Lord rozmawia z Maciejem i braćmi, a potem dołącza się do nas i zaczyna bawić dziewczyny rozmową i żartami. W pewnym momencie Szczur zbliża się do Kasi i szczypiąc ją w udo powiada:
– A po czemu panna Kasiuchna za towar płaciła?
Dziewczyna daje mu takiego szturchańca, że wylatuje na środek izby.
– Mądrze! – rzekł Lord.
A Szczur robi przestraszoną minę i mówi:
– Gdybym nie widział na własne oczy, że to delikatna rączka panny Kasi tak mnie grzmotnęła, to założyłbym się, że to koń kopnął. No, no! Ma panna parę w rękach! Ciekawe, jak tam w nogach?
– I w nóżkach pannie Kasi nic nie brakuje! Chcesz przekonać się? – rzekł Lord.
Szczur cofa się i mówi:
– Nie chcę ryzykować!
Po obiedzie bierzemy troje sanek i idziemy na pobliską górę. Rozpoczynamy saneczkowanie. Mróz silny. Śnieg skrzy się w słońcu i chrupie pod nogami. Sanki szybko mkną z góry w dół. Wiatr gwiżdże nam koło uszu. Czasem sanki wywracają się, wówczas wpadamy w śnieżne zaspy.
Dziewczyny mają jedne sanki dla siebie i po dwie, po trzy, zjeżdżają z góry. Staramy się parę razy dognać je, lecz wymykają się nam. W pewnym momencie, gdy dziewczyny usiadły na sanki i zamierzały jechać w dół, Szczur wcisnął się pomiędzy nie i usiadł na sankach między Oleną i Magdą. Dziewczyny napchały mu śniegu za kołnierz i wywróciły sanki w śnieg. Szczur musiał ratować się ucieczką.
Zabawa trwała do wieczora. W pewnym momencie, gdy Kasia zbierała się jechać w dół, ja wyszarpnąłem spod niej sanki i chciałem zjechać nimi z góry. Kasia zaczęła odbierać mi je. Rozpoczęliśmy walkę. Z początku żartem, a później naprawdę. Wszyscy otoczyli nas, zachęcając do walki.
– No, no... Nie daj się Kasiu! – krzyczał Lord.
– Uważaj, Władku, żeby z góry w dół cię nie zrzuciła! – mówił Szczur.
A my walczymy zaciekle, lecz bezskutecznie. Kasia była silniejsza i o wiele cięższa ode mnie. Ja natomiast byłem zwinniejszy, lecz uszła parę razy od moich chwytów. Wreszcie runęliśmy oboje w śnieżną zaspę. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ja porwałem się na nogi i pobiegłem do sanek, o które walczyliśmy.
Wskoczyłem na nie i pojechałem w dół. Kasia zdołała, w ostatniej chwili, wskoczyć na sanki z tyłu. Mkniemy w dół. Wiatr chłodzi nam rozpalone twarze. Zwracam się do dziewczyny:
– Kasia, to ty?
– Co? – pyta.
– No, nie wiesz co?
Twarz ma zgrzaną. Oczy jej wesoło się śmieją.
– Nie wiem...
Nie pytam jej więcej, bo obawiam się, aby się nie omylić.
Jesteśmy na dole. Za nami zjeżdżają Lord, Bazyli i Szczur, a za nimi Olena, Magda i Nastka.
Późnym wieczorem wracamy wesoło do mieszkania. Śmiech nie ustaje. Szczur zbliża się do mnie i maca mnie po bokach.
– Co chcesz? – pytam go.
– Chcę zobaczyć: czy masz całe kości? Z Kasią, brachu, nie żarty!
Podano obfitą, świąteczną kolację. Jemy chciwie i dużo. Wódki jest pod dostatkiem. A po kolacji znów następuje zabawa.
Szczur gra na bałałajce i śpiewa:
Zakładajka paru koni
I pojas szyroki!
My pajedziem u zaloty
Da panny Saroki...
Potem Szczur prosi mnie, abym zagrał walca. Biorę bałałajkę i gram walca. Szczur z komiczną gracją obchodzi kolejno dziewczyny i prosi do tańca, lecz żadna z nich nie umie tańczyć walca. Wówczas Szczur tańczy z Lordem. Przybiera komiczne pozy, wykrzywia twarz i wzbudza ogólny śmiech. Potem gram dla nich polkę, a oni tańczą ją jeszcze komiczniej, wywołując ogólną wesołość. Wreszcie Szczur przynosi z sieni miotłę i tańczy z nią. Z początku traktuje swą damę z wielką galanterią, lecz gdy tempo polki wzrasta, on sam i jego dama robią wariackie ruchy. Co chwila wstrząsają izbą głośne wybuchy śmiechu. 1
W pewnym momencie Maciej mówi do Szczura:
– A może, chłopaku, zagrasz "Lawonichę"?
Szczur uderza się pięścią w czoło na znak, że zapomniał o tym tańcu i bierze do rąk bałałajkę. Wkrótce rozlegają się w izbie wesołe, skoczne dźwięki. Lord prosi do tańca Olenę. Ja tańczę z Magdą. Kasia i Nastka tańczą z braćmi. Tworzymy kilka par.
Potem Szczur zagrał dla nas "Miatielicę", drugi białoruski taniec ludowy. Tempo szło coraz żywsze i izba wirowała mi przed oczami. Kolorowe sukienki dziewcząt furkotały w powietrzu. Porwała nas wesoła, rozhulana "Miatielica"... Lśnią oczy, błyszczą twarze, nogi ledwie nadążają za wściekłym tempem tańca. W powietrzu brzmią krzyki Szczura i Lorda. Taniec porywa wszystkich. Nawet Szczur tańczy przytupując w miejscu wraz z bałałajką, na której gra z coraz większą werwą. "Miatielica" ogarnęła nas wszystkich i krąży i wiruje, i kołuje jak prawdziwa śnieżna miatielica.
Długo trwała zabawa i dopiero późnym wieczorem udaliśmy się na spoczynek. Szczur i Lord pozostali na noc u nas. Ustawiono dwie ławy i zrobiono dla gości szeroką, wspólną pościel. Nieprędko jeszcze nastała w izbie cisza. Długo słyszałem w różnych kątach rozmowy i śmiechy. Tej nocy spałem samotnie. Moja kochanka nie odwiedziła mnie. Pewnie obawiała się, aby się nie zdradzić przed moimi kolegami.
Nazajutrz Szczur i Lord, zaraz po śniadaniu, wyruszyli w powrotną drogę. Dowrylczuki namawiali ich, aby zabawili u nas jeszcze jeden dzień, lecz chłopcy powiedzieli, że muszą wracać koniecznie dzisiaj, bo trzeba przygotować się do drogi.
Poszedłem odprowadzić ich. Dowiedziałem się wielu nowin. Jurlin przestał chodzić w drogę. Dobrze zarobił w złotym sezonie i nie chce teraz ryzykować. Woli doczekać się lepszej pory. Lord zajął jego miejsce i jako maszynista prowadzi partię na punkt Jurlina. Przed świętami wrócił do miasteczka Gwóźdź, który położył partię w Sowietach na jesieni 1922 roku; zbiegł z zesłania i chory, wycieńczony, ledwie żywy, wrócił do miasteczka. Anioł wpadł w ręce polskich strażników i obecnie siedzi w więzieniu w Nowogródku. Dzikich wodzi teraz Sum. Partia dzikich się zmniejszyła, jest ich od 10 do 15. Na początku zimy dzicy zrobili Centaurowi dwie agrandy, lecz teraz przerzucili kilka partii na czysto. Bracia Alińczuki w drogę nie chodzą – boją się czegoś. Pietrek Filozof chce odesłać Julka Wariata do szpitala, może go tam wyleczą. Chłopaki zrobili składkę i zebrali dla Julka przeszło 400 rubli. Ja, słysząc to, napisałem kartkę do Pietrka, aby z moich 1200 dolarów wziął dla Julka, na leczenie 100 dolarów, a gdyby było trzeba więcej, to żeby powiadomił mnie o tym. Bolek Kometa pije, jak dawniej. Mamut, Aligant i Felek Maruda chodzą za granicę w partii Lorda. Wańka Bolszewik też z nimi chodzi. Szczur powiedział mi, jakoby Jurlin dlatego przerwał pracę, iż podejrzewał Sońkę o to, że puszcza się z Wańką, a w drodze nastręczało się sporo sposobności, które zawsze wyzyskiwali. Belka ze swoją babską partią (Lord powiedział: dziurawą), dobrze zarobiła w złotym sezonie i teraz w drogę nie chodzi.
Koledzy opowiedzieli mi jeszcze wiele nowin o granicy, o powstańcach, o życiu w miasteczku, lecz nie wspomnieli ani słówkiem o Feli. Wreszcie zapytałem o nią Lorda.
– U Feli mieszka teraz jej krewniaczka spod Dubrowy – rzekł Lord. – Alfred znów przysłał do Feli swatów, lecz i na ten raz zjadł arbuza. Fela teraz posażna panna. Idzie o 30.000 dolarów samą gotówką tylko! Palą się do niej wszyscy, ale ona nosem kręci. Pewnie czeka na królewicza!
Odprowadziłem chłopaków prawie do Duszkowa. Gdy żegnaliśmy się, Lord zapytał mnie:
– No, przyzwyczaiłeś się trochę?... Nie przykrzy ci się?
Szczur odezwał się za mnie:
– Co ma się przykrzyć! Szamki i busówki dość, a szmary jak łanie! martwy by ożył!
– Ja tam nie lecę na nie – odparłem z udaną obojętnością. – A wesołości żadnej u nas nie ma. Ot, wy nas trochę ubawili... Siedzę tam, bo muszę!
– No nic! – rzekł Lord. – Póki co, trzymaj się meliny, a na wiosnę coś obmyślimy. W miasteczku żyć ci nie można... znów opylą. Alfred jak pies wszędzie węszy. Aby tylko dowiedział się czegoś, zaraz na policję poleci.
Koledzy poszli drogą do Duszkowa, a ja wróciłem na chutor Dowrylczuków. Teraz tam, po odejściu Lorda i Szczura, zapanowała jeszcze większa cisza.
Minęły święta. Nadszedł Nowy Rok. Nadal mieszkam u Dowrylczuków. Dopomagam im w pracy i coraz bardziej się nudzę. Pytam kilka razy Bazylego: kiedy pójdziemy za granicę. Odpowiedział mi, że nie śpieszy im się. W wigilię Trzech Króli dziewczęta zaczęły wróżyć. Roztopiły na ogniu ołów i kolejno wlewały go do wody. Gorący metal, sycząc w wodzie, przybierał dziwaczne formy, które dziewczyny uważnie oglądały i komentowały.
Dołączyłem się do nich, chociaż niechętnie tolerowały moją obecność w ich gronie. Pozwoliły mi wylać trochę ołowiu do wody, lecz ja wylałem całą zawartość tygielka, za co oberwałem kilka klapsów. Wyjęto z miski zastygły metal. Zaczęto oglądać go. Po chwili Nastka parsknęła śmiechem:
– Toż niedźwiedzica.
– Co? – zapytałem zdziwiony.
– No, tak... Niedźwiedzica! – potwierdziły słowa Nastki dziewczyny. – Coś niesie w łapach. Pewnie w tym roku ożenisz się z niedźwiedzicą. Sam sobie odlałeś narzeczoną!
– A swatem będzie wilk! – powiedziała Magda.