Piramidalny skandal
W urodziny Hitlera światowe media obiegły informacje, że grupa Polaków ubranych nawet w niemieckie mundury na Śląsku czciła ten dzień kolorową imprezą która była nagrana przez ekipę TVN.
Zanim przejdę do rzeczy istotniejszych, pozwolę sobie na podzielenie się dobrym dowcipem. Na dodatek zadanym przez autora piszącego do tego samego tygodnika co ja, i którego czytam od lat. Chodzi mi o Ostojana. Otóż, w numerze 46 (15 listopada, 2018) pan Jan Ostoja zdaje się, że się ucieszył z tego że współpracuję z „Gońcem” (z czego ja się cieszę też), ale potem napomknął, że się obnoszę z moim chłopskim pochodzeniem. Zresztą, nie tylko ja, bo i naczelny też. O zgrozo! Więc gwoli wyjaśnienia nie obnoszę się, tylko nie chcę być brana za kogoś kim nie jestem. A więc, żeby nie było nieporozumień, to od czasu do czasu piszę coś z mojego fascynującego życiorysu, tak jak to robi wielu innych felietonistów, pisarzy, autorów. A teraz kolej na śmiech.
Pan Ostojan pisze ‘Oba, Alicja Farmus, tak jak zresztą redaktor Kumor, ..,.’
Zastanowiło mnie to ‘oba’. Przeczytałam jeszcze raz. Jakie ‘oba’? I nagle zaświtało w mojej prostej głowie, że to takie czytanie między wierszami ‘oba’ chłopy, czyli ja i naczelny. Ha, ha, ha!
Z naczelnym Gońca to mnie dodatkowo łączy to, że studiowaliśmy w Krakowie na jednym wydziale Uniwersytetu Jagiellońskiego, Filozoficzno-Historycznym, z siedzibą Grodzka 52 w Krakowie. Co prawda w innych latach, i inne kierunki, ale alma mater ta sama. Przyszło nam się dopiero spotkać w Toronto. Na to wszystko dostałam małpiego humoru, bo żeby w moim wieku zostać nazwaną ‘chłopem’? No przynajmiej postawiono mnie w dobrym towarzystwie.
A tak podprogowo dotykamy sedna wojny polsko-polskiej, bo nikt z tej wiochy nie chce być. Co prawda nie bardzo rozumiem dlaczego? Tę okrutną dla naszego narodu prawdę zrozumiałam po przyjeździe do Kanady, kiedy to uczyłam się angielskiego w nieistniejącym już dziś ośrodku na Dundus & University, Welcome House. Przy stolikowym, polonijnym gettcie językowym wymienialiśmy się skąd jesteśmy. A ten z Wólki Jakiejśtam, a ten z Sieradza, a tamten z Bydgoszczy. Ja z Bytomia. Po dwóch tygodniach, nie było Wólki Jakiejśtam, Sieradza, ani Bydgoszczy. Wszyscy byli z Warszawy. Ja sama ostałam się spoza. Cała reszta wyparła się siebie. Założę się, że to pewnie ci, co szybko zapomnieli polskiego i z pociesznym akcentem mówią po polsku w Polsce. To także pewnie ci, którzy jak stukają w drzwi, to na pytanie ‘kto tam?’, odpowiadają ‘Swój’. Boją się wyjawić kim są z imienia i nazwiska. Boją się tego wyjawić, bo mogą być za to ośmieszeni i pogardzeni.
Tamtym w Welcome House wydawało się, że bycie z Warszawy ich nobilituje. Moja koleżanka z akademika po przyjeździe z domu, natychmiast po wyjściu z autobusu czyściła chusteczą do nosa błoto z butów. Żeby nikt nie wiedział. Być z polnych, błotnistych dróg to był obciach.
Jest oczywiście inny aspekt ukrywania - żeby przetrwać. No i mieliśmy czasy PRL-u, kiedy to za niewłaściwe pochodzenie szło się do więzienia, nie wolno było podjąć studiów, zamieszkać w Warszawie, czy dostać jakąkolwiek pracę. Już w Toronto rozmawiałam kiedyś z działaczami polonijnymi mojej generacji. Jak zwykle zaczęło się od tego co kto robił i gdzie. Dowiedziałam się, że oni byli działaczami studenckimi, ale szczebla narodowego. Czyli, że nie z jakiegoś tam Krakowa, albo prowincji - tylko z Warszawy szczebla narodowego. Wow! Skręciło mnie ze śmiechu.
Więcej o nich i o ich dalszej historii w Kanadzie pisać mi się nie chce, bo szkoda atramentu. Myślę więc, że w moim wieku, zostać ‘chłopem’ to jest po prostu zabawne. Tak długo jak nie jestem baba-chłop. Nie każdy musi mnie, ani lubić, ani lubić tego co piszę. Ale nie będę się stroić w cudze piórka, tylko dlatego, żeby zatuszować to kim jestem i się przypodobać. A tak w ogóle, to nic złego ze mną nie ma. Kropka. I koniec w tym temacie.
Przechodzimy do rzeczy mniej śmiesznych
Ćwierć miliona osób maszerujących wspólnie, spokojnie i bezpiecznie w Warszawie dla uczczenia stulecia odzyskania niepodległości stało się dla liberalnych elit, a także niektórych mediów w Polsce, największym zlotem ‘faszystów’ w Europie.
I co? Wydawałoby się, że ktoś z wysokiego pułapy powinien stanąć w naszej obronie, bo te łgarstwa dotyczą nie tylko Polaków, ale wybranego demokratycznie prezydenta i członków rządu.
Oczekiwałam, że minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz wystosuje jakąś notę, upoważniającą sobie podległy korpus dyplomatyczny do reakcji i żądania sprostowań. Ale się niczego takiego nie dopatrzyłam. Nie dopatrzyłam się także na Marszu Niepodległości ‘Wszystko dla Niepodległej’ samego ministra Czaputowicza. Więc teraz nie musi nic prostować, bo to nie on maszerował.
Przykładem efektywności, o którą mi chodzi jest Chorwacja, której główna stacja telewizyjna przeprosiła za nieodpowiednie określenia Marszu Niepodległości po interwencji ambasadora RP w Chorwacji. Dobrze, że mamy jeszcze dyplomatów dbających o nasze dobre imię. Ciekawe jak długo?
Alicja Farmus
Niech ludzi złej woli wreszcie z Europy wywieje, niech zaniechania polskiej wspólnoty w końcu zasypie śnieg, niech wymrozi na śmierć grzechy europejskich elit.
Takie tam życzenia na najbliższych parę miesięcy. Od przedstawiciela pokolenia, które postęp i nowoczesność rozczarowały, a rozczarowawszy, nieodwracalnie zbrzydziły. Ostatecznie, zima nadciąga, a ma to być zima stulecia. Czy tam dwóch stuleci. Tym bardziej, nieprawdaż, rozmarzyć się przystoi. Czy tam rozmarzyć i pomodlić.
Więc, rozmarzywszy się dostatecznie, niejako przy okazji oraz a propos postępu oraz nowoczesności: kiedyś człowiek chciał wiedzieć, jak jego świat wygląda za horyzontem. To znaczy pragnął świat poznać, a poznawszy oswoić. Interesował się światem. Do dziś upadliśmy na tyle nisko, by sądzić, że poznajemy i oswajamy świat pełniej niż kiedyś, ponieważ interesujemy się tym, co pokazują nam telewizory. Naiwność koszmarna.
Jaki z niej płynie wniosek, z tej naiwności? Bardzo proszę: nie wolno nam konsumować świata w sposób narzucany przez ów świat. Świat to media, media to przekaz, przekaz to nadawca – i tak dalej, i tak dalej. Ktoś zna intencje nadawcy? A intencje właściciela nadawcy ktoś zna? Zresztą, co tam intencje. Ktoś widział na własne oczy nadawcę? A właściciela nadawcy? Nie znamy nawet nazwisk tych ludzi, mimo to bezrefleksyjnie zajadamy się paszą medialną, przez nich przygotowaną i wciskaną nam w gardła, jak w gardła gęsi wciska się mieloną kukurydzę. Pozwolę sobie przypomnieć: media zamieniają ludzi w psy, zanurzające pyski w miskach i sycące głód bez świadomości dlaczego są głodne i czemu właściwie chcą żreć akurat to, co żrą. Nie wiedzą też, jak, przez kogo i po co ich żarcie zostało przygotowane, czy tam kto właściwie karmę im zadaje.
Mówię przez to również, że namalowali nam historie, setki, tysiące historyjek, wciąż je nam malują, w każdą z nich wetknęli (wtykają) skrawek Rzeczypospolitej, jak kiedyś pewien człowiekowaty – ten, co to przestał myśleć i do dziś nie potrafi zacząć od nowa – wepchnął flagę narodową w psie odchody, a teraz my musimy na te malunki, czy tam na te kupy, patrzeć, chcąc nie chcąc. Czy raczej: musimy patrzeć nie wiedząc, że patrzeć na to nie chcemy – ponieważ ukradziono nam prawdę. A bez metafor: ponieważ coraz więcej łgarstw zastępuje dziś każdą z naszych niegdysiejszych, świętych prawd.
Zatem gdzie szanse dla Rzeczypospolitej, zapyta ktoś. I czy w ogóle mamy jakiekolwiek szanse, dokończy pytanie ktoś inny. Otóż nie jest mi z tym przekonaniem dobrze, ale nie sądzę, by jakiekolwiek, kiedykolwiek. Jak powiadają ludzie bogaci w wiedzę o świecie i doświadczenia osobiste: fala niesie nas ku naszemu przeznaczeniu i nie chce być inaczej. Tadeusz Korzeniewski (czytajcie, czytajcie!) w gorzkiej refleksji zamknął to samo słowami: “Polska jest tak zasyfiona w głowie i ciele, że nie można się nią przejmować na 100%, bo od tego dusza umiera”. Zaprawdę powiadam nam: nie wolno polemizować z człowiekiem mądrym, gdy ten mądrość głosi. Woda kruszy skałę nie siłą, lecz kapaniem. Czy jakoś podobnie.
Dosyć. Jakby to ująć: nie uzdrowisz świata jednym felietonem, nie uzdrowisz nawet słów milionem. Z drugiej strony warto pamiętać: dla tryumfu zła potrzeba tylko, by ludzie przyzwoici zapamiętale choć bezrozumnie lansowali jedno ze swoich sztandarowych zaniechań, nota bene dokonywanych pod sztandarem najgłupszym w dziejach ludzkości: “Mnie polityka nie interesuje!”. Lepiej zdobyliby się na refleksję wskazującą, że ludzka egzystencja to arena, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. Że w boju tym bezstronność jest iluzją, zaś deklaracja neutralności oszustwem. Że w sytuacji oczywistego konfliktu interesów należy opowiedzieć się – to znaczy wiedzieć, przy której stronie trwamy. Wiedzieć, że każdy, kto nie pomaga, de facto wspiera wroga. Jeszcze inaczej: że zaniechanie może być grzechem. I że bywa. Nawet śmiertelnym – tak samo w wymiarze jednostkowym, jak w wymiarze wspólnoty narodowej.
A poza tym, zima nadciąga. Podobno będzie to zima stulecia. Czy tam dwóch stuleci. Konkretnie: najpierw cztery tygodnie po minus trzydzieści z hakiem w towarzystwie zabójczego wiatru, a potem dwa miesiące w towarzystwie stopni Celsjusza minus dwudziestu pięciu, silniejszych wichur oraz śniegu po same pachy. Czy tam po uszy. Oraz takie tam rozmaite inne zjawiska atmosferyczne, ponoć po stokroć groźniejsze od niskich temperatur, silnych wiatrów czy przesadnie obfitych opadów śniegu.
Ktoś oczekuje uzasadnienia? Uzasadnienie czarnowidztwa brzmi: albowiem nie można w naszej strefie klimatycznej w nieskończoność rozkoszować się upałami równikowymi, czy tam sześciomiesięcznym blisko latem. A nawet jeśli można, to w każdym razie nie bezkarnie.
Fakt. Bezkarne rozkosze nie istnieją i akurat o to proszę się ze mną nie zakładać. O to zaś, czy rzeczywiście podczas tegorocznej zimy dopadnie nas frigidum atrox, chłód okrutny – o to założę się chętnie. Niechby ludzi złej woli wywiało z Europy, niechby zaniechania naszej wspólnoty rodzimej śniegiem zasypało, niechby grzechy europejskich elit wymroziło na śmierć. Daj Boże!
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
USA wymuszą restytucję mienia pożydowskiego - To nie koniec problemów z ustawą S447
Napisane przez Wojciech JeśmanPrzedstawiamy poniżej wypowiedź Wojciecha Jeśmana z USA na konferencji Polonia a Państwo Polskie przeprowadzonej 12 listopada 2018 roku. Wojciech Jeśman był organizatorem walki przeciw ustawie S 447 w USA.
Pytanie dziennikarza: Jaka jest relacja Polonii z krajem? Czy są równi i równiejsi?
Wojciech Jeśman: Jest taka grupa koncesjonowana, która dostaje koncesje bez względu na to kto w Warszawie rządzi. Jest to taka dożywotnia koncesja dla ludzi, co bardziej POPiSowo działają. Są też takie osoby, które nie załapywały się na żadne wsparcie ani wcześniej, ani teraz...
Nie mam kuli kryształowej, nie wiem jak będzie w przyszłości.
Ja nie byłem mile widziany z moimi projektami za PO, jak i teraz.
Konferencja której patronował wice-marszałek z Sejmu pan Tyszka, zaplanowana w Sejmie, na dwa dni przed dostaję informację, że sala sejmowa nie będzie przyznana mimo, że sprawy były konkretnie dograne.
Podobną sytuację miałem miesiąc temu, kiedy mnie po prostu wyproszono z Kongresu Polonii Świata, dwa tygodnie wcześniej dostałem list bym się nie wybierał i są skłonni refundować bilet… na tym oficjalnym liście było logo sekretariatu marszałka Karczewskiego, było logo Wspólnoty Polskiej i było logo Rady Polonii Świata… Oni stworzyli wspólny formularz na potrzeby tego zjazdu. V Kongres zrobiono na bogato, bo to miało pokryć braki merytoryczne skąd nie wyszła żadna strategia. Nie było żadnych dokumentów końcowych, które by Polonię motywowały do czegoś i obligowały. To jest przewaga formy nad treścią.
Prezes Frank Spula robi wszystko by Kongres Polonii Amerykańskiej był słaby. Brak jest jakiejkolwiek wizji… Jest zagrożenie, że będzie tym ostatnim od gaszenia światła!! Organizacja abdykuje z obrony Polonii i Polski, i nie chce zajmować się sprawami politycznymi… To jest straszne… Wg spisu z 10 milionów tylko 680 tysięcy mówi po polsku. Kongres unikał krytykowania polskich władz...
***
Zacznę może od nietypowej strony, mianowicie, ustaliło się takie powiedzenie, że Kongres amerykański uchwalił coś. Prawda o tej ustawie jest zgoła inna, mianowicie prawda jest taka, że normalnie ustawy tego typu proceduje się, za zgodą i wiedzą Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów. Komisja otrzymała tutaj to zadanie 27 lutego 2017 r. i komisja nie zaopiniowała tej ustawy. Tę ustawę odebrano im w kwietniu 2018 r. z naruszeniem wszystkich reguł demokracji amerykańskiej, tak jak je tutaj znamy. Jest to dosyć istotne, dlatego że normalnie myślimy, iż Stany Zjednoczone są jakby wzorem demokracji, czymś, do czego powinniśmy aspirować. Prawda o tej ustawie jest zupełnie inna. Zrobiono to w Senacie na zasadzie aklamacji, to znaczy ta ustawa została przyjęta bez żadnego normalnego głosowania. Aklamacja to znaczy, że nikt nie liczył liczby osób na sali i nikt nie rejestrował głosów, tak jak one były tam składane.
To samo się stało w Izbie Reprezentantów, stało się to na zasadzie procedury, która się nazywa Suspension of the rules, to znaczy, że zastosowano tzw. voice vote, to znaczy, że tak jak przy aklamacji, nikt nie liczył kto jest na sali i nie było żadnej informacji kto, jak głosował.
Normalna procedura wymagałaby tzw. roll call, czyli sprawdzenia listy obecności. Zarówno w Senacie, jak i w Izbie Reprezentantów normalnej procedury nie stosowano, a tym samym, można powiedzieć, że naruszono wszelkie zasady demokracji i przepchnięto tę ustawę na bardzo dziwacznych zasadach.
W pierwszym i w drugim wypadku nie ma żadnej informacji ile osób było obecnych na sali, czyli równie dobrze możemy przypuszczać, że nie było tam kworum. Kworum znaczyłoby, że musiałoby być 218 osób w przypadku Izby Reprezentantów. Myślę, że to jakby ilustruje tutaj z jednej strony siłę lobby, które przepychało tę ustawę, ale z drugiej strony świadczy również o słabości tego lobby, ponieważ musiało się one uciec do procedury, która w pewnym sensie była bezprawna z punktu widzenia procedowania tego typu ustaw, gdyż decyzję tę przedstawiano nam jako decyzję całego Kongresu. Można więc tutaj negować tę decyzję, w ten sposób że musiałby powstać ruch, którego celem byłoby odwołanie tych ustaw i zmuszenie Kongresu do spojrzenia na te kwestie od nowa.
Jest to o tyle ważne dlatego, że to nie jest koniec naszych problemów z tą ustawą. Ta ustawa to nie jest kwestia tylko tych 300 mld dol. Wyegzekwowanie tej kwoty mogłoby być trudne, jeżeli te miliardy byłyby “doczepione” do, powiedzmy, polskich nieruchomości, natomiast nie jest to trudne, jeżeli “doczepimy” te roszczenia do właśnie alternatywnych roszczeń związanych, powiedzmy, z zasobami naturalnymi.
Muszę przyznać, że lobby, które tutaj w dużej mierze kontroluje te procesy w Kongresie ma strategię, która od lat jest konsekwentnie realizowana, więc nie można tutaj naiwnie oczekiwać, że te kwestie jakoś się cudownie zakończą, bo tak po prostu nie będzie.
Następną kwestią jest to, co nas czeka w najbliższym czasie dlatego, że jasne jest, iż zgodnie z ustawą S447, która tymczasem stała się prawem w Stanach Zjednoczonych (To prawo ma numer 115; 171), ta ustawa wróci do nas w formie eskalacji roszczeń, dlatego że w ciągu najbliższych 18 miesięcy od podpisania tej ustawy Departament Stanu będzie zobowiązany wystawić raport na temat naszego wypełniania wszystkich rzeczy wpisanych w Deklarację Terezińską. Ta deklaracja zasadniczo mówi, że wszystkie kraje, które partycypowały w tej konferencji muszą być ocenione przez Departament Stanu. Można oczekiwać, że te oceny będą, szczególnie w przypadku Polski, negatywne. Jeżeli te oceny będą negatywne, to znaczy, że następnym krokiem będzie próba stworzenia rozmaitego typu sankcji.
Nikt poważny nie oczekuje, że kwestie związane z tą ustawą będą rozgrywane na płaszczyźnie prawnej. Tutaj, w Polsce, pojawiły się takie teorie, że ta ustawa nie ma żadnego przełożenia na polskie prawodawstwo. Prawda jest taka, że nikt nie będzie próbował rozgrywać tego na płaszczyźnie litygacji sądowej; będzie to rozgrywane na płaszczyźnie politycznego dyktatu. I to jest z pewnością zadanie dla Senatu i Izby Reprezentantów, które do tej pory, nie miały specjalnego udziału i dosyć niechętnie uczestniczyły w tym procesie. Chciałbym Państwu jeszcze tylko uzmysłowić, że zaczęło się zasadniczo nie od ustawy 447, tylko od ustawy HR 1226, która to ustawa była minimalnie inna niż ostateczna wersja. HR 1226 to była wersja zaprezentowana w Izbie Reprezentantów i różnica między tymi dwiema propozycjami była taka, że w Izbie Wyższej, w Senacie mówiło się o “rekompensacie”, a w izbie niższej mówiło się o “restytucji”. Różnica jest zasadnicza, ponieważ restytucja zakłada oddawanie w naturze. Chciałbym żebyśmy tutaj zachowali dużą dozę realizmu, dlatego że jasne jest, iż to jest dopiero początek naszych problemów z tą ustawą, dlatego że oczywiście ten raport to jest coś, co jest wpisane w tekst samej ustawy i ten raport musi powstać. Od tego nie ma ucieczki. A jeżeli ten raport powstanie, to cała masa rozmaitych rzeczy się uruchomi.
Powstaje pytanie co naprawdę ta druga strona może nam zrobić, jasne jest, że może dużo i to jest cała masa rozmaitych wątków, od sankcji gospodarczych, powiedzmy, zawieszenia kontraktów zbrojeniowych, po kwestie groźne dla naszej gospodarki, jak wprowadzenie sankcji w sensie użytkowania systemu Swift - to jest systemu rozliczeń międzynarodowych. To nie są puste groźby, dlatego że Stany Zjednoczone raz po raz stosują sankcje. Ostatnio mówi się, właśnie o systemie swift w odniesieniu do Iranu. Polska może tutaj bardzo szybko awansować do tej samej kategorii. Powiem Państwu taką śmieszną anegdotę. Po tej akcji dostałem list z ambasady Pakistanu. Ambasada Pakistanu dziękowała mi w imieniu Islamskiej Republiki Iranu za moją akcję, mimo że ja nigdy nie miałem żadnego kontaktu z jakimikolwiek przedstawicielstwami czy to Iranu czy Pakistanu. Natomiast oni mi dziękowali za to że dowiedzieli się o tym. To świadczy o tym, że łatwo jest naprawdę te kwestie przeinaczyć w taki sposób, że można z tego ulepić praktycznie wszystko. Sprawni ludzie z drugiej strony od PR z pewnością nad tego typu taktykami myślą.
A jak doszło do tego, że pojawiłem się tutaj w tym projekcie? Do tego momentu, zasadniczo nie byłem jakoś bardzo tutaj aktywny, owszem pełniłem funkcję prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej w południowej Kalifornii, ale przyznam się, że to dosyć przypadkowo na mnie spadło. A spadło dlatego, że pewnego dnia odwiedziłem stronę Kongresu i zapisałem się na ich e-maile, które miały mnie informować o nowych czynnościach związanych z ustawami. Dziwnym trafem 12 grudnia otrzymałem e-mail, który mnie poinformował, że Senat zatwierdził ustawę S447 i okazało się, że byłem chyba jedyną osobą na świecie - co wydawałoby się zupełnie absurdalne - która się zapisała na tego typu e-maile. Więc mając tę informację natychmiast rozesłałem ją do mojej bazy danych, a jedną z osób na tej liście był pan Stanisław Michalkiewicz. Ta lista liczy 1800 osób. I jedyną reakcję, jaką otrzymałem, to była właśnie reakcja pana Michalkiewicza. Pan Michalkiewicz był jedyną osobą, która zrozumiała naprawdę zagrożenie, i zareagowała na nie.
No, jakie mamy z tego tutaj wnioski? Wniosek jest taki, że w Kongresie Stanów Zjednoczonych nie mamy za dużo przyjaciół. I to jest jasne, że jest to kwestia wieloletnich zaniedbań, jeśli chodzi o naszą politykę historyczną. Oni po prostu tych rzeczy nie rozumieją. Łatwo jest naszymi kongresmenami manipulować i druga strona robi to na wiele różnych sposobów. Oczywiście, kwestie finansowe są tutaj również istotnym elementem, nie jesteśmy w żadnym stopniu tego kontrolować, z tej drugiej strony wydaje się na to miliardy. Jeżeli chodzi o polski lobbing to praktycznie rzecz biorąc, on nie istnieje. Podobnie nakazywałbym dużą dozą realizmu, jeżeli chodzi o postawę Białego Domu. To nie jest tak, że Donald Trump tę ustawę zawetował, tylko on ją podpisał, co znaczy, że zasadniczo nie był w stanie przeciwstawić się interesom lobby. Istotne jest również to, że ta ustawa w pewnym sensie była kupiona przez to lobby, dlatego że pan Sheldon Adelson mniej więcej tydzień po uchwaleniu tej ustawy przyniósł czek na 30 mln dol., który wręczył spikerowi Paulowi Ryanowi. Oczywiście, nie było na nim napisane, że to jest płatność za te ustawy, ale korelacja czasowa jest zdumiewająca. Jeżeli chodzi o zalecenia na przyszłość, to możemy naprawdę dużo zrobić, to jest tak, że z jednej strony - jak widać - istnieją kanały, które nie są całkiem transparentne, ale z drugiej strony, naszym zadaniem byłoby “podniesienie poprzeczki”; to znaczy nie jesteśmy w stanie odrobić kilkudziesięciu lat zaniedbań, jeżeli chodzi o politykę historyczną, natomiast jesteśmy w stanie skoncentrować się na 435 kongresmenach w Izbie Reprezentantów i 100 senatorach. I to nie jest coś, co jest niemożliwe do osiągnięcia; to jest dosyć proste zadanie, o ile jest wola, i o ile jesteśmy w stanie stworzyć grupy, które by w stały sposób naciskały na Kongres - ta poprzeczkę w naturalny sposób, by się wtedy podniosła i procedowanie pewnych rzeczy byłyby znacznie bardziej trudne.
W wypadku tych ustaw niewiele potrzebowaliśmy, żeby je zastopować, wystarczyła reakcja jednego kongresmena, który by zażądał tzw. roll call czyli sprawdzania listy obecności. Jeżeli coś takiego by się stało, wtedy musieliby wrócić do normalnego sposobu procedowania. A ponieważ to się nie stało, możliwe było robienie tego właśnie za pomocą procedury która się nazywa suspension of rules, która daje możliwość Izbie Reprezentantów przegłosowania czegoś nawet, jeżeli są tylko trzy osoby na sali. To znaczy, jeżeli są w stanie pokazać, że jest większość 2/3 głosów, to wtedy nie konieczne jest liczenie ile osób jest na sali.
Tak prosty manewr proceduralny byłby w stanie zatrzymać tę ustawę i zmusić drugą stronę do procedowania jej w sposób otwarty. To, że tak się nie stało nie jest wyłącznie winą kongresmenów, dlatego że duża ich część po prostu nie była świadoma manipulacji, które tam nastąpiły, na przykład takich, że głosowanie rzekomo odbyło się też dwie godziny przed zaplanowanym terminem.
Czyli jasne jest, że musimy zwiększyć podaż informacji; jasne jest, że musimy bywać w Kongresie. Optymalnie powinniśmy mieć jedną akcję w miesiącu, tak żeby mieć tam stałą obecność.
Nasza akcja, to nie jest moja zasługa, to jest kwestia udziału dużej grupy osób; w samym Waszyngtonie było ze mną ponad 30 osób, ale mieliśmy znacznie więcej osób, które partycypowały w tym projekcie i bez których ten projekt po prostu nie byłby w stanie zaistnieć. Jedną z tych osób jest pan Darek Błażejak, bez którego ta akcja nie byłaby w stanie funkcjonować. Ja chciałem Państwu podziękować za wsparcie część z Państwa popierała ten projekt również finansowo, jasne jest, że następnym naszym krokiem powinno być zorganizowanie dużej konferencji naukowo historycznej w Waszyngtonie na Capitol Hill i ta konferencja powinna być jak gdyby takim pierwszym krokiem jeżeli chodzi o próbę opanowania tych niekorzystnych dla nas sposobów procedowania. Bez tej obecności nie jesteśmy w stanie wywierać wielkiego wpływu na to co tam się dzieje. Więc chciałabym Państwa zachęcić do włączenia się w ten projekt. Polegałby on na tym, że musimy znaleźć powiedzmy 15 osób, które zajmują się tematyką prawną i historyczną, w jakiś sposób skorelowaną z tymi sprawami. To muszą być osoby anglojęzyczne i to się wiąże z pewnymi kosztami.
Jasne jest, że dobrze byłoby powołać zespół ludzi, którzy by tę sprawę popychali i nie jest to zdecydowanie projekt dla jednej osoby; bez partycypacji większej grupy ludzi jest raczej trudno takie projekty zrobić, ale jest to tylko jeden z projektów, a tych projektów musi być cała masa.
Jasne jest, że powinniśmy stworzyć publikację książkową, która zawierałaby różne referaty z tej konferencji. Z tymi książkami można by przez najbliższe 10 - 20 lat edukować kongresmenów.
Ja nie mówię, że jesteśmy w stanie obecnie nadrobić wszystkie te lata zaniedbań, jeśli chodzi o politykę historyczną, bo to jest tak naprawdę zadanie dla całego pokolenia i dla całego państwa polskiego, więc naszym zadaniem jest stymulowanie do różnych rzeczy, natomiast jest to ogromny projekt. Ale ten projekt musi się gdzieś zacząć i taka konferencja byłaby takim istotnym zaczynem.
Jeżeli chodzi o Polskę, to w Polsce też jasne jest, że może Marsz Niepodległości nie jest jedynym marszem, który powinien się zdarzyć; może powinniśmy stworzyć marsz w obronie zasobów naturalnych, bo to jest coś, co jest absolutnie kluczowe dla dalszego istnienia nas, jako narodu i naszej państwowości.
Myślę, że nie trzeba czekać z tym marszem do następnego listopada być może ten marsz powinien się zdarzyć znacznie wcześniej.
To są takie moje uwagi odnośnie tych konkretnych kwestii natomiast podsumowując całą konferencję pozwolę sobie powiedzieć, że warto byłoby pewne rzeczy sformalizować w sensie naszych kontaktów. Zdecydowanie istnieje potrzeba pracy czy to w jakichś komisjach, które zajmowałyby się konkretnymi sprawami, czy też nawet próby stworzenia ruchu politycznego sensu stricte, w sensie powołania nowej partii politycznej w Polsce czy też o rozwinięcia któregoś z istniejących projektów. To są myśli, które są naturalną konsekwencją tego, co tutaj się zdarzyło. Nie wystarczy przyjść i pogadać sobie, tylko trzeba zrobić następny krok i zacząć myśleć w sensie jakiejś projekcji pozytywnych działań które mogą tę sytuację stymulować. Realizm jest tutaj głównym, kluczowym słowem.
Nikt nie oczekuje, że jesteśmy w stanie zmienić ten kraj, nasz kraj, w ciągu roku czy dwóch czy może nawet pięciu lat, ale jasne jest, że potrzebny jest zaczyn, nowy zaczyn, który stymulował będzie ludzi do działania. Bez tego, inne scenariusze są dosyć ponure. Jeżeli coś takiego nie powstanie tutaj, nie sądzę że z istniejących struktur istnieje naprawdę możliwość powstania zaczynu, który zmieniłby sytuację na lepszą. Dziękuję bardzo.
(spisane z taśmy YouTube wRealu24)
I znowu Polska, na oczach całego świata, została wytarzana w smole i pierzu – tym razem za sprawą przebierańców, tworzących Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu. Jak pamiętamy, Trybunał ten niedawno postanowił, że „zawiesza” polską ustawę o Sądzie Najwyższym, zaś sędziowie, którzy na mocy zawartych w niej przepisów, przeszli w stan spoczynku, ponieważ ukończyli 65 lat, mają powrócić do pracy. No i powrócili – a dodatkowej pikanterii temu powrotowi dodaje fakt, że jak jeden mąż odmówili oddania sowitych odpraw, jakie zostały im wypłacone właśnie z powodu przejścia w stan spoczynku. Jestem pewien, że jak będą ponownie przechodzili w stan spoczynku – esperons, że tym razem już wiecznego – to zażądają tych sutych odpraw jeszcze raz. Ale czort z nimi; każdy normalny człowiek powinien omijać te wszystkie niezawisłe sądy szerokim łukiem tym bardziej, że nie wiadomo ilu spośród niezawisłych sędziów jest konfidentami Urzędu Ochrony Państwa. Wojskowych Służb Informacyjnych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Wywiadu Wojskowego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Śledczego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Straży Granicznej czy Policji Skarbowej. Wszystkie te organizacje mają bowiem prawo prowadzenia działalności operacyjnej, a tej bez konfidentów prowadzić niepodobna. Poza tym, bezpieczniackie watahy,dzięki rozkradaniu mienia państwowego, utworzyły sobie w Polsce potężne imperium gospodarcze. W tej sytuacji konfidenci, pieczołowicie poupychani właśnie w niezawisłych sądach, są na wagę złota, bo dzięki nim każde łajdactwo ujdzie bezpieczniakom, a także ich „słupom” bezkarnie, nawet w sytuacji, gdyby konfidenci w policji, czy prokuraturze sfuszerowali sprawę. Wróćmy jednak do, drugiego już, wytarzania Polski w smole i pierzu. Po wspomnianym postanowieniu luksemburskiego Trybunału, rząd najwyraźniej musiał dojść do wniosku, że temu postanowieniu trzeba nadać jakiś pozór legalności i 21 listopada skierował do Sejmu ustawę nowelizującą ustawę o Sądzie Najwyższym, zgodną z nakazami Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Ustawa ta została uchwalona w ciągu trzech godzin, a pikanterii dodaje okoliczność, że jeszcze niedawno Umiłowani Przywódcy prezentowali szalenie buńczuczną postawę, że to niby nie oddadzą „ani guzika”. Okazało się że to tylko tromtadracka retoryka, jaką rząd „dobrej zmiany” osłania postępującą uległość wobec Niemiec, wykorzystujących do wywierania presji na Polskę instytucje Unii Europejskiej, z Komisją Europejską, kierowaną przez dwóch niemieckich owczarków: Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa oraz Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości na czele. Inaczej zresztą być nie może, skoro po „głębokiej rekonstrukcji rządu”, którą Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński zlecił na skutek dotkliwego osłabienia swojej pozycji politycznej wskutek felonii, jakiej dopuścił się wobec niego wystrugany przezeń z banana prezydent Andrzej Duda - nowy premier Mateusz Morawiecki i nowy minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz, otrzymali zadanie „ocieplenia” stosunków z Unią Europejską. Rzecz w tym, że takiego „ocieplenia” można dokonać tylko w jeden sposób – słuchać we wszystkim Naszej Złotej Pani, która wyrozumiale pozwala na kamuflowanie tego posłuszeństwa tromtadracką retoryką. Nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym przypada w momencie szczególnie dla PiS-u trudnym z powodu afery bankowej, którą zdetonował biznesmen z przeszłością Leszek Czarnecki, niedawno ujawniając nagraną w marcu rozmowę z przewodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego panem Markiem Chrzanowskim, który miał złożyć mu korupcyjną propozycję, że jeśli w swoim banku zatrudni wskazanego przezeń prawnika z wynagrodzeniem 40 mln złotych, to KNF przestanie jego banki nękać rozmaitymi szykanami, kontrolami itp. Wprawdzie z kół rządowych płyną pełne niedowierzania okrzyki zaskoczenia, ale coś może być na rzeczy, bo NBP zaproponował panu Czarneckiemu „dokapitalizowanie” jego banku akurat w momencie, gdy miał on składać zeznania przed niezależną prokuraturą w Katowicach. Ciekawe, czy zeznawał z uwzględnieniem perspektywy „dokapitalizowania”, czy też bezmyślnie relacjonował, jak było naprawdę. Wydaje mi się jednak, że posądzanie pana Czarneckiego o bezmyślne zeznawanie byłoby niegrzeczne, więc wolę myśleć, że zeznawał rozsądnie, jak się należy, dzięki czemu wkrótce się okaże, że i wilk będzie syty i owca cała, a kto wie, czy nie wyjdzie na jaw również i to, że żadnej „afery bankowej” wcale „nie było”, na tej samej zasadzie, na jakiej „nie było” afery „hazardowej” w 2008 roku. Wiele zależy bowiem od tego, jakie zadanie dostały od Naszej Złotej Pani stare kiejkuty, to znaczy – czy w ramach wyznaczonego zadania Nasza Złota Pani pozostawiła im jednak jakiś margines dowolności, w ramach którego mogliby zadbać o nienaruszalność swego imperium gospodarczego w naszym nieszczęśliwym kraju. Bo trzeba nam wiedzieć, że wydarzenia zachodzące w naszym nieszczęśliwym kraju są efektem wydarzeń zachodzących na wyższej półce polityki. Jak wiadomo, pogarszają się stosunki Niemiec i Francji ze Stanami Zjednoczonymi. Wyrazem tego była m.in. deklaracja francuskiego prezydenta Emanuela Macrona, który konieczność utworzenia armii europejskiej uzasadnił potrzebą obrony Europy między innymi przed... Stanami Zjednoczonymi. Ludzie doświadczeni powiadają, że idioci mają jedną zaletę - że mianowicie są szczerzy – i być może tak jest rzeczywiście, bo już Nasza Złota Pani uzasadniała potrzebę utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO trochę inaczej. Czy efektem szczerości prezydenta Macrona są narastające zamieszki we Francji – tego pewnie nigdy się nie dowiemy, bo CIA raczej utrzymuje swoje operacje w tajemnicy, a zresztą mniejsza z tym, bo z naszego, polskiego punktu widzenia ważniejsze jest to, że w miarę pogarszania się stosunków Francji i Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi, siłą rzeczy umacnia się strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie. I właśnie to umocnienie natychmiast przełożyło się na sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju, w którym za pół roku odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, a za rok – do tubylczego Sejmu i Senatu. Zatem już teraz obserwujemy przygotowania do przetasowania politycznej sceny, zarówno w formach poważnych, jak i wywołujących niezamierzony, być może, efekt komiczny. Stronnictwo Pruskie zwarło szeregi ze Stronnictwem Ruskim, co objawiło się w postaci umowy koalicyjnej Platformy Obywatelskiej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Z kolei pan Ryszard Petru utworzył nową partię pod nazwą „Teraz”, zgodnie z rzymską zasadą: „tres collegium faciunt”, co się wykłada, że trzy osoby tworzą już grupę. W przypadku partii „Teraz” jest to okoliczność niesłychanie korzystna, bo może się ona rozmnażać, jako że w jej skład, oprócz oczywiście pana Ryszarda, wchodzą dwie panie: pani Joanna Schmidt oraz moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus. Kto wie, czy nie z tego właśnie powodu pan Leszek Czarnecki opublikował swoje rewelacje akurat teraz – bo uderza to w ekipę „dobrej zmiany”, której trzon stanowi PiS, uważany przeze mnie za ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego. A skoro już zatrąciliśmy o sprawy żydowskie, to wypada odnotować przypadek rażącej niewdzięczności ze strony Żydów wobec pana wicepremiera i ministra kultury Piotra Glińskiego. Niedawno użalił się on, że wobec PiS uprawiana jest propaganda podobna do tej, jaką Goebbles uprawiał wobec Żydów. Wywołało to stanowcze potępienie ze strony ambasady Izraela i żydowskiej loży B`nai B`rith, która zażądała jego dymisji, chociaż pan wicepremier Gliński nie pozwolił nikomu wyprzedzić się w hojności wobec Żydów, futrując ich pieniędzmi polskich podatników aż po dziurki w nosach. Wygląda zatem na to, że wszyscy ci, którzy liczą, że podlizywanie się Żydom uchroni ich przed zmarginalizowaniem w czasie nadchodzącej żydowskiej okupacji naszego nieszczęśliwego kraju, głęboko się mylą. Nikt nie zostanie oszczędzony. Dlatego też bezowocne może się okazać nadskakiwanie Żydom, a konkretnie – Radzie Chrześcijan i Żydów – przez ordynariusza lubelskiego JE abpa Stanisława Budzika i rektora KUL, ks. prof. Antoniego Dębińskiego, którzy „odcięli się” od ks. prof. Tadeusza Guza, ponieważ w swoim wykładzie powiedział, że mordów rytualnych nie da się wymazać z historii, bo zachowało się mnóstwo akt sądowych właśnie w takich sprawach. Nie wiadomo, co jeszcze spotka ks. prof. Guza, bo Rada Chrześcijan i Żydów zażądała podjęcia wobec niego „surowych kroków dyscyplinujących”. W tej sytuacji warto przypomnieć, że wspomnianej Radzie współprzewodniczą panowie Stanisław Krajewski, matematyk – ze strony żydowskiej, a chrześcijan reprezentuje w niej pan Bogdan Białek z Kielc, co ukończył był psychologię na UJ, a którego przez analogię do sytuacji niektórych oficerów w wojsku, można uznać za „chrześcijanina czasu wojny”, jako że uwija się on jak w ukropie wokół żydowskich interesów, mam nadzieję, że nie za darmo. Ciekawe tedy, jakie to „surowe kroki” zostaną podjęte na polecenie takiego patentowanego chrześcijanina, jak pan Bogdan Białek, bo z pewnością będzie to ważny przyczynek do sytuacji, w jakiej Polacy znajdą się pod żydowską okupacją.
Szanowni Państwo, na początku DZIĘKUJĘ - dziękuję za wszystkie ofiary, które otrzymujemy, zwłaszcza panu Andrzejowi który wypisał nam czek na 1000 dolarów, a nie chciał żeby publikować jego nazwisko, dziękujemy też za drobne datki od wszystkich ludzi dobrej woli, którzy wspierają naszą inicjatywę i prosimy o kolejne, dlatego że w obecnej sytuacji przy zwiększonym nakładzie nie mamy wystarczającej liczby reklam, aby móc spać spokojnie.
Jednocześnie nigdy do tej pory „Goniec” nie rozchodził się tak szeroko i nie trafiał do tak różnych środowisk, jak dzisiaj. Dlatego prosimy Państwa, naszych Czytelników, ludzi, którzy myślą podobnie, o poparcie, by nadal większość naszych treści mogła być udostępniana za darmo tak wydaniu papierowym, jak i w Internecie.
Namawiamy też właścicieli przedsiębiorstw do ogłaszania się w naszym tygodniku ponieważ reklamy takie z jednej strony dają nam konieczne wsparcie, a z drugiej pozwalają na odpis podatkowy.
Prosimy o wsparcie
Żyjemy w czasach wojny, która nie jest jasno zadeklarowana, wojny prowadzonej bardzo często skrycie. Jej obiektem ataku jest rodzina, są tradycyjne struktury społeczne i narodowe, jej celem jest globalizacja świata w imię idei które można nazwać kulturowym marksizmem. Liberalna lewica przeobraziła się w globalistów marzących światowym rządzie i Nowym Porządku Wieków. Zresztą, to ona wypisywała dawniej na sztandarach internacjonalistyczne hasło „proletariusze wszystkich krajów łączcie się”, dzisiaj , jak wtedy, łączą się nie „proletariusze”, lecz elity tworząc ponadnarodowy konglomerat i demonizując elity narodowe.
Widzimy to doskonale w Polsce na przykładzie jazgotu, jaki wzbudził w znanych ośrodkach propagitki kolejny Marsz Niepodległości; propagandy, w której nie liczy się prawda, nie liczą się fakty, liczy się jedynie wzbudzanie emocji tak, jakby była ona kierowana do ludzi niespełna rozumu. Co ciekawe, wielu z nich jest zupełnie wykształconych a mimo to głupich.
A propos Marszu Niepodległości przypomniał mi się też stary dowcip, jak to mrówka idzie koło słonia i mówi do niego „popatrz, ale tupiemy”. Tak właśnie zachowywała się rządowa propaganda pokazując, jaki to liczny był tegoroczny marsz „biało-czerwony” Tymczasem ten biało czerwone szedł sobie z przodu oddzielony, a za nim przelewały się wielkie tłumy Polaków; Polaków zjednoczonych myślą o Polsce, troską o Polskę, Polaków złączonych chęcią silnego polskiego państwa. To prawda, że bardzo wielu z nich nie miało nic wspólnego z tak zwanymi narodowcami, którzy przecież pierwsi zorganizowali ten marsz. To ukłon w stronę kolegi Przemysława Holochera, dzisiaj z Magna Polonia, bo zdaje się, że to był jego pomysł. Środowiskom narodowym nie udało się zdyskontować politycznie marszu i dużo by mówić dlaczego tak się stało, ale projekt zaczął żyć własnym życiem i dzisiaj nawet okrzyki kibiców rodzinom z dziećmi nie wadzą. Pod biało-czerwoną flagą rzeczywiście idzie cały patriotyczny „zwierzyniec”, wszystkich nas ludzi zjednoczonych chęcią posiadania silnej Polski, której nikt nie będzie w kaszę dmuchał, i której politycy nie będą musieli biegać truchtem, by pod dyktando obcego państwa zmieniać ustawy. Polski silnej militarnie i gospodarczo, a nie wiszącej u klamki najpotężniejszych i najmożniejszych dworów. Na razie taka Polska jest tylko w naszych sercach. Może nie będzie jej dane zaistnieć za naszego życia, ale ważne jest, żeby myśl o niej i marzenie o niej pozostało i przeniosło się na kolejne pokolenia. Takiej Ojczyzny nikt nam nie przyniesie na tacy, ale jeśli będziemy zbiorowo mądrzy i nie damy sobie grać na emocjach i nie będziemy tolerować zdrady, to może w końcu nauczymy się budować silne państwo.
Nie jest też wykluczone że taki czas przyjdzie niedługo.
I nie chodzi tu o Polskę szowinistyczną lecz o państwo polskie które będzie asymilowało do naszych polskich wartości; o państwo które będzie silnym partnerem europejskiej i światowej polityki, a nie popychadłem, któremu mówią gdzie stanąć.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Jak już człek dożyje wieku dojrzałego, to mu coś tam doskwiera. Strzyknie i tu, i tam, i przegibnie na jakąś stronę. Nic tylko popaść w depresję. A propos depresji. Jeden pan mi powiedział (poufnie na uszko), że taki to a taki ma depresję. Jeszcze zapytał, czy może wiem, na jakim tle? Czy z tego że pił, czy też z tego, że mu kiedyś zmarła kochanka? Próbowałam mu wytłumaczyć, że depresja to jest choroba, taka jak inne, jak alkoholizm, ale widziałam, że trafiam kulą w płot. Jego zdaniem depresja jest spowodowana jednym wydarzeniem depresyjnym. Czyli zgodnie z jego rozumieniem na depresję nie cierpią ci, którzy depresyjnych wydarzeń życiowych nie mają. Zrezygnowałam z próby wyjaśnienia, bo jak on wie swoje, to i łopatą nie włoży. To tak jak nasza sąsiadka w Polsce, która sądziła, że nerwicy się dostaje jak nas ktoś ‘nerwuje’. I mówiła, że takie biedne dziecko dostało nerwicy serca, bo ta matka je tak denerwowała. Zresztą sama też dostawała często nerwicy, jak stała w kolejce do sklepu, i jej przed nosem zabrakło. Nieważne czego, bo mówimy o czasach, gdy brak było wszystkiego. Moja mama za nic nie mogła jej wytłumaczyć, że nerwica nie od ‘nerwowania’ pochodzi. Ten problem się rozwiązał sam, bo było tyle tych nerwic, że wykreślono je z jednostek chorobowych i od tego czasu nikt na nerwicę nie choruje. Ciekawe - jest choroba, i nagle jej nie ma, bo ją znieśli. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Powinni to częściej stosować.
W końcu i mnie coś tam poważnego dopadło. Powiedziałam koleżance (tej dobrej), ale zastrzegłam, żeby nie robiła z tego sensacji i nie rozgadywała. Żachnęła się, że ona przecież nie plotkuje. Nie? Zaczęło się. Telefon za telefonem, z niby to od niechcenia pytaniem jak się mam. Ludzie zaczęli mi się uważnie przypatrywać i pytać com taka blada. Potem zaczęły się rady. Jedna pani wyleczyła inną panią kiszoną kapustą, a inna takim ziołem na wszystko z trzeciej póki od dołu w sklepie chińskim. Te opowieści były po to, żeby wlać w mnie otuchę, że jeszcze nie wszystko stracone. Ogłuchłam. Nigdy nie wierzyłam w moc cudownych środków na wszystko takich jak olejek malaluka, amol, czy krople szwedzkie. Widać wiara w magię jest u mnie niedorozwinięta. Przypadkowo spotkałam znajomą znajomej. A ona się mnie pyta, czy jem to co mi zaleciła przez tę wspólną znajomą. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że nie wiem o co chodzi. Na to ona, że powiedziała tej naszej znajomej, żeby mi powiedziała, że ona przeczytała artykuł, i tam było napisane, że mam jeść po 12 cytryn dziennie. Uśmiechnęłam się czarująco, i nic nie tłumacząc, że umiem też czytać, i jak chcę to mogę sobie poczytać o chorobach i cudownych lekach na wszystko, powiedziałam jej, że cytryny wtranżalam po 12 sztuk cztery razy dziennie, i że to jest dobre również i dla niej. I odwróciłam się na pięcie, i poszłam. Słyszałam, że się żali, że jestem niegrzeczna, ale to pewnie wszystko przez tę chorobę. Tak na pewno – mam i nerwicę i depresję z powodu wtrącanie się w moje życie bez zaproszenia, leczenia mnie przez hokus-pokus i stwarzania sensacji tam gdzie jej nie ma.
Michalinka
Inne spojrzenie na sprawy narodowe w Polsce
Napisane przez Jan JekielekNiedawno prezydent Duda pośmiertnie odznaczył Orderami Orła Białego 25. wybitnych Polaków z okresu międzywojennego. Profesor Robert Nowak zauważył, że powinno ich być co najmniej dwa razy tyle a część dekorowanych osób raczej nie powinna znajdować się na tej liście, a wśród brakujących są na przykład Maria Dąbrowska i kilkunastu wielkich Polaków żydowskiego pochodzenia.
Dlaczego prezydent Duda nadaje najwyższy Polski order kilku Polakom pochodzenia żydowskiego, o których niewiele wiadomo, a profesor Nowak wskazuje na szereg znanych i cenionych ikon, takich jak Brzechwa, Hemar, Lechoń, czy Słonimski, i kilku czołowych polskich naukowców i artystów?
Kiedy Polska po ponad 100 latach została wskrzeszona w 1918 r., by istnieć niezależnie przez kolejne 20 lat okresu międzywojennego, połączyła w jednym kraju trzech zupełnie różnych Polaków: Polaków rosyjskich, niemieckich i austriackich. Niektórzy z nich mogli już przestać być Polakami, byli polskimi Rosjanami i polskimi Niemcami, zarówno z Niemiec jak i tymi z Austrii, uważanymi często w Niemczech za „mniejszych” Niemców pomimo tego, że w ostatniej wojnie światowej (WWII) reprezentowali procentowo dwukrotnie wyższy udział niż rodowici Niemcy w SS i Gestapo.
Podczas “pogromów” w PRL z 1968 r. (czyli degradacji lub utraty pracy) członków Partii pochodzenia żydowskiego, niektórzy z moich znajomych i przyjaciół dowiedziało się po raz pierwszy w swoim życiu, że są “Żydami”. Odpowiedź na ich protesty, np. kiedy im powiedziano, że nie matka tylko ojciec był pochodzenia żydowskiego, była naogól “nie jest Żydem ten, co jest Żydem, tylko ten, którego Partia wskaże”.
Jak wspomnimy tutaj nieustanną debatę o „zdrajcach narodu”, to warto zastanowić się, czy nie potrzeba może spróbować innego spojrzenia na sprawy narodowe w Polsce. Może nie było „zdrajców” Targowicy z ówczesnym królem na czele czy też nie ma pewnych obecnych polityków i innych Rosyjsko-skłonnych, lecz byli to i są patriotyczni polscy Rosjanie działający na rzecz swojej ojczyzny. Może nie było też „zdrajców” folksdojczów czy też nie ma pewnych obecnych polityków i innych Niemiecko-skłonnych, lecz byli to i są patriotyczni polscy Niemcy działający dla swojej ojczyzny.
Pamiętajmy o beznarodowych tzw. „Nazistach”, określenie wprowadzone po WWII przez Adenauera w celu usuwania „Niemieckości” od początku drogi do pełnego oczyszczenia Niemców z ich wojennych i okupacyjnych zbrodni. Wydaje się, że może temu towarzyszyć przerzucanie winy na Polaków, którzy powoli mogą wyłaniać się jako morderczy Naziści, przed którymi żołnierze niemieccy próbowali ochraniać Żydów. W międzyczasie Polaków żydowskiego pochodzenia i polskich Żydów też jakoś po cichu „wynarodowiono”, zaczęto ich po prostu nazywać beznarodowymi „Żydami”.
Polska mogłaby wziąć przykład z Ameryki, która wymaga od ludzi służących zagranicznym interesom zarejestrowania się jako „Zagraniczny Agent”. Niestety w Polsce to może zbyt łatwo nie przejść, bo kto wie, być może, podobnie jak było przy lustracjach, niektórzy zagraniczni agenci mogliby się zajmować zagranicznymi agentami rozsianymi być może szeroko i we władzach i w społeczeństwie.
Powyższe „nowe spojrzenie” pozwoliło by na uzyskanie „jedności narodu”. Wyjaśniło by też od razu szereg niejasnych zjawisk np. porównując sprawy polskie z węgierskimi. W obecnych Węgrzech, w przeciwieństwie do Polski, „zagraniczni agenci” są w beznadziejnej mniejszości, więc jednolicie patriotyczne Węgry mogły nie podpisać, podpisanej przez Polskę, „tajnej” deklaracji ONZ/EU w Marakeszu o przyjmowaniu imigrantów (finał odbędzie się w Marakeszu w grudniu).
Jan Jekielek
Piszę zwykle o polskiej polityce, bo chociaż tu żyję od ponad 30 lat, jem kanadyjski chleb, to „dusza” moja – soul, przebywa w Ojczyźnie. Wędruje tam przez Sępolno, Zalesie i Krzyki – niesie ją wrocławski wiatr. Może dlatego nie chodzę tak często do kościoła jakby wypadało, bo jak to iść do tego przybytku bez gladly soul?
A poza tym, patrzę krytycznie na tutejszą politykę pod rządami soc– liberałów pięknego Trudeau, tak polit-poprawną, a ostatnio zasnuwającą się dymkiem marihuany! Czym się tu egzaltować? Dobrze jest, spokojnie. Good.
Ucieszyło mnie zwycięstwo Forda, który prostuje ekstrawagancje finansowe liberałów odeszłej pani premier i ogranicza biurokrację. Ma mój głos.
Niestety nie ma praktycznie w tutejszej polityce Polaków. (...)
***
Za to nad Bałtykiem, Odrą i Nysom, kłótliwi, głośni, zadziorni, czupurni i waleczni – my som! Polacy po obu stronach barykady, patrioci i zaprzańcy. Tych ostatnich wspiera zgraja pożytecznych naiwnych i cyniczne „elity”, oczywiście.
Liczyłem na pisowskie tsunami, a skończyło się tylko na kroku do przodu. Dobre i to. Niestety wyniki uzyskane w dużych miastach zadziwiają. Czyj był tam vox populi – bo nie głosem Boga – vox Dei? Wielkomiejskie stado baranów, dzięki któremu w stolicy, Gdańsku, Krakowie i Łodzi, słońce sukcesu na PO wciąż (jak długo jeszcze?) nie zachodzi! Wstyd.
Czy prawica popełnia tam błędy, czy zasiedziałej tam sitwy nie da się ruszyć? Pewne uzasadnienia przedstawia socjolog, Alicja Farmus (O tym dalszym ciągnieniu) oraz redaktor Kumor.
Warto się może pochylić nad sugestiami, tu i ówdzie z prawa i lewa się pojawiającymi, iż Zjednoczona Prawica tak naprawdę prawicą stricte nie jest. Bo ta ortodoksyjna, prawdziwa też istnieje. Jakby nieco osobno. Życzyć jej należy zdobywania większego poparcia rodaków, tak aby w przyszłości (już niedalekiej) mam nadzieję, efektywnie partię prezesa Jarosława poparli zamiast się na niego wybrzydzać i dzielić włos na czworo.
Kaczyński i Morawiecki przesuwają widocznie partię rządzącą nieco bliżej centrum (pamiętajmy Porozumienie Centrum) upodabniając ją do zachodnich partii socjal–demokratycznych. W nadziei na poszerzenie elektoratu i zdobycie (oby) ponad 40% poparcia. To potrzebne będzie w wyborach parlamentarnych. Tego zdają się nie dostrzegać potencjalni wyborcy, którzy dotychczas na PiS nie głosowali, ale nie chcą też powrotu do „żeby było, tak jak było”. Gra będzie szła o dużą stawkę. Wszystkie ręce na pokład! Stawka jest większa niż życie w spokoju i dobrobycie, czy rodacy to widzicie?
***
Ciekawe, jak zawsze, są publikowane w Gońcu polityczne analizy S. Michalkiewicza. Są chyba jednak zbyt pesymistyczne? Nasz kraj nie jest nieszczęśliwy, a tylko szarpany przez nobilitowanych do władzy, pomyłkowo od niej odsuniętych (wielkie kłamstwo Kopacz) totalnych opozycjonistów.
Temu towarzyszą przepychanki między stronnikami orientacji UE – niemieckiej (opozycja) amerykańskiej PiS. No i oczywiście wpływy żydowskie w tej drugiej, bo Starsi Bracia w Wierze gdy czują, że jakiś geszeft można zrobić, to takiej okazji niezwykli są przepuścić. Se git? Koniunktura wewnętrzna gospodarcza i polityczna jest dobra. Oby się ta zewnętrzna nie zachwiała, ale na to wpływu Polska nie ma. Na razie tak korzystnej sytuacji nie było nawet w przedwojennej Ojczyźnie. Bo mieliśmy wrogów zewnętrznych ze wschodu i zachodu na czołgach oraz wrogów wewnętrznych. „Polscy” Niemcy, nasi obywatele, pokazali co potrafią, gdy te czołgi wjechały. Na Kresach Żydzi i Ukraińcy z otwartymi rękami witali najeźdźców.
Dzisiaj jesteśmy jednolici narodowo (krótkowzroczna polityka z ukraińskimi gastarbeiterami niestety) i geograficznie. Skończyło się balcerowiczowe schładzanie gospodarki pod dyktando niemieckich firm (na przykład stocznie, konkurencja różnych likwidowanych przedsiębiorstw, media).
Wracając do niezastąpionego pana Michalkiewicza, widzę iż wyraźnie nie pała on sympatią do Narodu Wybranego. Czemuż to? Przecież ci brzydcy naziści właśnie wybrali naszych Żydów jak ślepe kocięta z kojca do utopienia! (...) Nie patyczkowali się bo potrzebne im były Lebensraum. Coś nie wyszło, bo ten Lebensraum po wojnie im się sporo zmniejszył. Czołgi wyszły z mody przy rozwiązywaniu niemieckich problemów w Europie, więc trzeba sięgnąć po inne nowoczesne środki. Dla Polski trochę kija, trochę marchewki, aż powrócą Tuski i jego folksdojcze, proniemiecka cyniczna ferajna odmieńców. Wtedy już kij nie będzie potrzebny, a i bez marchewki Polacy się obejdą. Bida!
Co zrobić żeby rodacy przejrzeli i nie dawali się otumaniać tym, co mają w tym interes? Bo wy, rodacy, w tym interesu nie macie i nigdy mieć nie będziecie. Sloganami was totalniacy karmią. „Wartościami europejskimi”. Nie jesteśmy gorszymi Europejczykami niż Francuzi czy Niemcy. A w wielu aspektach na pewno lepsi. Jesteśmy w UE i pozostaniemy. Porządek ma być europejski, a nie niemiecki. Tak, a nie inaczej, byli są i będą wciąż potęgą gospodarczą i polityczną. Aż strach się bać!
Nasz rząd ostrożnie manewruje między żydowskim rafami unikając (nie zawsze) czołowych zderzeń.
Pan Michalkiewicz i narodowcy sterów nie trzymają, więc nie muszą manewrować. Jeszcze dorzucę drew do kominka, bo ogień przygasa. Oto pani A. Applebaum – Sikorska dziedziczka na Chobielinie popełniła ostatnio sążnisty esej po angielsku, (bo to przecież nie do Polaków), że faszyzm, antysemityzm i 7 grzechów głównych. Ona też complain, że traci, ojoj, polskich przyjaciół. Ciekawe dlaczego, a zwłaszcza czemu dopiero teraz? Dziwne.
***
Interesujący jest w „Gońcu” krótki felietonik (będzie stała współpraca?) pani Alicji Farmus. Porusza w nim kwestie roli stanu trzeciego, chłopskiego w polskiej polityce. Trzy czwarte Narodu ma takie pochodzenie, a ponieważ głos rolnika orzącego pole pod buraki ma taką samą wagę jak głos pana profesora opiniotwórczego literata ostoi (sic!)moralnej, a nawet samego Adama Michnika, to oczywiste jest że głos naszego ludu dominuje, bo oni są liczniejsi. Gdybyż tylko wszyscy chcieli głosować! A z tym jest gorzej, bo michnikowszczyzna (tfu!) na pewno cała do urny zawsze pójdzie. Pani Alicja też podkreśla ciekawą zbieżność. W tych rejonach gdzie rzadsza jest sieć linii kolejowych, a więc rejonach rolniczych a nie przemysłowych, wybory wygrywa PiS. Czyli lud – za Zjednoczoną Prawicą! W Warszawie wbrew pozorom, elity też stanowią mniejszość, bo po wojnie napłynęli do niej właśnie mieszkańcy wsi. Dlaczego więc tam i innych dużych miastach PiS przegrywa? Bo, według pani Farmus, nowi mieszkańcy i ich dzieci mają kompleksy i wstydzą się swego „wsiowego” rodowodu, starając się być bliżsi dawnego warszawskiego establishmentu, stopić się z nim. Być „miastowymi”. A ten establishment to wyborcy PO, niestety.
No więc nasi chłopi kiedyś byli trzecim stanem po szlachcie i mieszczanach, w obecnych czasach stają się jednak pierwszym, bo w demokracji są najliczniejsi. Tyle, że często właśnie wstydzą się swego pochodzenia. Redaktor Kumor również porusza ten elitarny temat. Elity intelektualne obecnie starają się niestety być internacjonalistyczne, europejskie, co czyni je mniej patriotycznymi. A brak nam elity właśnie czujących się przede wszystkim Polakami. Ale i jedne, i drugie statystycznie są w wyborach i tak mniejszością.
Kto chce rządzić Polską musi mieć dobre stosunki ze stanem chłopskim i pochłopskim. PiS idzie tą drogą. Opozycja szczęśliwie nie. Oba, Alicja Farmus, tak jak zresztą redaktor Kumor, podkreślają swoją rodzinną przynależność do obecnego stanu pierwszego – chłop w chłopa, baba w babę, pług, sierp i młot chłoporobotnika i pióro inteligenta papier jest cierpliwy ale czas kończyć bo Goniec potrzebuje też miejsca na reklamy...
Ostojan
Katalizator w rozumieniu bardziej potocznym, to jest czynnik wywołujący jakąś reakcję lub ją przyspieszający. Oglądam Marsz Niepodległości i same z siebie nasuwają się skojarzenia. Bo, nic nie ujmując tej podniosłej uroczystości, można uznać ją za swego rodzaju katalizator. Wywabił on jakieś zmory, wprawdzie nękające naród od trzech lat, odkąd skończyły się rządy PO-PSL, ale w momencie, kiedy naród ten miał pokazać publicznie czym i dla czego chce żyć i tworzyć, przepotwarzyły się one w stwory ziejące nienawiścią do wszystkiego, co naród manifestuje i plujące jadem bezsensownych insynuacji. Bo gdzież tu faszyzm, ba, ponoć nawet nazizm, gdzież antysemityzm, ksenofobia, nacjonalizm, a przede wszystkim, gdzie nienawiść? Ona jest obecna, ale właśnie w ustach tych, którzy wmawiają ją innym. Nie wiem, czy jest inwektywa, której by „totalna” nie użyła dla plugawienia tego wszystkiego, co dla normalnego Polaka jest święte i nietykalne. Nawet jeśli ten amok ma na celu podlizanie się, takie psie, wiernopoddańcze, wobec takich „europejczyków”, jak n. p. Verhofstadt, Timmermans, nie licząc innych nieprzyjaciół Polski, którzy żadną bzdurą nie pogardzą, by dać pokaz swej demagogii, to rozsądek mówi, że nawet kontrahenci takich przedstawień mających uzasadnić kolejną bzdurę, jaką jest tokowanie o polexicie, muszą mieć za nic takich Tusków czy Lewandowskich, którzy paskudzą własne gniazdo, o ile jeszcze za takowe je uważają.
Tak więc powtarzanie mutatis mutandis, jako że Stalina zastąpiła linksliberalna klika Zachodu, retoryki peerelowskiej stojącej za zakazem świętowania 11 Listopada jest dla każdego szanującego się człowieka żenujące. No, ale właśnie, trzeba się szanować.
Marsz, jak zapowiadali buńczucznie niektórzy bojownicy o europejskość, miał być według nich manifestacją nienawiści, a tymczasem napawał otuchą i radował serca Polaków. Może „europejczycy” zamyślali wszczęcie rozróby, jak to bywało za Tuska, ale jak to zrobić, skoro taki tłum walił ulicami Warszawy, a tu faszyści widocznie z Brukseli czy z Niemiec nie nadjechali? Trzeba było więc poprzestać na biadoleniu pewnych mediów, które mają przecież doświadczenie, gdyż za PRLu potrafiono pokazywać wielotysięczne uroczystości n. p. na Jasnej Górze w postaci grupki starych kobiet. Bo młodych ludzi być tam nie powinno, tak jak z kolei na Marszu powinni być faszyści.
Donald Tusk z miną wyrażającą wściekłość zapewniał, że uroczystości ku czci 100 rocznicy niepodległości generują nienawiść. O nienawiści mówił Schetyna. A więc jak to jest z tą nienawiścią? Okazuje się, że ludzie radośni, uśmiechnięci dla takich panów, jak obaj wymienieni i ich współwyznawców to właśnie jest wyraz nienawiści? Jak wiadomo rząd zapraszał na biało-czerwony marsz wszystkich. Czy zatem takie zaproszenie dyktowane było także nienawiścią? Rzecz jasna, pełne jadu i antypolskie jątrzenia „totalnych” należałoby wówczas uważać za przejaw czystej miłości bliźniego!?
Różnego rodzaju osobistości z takiej czy innej półki dopatrują się w patriotycznym geście Polaków faszyzmu. Przyczyna jest taka, że ci ludzie nie wiedzą czym był faszyzm, ale także nie znają takiego pojęcie, jak patriotyzm, nie mówiąc o jego praktykowaniu. Ktoś, kto faszyzm przeżył wie dobrze jaką głupotą jest dziś doszukiwanie się go w Polsce. Zaś głupotą i zarazem podłością jest stawianie znak równości między ruchem narodowym i faszyzmem. Popisują się tym głównie dawni towarzysze, a z nieco starszej generacji, ongisiejsi eingedeutschte lub ich potomkowie delektujący się fotkami dziadków w mundurze feldgrau z gapą i swastyką na prawej piersi. Jeśli ktoś rości sobie prawo do pomawiania ludzi o faszyzm, to niech do nikogo nie ma pretensji, bo naraża się sam na takie skojarzenia.
Ta trucizna zarówno zainfekowana legitymacją PZPR jak i ausweisem czyniącym z polskiego renegata obywatela III Rzeszy, a po wojnie poddanego swoistemu recyklingowi obywatelskiemu Polski Ludowej, tkwi jakoś we krwi i co rusz dając znać o sobie.
Polska jest krajem paradoksów, temu nie można zaprzeczyć i o tym już pisałem. Ale wszystko musi mieć swoje granice. Można rozumieć stosunek obecnego magistratu warszawskiego do cudzej własności. Od biedy można przymknąć oko nawet na dar wskrzeszania zgłaszających się po swój majątek ongisiejszych właścicieli. Wszak chciwość rodzi pewne niedokładności w dziedzinie uczciwości. Ale kult dla przeszłości sięgający tak daleko, że aż skutkujący zakazem przez panią Gronkiewicz-Walz obchodu niepodległości Polski, to już duża przesada. Jakiej jest ona w końcu narodowości? Skoro nawet z RFN, Francji, Litwy i tak wielu innych krajów nadeszły gratulacje? Skoro przedstawiciel Litwy swym przemówieniem tak wzruszył każdego Polaka, a tymczasem pani prezydent Warszawy nie mogła znieść świętowania Polaków. A w dodatku warszawiacy (bo któż inny) wybrali godnego jej następcę. Warto więc zapytać, co się dzieje? Pytanie retoryczne, a odpowiedź będziemy konsumować przez ładnych kilka lat. I dobrze tak Warszawie! Trzeba być egoistą, choć to brzydka wada i powiedzieć: to będzie w Warszawie, a ja nie z Warszawy. No, ale w końcu to stolica.
Podnoszący na duchu dzisiejszy Marsz, to jednak dzieło także Polaków z prowincji, zatem nie jest on sukcesem samej stolicy. Warszawa być może jeszcze nie rozpoczęła pokuty za ostatnie wybory.
Na początku nazwałem warszawski Marsz 11 Listopada katalizatorem. I prawda to, bo wywabił on z nor nienawistne do wszystkiego co polskie, a pełzające na brzuchach przed lewacko-liberalnymi idolami stwory gnieżdżące na śmietnikach politycznych. Ale okazuje się, że katalizator zadziałał szerzej i dalej, a im dalej od miejsca zdarzenia, tym większa licencja głupoty w jego ocenach, o łgarstwie nie wspominając.
N. P. w dalekim kanadyjskim Vancouver wandale, a przy tym durnie, zniszczyli fasadę polskiego Kościoła św. Kazimierza obsmarowując ją napisami: Antifa, Nazi raus, Refugees welcome. Władze miejscowe zastanawiają się czy nie miało to miejsce w związku z marszem niepodległościowym w Warszawie organizowanym przez działaczy narodowych wspólnie z władzami państwowymi. Żywienie takich wątpliwości przez władze Vancouver budzi jeszcze więcej wątpliwości co do ich szczerości. Warto przypomnieć, że Antifa to bojówkarze, lewicowi ekstremiści, stosujący samosądy, a nie mający oficjalnych struktur organizacyjnych w obawie przed delegalizacją. Istnieją wprawdzie także liberalni antyfaszyści, którzy walczą legalnymi środkami, a zwłaszcza na polu publicystyki. Skutków działania tych ostatnich mamy pod dostatkiem właśnie w związku ze świętem niepodległości Polski. Doszukiwanie się w polskich manifestacjach patriotycznych elementów faszystowskich, to wyjątkowa perfidia. Podpowiadają to oczywiście media niemieckie i francuskie. Już nie jest ważne, że właśnie w tych krajach działają jawnie organizacje faszystowskie, bo fejki o polskich faszystach trąbią po całym świecie także nasi szmalce, którzy nie cofną się przed niczym, by móc wrócić do obskubywania Polski i Polaków, nie cofną się nawet przed denuncjacjami, co do których wiedzą dobrze, że są fałszywe. W dziejach naszego narodu nie było takich okazów prywaty i zaprzaństwa jak ten, który manifestują ci z „totalnej”.
Inni pismacy, tym razem są to Drew Hinshaw i Natalia Ojewska (kto to?), a medium, w którym popisały się te osoby, to Wall Street Journal korzystają z okazji, by tanią a kłamliwą sensacją coś dla siebie zarobić. Oto czym szokuje gazeta: Skrajnie prawicowe grupy włączyły się w masowy marsz ku czi Polskiej niepodległości. Prezydenta Dudę i premiera Morawieckiego oskarżono o milczącą zgodę na to, że ekstremiści nie zostali wykluczeni z pochodu. Zdaniem gazety dowodzi to tego, że katolicki i konserwatywny rząd polski nie jest w stanie zneutralizować takich ekstremistów. I rzekomo żadne europejskie głowy państw nie uczestniczyły w obchodach setnej rocznicy polskiej niepodległości. Ambasada USA zachęcać miała Amerykanów do dystansowania się od tego. Komentarza nie potrzeba.
Trudno na tym ograniczonym miejscu skonfrontować fantazję pana Hinshaw i jego polskich suflerów z rzeczywistością, ale w Internecie pojawiło się wiele publikacji wskazujących nie tylko na niedoinformowanie Wall Street Journal i innych pism zachodnich, ale wręcz na kłamstwa przemycone w waszyngtońskiej gazecie. Warto choćby sięgnąć po artykuł Bartłomieja Zborowskiego (wPolityce.pl) p.t. Absurdalny artykuł w amerykańskiej gazecie „WSJ” z przerażeniem o marszu Niepodległości: „Młodzi ludzie krzyczeli ‘Ojczyzna’. Tu już nie chodzi o drobne przekłamania, jak choćby stwierdzenie, że Polacy chodzili bocznymi ulicami by nie zetknąć się z Marszem, chcąc uniknąć agresji. Nie było też akcentów antysemickich, a obawy przed islamizacją, zresztą w pełni uzasadnione, czego dowodzą wydarzenia w Europie zachodniej, dochodziły do głosu incydentalnie i wcale nie były nacechowane nienawiścią. Tej ostatniej w czasie Marszu w ogóle nie było, gdyż najbardziej w oczy rzucała się radość ludzi i iście rodzinna atmosfera. Tego jednak ani Hinshaw ani inni dziennikarze nie zdołali dostrzec. Nic dziwnego, skoro zajmowało ich to czego w czasie Marszu nie było. A może pomylili twarze ludzi z „totalnej” z normalnymi Polakami. „Totalni” w słowie i mimice manifestowali nienawiść. Schetyna był n. p. wprost nie do poznania.
Co z tego, że Wall Street Journal zamieścił sprostowania kłamstw. Oszczercze pomówienia poszły w świat. Na tym polega dziś do potwornych rozmiarów rozbudowana machina fake newsów dystansująca dokonania mistrza tej sztuki i wszystkich ją uprawiających, Josepha Goebbelsa. Oczywiście idąc za nim walczą oni zarazem z faszyzmem, tam gdzie on jakoś się uchował, choć skarłowaciały i tam, gdzie go trzeba dopiero sfabrykować. Polska to niewdzięczna gleba dla takiej plantacji. Zbyt wiele od faszyzmu ucierpiała. Nam ten produkt usiłują podrzucić, zresztą na zamówienie naszego marginesu politycznego, który na śmietniku historii jakoś nie potrafi się zadomowić.
Zygmunt Zieliński
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…