Katalizator w rozumieniu bardziej potocznym, to jest czynnik wywołujący jakąś reakcję lub ją przyspieszający. Oglądam Marsz Niepodległości i same z siebie nasuwają się skojarzenia. Bo, nic nie ujmując tej podniosłej uroczystości, można uznać ją za swego rodzaju katalizator. Wywabił on jakieś zmory, wprawdzie nękające naród od trzech lat, odkąd skończyły się rządy PO-PSL, ale w momencie, kiedy naród ten miał pokazać publicznie czym i dla czego chce żyć i tworzyć, przepotwarzyły się one w stwory ziejące nienawiścią do wszystkiego, co naród manifestuje i plujące jadem bezsensownych insynuacji. Bo gdzież tu faszyzm, ba, ponoć nawet nazizm, gdzież antysemityzm, ksenofobia, nacjonalizm, a przede wszystkim, gdzie nienawiść? Ona jest obecna, ale właśnie w ustach tych, którzy wmawiają ją innym. Nie wiem, czy jest inwektywa, której by „totalna” nie użyła dla plugawienia tego wszystkiego, co dla normalnego Polaka jest święte i nietykalne. Nawet jeśli ten amok ma na celu podlizanie się, takie psie, wiernopoddańcze, wobec takich „europejczyków”, jak n. p. Verhofstadt, Timmermans, nie licząc innych nieprzyjaciół Polski, którzy żadną bzdurą nie pogardzą, by dać pokaz swej demagogii, to rozsądek mówi, że nawet kontrahenci takich przedstawień mających uzasadnić kolejną bzdurę, jaką jest tokowanie o polexicie, muszą mieć za nic takich Tusków czy Lewandowskich, którzy paskudzą własne gniazdo, o ile jeszcze za takowe je uważają.
Tak więc powtarzanie mutatis mutandis, jako że Stalina zastąpiła linksliberalna klika Zachodu, retoryki peerelowskiej stojącej za zakazem świętowania 11 Listopada jest dla każdego szanującego się człowieka żenujące. No, ale właśnie, trzeba się szanować.
Marsz, jak zapowiadali buńczucznie niektórzy bojownicy o europejskość, miał być według nich manifestacją nienawiści, a tymczasem napawał otuchą i radował serca Polaków. Może „europejczycy” zamyślali wszczęcie rozróby, jak to bywało za Tuska, ale jak to zrobić, skoro taki tłum walił ulicami Warszawy, a tu faszyści widocznie z Brukseli czy z Niemiec nie nadjechali? Trzeba było więc poprzestać na biadoleniu pewnych mediów, które mają przecież doświadczenie, gdyż za PRLu potrafiono pokazywać wielotysięczne uroczystości n. p. na Jasnej Górze w postaci grupki starych kobiet. Bo młodych ludzi być tam nie powinno, tak jak z kolei na Marszu powinni być faszyści.
Donald Tusk z miną wyrażającą wściekłość zapewniał, że uroczystości ku czci 100 rocznicy niepodległości generują nienawiść. O nienawiści mówił Schetyna. A więc jak to jest z tą nienawiścią? Okazuje się, że ludzie radośni, uśmiechnięci dla takich panów, jak obaj wymienieni i ich współwyznawców to właśnie jest wyraz nienawiści? Jak wiadomo rząd zapraszał na biało-czerwony marsz wszystkich. Czy zatem takie zaproszenie dyktowane było także nienawiścią? Rzecz jasna, pełne jadu i antypolskie jątrzenia „totalnych” należałoby wówczas uważać za przejaw czystej miłości bliźniego!?
Różnego rodzaju osobistości z takiej czy innej półki dopatrują się w patriotycznym geście Polaków faszyzmu. Przyczyna jest taka, że ci ludzie nie wiedzą czym był faszyzm, ale także nie znają takiego pojęcie, jak patriotyzm, nie mówiąc o jego praktykowaniu. Ktoś, kto faszyzm przeżył wie dobrze jaką głupotą jest dziś doszukiwanie się go w Polsce. Zaś głupotą i zarazem podłością jest stawianie znak równości między ruchem narodowym i faszyzmem. Popisują się tym głównie dawni towarzysze, a z nieco starszej generacji, ongisiejsi eingedeutschte lub ich potomkowie delektujący się fotkami dziadków w mundurze feldgrau z gapą i swastyką na prawej piersi. Jeśli ktoś rości sobie prawo do pomawiania ludzi o faszyzm, to niech do nikogo nie ma pretensji, bo naraża się sam na takie skojarzenia.
Ta trucizna zarówno zainfekowana legitymacją PZPR jak i ausweisem czyniącym z polskiego renegata obywatela III Rzeszy, a po wojnie poddanego swoistemu recyklingowi obywatelskiemu Polski Ludowej, tkwi jakoś we krwi i co rusz dając znać o sobie.
Polska jest krajem paradoksów, temu nie można zaprzeczyć i o tym już pisałem. Ale wszystko musi mieć swoje granice. Można rozumieć stosunek obecnego magistratu warszawskiego do cudzej własności. Od biedy można przymknąć oko nawet na dar wskrzeszania zgłaszających się po swój majątek ongisiejszych właścicieli. Wszak chciwość rodzi pewne niedokładności w dziedzinie uczciwości. Ale kult dla przeszłości sięgający tak daleko, że aż skutkujący zakazem przez panią Gronkiewicz-Walz obchodu niepodległości Polski, to już duża przesada. Jakiej jest ona w końcu narodowości? Skoro nawet z RFN, Francji, Litwy i tak wielu innych krajów nadeszły gratulacje? Skoro przedstawiciel Litwy swym przemówieniem tak wzruszył każdego Polaka, a tymczasem pani prezydent Warszawy nie mogła znieść świętowania Polaków. A w dodatku warszawiacy (bo któż inny) wybrali godnego jej następcę. Warto więc zapytać, co się dzieje? Pytanie retoryczne, a odpowiedź będziemy konsumować przez ładnych kilka lat. I dobrze tak Warszawie! Trzeba być egoistą, choć to brzydka wada i powiedzieć: to będzie w Warszawie, a ja nie z Warszawy. No, ale w końcu to stolica.
Podnoszący na duchu dzisiejszy Marsz, to jednak dzieło także Polaków z prowincji, zatem nie jest on sukcesem samej stolicy. Warszawa być może jeszcze nie rozpoczęła pokuty za ostatnie wybory.
Na początku nazwałem warszawski Marsz 11 Listopada katalizatorem. I prawda to, bo wywabił on z nor nienawistne do wszystkiego co polskie, a pełzające na brzuchach przed lewacko-liberalnymi idolami stwory gnieżdżące na śmietnikach politycznych. Ale okazuje się, że katalizator zadziałał szerzej i dalej, a im dalej od miejsca zdarzenia, tym większa licencja głupoty w jego ocenach, o łgarstwie nie wspominając.
N. P. w dalekim kanadyjskim Vancouver wandale, a przy tym durnie, zniszczyli fasadę polskiego Kościoła św. Kazimierza obsmarowując ją napisami: Antifa, Nazi raus, Refugees welcome. Władze miejscowe zastanawiają się czy nie miało to miejsce w związku z marszem niepodległościowym w Warszawie organizowanym przez działaczy narodowych wspólnie z władzami państwowymi. Żywienie takich wątpliwości przez władze Vancouver budzi jeszcze więcej wątpliwości co do ich szczerości. Warto przypomnieć, że Antifa to bojówkarze, lewicowi ekstremiści, stosujący samosądy, a nie mający oficjalnych struktur organizacyjnych w obawie przed delegalizacją. Istnieją wprawdzie także liberalni antyfaszyści, którzy walczą legalnymi środkami, a zwłaszcza na polu publicystyki. Skutków działania tych ostatnich mamy pod dostatkiem właśnie w związku ze świętem niepodległości Polski. Doszukiwanie się w polskich manifestacjach patriotycznych elementów faszystowskich, to wyjątkowa perfidia. Podpowiadają to oczywiście media niemieckie i francuskie. Już nie jest ważne, że właśnie w tych krajach działają jawnie organizacje faszystowskie, bo fejki o polskich faszystach trąbią po całym świecie także nasi szmalce, którzy nie cofną się przed niczym, by móc wrócić do obskubywania Polski i Polaków, nie cofną się nawet przed denuncjacjami, co do których wiedzą dobrze, że są fałszywe. W dziejach naszego narodu nie było takich okazów prywaty i zaprzaństwa jak ten, który manifestują ci z „totalnej”.
Inni pismacy, tym razem są to Drew Hinshaw i Natalia Ojewska (kto to?), a medium, w którym popisały się te osoby, to Wall Street Journal korzystają z okazji, by tanią a kłamliwą sensacją coś dla siebie zarobić. Oto czym szokuje gazeta: Skrajnie prawicowe grupy włączyły się w masowy marsz ku czi Polskiej niepodległości. Prezydenta Dudę i premiera Morawieckiego oskarżono o milczącą zgodę na to, że ekstremiści nie zostali wykluczeni z pochodu. Zdaniem gazety dowodzi to tego, że katolicki i konserwatywny rząd polski nie jest w stanie zneutralizować takich ekstremistów. I rzekomo żadne europejskie głowy państw nie uczestniczyły w obchodach setnej rocznicy polskiej niepodległości. Ambasada USA zachęcać miała Amerykanów do dystansowania się od tego. Komentarza nie potrzeba.
Trudno na tym ograniczonym miejscu skonfrontować fantazję pana Hinshaw i jego polskich suflerów z rzeczywistością, ale w Internecie pojawiło się wiele publikacji wskazujących nie tylko na niedoinformowanie Wall Street Journal i innych pism zachodnich, ale wręcz na kłamstwa przemycone w waszyngtońskiej gazecie. Warto choćby sięgnąć po artykuł Bartłomieja Zborowskiego (wPolityce.pl) p.t. Absurdalny artykuł w amerykańskiej gazecie „WSJ” z przerażeniem o marszu Niepodległości: „Młodzi ludzie krzyczeli ‘Ojczyzna’. Tu już nie chodzi o drobne przekłamania, jak choćby stwierdzenie, że Polacy chodzili bocznymi ulicami by nie zetknąć się z Marszem, chcąc uniknąć agresji. Nie było też akcentów antysemickich, a obawy przed islamizacją, zresztą w pełni uzasadnione, czego dowodzą wydarzenia w Europie zachodniej, dochodziły do głosu incydentalnie i wcale nie były nacechowane nienawiścią. Tej ostatniej w czasie Marszu w ogóle nie było, gdyż najbardziej w oczy rzucała się radość ludzi i iście rodzinna atmosfera. Tego jednak ani Hinshaw ani inni dziennikarze nie zdołali dostrzec. Nic dziwnego, skoro zajmowało ich to czego w czasie Marszu nie było. A może pomylili twarze ludzi z „totalnej” z normalnymi Polakami. „Totalni” w słowie i mimice manifestowali nienawiść. Schetyna był n. p. wprost nie do poznania.
Co z tego, że Wall Street Journal zamieścił sprostowania kłamstw. Oszczercze pomówienia poszły w świat. Na tym polega dziś do potwornych rozmiarów rozbudowana machina fake newsów dystansująca dokonania mistrza tej sztuki i wszystkich ją uprawiających, Josepha Goebbelsa. Oczywiście idąc za nim walczą oni zarazem z faszyzmem, tam gdzie on jakoś się uchował, choć skarłowaciały i tam, gdzie go trzeba dopiero sfabrykować. Polska to niewdzięczna gleba dla takiej plantacji. Zbyt wiele od faszyzmu ucierpiała. Nam ten produkt usiłują podrzucić, zresztą na zamówienie naszego marginesu politycznego, który na śmietniku historii jakoś nie potrafi się zadomowić.
Zygmunt Zieliński
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!