Dostatecznie źle jest, gdy o tak zwanym przychylaniu nieba rządzonym, tak zwany polityk mówi w taki sposób, że otumanieni ludzie zaraz pragną osadzić go na tym czy na innym stolcu, a to w roli funkcjonariusza władzy publicznej.
Ale to jeszcze nic. Prawdziwy dramat zaczyna się w miejscu, w którym taki właśnie jeden z drugim ambicjoner – zostawszy wybranym i na stolcu osadzonym – przestaje wyłącznie paszczęką kłapać, a zaczyna dwoić się i troić (ponoć niektórzy potrafią się przy tej okazji nawet spięciokrotnić), by istotnie wspólnocie nieba przychylać. Jakby to rzec: natenczas albowiem zdarzyć się może absolutnie wszystko, a zapanować nad chaosem nie będzie komu.
To Antoni Słonimski zauważył, czy raczej ów ktoś, kto zaczytywał się Słonimskim do zachłyśnięcia, czy tam do zaśnięcia, że onegdaj, gdy za oknami naszych jaskiń pasły się jeszcze dinozaury, było tak: im coraz dalej od Warszawy, a coraz bliżej blichtru nowoczesnego i postępowego świata, tym coraz częściej natrafić się dawało na afery w coraz większym stylu. Stąd tęsknota wyrażona anegdotą:
– Marne miasto ta Warszawa, u nas nie ma afer w wielkim stylu – mówiono – weźmy choćby taki Kanał Panamski.
– Ludzie by się znaleźli – odpowiadano – ale Kanału Panamskiego nie mamy.
I co? I proszę bardzo, mówita i mata: prezydent Hanna zbudowała parę kanałów atrakcyjniejszych od byle Panamskiego, czy tam od Sueskiego, a głębokich, że żadna komisja śledcza dna nie sięgnie, zaś przy okazji minionych wyborów dzielni warszawiacy sprawili, że prezydent Rafał lada dzień pogłębiać zacznie, co tam będzie trzeba. Czy tam gdzie który kanał pogłębiać mu wskażą. Czy tam nakażą. Pogłębi do samego dna, a i spod samego dna muł wydobędzie, jeśli będzie trzeba. O to akurat nie warto się zakładać.
Natomiast co do Marszu Niepodległości w stulecie odzyskania niepodległości, jednakowoż warto zauważyć: otóż nie było lepszej okazji, by pokazać to, co zamierzyło się pokazać. Pokazać Europie, tu ze szczególnym uwzględnieniem pana Timmermansa, pokazać Komisji Europejskiej, tu znowu ze szczególnym uwzględnieniem pana Junckera, czy tam innego Verhofstadta, w ogóle pokazać światu całemu, jak cały świat długi, szeroki i postrzępiony od nowoczesności, czy tam od postępu, czy tam od jednego i drugiego, wreszcie pokazać Polkom i Polakom. Więc?
Więc pociotki Gramsciego, czy tam inne upiory skupione wokół ober-upiora Spinellego, pokazały, co chciały, a odpowiednie interpretacje właśnie powstają – zwłaszcza przy współudziale “obiektywnych” tytułów prasowych oraz agencji o zasięgu ogólnoświatowym. Choć nie tylko. Dla przykładu: “dziennikarka GW” robiła co mogła, usiłując narazić zdrowie, a może, ho-ho, kto wie, może i życie, prowokując “zamaskowanego mężczyznę wykrzykującego wulgarne hasła”. Udało się jej o tyle, że ów faszysta (nacjonalista? Ksenofob? Antysemita? Któż inny by się ośmielił?) za którymś razem nie wytrzymał prób wpychania mu mikrofonu w usta przez natrętną babę, więc pięścią zaatakował kamerę “dziennikarki”. Rzecz jasna: pięść była zaciśnięta. Rzecz jasna: nienawistnie.
Poza tym było jak zawsze. BBC: “Prezydent Polski przemawiał na skrajnie prawicowym Marszu Niepodległości”. The Guardian: “Nacjonaliści palący race i niosący faszystowskie flagi maszerowali w tym samym czasie co politycy”. I tak dalej, i tak dalej. Reuters napisał wprost, że PiS wspierał obecność “skrajnie prawicowych grup i neofaszystowskich działaczy z Włoch”, a w efekcie Polska “staje się coraz bardziej odizolowana w Europie, w obliczu oskarżeń o autorytarne rządy”. Niemiecka telewizja państwowa ZDF również intencji nie owinęła w bawełnę, część manifestantów postępujących za pochodem oficjeli nazywając “nacjonalistami ultra-prawicowymi”. Z kolei The Wall Street Journal najpierw zaznaczył, że w manifestacji uczestniczyli reprezentanci grup nacjonalistycznych z Wielkiej Brytanii, Holandii i Węgier oraz przedstawiciele włoskiego ruchu Forza Nuova (Nowa Siła), a zaraz potem skompromitował się uwagą o “świętowaniu setnej rocznicy niepodległości Polski”. Zaiste, byle baran z dostępem do mikrofonu byłby wiarygodniejszy.
Najcelniejszy opis sytuacji przed, w czasie oraz po marszu, jaki znalazłem, przedstawił Michał Szułdrzyński na łamach dziennika Rzeczpospolita: “Bilans warszawskich obchodów święta niepodległości jest bardzo niejednoznaczny. Obchody można bowiem oceniać na kilku poziomach i w zależności od tego, gdzie popatrzymy, zupełnie inaczej będzie wyglądała ocena”.
A poza tym w naszej nadwiślańskiej piaskownicy jeno zaklęcia, postawy zasadnicze przed rozmaitymi sierżantami (niekiedy można już odnieść wrażenie, że cała Warszawa składa się z Żydów plus sierżanta Danielsa, i że ci Żydzi to nie są bynajmniej chasydzi pod wodzą Isroela Hopsztajna z Białegostoku. Czy tam z Opatowa) oraz zatroskany ton wróża Macieja, któremu w telewizorze podobno aż dymi się z uszu. Czy tam z nosa. Nie wiem, nie pamiętam, zarobiony jestem, mam bardzo ważny międzynarodowy telefon, piwo warzę, skarpetki piorę – ale to właśnie stąd wziął się dzisiejszy tytuł.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
goniec.netDalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!