– Tak. Mnie się wydaje, że w tym czasie Gorbaczow poprosił o czas, bo nie chciał być przyciśnięty do muru i chcąc zachować twarz, prawdopodobnie obiecał administracji amerykańskiej, że zmniejszą wpływy, to nie znaczy, że wycofają się, że chcą oddać Europę Środkową, tylko żeby te narody demoludów mogły same decydować, co chcą robić. W tym czasie Kanadyjczycy dają już kredyt na zboże, już nie trzeba kupować za gotówkę, to się zaczyna ocieplać. Służby KGB mają tę wiedzę w tym czasie, że może być, że coś się zrobi we wschodniej Europie, ale nikt nie mógł przewidzieć, że będzie taki szybki upadek. Oni tego nie planowali. Ta pierestrojka Gorbaczowa zakładała tylko humanitarne zmiany, zmianę systemu. Następują te zmiany, cała masa ludzi tu przyjeżdża, zwiększa się penetracja rynku kanadyjskiego i amerykańskiego...
– Ale czy jest takie rozluźnienie, że ci ludzie zaczynają prywatnie robić jakieś rzeczy, że ci kagebowcy zaczynają robić prywatny biznes?
– Tak. Wiadomo, ideologia i takie tam, leninizm itd., ale już zaczynają się interesować własnym życiem. Oni byli na bardzo niskich pensjach, na niskich dietach, więc apetyt jest straszny. Mam tu przykład, że w Stanach finansowy dyrektor, który milion dolarów wziął i przeszedł, on był penetrowany przez FBI prawdopodobnie. Drugi przypadek był w Australii, jak mówiłem, jest 14 firm na Zachodzie i te firmy są obstawione.
Tu, w Kanadzie, może zależało im najwięcej, najwięcej tej penetracji próbowano robić.
Dyrektor zakładów im. Kirowa też dał dyla w Australii, zabrał pieniądze. Córka dyrektora tej fabryki studiuje w Sydney czy w Melbourne, już swoich ludzi wciągają.
– To są ucieczki, czyli to są ludzie, którzy się odcinają niejako od tego braterstwa KGB, a co w KGB? Czy oni też zaczynają robić swoje firmy tutaj?
– Rozłam nadchodzi w momencie, kiedy cały Związek Sowiecki upada, czyli 90-91. W 91 to już widać kompletne załamanie, tę kradzież. Chodziło tylko, żeby wyrwać to, co tu jest.
– Jak to robili?
– Już nikt nie chciał od nas uciec, ale chcieli część pieniędzy wyprowadzić. Ale to nie mogło się dziać bez zgody tego jednego, który te pieniądze kontrolował z KGB. Później on wyjechał z Kanady. Miałem takiego dyrektora, nazywał się Moskalenko, typowy Rosjanin. Moskalenko zawołał mnie po pracy, wszyscy się już rozchodzili, była 5 czy 6, i mówi: zostań tu u mnie. Wyciągnął butelkę "Moskowskoj" i siedzimy u niego w gabinecie. On mnie zmusił do tajemnicy, prawie pod przysięgą, żebym nie zdradził, że mnie prosi o sprawdzenie, czy jego prawa ręka, dyrektor ds. marketingu i jeszcze inny, nie robią czegoś, z czego on jest wykluczony.
– Bał się, że jest z tego interesu wykluczony?
– To już była eskalacja. I mówi, że on musi zostawić ostatni podpis, bo finansowy podpisywał pierwszy. Bał się, może podejrzewał. Oni byli "ze spadochronami" zrzuceni do pewnych funkcji. Ktoś robił robotę swoją, ale faktycznie był kimś innym. Mieli wyczucie, wiedzieli, jak się zachować.
– Ranga w KGB mogła być wyższa, a tutaj służbowa niższa?
– Oczywiście. Najlepszym przykładem było, jak z Ottawy przyjeżdżali, tam była cała grupa ludzi, którzy trzymali kontrolę i musieli wiedzieć, znać codzienną aktywność przedsiębiorstwa. I jest taki moment, że mój boss wyczuwa, że koszty są i te pieniądze się rozchodzą.
Rosjanie, nawet ci z niższego szczebla, to mówili: A Moskalenko, to on chodzi po podłodze i zagląda na złom, czy nic dobrego nie wyrzucili, zbiera centy po podłodze, nieraz mówi: a co to leży, a dlaczego to nie jest, a tysiące mu drzwiami i oknami wychodzi. On miał taką mentalność, drobiazgowy, a nie widział, że można na kawałku papieru ileś tysięcy dolarów wyprowadzić. Tutaj, ci wyżej, oni poznali, że "freud" się na papierach robi, a nie że ja kawałek żelaza za bramę wyniosę.
– RCMP jest tym zainteresowane i wie o tym?
– Oczywiście. Chcą znać każdy szczegół. Szczególnie jak już za Gorbaczowa jest napływ tych ludzi. Są wycieczki; są dyrektorzy z kołchozów, ja te wycieczki obwożę po farmach. Chcą wiedzieć, dlaczego farmę 1000 czy 1500 akrów obsługuje tylko siedem osób, a w Rosji jest 10.000 akrów i pracuje 8 tys. ludzi, trzy wioski czy kołchozy.
– RCMP ich wpuszcza? Nie ma problemu?
– Nie ma problemu, nacisk jest położony na ludzi, którzy są tutaj na dłuższą metę. Mają zdjęcia każdej osoby, muszę identyfikować, kto to był; zdjęcia są robione w różnych sytuacjach, np. w sklepach, na dworcach, na lotnisku.
– Rosjanie się nie orientowali, jaka jest Pana rola?
– To znaczy, w mojej roli się absolutnie nie orientowali, orientowali się, że ja jestem ich zaufanym. Szczególnie z Moskalenką, to była relacja na prywatnym poziomie.
– Pan był dla nich cenny, Pan miał obywatelstwo kanadyjskie, mówił Pan po angielsku, czy zaczęli Pana wciągać w ten układ, proponując udziały w takich przedsięwzięciach?
– Nie. Następny przykład o tych pieniądzach, tzn. o silnikach. Tam już był ewidentny... Sprowadziliśmy około 1500 silników, chłodzonych powietrzem, do zrobienia agregatów prądotwórczych. Tu był duży rynek. Pierwsze kilka sekcji zostało sprzedane na kemping w północnym Ontario, gdzie wydajność na paliwo pokazała, że te silniki mogą pracować, koszty utrzymania były niskie, stara typowa niemiecka technologia. Inne rzeczy, sprzedawaliśmy nawet samowary. Tak, oryginalne, mam jeszcze w domu do dzisiaj, samowary przyszły, tysiące ich przyszło. To się upchało, część oddali, część zabrali z Ottawy, resztę wykupił facet z Ottawy, część facet z Vancouveru, część do Stanów, to się bardzo szybko rozeszło, to był typowo rosyjski egzotyczny suwenir. Tutaj znowu jest tak, że mieliśmy około 400-500 silników, otworzono drugą firmę, która była kontrolowana przez nas, a że myśmy mieli problem z utrzymaniem tego, u nas zostawiono 200 silników, część zostawiono w Montrealu, część wysłano do Reginy do Saskatchewan, a większość, która nie była zarejestrowana w naszych "ledger", wysłano tam. Te silniki zostały później opylone prywatnie, tzn. w tej firmie.
– A jak to potem z opodatkowaniem było, przecież Kanadyjczycy wiedzieli, że to zostało sprzedane?
– Celem Rosjan było w ogóle nie płacić podatków.
– Firma nie zarabiała w ogóle pieniędzy?
– Na papierach nigdy. Zarabiała pieniądze, tylko że je wysyłała. Pokazane było zawsze albo "break even point", albo straty. Cały czas – to było moje zadanie – żeby jak audytorzy przychodzili, pieniądze były fikcyjnie pokazane, najczęściej w częściach zużytych, które się powinno wyrzucić na złom. Ten schemat zaczął się pogłębiać.
– Do którego roku Pan pracował w tej firmie?
– Do 1994 r.
– W tym roku firma zakończyła działalność?
– Firma była już sprywatyzowana. Prywatyzacja wyglądała tak: Sprzedaż upada. Gorbaczow wprowadza trochę takiej demokracji. Fabryki chciały sprzedawać bezpośrednio. To już był początek końca centrali w Moskwie, która pośredniczyła, a kto chce pośrednika, jeżeli można bezpośrednio. Szczególnie na Białorusi, próbowali, ale im się nie udało. Na początku lat 90., nasza firma, która otrzymała traktory, jest winna fabrykom w Mińsku setki tysięcy dolarów. Kiedyś, jak były kontakty, można było kupić sprzęt, podpisać, przywieźć, jak sprzedam, to ci zapłacę, to się skończyło w 91 r. Pieniądze w zęby, jedziesz tam, płacisz z góry i dopiero wysyłamy ci traktory. Tak robiliśmy, jeździliśmy do Moskwy, na Białoruś, Ukrainę czy do Polski, musieliśmy pieniądze z góry dawać.
– Jeździł Pan do Polski, czy również miał Pan tam kontakty z prywatyzującymi się zakładami, że tak powiem, i tymi, którzy je przejmowali?
– Tak, nawet z Ursusem targowaliśmy na początku. Znaczy byłem w Ursusie dwa czy trzy razy, fabryka już borykała się z trudnościami, związki były silne. Pamiętam, ja byłem z kolegami ze Stanów i na próbę kupiliśmy dwa kontenery. Z Ursusem był taki problem, że chcieliśmy pod nazwą Ursus ściągnąć, ale nam zabronili, i dalej przychodziły na Massey Ferguson, co kupiona była stara linia licencja z Anglii, ale to było nic nowego, a Massey Ferguson wprowadził nowe modele.
– Massey Ferguson zabronił?
– Massey Ferguson zabronił nam tutaj sprzedawać. Znając wszystkie układy, sugerowałem Ursusowi, że obejdziemy to. Założyliśmy firmę w Republice Dominikany.
– To już Pana prywatna inicjatywa?
– Tak, to już inna era, ale to powiem innym razem.
Mam spotkanie z człowiekiem, który prowadzi firmę Leda, to był Gruzin, miał problemy z wątrobą i ja mu pomagałem znaleźć lekarstwa, miał jakiś typ żółtaczki. I on, będąc w Polsce, koło Warszawy jest taki duży ośrodek, nie pamiętam miejscowości, ja byłem w tym ośrodku, potężny. Tam były dwie prawne sprawy, z którymi rząd polski nie mógł sobie poradzić. Te tereny, gdzie mieszkali sowieccy ambasadorowie, Zatoka Czerwonych Świń, byłem tam, zamknięty teren, mieszkania, domy, bloki mieszkalne, to zostało oddane pod władzę ambasady rosyjskiej. I drugi ośrodek pod Warszawą, centrum szkolenia sowieckiego.
– To było potraktowane jako eksterytorialne?
– Tak, to należało do nich. Spotykam tam mego starego szefa, nazywał się Afoński i on mnie zaprasza tam, bo jest szefem tego ośrodka. I tam już traktory mają chińskie, i rosyjskie, wszyscy zaczęli już wszystko robić w tym czasie. Ale to byli ludzie, którzy wyciągnęli pieniądze z firm.
Totalny chaos i rozpad wszystkiego, cała centrala, cała organizacja jest w chaosie i każdy bierze po kawałku. Już nie ma takiego nacisku, już widać, że ci ludzie nie są już tak skłonni do pilnowania drugiego, w stosunku do własnych obywateli czy do własnych pracowników nie są już tacy nastawieni ideologicznie. Każdy czeka na okazję, żeby móc coś złapać dla siebie i później przychodzi następny moment, że firma się kompletnie rozsypuje.
– Co z Panem się wtedy dzieje? Zakłada Pan własny biznes?
– Ja pracuję w Nowym Brunszwiku, w Nowej Szkocji, na Wyspie Księcia Edwarda.
– Kiedy RCMP Pana sobie odpuszcza?
– To jeszcze trwało. Później przychodzi druga fala, wtedy już jestem "na własnych nogach".
– Fala tych kagebowców, którzy działają na własną rękę?
– Tak. Mówiłem o tej firmie, ona była w budynku "Toronto Star", Genesis. KGB z Wołgogradu. Zostałem przez nich poproszony. Znali mój "record", że mogłem sprzedać, i zostałem skontaktowany przez jednego z Rosjan. Wtedy następuje zmiana ze strony kontrwywiadu, żeby interesować się ludźmi, którzy przyjeżdżają tu i przywożą pieniądze do prania. Oni przywieźli między dwa i pół i do 3 mln dolarów, trzech osobników.
– Jak to przywieźli? W walizkach?
– Część tak, to jest dłuższa historia, część w Nowym Jorku, część została zdeponowana w Szwajcarii, bo to była najprostsza droga do wyprowadzania pieniędzy z Sowietów.
– Więc CSIS jest dalej zainteresowany, korzysta z Pana?
– Tak, ale jest zmiana.
Rozmawiał A. Kumor