farolwebad1

A+ A A-

Ludzie, którzy nie patrzą w oczy (Odc. 32)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

ludzie ktorzy nie patrza oklNastawił ekspres do kawy, otworzył puszkę z zupą grzybową i zrobił dużą kanapkę z salami i serem. Zanim zupa zagrzała się na kuchence, zdążył wypić ogromnego drinka. Sporo ponad setkę szkockiej wlał do pierwszej z brzegu szklanki do piwa, bez lodu i bez większej celebracji. Poczuł znajomy przyjemny dreszcz w okolicach miejsca, gdzie głowa została zamontowana na szyi. Po zjedzeniu obiadu zawahał się jeszcze raz, nalewając kawę do kubka. "Nie należy wykazywać słabości" – pomyślał – "to tylko niepotrzebnie przedłuży tę całą bzdurną sytuację." Zabrał butelkę wody i swojego starego winchestera. Po drodze do domku Dębowego twarz Karola zmieniła się w chłodną skałę bez emocji. Nogą otworzył drzwi i wszedł do środka. Darek leżał na łóżku, tak jak go zostawił kilka godzin wcześniej. Spięte nogi i rozkrzyżowane ręce musiały dokuczać drętwieniem. Postawił butelkę z wodą na stoliku przed łóżkiem, oparł karabin o ścianę i bez słowa usiadł na swoim poprzednim miejscu, naprzeciw leżącego. Derek uniósł głowę i popatrzył na swojego wczorajszego towarzysza pracy i zabawy przeistoczonego w dzisiejszego prześladowcę o zimnej filmowej twarzy mordercy. Derek zdążył już poznać zdolności aktorskie Karola, wiedział, co tamten potrafi i jak dobrze jest w stanie odegrać każdą rolę. Nie dawało to jednak przekonania o poziomie bezpieczeństwa. Tak jak przedtem siedział bez ruchu i patrzył.

Pojedynek milczenia trwał kilka długich minut i w końcowej rozgrywce Derek przegrał.

– Możesz mi podać wodę? – głos znowu zaświstał w wysuszonych ustach.

Karol wstał powoli i bez słowa podsunął mu otwartą butelkę, dotykając czubka jego nosa. Derek wypił kilka łyków i poruszył się na łóżku w nieśmiałej próbie rozprostowania kończyn. Dwa zero w konkursie milczenia. – Czy możesz mi rozwiązać nogi albo chociaż jedną teraz, a drugą później?

– Nie.

– Jedną nogą niewiele mogę zrobić – oznajmił spokojnie, analizując jednocześnie siłę, z jaką mógłby kopnąć Karola w twarz w momencie rozcięcia paska zaciskowego.

– Nie. Na twoim miejscu zacząłbym opowiadanie, to by bardzo ułatwiło sytuację. Zamiast kombinować możliwości chytrego kopnięcia mnie w nos, lepiej powiedz mi, po co tu przyjechałeś. Jak skończysz, to cię rozwiążę i się pożegnamy. Chcę wiedzieć, kto cię tu przysłał.

– Karol, o czym ty mówisz?

– Mam sobie pójść? Nie zaczynaj znowu tamtej sztuki, to nudny scenariusz. Daj posłuchać czegoś ciekawszego.

– Mam zmyślać?

– Ty mów, a ja ci powiem, kiedy pieprzysz od rzeczy, a kiedy mówisz prawdę. Im dłużej będziesz bełkotał o niewiedzy, nieporozumieniu i moim błędzie, tym dłużej będziesz leżał jak żaba w prosektorium przed wycięciem bebechów – zabrzmiało groźnie.

– No nie! To musi być jeszcze sen na kacu. Wspólnie pracujemy, jemy kolację, pijemy flaszkę, a tu nagle jestem więźniem i mam się spowiadać, cholera wie z czego. Co ja takiego powiedziałem czy zrobiłem?

– Mam sobie iść czy odpowiesz na pierwsze pytanie?

– OK. Słucham.

– Od kogo dostałeś mój numer telefonu? Imię i nazwisko?

– Pani… chyba Krystyna. Nazwiska nie znam, widziałem ją tylko raz na tej imprezie. Ludzie nie przedstawiają się już nazwiskami tak jak kiedyś.

– Nigdy na tej wyspie nie przebywała żadna Polka o imieniu Krystyna.

– Muszę przyznać, że nie przywiązywałem wagi do tej znajomości, powiedziała, że mi da numer w British… w Kolumbii Brytyjskiej, i mi go dała. To wszystko. Widziałem ją raz w życiu.

– Mówisz British… Kolumbii Brytyjskiej? Dlaczego czasem wymyka ci się słowo po angielsku, przecież jesteś w Kanadzie dopiero kilka miesięcy i nie mówisz zbyt dobrze w tutejszym języku.

– Posłuchaj…

– Nie, to ty posłuchaj. Odpowiedź na pierwsze pytanie została nieudolnie zmyślona. Jeżeli spieprzysz drugą szansę, to sobie pójdę i wrócę dopiero jutro rano. W jaki sposób dostałeś się do Revelstoke?

– Przecież mówiłem. Przyjechałem stopem z Banff, czerwoną hondą civic.

– Przyjechałeś autobusem Greyhound z Kamloops odjeżdżającym z terminalu koło stacji kolejowej o godzinie trzeciej dwadzieścia. Wysiadłeś na przystanku przy zjeździe z jedynki i doszedłeś kilkaset metrów do stacji Shella, skąd do mnie zadzwoniłeś.

Nastąpiło milczenie trwające dłużej niż zwykłą chwilę. Przerwał je tym razem głos Karola.

– Banff leży na wschodzie, a Kamloops na zachodzie, a ty przyjechałeś… nie pamiętasz, skąd przyjechałeś dwa tygodnie temu? No to do jutra – Karol wstał, powoli szykując się do wyjścia.

– Zaczekaj. Zacznijmy od początku. – Od początku? To znaczy, że masz zamiar przestać kłamać?

– Zacznijmy od początku.

– Ostrzegam, oczekuję długiej opowieści o tym, jak znalazłeś się na mojej wyspie i komu składasz codzienne raporty przez swój telefon satelitarny, pływając z dala od brzegu na canoe. Jednym z bardziej nieudolnych przedstawień, jakie zaprezentowałeś, jest brak umiejętności wiosłowania na canoe. Rzeczywiście, trzymałeś wiosło jak dupa i przekładałeś je z prawej na lewą co dwa pociągnięcia. Zdradził cię sposób, w jaki za pierwszym razem wsiadłeś do chybotliwego canoe stojącego na wodzie. Wielu nowicjuszy kończy pierwszą próbę dupą w wodzie, a ty trzymałeś się rękami burt i zachowując środek ciężkości, przesuwałeś się do przodu po środkowej wrędze. Na dodatek wiedziałeś, gdzie canoe ma przód, a gdzie tył. Większość niewtajemniczonych zadaje to pytanie. Widzisz, przyjacielu, przypadkowo trafiłeś na człowieka, który wielu w swoim życiu oszukał przy pomocy teatru, i tu leży pies pogrzebany. Grałeś nieźle, ale dla mniej wymagającej widowni. Nie chcę tu być zarozumiały, ale musisz naprawdę się wysilić, żeby zebrać oklaski od starego weterana sceny.

– Zacznijmy od początku. Przyleciałem samolotem do Vancouver i dojechałem autobusem do Kamloops. Mieszka tam znajomy tych ludzi, u których mieszkałem w Toronto. Facet od kilku miesięcy jest w Polsce i jego dom stoi pusty. Spędziłem tam pięć dni, posprzątałem, przewietrzyłem i sprawdziłem, czy wszystko w porządku. Dostałem za to bilet na samolot. Po prostu nie chciałem, żebyś wiedział, że miałem pieniądze na samolot, telefon o dużym zasięgu i w ogóle… Nie myślałem, że tego kalibru kłamstwo skaże mnie na pozbawienie wolności. Jeśli masz na to wielką ochotę, to mogę opowiedzieć całe moje życie ze szczegółami, tylko odwiąż mnie i pozwól chociaż usiąść.

Karol pokiwał głową i podszedł z prawej strony do łóżka. Pociągnął za jeden z pasków zaciskowych. Obszedł łóżko z drugiej strony i zrobił to samo. Następnie delikatnie szarpnął paski spinające nogi. Popatrzył z politowaniem na Derka i znowu pokręcił ze zrezygnowaniem głową.

– No to do jutra – powiedział spokojnym głosem i schylił się po opartą o ścianę broń.

Patrzyłem z niedowierzaniem na drzwi zamykające się za plecami Karola. Zbliżał się wieczór i mijało pierwsze dwanaście godzin w schemacie alarmowym. Jutro o dziesiątej rano mój telefon zadzwoni trzy razy i rozłączy się. Dwie godziny później powtórzy się to samo. Centrala będzie sprawdzała stan techniczny telefonu.

Jeśli podczas tych prób, które będą powtarzały się co dwie godziny, ktoś obcy odpowie na połączenie, automatycznie zostanie zainicjowane wkroczenie do akcji.

Nawet jeśli nie zabiją Karola od razu, to z pewnością go unieruchomią, po czym znajdą mnie związanego jak snopek i proszącego o pomoc. Jeżeli opowiedziałbym Levickiemu prawdę o mojej misji, naruszając przy tym tajemnicę struktur działania Kanadyjskiej Konnej Policji Królewskiej… mogłoby się to skończyć jeszcze gorzej niż w przypadku pozycji snopka. Cały czas pamiętają, że ciągle jestem zawieszony w czynnościach z powodu niepowodzenia w poprzedniej akcji. Nie miałem zbyt wielkich nadziei co do mojej dalszej kariery po drugiej wpadce, i to w takim stylu. Moją sytuację można było nazwać krótko… szach mat. Każdy ruch kończył moją karierę.

***

Karol nie wszedł do domu. Usiadł na bujanym fotelu na ganku i zapalił cygaro. Był piękny niedzielny wieczór. Powietrze stało w bezruchu, co nad wodami jeziora nie zdarzało się zbyt często. Słońce już schowało się za łańcuchem gór, pozostawiając szaro-błękitny sufit nieba przyozdobiony pomarańczowymi wstęgami. Wyciągnął nogi przed siebie i oparł pięty na drewnianej barierce werandy. Przez myśl przemknął lekki cień smaku szkockiej, ale nie zmobilizowało go to do wstania z fotela i szukania butelki. W głowie miał taką pustkę, że echo odbiłoby się w niej więcej razy niż w przejściu z przełęczy Rogers Pass. Drętwo, nie myśląc o niczym, wypuszczał w górę dym, który z braku wiatru unosił się pionowo pod dach werandy. "Co dalej?" – nawet to pytanie nie mogło ustawić myśli w szeregu.

– Karoool! Karool! – rozległo się wołanie, rwąc drętwą ciszę.

Wstał i z cygarem w zębach ruszył z powrotem do domku Dębowego. Popchnął drzwi do środka i jak poprzednio bez słowa usiadł na fotelu naprzeciw łóżka.

– Odwiąż mi prawą rękę i podaj telefon.

– Oczywiście chciałbyś zadzwonić po pomoc?

– Odwrotnie. Sytuacja jest dokładnie odwrotna. Jeśli nie zadzwonię w ciągu czterdziestu ośmiu godzin od ostatniego telefonu, to nadejdzie pomoc. Składam raporty co dwadzieścia cztery godziny i jeżeli jeden wypadnie, to automatycznie wskakuje alarm.

– Regularne raporty wysyłałeś około dziesiątej, po śniadaniu, pływając na canoe. Mamy jeszcze czas, jest dopiero siódma trzydzieści… plus dwanaście, plus czas na alarm i przypłynięcie. Na razie posłuchajmy, co masz do powiedzenia.

– Czuję ulgę. Właśnie po długich męczarniach moja kariera w wydziale śledczym RCMP dobiegła końca.

Muszę przyznać, że nie czuję żalu. Ta decyzja powinna zapaść co najmniej pół roku temu – Derek wypowiedział te słowa w czystym języku angielskim bez cienia obcego akcentu.

– Tak jest. Obcokrajowiec uczący się języka nie rzuca automatycznie "shiiiit", kiedy kawał drzewa spada mu na nogę. Aha, i jeszcze "kokanee beer", nawet Amerykanie nie wymawiają tego tak jak tubylcy. Kilka razy wymknęło ci się też: "but", "and", "so"… w miejsce polskiego "ale" i "więc". Cieszę się, że zmądrzałeś, to naprawdę zaoszczędzi tobie i mnie niepotrzebnych kłopotów i bzdurnych sytuacji, jak ta z przywiązaniem do łóżka. Nie jestem sadystą i nie odczuwam przyjemności ze sprawiania ci bólu lub niewygody – te słowa Karol wypowiedział z nieukrywaną satysfakcją.

– No właśnie. Zanim zacznę mówić dalej, czy mogę się napić wody? I czy możesz mnie chociaż częściowo uwolnić? – Derek koślawo unosił się na łokciach.

Karol wstał i szybkim ruchem noża odciął pasek zaciskowy unieruchamiający lewą rękę. Z bezpiecznej odległości rzucił butelkę z wodą w kierunku swojego więźnia. Następnie usiadł i zapalniczką należącą do Derka zapalił wygasłe cygaro. Wciągnął dym, wypuścił aromatyczną chmurę przed siebie i postawił zapalniczkę na stole przed Derkiem.

– Posłucham trochę, a jak dobrze pójdzie, to może zarobisz na kolację.

– A co z telefonem?

– Później. Dlaczego masz broń?

– Na wszelki wypadek, to procedura. Zacznę od tego, że urodziłem się w Polsce w roku 1977. Kiedy miałem siedem lat, wyjechaliśmy z Polski do Kanady i dzięki moim rodzicom i sobotniej szkółce polskiej mówię dosyć dobrze po polsku, oprócz tych "shit" i "kokanee" to podobno całkiem nieźle.

Karol po raz pierwszy tamtej niedzieli uśmiechnął się delikatnie za zasłoną chmury dymu z cygara.

– Skończyłem szkołę średnią w Barrie w Ontario i chciałem zostać aktorem. Możesz nie wierzyć, ale byłem jednym z lepszych w szkolnym klubie teatralnym, nauczycielka prowadząca bardzo namawiała mnie na wybranie tej drogi i poświęcenie życia sztuce aktorskiej. Wraz z naszym szkolnym teatrem często zdobywałem wysokie miejsca na konkursach teatrów amatorskich w Stanach i Kanadzie. Wiedziałem, że ojciec chciał, żebym miał dobre życie, a aktorstwo, nawet na dobrym poziomie, bez układów to jak piękny, drogi rower bez łańcucha. Myślę, że nie muszę ci tego tłumaczyć. W swojej opowieści nie dotknąłeś tematu aktorstwa i nigdy nie tłumaczyłeś, dlaczego robiłeś maski i peruki, a nie występowałeś na scenie lub przed kamerami.

– Chwileczkę, wypraszam sobie – zaprzeczył Karol z uśmiechem. – Kilka razy byłem kilkuminutowym statystą, i to w dobrych filmach. To była całkiem niezła kasa "na boku". Lepiej nie zaczynaj, bo znowu skończy się kilkugodzinną opowieścią.

– Tak więc nie zostałem profesjonalnym aktorem, a wolny czas oprócz prób i występów teatru szkolnego spędzałem na jeziorach, rzekach i w lasach. Wraz z ojcem i moim młodszym bratem przepłynęliśmy na naszych canoe większość rzek w prowincji i przeszliśmy z plecakami chyba wszystkie istniejące w tamtych czasach wielodniowe trasy piesze. Pewnie nie znasz Ontario za dobrze, ale może obiły ci się o uszy takie nazwy, jak Spanish River, French River albo sławna Missinaibi River, która zabrała życie wielu wioślarzom. Nie gniewaj się, ale jeżeli ty przyjechałeś do Kanady siedem lat temu, po całym życiu mieszczucha kalifornijskiego, to ja na sto procent jestem lepszym wioślarzem od ciebie.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.