Człowiek bez religii nigdy nie będzie pełny, świat doczesny może zostać prawdziwie usensowniony jedynie przez świat wieczny, życie może nabrać smaku i znaczenia jedynie w świetle nieuchronnego przemijania, wolność może mieć znaczenie jedynie w przypadku uznania nieprzemijających wartości.
Dawniej sfera religii i sacrum była naturalnie wpleciona w każdą materię życia społecznego i politycznego Zachodu. Tkanina ta była nie do pojęcia bez tej religijnej nici.
Dzisiaj mamy dziwną sytuację, w której całemu pokoleniu wmówiono, iż religia jest „sprawą prywatną”, zaś z instytucji państwa i organizacji społecznych trzeba wypruć ową religijną osnowę, że konieczna jest sekularyzacja.
W imię tejże z miejsc publicznych zniknęły krzyże i wszelkie odniesienia do tego co nadprzyrodzone. Przetłumaczono nam, że każdy człowiek może mieć własną religię lub nie mieć jej wcale i nie ma to żadnego wpływu na to, jakie społeczeństwo stworzymy i jak będą działały nasze wspólne instytucje. Te bowiem muszą pozostać „świeckie” i nie mogą się kierować jakimś „konkretnym światopoglądem religijnym”.
Przetłumaczono nam też, że okazywanie przywiązania do religii jest w złym tonie i nie na miejscu – ponoć nie okazujemy w ten sposób należytego szacunku dla innych ludzi, którzy przecież mogą (również prywatnie) wyznawać inne poglądy religijne, czcić innych bogów czy obchodzić inne święta.
Na to wszystko złożyła się „progresywna” propaganda medialna, która jakiekolwiek odruchy i obyczaje religijne, jak choćby czynienie znaku krzyża w miejscach publicznych, uznała za godne wyszydzenia wstecznictwo, oznakę dewocji, fundamentalizmu, albo wręcz zakłamania.
Jednym z głównych argumentów antyreligijnych, mających właśnie powstrzymywać przed uzewnętrznianiem religijności, ma być rzekome zakłamanie – grzeszność osób deklarujących wiarę, niedorastanie do deklarowanych wartości, stąd na przykład nagłaśnianie grzechów księży. Przeciwnicy religii wskazują na nie jako na oczywisty znak dwulicowości.
Argument taki jest szczególnie skuteczny wobec ludzi niedouczonych, którzy nie znają chrześcijańskiej koncepcji zła i skłonni są taką pozorną sprzeczność uznawać za słabość religii jako takiej.
Tymczasem dla każdego absolwenta szkoły podstawowej (niestety nie w dzisiejszych czasach) powinno być oczywiste, że nieprzestrzeganie norm w żaden sposób nie implikuje faktu ich nieobowiązywania czy zbędności.
Dzisiaj coraz więcej ludzi, którym potrzeba religijności kołacze się po głowie, którzy podświadomie włóknami swych trzewi łakną sacrum jak kania dżdżu – jest tak zahukanych, że wchodząc do samolotu, boi się otwarcie przeżegnać na rozpoczęcie podróży, czy też w miejscu publicznym w skupieniu się pomodlić.
Wolność religijna zostaje ograniczana przez przemożne przytłaczająco wrogie spojrzenie świata, przez strach przed byciem zaliczonym do grona fanatyków czy dewotów.
A tymczasem w dzisiejszym świecie nie od dewotek się roi, lecz od ogłupiałych ciot rewolucji.
Nie kryjmy się z wiarą po kątach, w końcu ona wymaga od nas, abyśmy dawali świadectwo. Nie wstydźmy się głośnej modlitwy i pokazywania katolickiej symboliki. Bądźmy silni i wolni, bądźmy szczerzy, domagajmy się publicznie praw dla siebie i naszych przekonań, domagajmy się poszanowania naszej tradycji.
Potrzebujemy jako naród i jako ludzie religijnego odkląśnięcia, potrzebujemy przekonać nasze dzieci, że religia musi być „w modzie”. Jedynie wiara zapewni im „egzystencjalne domknięcie” na tym świecie, zagwarantuje pełnię człowieczeństwa i da szczęście. Szczęście nieprzemijające wraz z upływem lat, starzeniem się ciała, różnymi doświadczeniami losu.
Obecny stan umysłowy Zachodu to efekt oświeceniowego ubóstwienia człowieka, jego rzekomego „wyzwolenia”. Odbijające się czkawką przez stulecia idee owego ludzkiego „oswobodzenia” zaowocowały jedną z najgorszych postaci niewolnictwa; człowiek bez właściwości i bez zasad postawiony w obliczu rzekomo całkowitej swobody wybrania siebie, głupieje, goniąc za przemijającą chwilą, lub popada w egzystencjalną trwogę.
Człowiek, któremu wmawiają, że jest miarą wszystkich rzeczy, nie jest w stanie pojąć przypadkowości losu i nieuchronności śmierci. Ale takiego właśnie zagubionego, słabego człowieka, można z łatwością zaprząc w służbę zła. Człowiek taki otwarty jest na monidła starych bożków, omamiony, od czasu do czasu tylko w racjonalnym odruchu konstatuje, że „coś jest nie tak”. Gdy zaszedł za daleko, nie jest nawet w stanie ustalić co.
Brońmy naszych dzieci przed taką pustką, przekażmy im tradycję i dziedzictwo naszej cywilizacji.
Cieszy to, że tu w naszym polonijnym środowisku po części tak się dzieje, że nowe pokolenie urodzonych w Kanadzie Polaków lgnie do polskości, a ta polskość nierozerwalnie wiąże się z wiarą.
Zachęcajmy się wzajemnie do ostentacyjnego demonstrowania przywiązania do polskości, zachęcajmy do nieskrępowanego okazywania symboli naszej religii.
Andrzej Kumor, Mississauga
2009-08-25
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!