A.K.: Koniuchy należały do Polski przed wojną, czy to była całkiem polska wieś?
E.T.: Polska wieś, wszyscy byli Polacy, żadnego tam nie było jakiegoś Ruskiego, nikogo
tam nie było innego.
Tam dookoła nas wszystkie wsie to byli Polacy. Tylko, że język był polski, i używali
28litewski i białoruski używali. No, a jak potem Ruskie po wojnie, no to wtedy po rusku.
A.K.: Jak Pan pamięta wieś jeszcze sprzed masakry, czy to była duża wieś?
E.T.: Duża była, zapomniałem policzyć wszystkich numerów, ale to tak było ponad
osiemdziesiąt.
A.K.: Osiemdziesiąt domów.
E.T.: Mogłem policzyć, bo pamiętam wszystkie. Pamiętam wszystkie domy, gdzie stały,jakie domy były, w jakim stanie.
Byli ludzie biedni i byli ludzie, no nie tacy bardzo bogaci, ale... To znaczy mój ojciec to on był troszeczku najsilniejszy we wsi naszej.
A.K.: Był we wsi kościół?
E.T.: Nie, nie było, parafia nasza była w Bieniakoniach. Potem przeszliśmy, była wieś – majątek Erakliszki – nazywała się Butrymańce. Tam mieliśmy bliżej, a po drugie, jak Ruskie przyszli, to posadzili księdza i kościół zamknęli w Bieniakoniach.
A.K.: Co się uprawiało? Zboże?
E.T.: Nie, było pole bardzo takie uprawne, miejscami było, miejscami było przy piasku, kamieni było. To była ciężka ziemia. No, ale ludzie stali, sami sobie robili, pomału. I żyli ludzie! Nie tak nadzwyczajnie, ale sobie, pomału.
A.K.: Kiedy partyzanci zaczęli przychodzić do wsi? Pamięta Pan?
E.T.: Jak przyszła wojna, jak zaczęli Niemców strzelać Żydzi, jak Niemcy na Ruskich poszli, w tym czasie stworzyła się partyzantka.
A.K.: Pan mówi, że Żydzi Niemców strzelali, to znaczy, że...
E.T.: Bo oni poszli po lasach, po ludziach, zaczęła się partyzantka. Wtenczas byli Ruskie... To znaczy, jak napadli Niemcy na Ruskich, to Ruskie też poszli w las do tej partyzantki.
Nie stworzyła się partyzantka prawidłowa, a stworzyło się bandyctwo i rabunek. Bo jedna partyzantka była dokładna. Dokładna – to znaczy oni przyjdą do gospodarza i powiedzą: "Co dla nas dasz?". Tak powiedzą, podziękują, napiszą kartkę tobie i jak przyjdą drudzy, to pokażesz, że już byli.
A ci przyszli i się nie pytali ciebie...
A.K.: Który to był rok?
E.T.: Partyzantka zaczęła się, jak Niemcy poszli na Ruskich, i trwała do końca wojny.
A.K.: I przez ten cały czas przychodzili do wsi?
E.T.: Przez cały ten czas rabowali. I to stało się u nas, ten cały pożar w ostatnim czasie roku, był ten pożar, ta masakracja i wojna skończyła się latem. Oni wyszli z tej puszczy wszystkie.
A.K.: To była Puszcza Rudnicka?
E.T.: Puszcza nazywała się Rudnicka, ale mówili też Wisińcza. Ona łączyła się z Dałowiecką Puszczą. Wielka puszcza była i tam oni siedzieli i w tych czasach chodzili rabować. Przyszli pierwszy raz do nas samych. Kazali, żeby założyć konia, ojciec poszedł, konia założył, wzięli klucze od składu, od stajni, wszystkich spędzili w kąt, z automatem jeden pilnował. I wszystko brali. Potem przyszli przy końcu, powiedzieli, że "nie ma zlituj i jak zameldujesz, przyjdziemy i ciebie spalimy". No i tak stało się. Koń wrócił się, za jakichś parę dni, ale to pół konia było.
A.K.: To pierwszy raz tak było, jak brali, potem znowu przyszli?
E.T.: Potem przyszło ich więcej, zaraz przyszli z wieczora i poszli brać, po całej wsi rabować. Przyszli do nas, też kazali konia założyć. Jeden facet siedział z koniem na naszym podwórku. My zaczęliśmy jego prosić, że u nas już byli i już brali i daliśmy mu butelkę samogonu. On wypił i mówi – to jakby był ukraiński język – że on pojedzie i powie, że u nas nic nie było.
Jak on pojechał, to my wszystko z domu, co tam było, jakie łachy, rzeczy, zaraz za stodołą do jam wrzucali. Otworzyliśmy owczarnik, owce, świnie, tam cielaków parę było, to wypędzili w las – w nocy to wszystko było.
Oni, jak już odjeżdżali, to wpadli do nas – dwóch – nie było nic w domu. Ja spałem z bratem, tym Leonem – na łóżku. Nakryte tak mieliśmy kołdrę wiejską, swojej roboty.
Wpadli, zobaczyli, że nie ma nic, zerwali z nas kołdrę. Ojciec im mówi: "Towariszci, nie będzie dzieciom się czym nakryć". To jeden tak powiedział – słowem takim brudnym – mówi "a h... z twoimi dziećmi". No i poszli.
A ci nasi tacy byli, Woronis, Bobin, drudzy tacy, zebrali się – Godzis Jan – zebrali się, wzięli broń. Tam mieli parę takich karabinków.
A.K.: Od kogo tę broń dostali?
E.T.: To znaczy, jak Ruskie byli u nas, wojsko, i uciekali, to oni rzucali to i ludzie nabrali. Mieli takie karabiny, obrzynane lufy, takie krótkie, odrażanki wołali na nie. Strasznie strzał był wielki z nich.
Partyzanci pojechali przez drugą wieś. To znaczy most był. Most spalony, ale zrobiony był taki temporary. Poszli tam podle tego mostu pod rzekę za górkę schowali się. Jak ci wjechali na most, to oni po nich łupnęli. Ci zostawili wszystko i uciekli. Ta wieś druga to tak było kilometr, dwa – najwyżej. Polecieli i akurat zdążyli tam ich spotkać i ich tam obstrzelali. Partyzanci wszystko pozostawili na tym moście i pouciekali.
Te nasze co obstrzelali, spokojnie wrócili się, tak po cichu, nikt nie wiedział, kto to był. Z tej wsi dali znać, że "wasze wszystkie rzeczy tam na moście zostały się". Nawet jeden wóz wpadł do rzeki. No i poszli, zebrali te rzeczy z powrotem.
Od tego czasu zaczęli nasze chodzić, pilnować wieś. Zaraz więcej znalazło się, tam broni mieli i zaczęli chodzić strzelać. Żeby oni byliby strzelali w swojej wsi, a chodzili bronić i drugiej wsi...
A.K.: Jak się nazywała ta wieś?
E.T.: Tam zaraz za rzeką była druga wieś, nazywała się Poczobuty. No i potem druga tam Gierwiszki. Niemiecko-litewskie wojsko było w Rakliszkach. Sztab tam był cały. To była żandarmeria litewska, ale znaczy się pod Niemcami.
Oni przyjeżdżali do naszej wsi. I jak jeździli na zasadzki, to nasze też chodzili razem.
A.K.: Razem z litewską policją?
E.T.: Litewska policja była. To był majątek Rakliszki i zaraz, pięć kilometrów był majątek Policzniki. Tam też były te wojska. Tak że partyzanci nie dochodzili bliżej do tych miejscowości, gdzie wojsko stało. Ale tu chodzili po tych wszystkich wsiach, rabowali. Tak przyszło do tego czasu... I upominali, że "pilnujcie swojej wsi, nie wtrącajcie się w drugie wioski".
A.K.: Partyzanci tak mówili?
E.T.: Partyzanci tak mówili, przynosili ulotki – kartki. Ich to denerwowało i oni mieli łączność z Moskwą. Widzieliśmy, jak w nocy czasem samolot kręcił się nad tą puszczą, a z dołu strzelali rakiety, dawali znaki. Tam dla nich zrzucali broń. Tak stało się, że oni zakrążyli.
Nie pamiętam dokładnie, czy to było z czwartku na piątek, czy z piątku na sobotę. To z samego rana było, szaro robiło się. Zaraz zaczęły automaty grać i już widzimy ogień, pali się. Strzechy były słomiane.
Ludzie zaczęli uciekać, rzucili się w las uciekać, w te krzaki. A oni byli od krzaków...
A.K.: Jak daleko był las od wioski?
E.T.: Zaraz, zaraz przez drogę taką było do takich krzaków. Cmentarz był i te krzaki były. Był kiedyś las wielki, ale spiłowali. Tylko takie małe krzaki były. Od tych krzaków i z drugiego końca wioski też, tak samo, a od rzeki oni nie szli. Spodziewali się, że każdy będzie uciekać w las.
Ja z mamą uciekałem do jamy schować się, no i widzę, jak od cmentarza lecą – może ich dwunastu było – strzelają. Może, żebym ja więcej był starszy, to za mamą wróciłbym, a ja od mamy odbiłem się, przez wieś przeleciałem, do sąsiada, sąsiad tam wyciągał z
mieszkania kufry z ubraniem. Tam był mój brat Leon.
I z Leonem do rzeki uciekliśmy. To widziałem, jak padały kule zapalające. Sam widziałem. Myśmy tak pod rzekę polecieli. Patrzymy, zaraz po drugiej stronie rzeki olcha wielka rosła, taki dół był wymyty. I my patrzymy, a tu sąsiad jeden siedzi – z rodziną tam poleciał schować się pod tą rzeką. I myśmy tam poszli.
Siedzieliśmy tam, słyszeli strzały po drugiej stronie. Tam mieszkała rodzina Pilżysów. Widzieliśmy, jak do nich przyszli, do domu weszli. Postrzelali. Znaczy: dwie córki i ojca, matkę zastrzelili, wyszli z domu, to zapalili dom. Wszystko zapalili. Potem patrzymy, jak obok nas bliziutko, no może było z 50 metrów, leciał Woronis, stary gość, leciał i z kożuchem wpadł do wody. Zaraz za nim dwóch leciało z automatami. Podlecieli pod rzekę i puścili z tych automatów po rzece (serie). Myśleli, że on zabity będzie i oni z powrotem wrócili się.
Szczęście Bóg dał, że nie zobaczyli w lewą stronę, gdzie myśmy siedzieli pod tą górką.
Jakby zobaczyli, toby zaraz nas wszystkich pobili.
A.K.: Ten Woronis zginął?
E.T.: Myśmy myśleli, że on zginął, ale nie wiem, czy oni jego ranili we wodzie... Patrzymy, patrzymy, na drugiej stronie na brzegu on wylazł z wody, za krzak uczepił się i poszedł tamtą stroną rzeki. Jemu zranili rękę bardzo mocno. To znaczy, że on tą ręką nie mógł (później) pracować.
Połamali mu kość.
Jego żonę, córkę i syna zastrzelili partyzanci. Po tym wszystkim myśmy zaraz powychodzili, już ludzie, którzy przyszli żywe, znaleźli rodziny zabite, już płacz po wsi... Pamiętam, jak dzisiaj to widzę.
A.K.: Wieś całą spalili?
E.T.: Spalili całą. Nasz dom... Ojciec też uciekł pod rzekę i siedział i widział, że wszystko już spaliło się, nikogo nie było, a nasz dom ocalił się, stoi nasz dom. A potem patrzy, na koniu leciał jeden i podleciał z takim wiechciem zapalonym i podpalił dom nasz. Dom spalił się, a spichrz, zaraz był za domem – został się. Od ognia domu, to z drzwi smoła wyszła. To tak było, że nasza stodoła już była na kolonii. My mieliśmy pójść na kolonię mieszkać, uciekać z wsi. Mieliśmy działkę na kolonii, postawiliśmy stodołę, przenieśliśmy i obora była nowa, a tu stara, żywioł był w domu jeszcze.
Baliśmy się wyprowadzać, bo nie daliśmy rady domu przenieść, a dom zostawić, a tam gdzieś mieszkać odgrodzić sobie w stajni domek, przeżyć przez zimę... Słyszeliśmy, że już tam chodzili, partyzanty chodziły, czy jakieś inne dziady chodziły. Tam kogoś zbili mocno. I baliśmy się tam przejść mieszkać...
A.K.: To było jeszcze przed tą masakrą?
E.T.: No i mama akurat poleciała do jamy, wpadła. Oni wiedzieli pewno... Podeszli. Siostra siedziała blisko z córeczką. Puścili po siostrze z automata...
A.K.: Ile miała lat siostra?
E.T.: Siostra mogła mieć... Nie była stara. Mogła mieć koło 30 lat. Miała dziewczynkę, cztery latka, na ręku. Strzelili w dziewczynkę, na ręku, zabili...
Siedziała ta moja siostra, a drugi zobaczył i mówi, że ona jeszcze żyje i wziął karabin.
Drugi facet mówi "ostaw kobietu"... Strzelił w siostru. Ona siedziała, a on tak na ukos w głowę strzelił siostrze, akurat w policzek przez szczękę, kula porwała jej zęby, szczękę. Siostra upadła. Tak że kula szła przez szczękę i koło piersi tak wyrwało...
A brat zaraz blisko w krzaki uciekał, tak jego spotkali i z automata puścili mu po głowie. To znaczy głowa na pół się rozleciała...
A.K.: Kto zginął z Pana rodziny?
E.T.: Mama zginęła, brat i siostry córka zginęła.
A.K.: Siostra przeżyła?
E.T.: Siostra była raniona.
A.K.: Z każdej rodziny ktoś zginął, z każdego domu ktoś zginął?
E.T.: Nie ze wszystkich domów, ale z wielu poginęło po kilka osób. Pilżysy – cztery osoby, Bandalewicz Stanisław, to też dwa syny i on został spalony w domu. Ja sam widziałem jeszcze, jak on leżał na werandzie i kości były spalone. Dzieci schowały się – jak to dom był, piec murowany i taki luk pod spodem był – to dzieci były pod tym piecem schowane i spaliły się, podusiły się.
Ze wszystkich tych rodzin pobili. Bobin został zabity. Została jego córeczka, z pięć lat miała, i żona została i syn został zabity.
A.K.: Strzelali do wszystkich, i do kobiet, i do dzieci?
E.T.: Nie było różnicy, kogo złapali, to wszystkich bili. Nawet kobietę jedną, uciekała tam w las ku cmentarzu, to nie strzelali, ale kamieniem zabili, kamieniem w głowę. Jak mamę zabili, to może z osiem kul po piersiach puścili.
A.K.: I co później?
E.T.: No, ludzie poszli mieszkać do rodzin, do drugich wsi, do miasteczka, do Bieniakoniów poszli mieszkać, tam dali dla nich miejsca. Pomagali niektórzy ludzie w tym czasie. Ja poszedłem do wujka mieszkać, ojciec poszedł do córki, a brat u krewnych.
A potem, jak przeszła zima, wszystko skończyło się, to przyszliśmy do domu mieszkać, tam na kolonię. Mieliśmy stodołę.
Chleba było, grochu mieliśmy swojego dosyć, ale kartofli brakło, ani mleka i mięsa nie było. Tak musieliśmy męczyć się.
Siostra przyjechała ze szpitala. Ja i dwóch braci moich, ojciec i myśmy tak męczyli się.
Jak zaczęliśmy więcej już wzmacniać się, to zaraz przyszli Ruskie, zaczęli dusić podatkami. Męczyli.
Potem też mordować zaczęli.
O tym, jak oni zrobili ten system ruski, to można by napisać książkę, jak poniszczyli wszystko. Tak nam dali w tyłek. I mordowali. Nie naszych samych, ale wszystkie wsi. Kołchozy porobili. Potem dzięki Bogu, w 58 roku otworzyła się repatriacja do Polski. W 58 roku w czerwcu wyjechałem do Polski, na Śląsk.
Kontrakt zrobił Gomułka z Chruszczowem. Ze Śląska, z Polski Niemcy mogli jechać do
eichu swojego, a spod Rosji przyjęli Polaków. I nawet którzy byli sądzeni, w więzieniu, to puścili.
Ci, którzy byli przeciwnikami partyzantki, to ich wszystkich połapali i powywozili.
Znaczy ci z naszej wsi, którzy strzelali do partyzantów. Jak przyszli Ruskie, to zaraz wiedzieli, wydali tych, co bronili.
Połapali wszystkich: Woronis, Godzis, drugi Woronis. Dużo takich ludzi połapali, którzy byli przeciwnikami partyzantów, i wzięli do więzienia, do łagrów. Ale ani jeden nie umarł.
Godzis wrócił, Woronis wrócił i drugi Woronis wrócił, Feliks. Nie pozabijali ich.
A.K.: Pan sam wyjechał?
E.T.: Wyjechałem z siostrą i z ojcem. I brat wyjechał z rodziną – dwoje dzieci. Myśmy byli na Śląsku, a potem w 60. roku brat zabrał mnie, siostrę i ojca do Kanady.
Sprowadził nas.
(...) No i tak od tego czasu żyjemy. Mamy dwoje dzieci. Syn jest lekarzem w Sudbury, córka pracuje w Kingston. Wychowaliśmy dzieci, wyuczyli, daliśmy wszystko, co mieliśmy. Ciężko pracowaliśmy. Nie jesteśmy wykształceni. Nie miałem okazji się kształcić, była wojna, szkoły to miałem – można powiedzieć – jedną klasą, dwie klasy. Sam się uczyłem.(...)
A.K.: Ktoś pytał później o to, co się wtedy stało w Koniuchach? Rosjanie, było śledztwo?
E.T.: Jak przyszli Rosjanie, to zrobili śledztwo i szukali, kto był dowódcą. Brali ludzi. Nawet i mojego ojca brali na śledztwo.
Ojciec powiedział, że syn był w tym, syn zabity, a ja nie chodziłem. Zrobili śledztwo i taką mieli nienawiść na naszą wieś te Ruskie. Mówili, "wy jesteście bandyci, przeciwnicy ruskiej partyzantki". Tak było.
A.K.: Niektórzy mówią, że tę samoobronę we wsi uzbroili Litwini, że broń była od Niemców.
E.T.: To tak było. Niemcy dali pozwolenie na broń, pamiętam. Mieli Niemcy dać broń. Ale ktoś był w partyzantce, jakiś Litwin, czy może jakiś inny, a drugi był w niemieckiej policji w zarządzie, gdzie mieli nam dać broń, pomoc. To był kawałek, jakieś 20 kilometrów. I jak jeździli broń wziąć, to mówili, nie ma magazyniera, nie ma podpisu i tak wszystko odciągali. Dali jakiś granat, jakiś karabinek, tak na odczepnego.
A było napisane, ile mieli dać maszynowych karabinów, i mieli dać dwa działka, żeby wieś obstawić. I nie dopuścili, żeby dać broń.
A.K.: Nie dali w końcu?
E.T.: Mówili, że jeden brat Litwin był w tej partyzantce, a drugi był w całym tym zarządzie, gdzie był skład broni. I nie dostali. Mieli tam trochę swojej, ale to nic nie było.
A.K.: Oprócz tej partyzantki sowieckiej i żydowskiej, była jakaś inna w okolicy?
E.T.: Partyzantka była w Nowogródzkiem, na Białorusi, tam partyzanci byli dokładni (porządni – A.K.). Tu nie byli dokładni, tu byli bandyci i rabusie, tu AK nie było. Mówią, że w pobliżu tej puszczy to nawet ludzie swoi też chodzili. Tacy, co chcieli jedzenie rabować, ubrania, wykarmić rodzinę, to chodzili podobno.
A.K.: Razem z partyzantami rabować chodzili?
E.T.: Była tam taka wieś jedna. Znaliśmy dobrze, że jeden z tej wsi, taki Polak, był też tam w tej partyzantce. Była tam taka wieś, która po tym naszym spalenisku – jak to stało się – to znaczy tam strzelali Niemcy z dział w ten las. No, gdzie tam ich trafi, kto wie, gdzie oni tam byli w
tych lasach.
Potem tam poszli w pobliże tych lasów, była tam taka wioseczka nieduża. Mówili, że z tej wioski też ludzie chodzili. Wzięli tam, nie wiem ilu mężczyzn, spędzili do stodoły i zapalili. To znaczy, Niemcy i Litwini.
Pamiętam, myśmy tam jeździli wozić las – dali nam normę Ruskie, las wozić – to na tym miejscu stał krzyż. Mówili, że tam spędzili tyle i tyle ludzi i spalili. To już było gdzieś w kwietniu – coś takiego.
A.K.: Pan myśli, że to było w odwecie za ten atak?
E.T.: Tak, za ten atak, no i za to, że partyzanci szkodę robili Niemcom dużą. Miny podkładali pod tory kolejowe.
O, nawet mój ojciec jechał z Wilna od córki, jak była w szpitalu, to też mina wyrwała i parowóz wykoleiło. Ale zdaje się, że wszyscy, co jechali w tym pociągu, przeżyli. Mieli miny z Moskwy, samolotem zrzucali.
A.K.: Gdy rozmawialiśmy pierwszy raz, Pan mówił, że "nikogo nie wini". Dlaczego?
E.T.: Ja widzę w ten sposób. Nie chciałem powiedzieć, że wina była partyzantów. Oni chodzili rabować, no, ale oni muszą coś jeść – prawda? Ja winowałem tych mądralów, co poszli w obronie. Oni tego nie musieli robić. Bo wieś z partyzantką nie nawalczy.
Partyzanci są wyuczeni, oni się ćwiczą ci ludzie, a wieś co? No i za kilka tych osób zniszczyli wieś, spalili żywioł i ludzi pobili...
A.K.: To mieli prawo tak spalić wieś i dzieci, kobiety mordować?
E.T.: Podobno, że oni dostali rozkaz z Moskwy.
A.K.: Jak długo trwała masakra?
E.T.: To niedługo trwało, może koło godziny. Ich tam była masa. Oni wszystko palili, kogo widzieli, to zabili.
A.K.: Ludzie wrócili do wioski? Wioska przeżyła? Nie bali się ludzie, że drugi raz przyjdą?
E.T.: Zaraz w tym czasie, może po paru tygodniach, ludzie wrócili. No, ale to już nic nie było z nimi. Rabować już nie przychodzili, strzelać nie przychodzili. Ludzie budowali ziemianki, i zaczęli mieszkać.
A.K.: Był Pan teraz niedawno na Litwie czy na Białorusi?
E.T.: Brat był, jakieś dziesięć lat temu. Ja jak wyjechałem, to nie byłem. Teraz jechać, to już nie ma co, bo mało kto tam jest. Mam siostry córkę, paru kuzynów mam, a znajomych może znalazłbym, a może nie. Wszystko zmieniło się.
A.K.: Mówił Pan, że nie zgadzają się niektóre nazwiska na liście pomordowanych.
E.T.: To znaczy (piszą, że) Marcinkiewicz i Marcinkiewiczówna była sparaliżowana – to nieprawda. Sparaliżowana była Jankowska. To ta kobieta spaliła się w domu. I nie wymieniony jest syn jej. To znaczy pasierb. Jankowski był wdowcem i ożenił się z tą kobietą – to był syn jego. On został zabity.
Potem piszą "Molis". Molisa to tylko została zabita żona i córka. Molis został się. Tam piszą "Molis Stanisław" – nie było takiego. Był ojciec, Molis Feliks. Ten ojciec poszedł mieszkać do drugiej wsi do żony krewnych i tam jakieś dziady zabiły go – ale to może za parę miesięcy.
Bobin Józef i Bobinówna, Marian Bobin i Jadwiga Bobin... Tam napisane jest "Antoni Bobin". Antoni Bobin to już jest z drugiej rodziny, to ten co pomagał wyciągać bratu kufer z ubraniem, to ten Bobin, druga rodzina była. Potem był krawiec. Jego żony matka była z naszej wsi. Razem szyli. Partyzanci strzelali i zobaczyli go, jak schował się pod drzewo. Jego wieś nazywała się Mikontary. Mówili, że on wyciągnął paszport, ręce podniósł do góry, mówił po rusku, że jest partnoj, to znaczy, że jest krawcem z drugiej wsi. A mówią mu: "h... z tobą" i w łeb jemu strzelili, zabili go.
Wojtkiewicza żona była w ciąży i chłopak był, nie miał nawet dwa latka. Zabili ją, a chłopak został żywy. Przynieśli słomę, na nią rzucili, zapalili. Temu chłopaczkowi nogi poopalało, paluszki jemu odpadły. Przeżył pod tą matką. Jak zapalili, to tylko nogi mu się spaliły.
Było strasznie, było strasznie, nie przepuścili nikomu.
Jak pomyślę, to ja to wszystko dzisiaj widzę. Tę całą wieś, wiem, gdzie jaki dom stał, jak dziś, jak na swoje własne oczy.
(...) Przeżyliśmy dużo. Z tym pożarem, a potem, jak przyszli Ruskie. W skórę nam wszystkim dali, żeby pozbyć się gospodarki i zapisać do kołchozu.
Przez kilka lat wszystko poginęło; konie pozdychały, uprząż, Wszystko poniszczyli, pole poniszczyli; jak orałeś koniem swoim, to człowiek pomału sobie zrobił, przyszły traktory, puścili na pół metra pługi, wydostali na wierzch żółtą ziemię, a czarną zasypali. Wszystko poginęło i nic nie rosło.
Strasznie to było przeżyć. Sam musiałem chodzić na pole, żeby gdzieś ukraść siano, słomy, żeby krowę wykarmić, samemu przeżyć. Pędziłem samogon przez tyle lat na handel. Dostałem pieniądze, kupiłem mąkę. I to było wszystko w strachu. Gdzie człowiek się nie ruszył, bał się, że zaraz przyjdą kontrolować. Podatkami nacisną. To tym, to tamtym.
Tak pili krew, przez cienką słomkę.
Moja siostra – ona już nie żyje – to ona tak nie lubiła tych Ruskich, że nie masz pojęcia! Co myśmy przeżyli! I nie my jedni. Wszystkie wsie dookoła. Wileńszczyzna i Białoruś, Lida, Grodno...
A.K.: Bardzo dziękuję za rozmowę