zuckerberga, multi-miliardera w wieku lat 26. Pieniądz jest dla nich myślą przewodnią, a nie problem którego rozwiązanie ich pasjonuje. Gdyby młodzi Entreprenerzy znali lepiej biografię Marka Zuckerberga, to by się dowiedzieli, że on rozwijając koncepcję Facebook’a nie miał na myśli, aby zostać multi-miliarderem. Niestety pieniądze w Ameryce są głęboko przewartościowane, nawet ich wymiary przedstawiają tylko liczbę zer po przecinku na ekranie komputera. Wartość majątku Zuckerberga jest iluzoryczna. Pewnego dnia, już wkrótce, ktoś inny wymyśli nowy model komunikacji socjalnej i majątek Facebooka spadnie do zera. Już w ciągu ostatniego miesiąca liczba użytkowników Facebook’a w Europie spadła o milion. Wątpię, aby za 50 lat, ktoś będzie uważał, że ten człowiek zmienił światową ekonomię, tak jak uczynił to Thomas Alva Edison, wynalazca żarówki i gramofonu. Zuckerberg pójdzie w zapomnienie.
Moja rada dla kandydatów na Entreprenerów jest następująca: staraj się robić to co lubisz, a pieniądz przyjdzie jako wartość pochodna (dodatkowa).
Każdy z nas ma genetycznie zakodowane zdolności, które powinien wykorzystać. Dla jednych jest to dokładność dla innych jest wyobraźnia, a dla jeszcze innych pamięć.
Ja zostałem obdarzony wyobraźnią, która w połączeniu z inżynierskim wykształceniem pozwoliła mi być wynalazcą. Głód jakiego doświadczyłem, jako dziecko w czasie okupacji hitlerowskiej spowodował u mnie ciągłą obawę o głodu zaspokojenie, dach nad głową i buty z całą, nie dziurawą podeszwą. Działalność entreprenerska, a po polsku przedsiębiorcza, była dla mnie nie tylko w celu rozwiązania interesujących mnie problemów ale także w zagwarantowaniu dla siebie i moim podopiecznym pełnego żołądka i dachu nad głową.
Znani mi Entreprenerzy
Rozglądając się wokoło i wspominając ludzi z przeszłości muszę przyznać, że spotkałem wielu Entreprenerów, czyli przedsiębiorców, poza mną samym. Niestety żaden nie jest miliarderem, jedynie niektórzy są, albo byli marnymi milionerami. Jedni zajmowali się hodowlą goździków i storczyków/ Za komuny nazywano ich pogardliwie „badylarzami”.
Jeden z nich, Olan Long, zmarły niedawno w wieku 93 lat, kiedy został wypchnięty na przedwczesną emeryturę, zajął się produkcją elementów plastykowych na jednej maszynie (wtryskarce) zakupionej za pożyczone, pod zastaw własnego domu, pieniądze. Ciekawe, że Olan, nigdy nie studiował na żadnym uniwersytecie, ale miał na swym koncie wiele wynalazków popartych 24 patentami.
Jeszcze inny znany mi Entreprener, mimo wykształcenia inżynierskiego w Korei Południowej, założył po przybyciu do USA bardzo popularną pralnię ubrań na sucho, bez używania cuchnących chemikaliów.
W mojej rodzinie inżynier mechanik, rzucił pracę na Politechnice i zaczął robić kolorowe, plastykowe traktorki dla dzieci. Nie dorobił się wielkiego majątku w komunistycznym PRLu, ale wybudował dla swojej rodziny ładny dom i wykształcił dwoje dzieci.
Ja muszę się pochwalić, że od ponad 50 lat mojej emigracji nigdy nie byłem zmuszony do pracy poniżej mych kwalifikacji. Zawsze znajdowałem nabywców na produkty mojej wyobraźni. A więc, chcąc czy nie chcąc, nie mając pieniędzy na myśli i celu, milionerem zostałem, ale do tytułu miliardera mi jeszcze bardzo daleko.
Aczkolwiek nazwa Entreprenor, kojarzy się nam zwykle z dużymi pieniędzmi, to jednak muszę tu wspomnieć znanego mi blisko Entreprenera, który nazywał się Clifford C. Clanin który rozwinął swój talent w wieku 65 lat, kiedy przeszedł na emeryturę. Uprzednio pracował przez wiele lat, jako prosty robotnik w miejscowej cegielni. Urodził się bardzo biednym i biednym umarł, gdyż wszystkie pieniądze, jakie zarabiał, zbierając puszki aluminiowe po Coca -Coli, przeznaczał na zakup kajetów i kredek biednym dzieciom, którym rodzice, często pijani albo narkomani, nie byli wstanie im kupić.
Cliff, bo tak go przezywano, resztę swego życia poświęcił tłumacząc takim dzieciom wagę wykształcenia (podstawowego), którego sam z powodu biedy nie otrzymał. Może nie wszyscy wiedzą, że są takie dzieci w naszym bogatym mieście, Columbus, Ohio?
Oczywiście w bogatych dzielnicach mamy dobre szkoły z klimatyzacją, ale dzieci z biednych domów często przychodzą do szkoły, nie dla nauki, tylko dlatego, że są głodne, a w szkole dostają darmowy obiad (lunch). W ich domach często nie ma jednej książki. Cliff Clanin umarł 10 lat temu w wieku 96 lat. Do dnia dzisiejszego na ścianie w mojej firmie, wiszą papierowe kwiaty i listy do zmarłego Cliff’a od dzieci z klasy 2B miejscowej szkoły podstawowej, którą co tydzień, Cliff odwiedzał i dzielił się z maluchami historią swego bogatego, choć ubogiego w pieniądze życia.
Zapytanie kuzyna z Polski
Kiedy kilka miesięcy temu, 14-letni kuzyn z Polski zapytał mnie znienacka, w czasie obiadu: „Wujku, co należy robić, aby zostać bogatym?”, chyba miał na myśli wskazówki jak stać się „Bogatym Entreprenerem”, za jakiego mnie uważał. Zaskoczony pytaniem odpowiedziałem: „Trzeba naprzód być głodnym”. Obawiam się, że ten młodzieniec nie zrozumiał, co miałem na myśli, jako że on nigdy nie był fizycznie głodny. Może miał na myśli, że „być głodnym”, to znaczy być „pazernym” na pieniądze? Tak samo zresztą myślał o moim sformułowaniu, znajomy amerykański bankier, który ofiarował mi pożyczkę, o którą nie prosiłem. On także nigdy nie był głodny, a jedynie był „pazerny” na dolary.
Mam wrażenie, że kuzyna rodzice zamierzają wysłać go na stadia do Ameryki na uniwersytetach Harvard, Stanford lub MIT. Czy będzie studiował naukę o „Entreneurshipie”, czerpiąc z głębokiej wiedzy profesorów, którzy widzieli Entreprenerów na szerokim, płaskim ekranie koreańskiego telewizora? Nie wiadomo?
Jan Czekajewski, 1 listopada, 2018
Egzystencja polskiej wspólnoty narodowej na przestrzeni ostatnich trzystu lat to przede wszystkim powstania. Jedno czy drugie. Czy tam trzecie. Czy czwarte. Pokażcie mi europejski naród, który w interesie innych nacji równie często krwawi, tak jak Polacy sprawnie wywołując, a następnie przegrywając powstania.
Ale egzystencja polskiej wspólnoty narodowej na przestrzeni dziejów to również wyścig. Marsz. Marszobieg. W końcu to także bezmyślna peregrynacja. Mówię przez to, że próbowaliśmy wszystkiego. Wciąż próbujemy. Pod światłych elit przewodem rzecz jasna.
Elity, psiakrew. Parafrazując Stanisława Ignacego: kiedy barany tłumaczą nam matematykę, możemy czuć rozbawienie. Gdy karaluchy rozprawiają przy nas o sztuce, pewnie będzie nam smutno. Groźnie i przerażająco zrobi się wówczas, nam i z nami, gdy wspólnota narodowa – od paru pokoleń demoralizowana aż po zwyrodnienie w anomii, tumaniona medialnie za pomocą techniki zwanej tresurą podtrzymującą, chwycona za gardło “pułapką średniego rozwoju”, czy tam dochodu, a to z powodu sztucznego utrzymywania prymatu ekonomi nad etyką – gdy taka wspólnota, powtarzam, do rządzenia państwem dopuści tak zwanych polityków. Ho-ho, tak-tak. Wtedy zrobi się naprawdę strasznie – nam i z nami.
Tak zwanych polityków, mówię, ponieważ z polityką mamy do czynienia wtedy, gdy te panie i ci panowie, czy tam tamte, czy tamci, rozumnie troszczą się o dobro wspólne. Ale nie. Żadne takie. No skąd. W Polsce nie uprawia się tak rozumianej polityki. W konsekwencji, w Polsce nie ma również polityków. Ojciec Tadeusz Rydzyk i biskup senior Antoni Dydycz (obaj panowie symbolicznie) to mniej więcej o sto osiemnaście tysięcy dziewięciuset pięćdziesięciu czterech za mało. Za mało – i to baaardzo zachowawczo szacując braki personalne, zwłaszcza w kontekście wspólnotowego deficytu rozumności.
No dobrze, ktoś zapyta, ale w takim razie z czym mamy do czynienia w Polsce, jeśli nie z polityką i politykami? Otóż na tak sformułowane pytanie proszę sobie odpowiedzieć, rozglądając się uważnie dookoła. Po mojemu, między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca, nie uprawia się polityki, powtarzam, a tylko zdobywa i utrzymuje władzę. Co z kolei wiąże się z nieustannym oszukiwaniem wspólnoty i jej okradaniem, pod osłoną słów i zwrotów pierzastych, w rodzaju “demokracja”, “wolny rynek”, “wola narodu” – i tak dalej, i tak dalej.
Inna sprawa, że panie i panowie usiłujący zdobyć, a następnie utrzymać władzę w kraju nad Wisłą, bardzo pragną, dopominają się, wręcz żądają, by politykami ich nazywać. Są to oczekiwania racjonalne i zrozumiałe, albowiem wyłącznie tego rodzaju nazwanie legitymizuje ich łgarstwa i złodziejstwa, generalnie zaś wszystko, cokolwiek dla zdobycia i utrzymania władzy uznają w danym momencie za przydatne.
I teraz: czemu nie poukładamy sobie spraw tak, jak chcielibyśmy, żeby były poukładane, rzeczy zaś na półkach, na których znalazłyby właściwe miejsca? Dlaczego jesteśmy bierni politycznie jako wspólnota? Otóż to z kolei są skutki tresury medialnej. Albowiem by można było kształtować przestrzeń publiczną, nie oglądając się na przyzwoitość, najpierw należy ludziom przyzwoitym zohydzić działanie w tej przestrzeni. Zohydzono je na tyle skutecznie, że zwolnione miejsca zajęli tak zwani politycy – a kółko kręci się dalej. I nie miejmy złudzeń: kręci się na naszą zgubę.
Stąd dezintegracja naszej wspólnoty, rozumianej jako zbiór jednostek wspartych na pamięci o wspólnej przeszłości oraz kierującej się tymi samymi celami, osiągnęła stopień prawdopodobnie nigdy dotąd w dziejach Rzeczypospolitej nie notowany. Stąd też ze stuprocentową pewnością można orzec, iż bez uporządkowania percepcji Polaków na poziomie wartości, o naprawie Polski nie da się rozprawiać z sensem, nie wspominając o jakimkolwiek sensownym i skutecznym działaniu. Albowiem nie ma to, tamto: niczego trwałego nie da się skonstruować w oparciu o założycielskie łgarstwa, to jest na spróchniałych i zgniłych fundamentach.
Podsumowując: polska wspólnota narodowa na przestrzeni ostatnich trzystu lat to przede wszystkim powstania. Jedno, dwa, czy tam ile ich było. Powstania niekoniecznie w naszym interesie wzniecane. Ale egzystencja polskiej wspólnoty narodowej na przestrzeni dziejów to również wyścig. Marsz. Marszobieg. W końcu to także bezmyślna peregrynacja. W wymiarach indywidualnych wygląda to tak, że niektórzy bez opamiętania pędzą wzdłuż swoich urwisk. Z kolei ci i tamci ostrożnie poruszają się krawędziami, każde stąpnięcie analizując wnikliwie. Jeszcze inni wędrują przed siebie krok po kroku, tym wolniej podążając, im wyraźniej dostrzegają pod stopami ostrze noża. Próbowaliśmy wszystkiego, powiadam. Wciąż próbujemy. Nie zamierzamy przestać. A przecież, w zniewolonej medialnie rzeczywistości, idzie nam coraz gorzej.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…