– Była specjalna sekretarka, która się tym zajmowała. U nas było oprócz ścisłego managementu, tzn. dyrektor finansowy, zastępca, główny menedżer, trzech zastępców i 5 – 6 osób kierownictwa. To byli ludzie, którzy prowadzili firmę. Następnie tzw. pomoc techniczna z różnych fabryk, każda fabryka mogła wysłać dwóch.
– Wszyscy musieli o te zezwolenia występować?
– Absolutnie, do najniższego stanowiska. Musieli dostać zezwolenie wyjazdu, jeżeli jechali w sprawach służbowych. Nawet na wyjazd na weekend, na ryby. Wszystko było opisane szczegółowo, data wyjazdu, dzień, godzina, autostrady, drogi, nazwa hotelu, wszystko.
– Wróćmy do tych przysług, które coraz częściej zaczęły się pojawiać.
– Ten młodszy personel, który był z fabryk, oni byli opłacani przez swoją fabrykę, a tu dostawali tzw. dietę miesięczną. To było niewiele. Ciągle brakowało im pieniędzy. Dostawali 500 dol. na miesiąc. Zapewniano samochód, mieszkanie i wyżywienie. Moi szefowie zarabiali też niedużo w porównaniu do kanadyjskiego personelu. Główny generalny dyrektor w tych czasach, w latach 70., nie przekroczył 25 tys.
– I kombinowali...
– Tak. Wiadomo, zapotrzebowania są. Jak się jest tutaj, zaczynasz odkrywać nowy świat, jeśli chodzi o dostęp do artykułów, materiałów itd. Oni byli oszołomieni tą techniką, której nigdy nie mieli, więc tu wystąpiła u nich żądza posiadania pewnych rzeczy. Proste, ludzkie odruchy. Ale byli limitowani, kontrolowani. Ci ludzie nie mogli sobie pojedynczo gdzieś wyskoczyć, pojechać sobie, np. do restauracji, mieć jakieś kontakty z Kanadyjczykami.
– KGB też?
– ...kontrolowało ich strasznie. Jeżeli chcieli jechać na ryby, to pozwolenie musiało być od szefa, od KGB, i od RCMP. Regularnie mieli szkolenia polityczne, dwa razy w miesiącu.
– Odkłamywali im "propagandę imperialistyczną"?
– Szkolenia, odprawy, mieli wszystkie gazety, począwszy od "Izwiestija", lokalne z różnych republik, bo byli z Białorusi np.
– I te gazety tutaj przychodziły?
– Konsulat w Ottawie dbał o to. Ambasada dokładniej. Więc mieli lektury, musieli czytać.
– Zaczęło się od Pana zwierzchników?
– Tak. Jeżeli ja miałem budżet i prowadziłem produkcję, mogłem wydawać pieniądze na zakupy olejów, farb, nawet kilkadziesiąt tysięcy dolarów... Jestem w Canadian Tire i widzę, podchodzi do mnie dyrektor techniczny. Pokazał mi jakąś część, która nie miała nic wspólnego z pracą, bo on tego potrzebuje do mieszkania, pieniędzy nie ma itd. Podał listę tych rzeczy do mieszkania, więc ja mu to kupiłem. Podziękował i zaraz to zabrał i pojechał do domu, a ja pojechałem do firmy. Tak się zaczęło. Drugi raz, a za trzecim to już mnie tak poprosił o poważniejsze zakupy, chodziło nie o 10 czy 15 dol., tylko 100 dol.
– Jak to było księgowane?
– Rachunki zdawałem do rozchodu, a on kontrolował. Później poważniejsze rzeczy musiałem kombinować. Falsyfikować dokumenty, wpisywać coś innego.
– Czy RCMP wiedziało o tym?
– Wiedzieli o tym.
– Zaczęła się eskalacja, do czego doszło?
– Dwóch było odpowiedzialnych za zdobywanie informacji. Pierwszy to był Szmarow, później był Oleg Sucharow. Oni mnie zaczęli nagradzać. Przywozili alkohole. Po pracy wpadł do mnie do biura, dostawałem butelkę koniaku gruzińskiego albo Stolicznej, różne wódki w podzięce. Zaczęło się od butelki, potem zaczęły się skrzynki. To płynęło jak rzeka.
– Kiedy sobie Pan uzmysłowił, że jest jeszcze inny cichy obrót, który służy finansowaniu spraw bardziej...
– Raz podsłuchałem rozmowę między generalnym dyrektorem a finansowym dyrektorem. Główny dyrektor naszej firmy podlegał przedstawicielstwu tam. Tam było całe gniazdo, które kontrolowało i mówiło, co mamy zdobywać.
– Były zamówienia od nich, co się ma zdobywać?
– Tak to wyglądało. Tam była dyskusja czy rodzaj kłótni, jak pamiętam, główny dyrektor w rozmowie z finansowym pyta się, jak stoimy finansowo, jak tam te sprawy, i on mówi, że pieniądze są tu i tu, i tu zalokowane i część pieniędzy on zrobił dwie raty płatne na tę partię.
– Na Komunistyczną Partię Kanady?
– Tak.
– Jakiej wysokości były te raty?
– Nie było wspomnianej sumy, tylko że w ratach. Później chodziło o gazety. To były dwa momenty.
– Gazety etniczne?
– Tak, rosyjskie i jedna ukraińska. Chodziło o pisanie artykułów nieszkodzących wizerunkowi. Nie pamiętam nazw, to był początek lat 80.
– Jakie to kwoty były?
– Też nie pamiętam. Wiem, że byli w zmowie, normalnie pieniądze szły, na utrzymanie redakcji płacili, za artykuł, nie pamiętam szczegółów. Jak już było to wszystko zidentyfikowane, ci byli powiadomieni...
– To Pan przekazał do RCMP?
– Do wywiadu, który zainteresował się. Oni wiedzieli każdą rzecz, która była niezwiązana z pracą firmy.
Wszystko, co w firmie robili, to wiadomo, mieli prawo, rząd ontaryjski pozwolił. Oni powinni funkcjonować i prowadzić wszystko według kanadyjskich założeń, masz prawo do sprzedaży sprzętu itd. i masz prawo się zajmować tylko prowadzeniem firmy.
Wszystkie inne działania, które wykraczały poza, oni chcieli wiedzieć dokładnie nieraz takie szczegóły, że wydawały mi się nie bardzo interesujące, ale oni domagali się. Chcieli wiedzieć. Każdy człowiek, który przyjechał, który był technicznym dyrektorem ds. tych, czy on się zajmował tym. Jeżeli był finansowym, to czy zajmował się tylko finansami, czy jego kwalifikacje odpowiadały tej pracy, którą wykonywał.
– Pana traktowali jak swojego, Pan musiał pić tak jak oni?
– Tak, regularnie. Mieliśmy saunę dwa razy w tygodniu, w środy i w soboty. To było męskie towarzystwo, nie przyprowadzali kobiet. Duża sauna, na 8 – 10 osób, basen z zimną wodą, masaż, taka typowo ruska bania, wiązki z brzozy, kontenery z drewna, gdzie robili masaż, mieli takiego, co znał się na masażu, sala pingpongowa, telewizja sowiecka z satelity. Tam były już takie spotkania towarzyskie i alkohol był tańszy od wody mineralnej.
– Jak potem Pan wracał, samochodem?
– No tak, dwa razy mi się tak zdarzyło, że byłem poza limitem, ale miałem kontakt z moimi kontaktami, powiedziałem im, powiedzieli, że to załatwią.
– Pana zatrzymywał policjant i aresztował Pana?
– Jak nadmuchałem, to był "ticket", powyżej 0,8 to wiadomo. Za każdym razem nie miałem problemu, to wycofane było. Raz tylko kazali mi iść do sądu, potem już nie.
– Wycofywali sprawę?
– Jakimi kanałami to robili, nie dochodziłem tego.
– Sowieci dawali Panu zlecenia?
– Oleg Sucharukow, on bardzo lubił łowić, ja z nim często na ryby jeździłem. Wykształcony facet, jego ojciec był wysoko we władzach w Moskwie, nie pamiętam, był wysokim wojskowym, pracował potem w jakiejś firmie. Olega zadaniem było zdobywanie... Jak były wystawy, on chodził i zbierał wszystkie broszury. Miał rozpisane teczki, papierów pełno i był Massey Ferguson, różne firmy, firma z Calgary, zboże.
– Ze zbożem, żeby tutaj płacić traktorami za zboże?
– Canadian Wheat Board wymagał gotówki, ale próbowano w jakiś sposób, żeby Wheat Board sfinansował, pomógł wejść na lotniska, żeby sprzedać sprzęt do koszenia trawy. Dużo takich małych lotnisk jest. Jak Rosjanie kupowali ileś tam milionów ton zboża, to Wheat Board był tym zainteresowany.
– Zboże było eksportowane przez wschodnie wybrzeże?
– Przez wschodnie wybrzeże i przez Hudson Bay. Rosjanie z reguły mieli płacić złotem. Z reguły, jeżeli chodzi o pszenicę, kraje zachodnie nie dawały nigdy żadnych pożyczek, rzadko się zdarzało. Chyba że, jak już zaczęła się konkurencja między Kanadyjczykami, Amerykanami, Argentyną i Francją, to już było czterech producentów w tym czasie. To wtedy, jak ktoś chciał zyskać od Rosjan, to tę pulę dzielili. Tu dostali bardzo uprzywilejowane raty płatności. Z reguły próbowali ten cały kartel zbożowy trzymać za gotówkę, żeby Rosjan wydoić maksymalnie.
Wracając do Olega Sucharukowa, chodziło o nowe technologie elektroniczne i power shift, tzn. nowe skrzynie biegów, bo wiadomo, że byli z tyłu. Więc były takie prośby, czy mogę dostać dokumentację techniczną z firmy pod jakimś pretekstem. Ja dzwoniłem albo zdobywałem to przez dilera, który był dystrybutorem tej firmy.
– RCMP na to pozwalało?
– Pozwalało. Znaczy kontrolowali, oni chcieli wszystko wiedzieć. Raz tylko czy dwa razy się zdarzyło, że usunęli z Ottawy, i jeden raz z ośmiu usunęli. To były 80. lata.
– Wydalili część tych dyplomatów, którzy byli zaangażowani?
– Ci od nas, jak już czuli pismo nosem, to cmyk. Żeby nie robić jakiegoś problemu, to wyjeżdżał przed czasem, zanim został wyrzucony.
– Część tych posunięć kanadyjskich była na podstawie informacji, których Pan dostarczył?
– Większość.
– Sowieci się nie orientowali, że ktoś taki jak Pan jest...?
– Oni z pewnością się nie orientowali, bo nie mogli się orientować. Tzn. podjęte były duże środki ostrożności i miałem zaufanie. Tu też chodziło o zdobywanie korzyści osobistych dla nich. Więc jeżeli ja już byłem po ich stronie... Spodziewałem się nawet, że zaproponują, żebym pracował już dla nich.
To było robione niby z dobrego serca, z duszy. I jeszcze przy alkoholu, to taka słowiańska dusza ze słowiańską duszą się szybko porozumie, swój człowiek. Znalazłem na mój temat w archiwum, bo kiedyś przenosiliśmy archiwa. I znalazłem właśnie wszystkie dane na mój temat. Każdy pracownik miał file.
Kiedyś dostałem polecenie – jak Allende w Chile zamordowano, to Kanada wzięła uchodźców, tych komunistów, żeby ich do pracy przyjąć. Któregoś dnia miałem mechaników, i przyjęto ich. 6 – 8 ich było.
Wziąłem ich na mechaników, miałem Polaków mechaników, i Kanadyjczyków, ale ich dałem do czyszczenia, do przygotowania farb do malowania. Tu się okazało, że Rosjanie używali takiej czerwonej farby z ołowiem. A oni dostawali lead poisoning, bo kompletnie nie byli odporni. No i zaczęły się problemy. Labour Ministry, musieliśmy wyciągi robić, badanie krwi regularnie na związki ołowiu. Ta farba raz pomalowana, to wytrzyma życie traktora, powiedzmy 20 lat. Ale miała tyle ołowiu... Jak już oddałem tę naszą farbę do laboratorium, ten facet się za głowę złapał. U nas toby zamknęli taką fabrykę – mówił. W Sowietach nie było żadnych standardów. Musieliśmy wszystkim dać te maski, nikt nie chciał w tym pracować, bo tak gorąco było, a to niewygodnie dla malarzy. Ci Chilijczycy sami się pozwalniali.
– Wróćmy do tych zleceń, jedne to korupcyjne, tzn. że Pan tam im pomagał, a drugie zdobywanie informacji, czy robił Pan jakieś zdjęcia na wystawach, przewoził Pan coś?
– Zdjęcia oni czasami robili, chodziło o zdobywanie, kupić coś w firmie. Używałem moich dilerów, którzy mieli naszą linię traktorów i kanadyjską. Więc ja jechałem do dilera w Ontario, w Stanach i mówię: Słuchaj Jeff czy Jerry, potrzebuję kupić electronic dashboard czy power shift transmission. Chodziło o hydraulic pump, jakie są komponenty, jak to jest zrobione.
– Po prostu szpiegostwo przemysłowe?
– Szpiegostwo przemysłowe w najgorszym wydaniu. I to było rozwijane, nie tylko już chodzi o sprzęt rolniczy, ale kupowaliśmy outboards motors Johnsona i Mercury, najnowsze silniki. Przyszło polecenie, oni wiedzieli już, jaki model, miałem dilera i przez niego złożyłem zamówienie, załatwił nam trzy Johnsony, później Mercury nam załatwił, później ski-doo najnowocześniejsze modele, sea-doo japońskie Suzuki, Bombardiera też były kupione po dwie sztuki i wysyłane do różnych fabryk sowieckich.
– To na statek i...
– Niekoniecznie na statek. Były pakowane skrzynie. Jak przyszedł statek, to żeśmy je ładowali nawet bez dokumentów. Ja skrzynie załadowałem na pick-upa i zawoziłem na statek, a później już wysyłano do portów, bo oni mieli stały kontakt drogą morską.
– To znaczy tu gdzieś do Ottawy, gdzie to wysyłano?
– Toronto nie było przygotowane do kontenerów, brało tylko drobnicę. Nawet polskie statki przychodziły, polska linia kontenerowców to było "Z", jak "Zawiercie", "Zabrze", "Zgorzelec", one były zrobione specjalnie na Wielkie Jeziora i Drogę Św. Wawrzyńca. Później te statki, to była Polska Żegluga Morska, zniknęły.
– Używali Pana jako kuriera, przewoził Pan jakieś materiały?
– Przewoziłem w dwóch wypadkach. Chodziło o finansowego dyrektora w Nowym Jorku, o usługę osobistą, przywiezienie wideo, najnowocześniejszych odtwarzaczy wideo, które odtwarzały w dwóch systemach, tj. NTSC i PAL-SECAM. Więc ten mój finansowy dyrektor pyta, a jechałem na urlop czy na wesele do Nowego Jorku,czy nie zrobiłbym mu przysługi.
Pierwszym razem przywiozłem mu dwa.
– RCMP Pan o tym wspomniał?
– Tak, już wtedy chyba CSIS był. Zaraz mi powiedziano, że następnym razem, żebym im dał cynk. I jest drugi raz. Przyjeżdżam, a on mi daje nie dwa, ale sześć tych wideo. Dopiero się wtedy zorientowałem, że mogła być jakaś informacja w środku. No więc przywiozłem im, na granicy mnie zatrzymano, po kanadyjskiej stronie, bo wiadomo, jak wjeżdżasz, to musisz podać, co wwozisz, zabrano mi te wideo. Tam odczekałem godzinę, może więcej. No i oddano mi z powrotem. Miesiąc, może trzy tygodnie po tej mojej wizycie ten finansowy dyrektor w USA drapnął ok. miliona dolarów z konta i zniknął.
– Poprosił o azyl?
– Poprosił czy został odciągnięty, czy został zidentyfikowany, to już można poddać spekulacji. Jak się dowiedział o tym ten mój dyrektor, to zbladł. Pamiętam go, chodził trzy dni blady jak ściana.
– Który to był rok?
– Wczesne lata 80.
– CSIS wykorzystywało Pana praktycznie tylko kontrwywiadowczo. Pan nie zbierał żadnych informacji wywiadowczych?
– Nie, nie.
– Ale podróżował Pan do Związku Sowieckiego kilka razy?
– Tak, wiele razy.
– Na zaproszenie kooperantów?
– Moja rola w końcu się tak rozszerzyła, że zostałem prawie przysięgłym tłumaczem. Później chodziło o język techniczny, potoczny język oczywiście tak samo. Mieliśmy szkolenia koło Leningradu, tam jest tzw. Carskie Sioło, to są te wszystkie zamki, myśmy to wszystko zwiedzali, piękne rzeczy. Widziałem Ermitaż...
– I oni Pana tak obwozili po tych muzeach?
– Obwozili nas po muzeach, po fabrykach. To było w nagrodę dla dilerów, którzy się wykazali najbardziej efektywną pracą, jak np. sprzedał 50 czy sto traktorów w roku. Diler mógł wysłać do dwojga ludzi Lataliśmy z Montrealu do Moskwy. W Moskwie pociągami czy samolotami do Mińska, Leningradu, Władimira, Jarosławia, Charkowa.
– Pan jako tłumacz?
– Jako tłumacz.
– Pan załatwiał rzeczy życiowe?
– O tak, w hotelu, handel rublami, wymiana, takie rzeczy. Widziałem, że byłem śledzony, ale pozwalała mi na taki.... Jak zrobiliśmy, jak to powiedzieć, brudnych zakupów w tym złocie za dużo, to ich chyba trochę podnerwiło i zrobili nam kontrolę na granicy przy wyjeździe. Zabrano nam. Wykupywaliśmy pół sklepu. Przelicznik był śmieszny, za jednego dolara amerykańskiego płacili 85 kopiejek – oficjalnie w banku. Ja zrobiłem 5:1 w drugą stronę. Tych pieniędzy rulony były. Ale później obawiałem się, na dłuższą metę. Znalazłem Polaków, którzy jeździli w tych latach z handlem na Kaukaz. Szczególnie jeśli byliśmy w Mińsku, zawsze, i w Moskwie spotkałem dwa razy. To były grupy handlowe, wozili kosmetyki polskie i coś jeszcze. Już w hotelu, jak słyszałem język polski, zrobiłem kontakt, no i pamiętam, że jeden raz to wymieniłem 80 tys. rubli, a za 5 tys. to można było wołgę kupić.
– Oni na to pozwalali? Przecież to wszystko było pod obserwacją.
– Znaczy, byliśmy pod obserwacją. System pracował tak, że byli agenci – kobieta, która operuje windą, dyżurna, która stoi na korytarzu, ona patrzyła, kto wchodzi i jak wchodzi, w szatni, to wszystko byli agenci. Oni szpiegowali, żeby nie dopuścić lokalnych ludzi do kontaktu z cudzoziemcami. A ja jeszcze musiałem przeszmuglować kogoś, no to trzeba było przekupić, więc te pieniądze szły z powrotem do... na łapówki, do kelnera.
– To trzeba było kogoś przekupić, żeby wpuścili prostytutki?
– No, żeby wejść do pokoju do Kanadyjczyków. Niektórzy, jak zobaczyli te blondyny rosyjskie, to trzeba było siłą odciągać, bo nie odpuścił. Więc prosili o pomoc. Musiałem dogadać się, bo języka nie znali.
Były też inne sytuacje, jeden zachorował. Wrzód mu pękł. Z Quebecu chłopak. Nikt nie wiedział, że on jest chory tak poważnie, a rosyjskie jedzenie to ci wyjdzie... Dobrze, że później to ten McDonald był. Szczególnie chleb był jak glina, ciemny taki. Razowiec. I się odczuwało, że jesz papier ścierny. Język i podniebienie było podrapane. Gorzej niż od gorącego.
Alkohole, piwa, to było coś okropnego. Facet mówi, słuchaj, tego się nie da pić. Nie było klimatyzacji, to wszystko było ciepłe. Jak w lecie jeździliśmy, to musieliśmy w Bieriozce, jeżeli tam były napoje, tam kupować, 2 dol. czy 1,5 dol. za puszkę. Wielu ludzi przyjechało i się rozchorowało. Problemy z żołądkiem. Coś okropnego.
– Mieli pretensje?
– Narzekali. Wielu mówiło "never again in this country", takie odczucie było. Wódka lała się strumieniami. Mam zdjęcia, jak nas wożą, wszyscy pijani, autobusy obrzygane, bo to jak nas wozili, autobus po tych dziurach, jak jesteś najedzony i wypity... Ja ich musiałem w wannie kąpać z ubraniem.
Było to przykre, bo ja musiałem raport pisać do mego szefostwa, jak to wyglądało, czy zadowoleni dilerzy. Pisałem "zadowoleni".
Rozmawiał:
Andrzej Kumor