Niech ludzi złej woli wreszcie z Europy wywieje, niech zaniechania polskiej wspólnoty w końcu zasypie śnieg, niech wymrozi na śmierć grzechy europejskich elit.
Takie tam życzenia na najbliższych parę miesięcy. Od przedstawiciela pokolenia, które postęp i nowoczesność rozczarowały, a rozczarowawszy, nieodwracalnie zbrzydziły. Ostatecznie, zima nadciąga, a ma to być zima stulecia. Czy tam dwóch stuleci. Tym bardziej, nieprawdaż, rozmarzyć się przystoi. Czy tam rozmarzyć i pomodlić.
Więc, rozmarzywszy się dostatecznie, niejako przy okazji oraz a propos postępu oraz nowoczesności: kiedyś człowiek chciał wiedzieć, jak jego świat wygląda za horyzontem. To znaczy pragnął świat poznać, a poznawszy oswoić. Interesował się światem. Do dziś upadliśmy na tyle nisko, by sądzić, że poznajemy i oswajamy świat pełniej niż kiedyś, ponieważ interesujemy się tym, co pokazują nam telewizory. Naiwność koszmarna.
Jaki z niej płynie wniosek, z tej naiwności? Bardzo proszę: nie wolno nam konsumować świata w sposób narzucany przez ów świat. Świat to media, media to przekaz, przekaz to nadawca – i tak dalej, i tak dalej. Ktoś zna intencje nadawcy? A intencje właściciela nadawcy ktoś zna? Zresztą, co tam intencje. Ktoś widział na własne oczy nadawcę? A właściciela nadawcy? Nie znamy nawet nazwisk tych ludzi, mimo to bezrefleksyjnie zajadamy się paszą medialną, przez nich przygotowaną i wciskaną nam w gardła, jak w gardła gęsi wciska się mieloną kukurydzę. Pozwolę sobie przypomnieć: media zamieniają ludzi w psy, zanurzające pyski w miskach i sycące głód bez świadomości dlaczego są głodne i czemu właściwie chcą żreć akurat to, co żrą. Nie wiedzą też, jak, przez kogo i po co ich żarcie zostało przygotowane, czy tam kto właściwie karmę im zadaje.
Mówię przez to również, że namalowali nam historie, setki, tysiące historyjek, wciąż je nam malują, w każdą z nich wetknęli (wtykają) skrawek Rzeczypospolitej, jak kiedyś pewien człowiekowaty – ten, co to przestał myśleć i do dziś nie potrafi zacząć od nowa – wepchnął flagę narodową w psie odchody, a teraz my musimy na te malunki, czy tam na te kupy, patrzeć, chcąc nie chcąc. Czy raczej: musimy patrzeć nie wiedząc, że patrzeć na to nie chcemy – ponieważ ukradziono nam prawdę. A bez metafor: ponieważ coraz więcej łgarstw zastępuje dziś każdą z naszych niegdysiejszych, świętych prawd.
Zatem gdzie szanse dla Rzeczypospolitej, zapyta ktoś. I czy w ogóle mamy jakiekolwiek szanse, dokończy pytanie ktoś inny. Otóż nie jest mi z tym przekonaniem dobrze, ale nie sądzę, by jakiekolwiek, kiedykolwiek. Jak powiadają ludzie bogaci w wiedzę o świecie i doświadczenia osobiste: fala niesie nas ku naszemu przeznaczeniu i nie chce być inaczej. Tadeusz Korzeniewski (czytajcie, czytajcie!) w gorzkiej refleksji zamknął to samo słowami: “Polska jest tak zasyfiona w głowie i ciele, że nie można się nią przejmować na 100%, bo od tego dusza umiera”. Zaprawdę powiadam nam: nie wolno polemizować z człowiekiem mądrym, gdy ten mądrość głosi. Woda kruszy skałę nie siłą, lecz kapaniem. Czy jakoś podobnie.
Dosyć. Jakby to ująć: nie uzdrowisz świata jednym felietonem, nie uzdrowisz nawet słów milionem. Z drugiej strony warto pamiętać: dla tryumfu zła potrzeba tylko, by ludzie przyzwoici zapamiętale choć bezrozumnie lansowali jedno ze swoich sztandarowych zaniechań, nota bene dokonywanych pod sztandarem najgłupszym w dziejach ludzkości: “Mnie polityka nie interesuje!”. Lepiej zdobyliby się na refleksję wskazującą, że ludzka egzystencja to arena, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. Że w boju tym bezstronność jest iluzją, zaś deklaracja neutralności oszustwem. Że w sytuacji oczywistego konfliktu interesów należy opowiedzieć się – to znaczy wiedzieć, przy której stronie trwamy. Wiedzieć, że każdy, kto nie pomaga, de facto wspiera wroga. Jeszcze inaczej: że zaniechanie może być grzechem. I że bywa. Nawet śmiertelnym – tak samo w wymiarze jednostkowym, jak w wymiarze wspólnoty narodowej.
A poza tym, zima nadciąga. Podobno będzie to zima stulecia. Czy tam dwóch stuleci. Konkretnie: najpierw cztery tygodnie po minus trzydzieści z hakiem w towarzystwie zabójczego wiatru, a potem dwa miesiące w towarzystwie stopni Celsjusza minus dwudziestu pięciu, silniejszych wichur oraz śniegu po same pachy. Czy tam po uszy. Oraz takie tam rozmaite inne zjawiska atmosferyczne, ponoć po stokroć groźniejsze od niskich temperatur, silnych wiatrów czy przesadnie obfitych opadów śniegu.
Ktoś oczekuje uzasadnienia? Uzasadnienie czarnowidztwa brzmi: albowiem nie można w naszej strefie klimatycznej w nieskończoność rozkoszować się upałami równikowymi, czy tam sześciomiesięcznym blisko latem. A nawet jeśli można, to w każdym razie nie bezkarnie.
Fakt. Bezkarne rozkosze nie istnieją i akurat o to proszę się ze mną nie zakładać. O to zaś, czy rzeczywiście podczas tegorocznej zimy dopadnie nas frigidum atrox, chłód okrutny – o to założę się chętnie. Niechby ludzi złej woli wywiało z Europy, niechby zaniechania naszej wspólnoty rodzimej śniegiem zasypało, niechby grzechy europejskich elit wymroziło na śmierć. Daj Boże!
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!