Stanisław Michalkiewicz
Artykuły, felietony, komentarze, aktualności.
Holokaustnicy, czy dobrzy Niemcy?
Napisane przez Stanisław MichalkiewiczStare kiejkuty, czyli wojskowi bezpieczniacy, przez całe dziesięciolecia stanowiły najtwardsze jądro reżymu, gotowe wykonać każde łotrostwo, jakiego zażądaliby od nich kremlowscy mocodawcy.
Kiedy jednak Sowieci w porozumieniu z Amerykanami przystąpili do rozmontowywania systemu komunistycznego, obfitującego w rozmaite „spontany i odloty”, niczym Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy słynnego „Jurka Owsiaka”, stare kiejkuty, nauczone, by nikomu nie ufać, na wszelki wypadek przewerbowały się do przyszłych sojuszników naszego nieszczęśliwego kraju – jedni do Amerykanów, inni – do niemieckiej BND, inni – do izraelskiego Mosadu, a niektórzy zostali przy GRU, jako że nie zmienia się koni podczas przeprawy.
Wskutek tego Polską rotacyjnie – w zależności od tego, które państwo akurat bierze nas pod swoją kuratelę, rządzą trzy stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie. Kiedy Polska w 2013 roku przeszła pod kuratelę amerykańską, rozpoczęły się przygotowania do przetasowań na politycznej scenie, w następstwie których w roku 2015 Stronnictwo Pruskie zostało zepchnięte z pozycji lidera politycznej sceny, na którą wysforowało się Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie. Prawo i Sprawiedliwość – bo o nim mowa – najwyraźniej zapomniało o staropolskim porzekadle, że co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie, i podjęło zuchwałą próbę wykorzystania tego samego narzędzia, które w roku 1998, na życzenie żydowskich organizacji przemysłu holokaustu i Izraela, wepchnięte zostało przez koalicję AWS-UW do ustawy o IPN w postaci penalizacji tzw. kłamstwa oświęcimskiego to znaczy – każdej próby podważania zatwierdzonej do wierzenia żydowskiej wersji historii II wojny światowej, a zwłaszcza – tak zwanego holokaustu, czyli masakry europejskich Żydów przez III Rzeszę, do ochrony reputacji Polski. Na to naruszenie żydowskiego monopolu naprawdę zawrzał gniewem Izrael, zawrzały gniewem żydowskie organizacje przemysłu holokaustu w USA, co zaniepokoiło amerykańską administrację, która – ustami sekretarza stanu Rexa Tillersona, dała wyraz swemu zaniepokojeniu zuchwalstwem tubylczych mieszkańców naszego bantustanu. Jeszcze dalej poszła rzeczniczka Departamentu Stanu, oświadczając, że jeśli Polska nie przestanie w ten sposób dokazywać, to naraża się na uszczerbek swoich „interesów strategicznych”. Ponieważ podniesiony przez stronę żydowską klangor spowodowany był pragnieniem zneutralizowania polskiego improwizowanego lobbingu przeciwko przyjętej przez Senat USA 12 grudnia ub. roku ustawie nr 447 (w Izbie Reprezentantów noszącej numer 1226), deklaracje sekretarza Tillersona i Departamentu Stanu wzbudziły w Polsce podejrzenia, że obecna administracja USA, podobnie jak poprzednie – traktuje Polskę jako rodzaj skarbonki dla żydowskich organizacji przemysłu holokaustu w USA i dla Izraela.
W takiej atmosferze na portalu Onet, związanym ze stacją TVN, którą podejrzewam, iż została stworzona przez stare kiejkuty przy udziale pieniędzy skradzionych z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, pojawiła się informacja, że z powodu nowelizacji ustawy o IPN prezydent Duda i premier Morawiecki aż do odwołania nie będą przyjmowani w Białym Domu. Ta informacja pojawiła się jednocześnie z przezwyciężeniem w Niemczech kryzysu związanego z niemożnością utworzenia koalicji rządowej, co mogło oznaczać, że Niemcy ze zdwojoną energią zajmą się teraz odwojowywaniem swoich wpływów w Polsce, zwłaszcza w obliczu projektu Trójmorza, który mógłby zagrozić ważnym niemieckim interesom w Europie. Czy publikacja Onetu była samodzielna, czy też stanowiła fragment kombinacji operacyjnej niemieckiej BND – trudno zgadnąć, ale taka samowolka to byłby przypadek rzadki – „a czy w ogóle są przypadki?” – pyta retorycznie poeta. Zatem nie można wykluczyć, że niemiecka BND zleciła zblatowanym z nią starym kiejkutom podsunięcie funkcjonariuszom poprzebieranym za dziennikarzy Onetu informacji o szlabanie dla prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego w Białym Domu, a także – o możliwości zrewidowania „rozwoju (amerykańskiej – SM) wojskowej obecności w Polsce”. Ta wiadomość postawiła wszystkich w Polsce na równe nogi, bo gdyby była prawdziwa, to potwierdzałoby najgorsze obawy, że NATO nie jest warte nawet funta kłaków i że dotychczasowe podlizywanie się Amerykanom właśnie okazało się daremne. Toteż z czeluści MSZ zaczęły dochodzić pomruki, że nic podobnego, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – ale nie brzmiało to przekonująco, zwłaszcza w kontekście poprzednich deklaracji Departamentu Stanu. Zresztą – jak mawiał książę Gorczakow – trudno nie wierzyć zdementowanym wiadomościom, zwłaszcza że Amerykanie zagadkowo milczeli. Widocznie jednak w tzw. międzyczasie musiały pójść jakieś iskrówki, bo następnego dnia rzeczniczka Departamentu Stanu wydusiła z siebie enigmatyczną deklarację, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Możliwe tedy, że Onet podał wiadomość podsuniętą, ale przynajmniej częściowo prawdziwą. Ciekawe, czy siedmiorakie tajne służby naszego bantustanu potrafią spenetrować prawdę, a w razie potwierdzenia, iż był to początek kolejnej kombinacji operacyjnej z wykorzystaniem starych kiejkutów i ich konfidentów – czy Umiłowani Przywódcy odważą się zrobić z nimi porządek – bo na razie odważnie wojują z nieboszczykami.
Właśnie Sejm uchwalił ustawę „degradacyjną”, wskutek której Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak zostali zdegradowani do stopnia szeregowca, podobnie jak Mirosław Hermaszewski, co to – jako pierwszy polski kosmonauta – został wciągnięty do Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego w 1981 roku. Podobno mają iść za tym kolejne ustawowe kroki represyjne; obydwaj nieboszczykowie mają zostać urzędowo ekshumowani, skremowani, a ich prochy, po uprzednim załadowaniu do armaty, mają być wystrzelone w kierunku Obwodu Królewieckiego. Nawiasem mówiąc, przy tej okazji pan senator Jan Rulewski niesłychanie wzbogacił medycynę, diagnozując u pana ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka „nekrofobię”. Ta jednostka chorobowa z pewnością dołączy do innych „fobii” – „kseno” i „homo” – i jako dolegliwość politycznie niepoprawna, będzie tępiona przez wiedeńską Agencję Praw Podstawowych. Warto zwrócić uwagę, że ta dolegliwość pojawiła się u pana ministra Błaszczaka, kiedy tylko został ministrem obrony po odejściu z tego stanowiska złowrogiego Antoniego Macierewicza. Jak wiadomo, w MON i spółkach Skarbu Państwa skupionych w Polskiej Grupie Zbrojeniowej trwa rzeź niewiniątek, na miejsce których wracają stare kiejkuty – nowi przyjaciele pana prezydenta Andrzeja Dudy, co do którego nie wiemy na pewno – czy ma szlaban do Białego Domu, czy go nie ma.
Stanisław Michalkiewicz
Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą – powiada przysłowie, więc nic dziwnego, że dzisiaj na Polskę, która z łaski swoich żydowskich „przyjaciół” niemalże została „państwem zbójeckim”, a Polacy przedstawiani są światu jako naród zbrodniarzy – skacze, kto tylko chce. Tak się akurat zdarzyło, że ten wybuch wojny żydowskiej przypadł w okolicach 28. rocznicy wznowienia polsko-izraelskich stosunków dyplomatycznych. Można by powiedzieć słowami słynnej piosenki Joanny Rawik: „po co nam to było”, ale mówi się – trudno.
Co się stało, to się nie odstanie, ale „stąd dla żuka jest nauka”, żeby na przyszłość przyjaciół dobierać sobie trochę staranniej. Skoro bowiem doznajemy takich przyjemności od przyjaciół, to cóż innego mógłby uczynić nam wróg?
Skoro jednak padł taki rozkaz, że mamy przyjaźnić się z Izraelem, żeby tam nie wiem co, to nic dziwnego, że właśnie pojechała tam rządowa delegacja, to znaczy – specjalny zespół do spraw dialogu z Izraelem. W ogóle rząd potworzył ostatnio wiele takich zespołów; niezależnie od wspomnianego zespołu do spraw dialogu z Izraelem, powstał też zespół do walki z faszyzmem. Co tu dużo gadać; małą mądrością rządzony jest nasz nieszczęśliwy kraj, bo chyba ślepy by nie zauważył ścisłego związku między obydwoma zespołami. Tworząc rządowy zespół do walki z faszyzmem, Umiłowani Przywódcy potwierdzają przed całym światem, że Polska ma takie poważne problemy z faszyzmem, że rząd musi aż powoływać specjalny zespół do jego zwalczania. Taki przekaz wychodzi naprzeciw żydowskim oskarżeniom, że właśnie w Polsce swoją pepinierę znalazły hordy „nazistów”, których jakiś matematyk naliczył aż „60 tysięcy”. Mamy zatem dwie możliwości; albo nasi Umiłowani Przywódcy to banda idiotów – i to by było tłumaczenie uprzejme – albo to nie żadni idioci, tylko łajdacy, wykonujący zadanie w ramach realizowania żydowskiej polityki historycznej. Wyjazd do Tel Awiwu zespołu do spraw dialogu z Izraelem wskazywałby na tę drugą ewentualność. Nietrudno się bowiem domyślić, że odbierze on tam zredagowaną przez izraelskich mełamedów od polityki historycznej ostateczną i prawidłową wersję nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, którą następnie rządowa większość w Sejmie i Senacie w podskokach uchwali, a pan prezydent Duda „w try miga” podpisze. Czyż nie po to właśnie, nie na tę właśnie okoliczność, uchwalona niedawno nowelizacja została „zamrożona”, dopóki niezawisły Trybunał Konstytucyjny nie orzeknie, czy jest zgodna z konstytucją, czy nie? Kiedy zespół przywiezie do Warszawy zatwierdzony w Izraelu tekst, to i Trybunał będzie wiedział, z jakiego klucza ma ćwierkać, i w ten oto sposób żydowska polityka historyczna zostanie dodatkowo udrapowana w nieubłagany kostium praworządności. Wtedy i ukraińskie rezuny nie będą już mogły trzaskać dziobem, bo na razie tamtejszy prezydent Poroszenko właśnie pouczył warszawskich statystów, że nie będą Ukrainie dyktowali, jakich „herojów” wolno im czcić, a jakich nie. Kiedy jednak Hierosolyma locuta, to causa finita – a ta żelazna zasada chyba obowiązuje również Żydów, nawet jeśli dla niepoznaki przybrali banderowskie barwy. Skoro w ramach minimum konspiracyjnego można zmieniać sobie nazwiska, to dlaczego miałby być zakazany kamuflaż ideologiczny? Nie tak dawno szalenie pryncypialna w sprawach polskich żona Księcia Małżonka, czyli nasza Jabłoneczka, udzieliła przecież Ukraińcom dyspensy na wyznawanie banderyzmu, bo to jest nieodzowny składnik ichniej narodowej tożsamości. Toteż wiele ciepłych słów dla Stefana Bandery znaleźli również niektórzy nasi Umiłowani Przywódcy. Najwyraźniej musiały paść jakieś rozkazy w tej sprawie, bo nie przypuszczam, żeby to była jakaś samowolka, podyktowana pragnieniem dokuczenia zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi. Nawiasem mówiąc, trzeba by zbadać, czy przypadkiem Stefan Bandera nie był aby wynalazkiem Putina, bo przecież wiadomo, że wszystko zło świata pochodzi przecież od niego. Kto wie, czy „maleńcy uczeni” z „Gazety Wyborczej”, teraz zajęci demaskowaniem „nazistów” i „hitlerowskich kolaborantów” w Polsce, nie dostaną wkrótce takiego obstalunku, no a wtedy nie tylko mikrocefale, ale i moralne autorytety będą wiedziały, co i jak.
Wydaje się to konieczne również ze względu na projekty, jakie wobec naszego nieszczęśliwego kraju snuje Nasz Najnowszy Przyjaciel, czyli pan Jonny Daniels – znakomita ilustracja kariery Nikodema Dyzmy. Chciałby mianowicie, żeby teren obozu w Oświęcimiu-Brzezince został obszarem eksterytorialnym pod żydowskim zarządem. To nie jest pomysł oryginalny; w roku 1920 żydowscy parlamentarzyści wysunęli pomysł, by zwarte skupiska ludności żydowskiej w polskich miastach i miasteczkach miały status eksterytorialny. Konstytucja marcowa z 1921 roku stanęła jednak na stanowisku unitarności państwa i dopiero Niemcy w Generalnej Guberni spełnili ten postulat – ale oczywiście po swojemu – tworząc getta. Być może to wspomnienie, podobnie jak reakcja przedstawicieli wyznań chrześcijańskich w Jerozolimie, którzy na wieść, że izraelski parlament zamierza opodatkować chrześcijańskie kościoły w tym mieście zaporowym podatkiem od nieruchomości i w razie zaległości – bez ceregieli je konfiskować – zamknęli aż do odwołania bazylikę Grobu Pańskiego. Ten gest najwyraźniej musiał otrzeźwić izraelskie władze, bo oświadczyły, że się jeszcze namyślą, a niezależnie od tego, Światowy Kongres Żydów wystąpił z listem otwartym do Polski, utrzymanym niby w tonie pojednawczym, ale skrywającym „lisie zamiary”. List wyraża gotowość poprawy stosunków, ale pod warunkiem, że Polska się przyzna. Krótko mówiąc, „dialog” musi odbywać się na płaszczyźnie uznania „żydowskiej wrażliwości”, to znaczy – uznania żydowskiego monopolu na preparowanie historycznych prawd w zależności od tego, czy na danym etapie przynoszą materialne korzyści, czy nie.
Nie tylko zresztą historycznych. Niedawno w łódzkim Centrum Dialogu im. Marka Edelmana odbyła się dysputa z udziałem rabina Abrahama Skórki z Buenos Aires i JE Grzegorza Rysia, arcybiskupa metropolity łódzkiego. Z relacji z wydarzenia wynika, że „obydwaj duchowni” zgodnie oświadczyli, iż „żadna religia nie ma monopolu na prawdę”. Jak dotąd, ten rewolucyjny bądź co bądź pogląd nie został zatwierdzony przed Stolicę Apostolską, ale przecież w sławnym „dialogu z judaizmem” nie zostało jeszcze powiedziane ostatnie słowo, więc wszystko jeszcze przed nami. Warto zwrócić uwagę, że podczas wspomnianej dysputy nie padło pytanie, czego w takim razie „obydwaj duchowni” nauczają, względnie – cóż takiego „przepowiadają”, skoro „żadna religia” nie ma „monopolu na prawdę”? Ale bo też „dialog” ma swoje wymagania; zamiast zadawać kłopotliwe pytania, trzeba pić sobie nawzajem z dzióbków, bo „nic tak nie gorszy, jak prawda”.
Stanisław Michalkiewicz
Naczelnik Państwa przygotowuje grunt
Napisane przez Stanisław MichalkiewiczZagadkowe, uporczywe milczenie nie tylko pana prezydenta Dudy, nie tylko pana premiera Morawieckiego, ale i Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego w sprawie amerykańskiej ustawy nr 1226, a jednocześnie wszczynanie przez pana premiera Morawieckiego kolejnej odsłony wojny polsko-żydowskiej, nasuwa podejrzenia, że jesteśmy świadkami przerażającej i wstrętnej intrygi, której celem jest oddanie Polski pod żydowską okupację przy jednoczesnym wywołaniu wrażenia, że nasi Umiłowani Przywódcy nie tylko starali się, jak mogli, by Polskę przed tym paroksyzmem uchronić, ba – walczyli jak lwy – ale w końcu ulegli przemocy. Rzecz w tym, że pan premier Morawiecki podczas swego pobytu w Niemczech wcale nie musiał wdawać się w głupią i upokarzającą licytację z Żydami i Niemcami, kto był większą ofiarą i większym zbrodniarzem.
Na pytanie „ocalałego” filuta, co to powoływał się na matkę, też zresztą „ocalałą”, pan premier mógł odpowiedzieć wymijająco, że w tej sprawie wszystko już zostało z polskiej strony powiedziane i on nie ma już nic do dodania i w ten sposób zamknąć dyskusję – a jeśli filut byłby zbyt natarczywy, mógł go zapewnić, że strona polska spróbuje wyjaśnić tę sprawę, zaczynając od sprawdzenia, czy w ogóle miał matkę, a potem – krok po kroku coraz dalej – pan premier dostarczył Żydom pretekstu do wznowienia klangoru. Oczywiście to tylko preludium, bo w marcu chluśnie na Polskę cały kubeł oszczerstw, wylewanych przez środowiska przemysłu holokaustu. Tworzą je ludzie o mentalności hien, w związku z czym podejrzewam, że ich trzonem mogą być żydowscy emigranci z Polski w drugim już pokoleniu. Rzecz w tym, że po wojnie sześciodniowej w 1967 roku, podczas której ZSRR, za pośrednictwem Izraela, dostał od Amerykanów lanie w swoje arabskie dupsko, komuchy w rodzaju Mieczysława Moczara, który tak naprawdę nazywał się Mikołaj Diomko, na czele PZPR-owskiej frakcji „partyzantów”, będącej kolejną edycją „Chamów”, postanowiły rozprawić się z „Żydami”, z którymi miały na pieńku od roku 1955, kiedy to Chruszczow odkrył, że Stalin nie zamordował wszystkich swoich ofiar własnymi rękami i trzeba było odpowiedzieć na kłopotliwe pytanie, kto mu w tym pomagał.
W Polsce to pytanie też padło i wtedy obdarzeni szybszym refleksem towarzysze pochodzenia żydowskiego, jednym susem przeszli do obozu liberałów („zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie”) i nieubłaganym palcem wskazali na tubylczych gojów – że to oni. Goje – jak to goje – nawet nie zaprzeczali, tylko z oburzeniem przypomnieli, że jeśli mordowali i łamali kości, to przecież na rozkaz swoich ukorzenionych przełożonych! Wtedy tamci oskarżyli ich o „antysemityzm” i tak pojawiły się w PZPR dwie frakcje” „Żydów” i „Chamów”. Korzystając tedy ze sprzyjającej koniunktury, w roku 1968 „partyzanci”, będący kontynuacją „Chamów”, przystąpili do rozprawy z „Żydami”, to znaczy – z „syjonistami”, wypychając ich „do Syjamu”. Wielu „syjonistów” skwapliwie skorzystało z okazji do wyrwania się z cudnego raju, zwłaszcza że można było wywieźć wszystko, co wcześniej zostało wyrwane „reakcyjnej hydrze” bardzo często razem z paznokciami. Bo wśród „marcowych” emigrantów bardzo wielu miało ręce unurzane do łokci we krwi polskich patriotów. Oczywiście na Zachodzie nie wypadało przechwalać się udziałem w komunistycznym aparacie terroru, więc im bardziej taki jeden z drugim emigrant był ubabrany w niewinnej polskiej krwi, tym gorliwiej prezentował się jako ofiara „polskiego antysemityzmu” i tym głośniejszy podnosił klangor. I tak zostało aż do dnia dzisiejszego, bo potomstwo ubeckich zbrodniarzy też się zorientowało, z której strony chleb jest posmarowany. W tej sytuacji wdawanie się w dyskusje z Żydami mija się z celem, bo – po pierwsze – nie chodzi o żadną „historyczną prawdę”, tylko o interes, który ma tę specyfikę, że wymaga przyprawienia narodowi polskiemu odrażającego wizerunku narodu morderców, a po drugie – że Żydzi w dziedzinie ustalania prawdy uważają się za monopolistów i zazdrośnie tego monopolu strzegą, więc z zasady nie dopuszczają do żadnej dyskusji – a doskonałą ilustracją metody zastosowanej już przy ukamienowaniu św. Szczepana, jest penalizacja tzw. kłamstwa oświęcimskiego, a więc – wersji historii zatwierdzonej do wierzenia przez organizacje przemysłu holokaustu. W tej sytuacji jedyną rozsądną reakcją na żydowski klangor jest puszczanie go mimo uszu, a gdyby oskarżenia Polski i Polaków o spowodowanie holokaustu przekraczały granice tupetu i bezczelności, to najwyżej można by go skwitować stwierdzeniem, że może szkoda, że to nieprawda. Tymczasem pan premier Morawiecki postąpił odwrotnie, co wzbudza podejrzenia, że zależało mu na eskalacji klangoru. Ale pan premier Morawiecki świeci światłem odbitym od Naczelnika Państwa, a to by znaczyło, że na eskalacji klangoru zależy też i jemu. A dlaczego? Ano dlatego, że sprawa oddania Polski pod żydowską okupację mogła zostać postanowiona jeszcze w roku 2015, kiedy to za sprawą Naszego Najważniejszego Sojusznika, PiS objął zewnętrzne znamiona władzy w naszym bantustanie – ale fakt ten do ostatniej chwili powinien pozostać tajemnicą dla polskiej opinii publicznej. To podejrzenie jest dodatkowo wzmocnione przez deklaracje pana ministra Joachima Brudzińskiego, który po opublikowaniu przez stację TVN nagranej prawie rok wcześniej „relacji”, a prawdopodobnie inscenizacji obchodów urodzin Hitlera w jakichś krzakach pod Wodzisławem Śląskim, zapowiedział delegalizację ugrupowań narodowych. Teraz zaś, z jego inicjatywy, utworzony został zespół do zwalczania „faszyzmu” pod egidą Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, co do której nie mam żadnych złudzeń, że jest zdolna do wszystkiego, a do zwalczania wszelkiej politycznej konkurencji w szczególności. Ale polityczna konkurencja to tylko pretekst – bo pod takim właśnie pretekstem rząd PiS będzie oczyszczał przedpole dla żydowskiej okupacji Polski. I jeśli nawet doszłoby do zmiany na stanowisku premiera, w ramach której pana Mateusza Morawieckiego zastąpiłby na tym stanowisku nasz najnowszy przyjaciel, pan Jonny Daniels, to nie musiałby już niczego dodawać, ani niczego nowego powoływać. Naczelnik Państwa zaś wytłumaczyłby swoim wyznawcom, że – po pierwsze – został ofiarą przemocy, a po drugie – że lepiej, żeby to on instalował tu żydowską okupację, niż mieliby to robić przedstawiciele obozu zdrady i zaprzaństwa. Tak właśnie z powodzeniem została podana do wierzenia ratyfikacja traktatu lizbońskiego, więc dlaczego nie powtórzyć jeszcze raz tego samego? Nie bez kozery powiadają, że głupotę ludzką można porównać tylko do cierpliwości Boskiej.
Stanisław Michalkiewicz
Wojna żydowska, która znienacka wybuchła potężnym klangorem i z szybkością płomienia objęła pół świata, zakończyła się nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Co to za różdżka i jaki czarodziej jej użył – tego nie wypada nawet dociekać, bo zatrącałoby to o teorie spiskowe, które, jak wiadomo, potępione są przez wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po specyficznym zapachu. Ale chociaż teorie spiskowe są potępiane, to niepodobna nie zauważyć, że wojna żydowska zakończyła się nagle, jakby nożem uciął, chociaż żadna z przyczyn, które ją wywołały, przecież nie ustała. W amerykańskim Kongresie leży przecież projekt ustawy zarejestrowany w Izbie Reprezentantów pod numerem 1226, przeciwko któremu usiłuje lobbować Polonia Amerykańska. Klangor o wybuchu polskiego antysemityzmu, niewątpliwie był stronie żydowskiej potrzebny do neutralizowania tego polskiego lobbingu i po to został wywołany.
Cesarz Napoleon III podczas swego pobytu na froncie wojny fransusko-pruskiej strasznie cierpiał na pęcherz. Podczas takiego ataku bólu zsiadł z konia, oparł się o płot i nasłuchiwał huku armat. Otoczyła go grupka chłopów, którzy przyglądali mu się z zainteresowaniem i szacunkiem. Kiedy cesarz jako tako przyszedł do siebie, zapytał chłopów, jak nazywają się farmy dookoła. - Ta za nami to „Moskwa”, tamta – to „Lipsk”, a ta najdalsza nazywa się „Obłęd” - odpowiedzieli chłopi. - Dookoła mnie upiory – pomyślał Napoleon III.
W identycznej, a w każdym razie – bardzo podobne sytuacji znalazła się Polska. Co najmniej od tygodnia mamy jazgotliwą „wojnę żydowską” rozpętaną przez izraelską ambasadoressę w Warszawie, która wykiwała swoich rozmówców z Ministerstwa Sprawiedliwości, nie wysuwając żadnych zastrzeżeń podczas „konsultacji”, jakie nasi Zasrancen z nią prowadzili, a podnosząc klangor dopiero po uchwaleniu nowelizacji ustawy o IPN.
Pretekstem jest ukryta intencja „negowania holokaustu”, przed którą izraelski Kneset próbuje zabezpieczyć się podobną ustawą. Najgorsze są nieproszone rady, ale skoro tak, to wydaje mi się bardziej celowe byłoby wydanie ustawy zabraniającej powtarzania holokaustu, ponieważ powiadają, że historia lubi się powtarzać.
Oczywiście intencja negowania holokaustu, zwłaszcza w wykonaniu „polskich nazistów” to tylko pretekst, bo tak naprawdę klangor został przez stronę żydowską podniesiony z dwóch powodów.
Po pierwsze – żeby wywołać reakcję opinii publicznej w Polsce, którą żydowskie media w USA i w ogóle – na świecie – prezentują jako wybuch organicznego polskiego antysemityzmu i w ten sposób zneutralizować wysiłki Polonii Amerykańskiej, która desperacko próbuje zapobiec uchwaleniu przez Kongres ustawy opatrzonej w Izbie Reprezentantów numerem 1226.
Po drugie – by dzięki zaprezentowaniu światu odrażającego wizerunku Polaków, jako narodu morderców, ułatwić sobie wyszlamowanie Polski już nie na 65 miliardów dolarów, tylko na ponad 300 miliardów.
Na taka sumę oszacowała te roszczenia nowojorska Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego w piśmie przesłanym do Ministerstwa Sprawiedliwości w związku z projektem ustawy „reprywatyzacyjnej”. Jak widać, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc na wszelki wypadek zmobilizowani zostali wszyscy folksdojcze, szabesgoje i pożyteczni idioci.
Odezwał się nie tylko Wielce Czcigodny Marcin Święcicki, mówiąc: „mordowaliśmy, ale nie zakładaliśmy obozów”. Ta liczba mnoga wskazuje, że nie tylko on mordował, ale i inne osoby, kto wie, czy przypadkiem nie starszy pan Święcicki, zażywający po wojnie reputacji zawodowego katolika?
Trochę ostrożniej wypowiada się Włodzimierz Cimoszewicz, w swoim czasie zarejestrowany przez SB pod pseudonimem „Carex”. Powiada mianowicie, że w holokauście brali udział „Polacy”, co być może zawiera ukrytą deklarację niewinności, jako że porządna, ubecka familia Cimoszewiczów należała raczej do polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, więc tylko posługiwała się językiem polskim, z historycznym polskim narodem nie mając wiele wspólnego.
Pod pałac prezydencki przyprowadził swoją trzódkę oskarżycieli narodu polskiego również Konstanty Gebert, a o głębokości mobilizacji świadczy reakcja dwóch wybitnych przedstawicieli Episkopatu Polski. Jego Ekscelencja Stanisław Gądecki, promotor „dni judaizmu” w polskim Kościele, przypomniał katolickim masom, że antysemityzm „jest grzechem”, zaś Jego Ekscelencja Wojciech Polak, „prymas Polski”, przestrzegł przed „bezmyślnym zrywaniem dialogu z Izraelem”.
Ciekawe, czy grzechem jest również antypolonizm – ale chyba nie, bo przecież Żydów, którzy mają własną szybką ścieżkę zbawienia, katolickie grzechy nie obowiązują, więc mogą z czystym sumieniem szkalować Polskę i Polaków, którym nawet w takich warunkach nie wolno „zrywać dialogu”, zwłaszcza „bezmyślnie”.
A czy w ogóle można inaczej zerwać dialog z Izraelem? Z teologicznego punktu widzenia wydaje się, że chyba nie można! Miejmy nadzieję, że Prymas Wyszyński, słysząc te zbawienne napomnienia i pouczenia, nie przewraca się z irytacji w grobie, ale tak czy owak widać, że kryzys przywództwa jest głębszy, niż można było przypuszczać. Jeśli tedy projekty strony żydowskiej zostaną pomyślnie zrealizowane, to obawiam się, iż żydowska okupacja Polski może być znacznie cięższa od sowieckiej już choćby dlatego, że podczas okupacji sowieckiej Polacy znajdowali wprawdzie niewielką i infiltrowaną przez „księży patriotów”, niemniej jednak znajdowali jakąś przestrzeń wolności w Kościele. Jeśli postawy prezentowane przez JE abpa Gądeckiego i JE Wojciecha Polaka się upowszechnią, to na żadną przestrzeń wolności nigdzie liczyć już nie będzie można, bo każda grupa zawodowa, na swoim odcinku frontu ideologicznego, będzie odgrywała wyznaczoną rolę, dysponując tylko pewną swobodą wyboru odpowiedniego uzasadnienia, zwanego inaczej „bajerem”.
Jest to prawdopodobne tym bardziej, że amerykański sekretarz stanu Rex Tillerson, po podpisaniu znowelizowanej ustawy o IPN przez prezydenta Dudę oświadczył, że jest „rozczarowany”, a wcześniej Departament Stanu, pięknymi ustami rzeczniczki poszedł nawet dalej oświadczając, że ta ustawa może narazić na szwank „strategiczne interesy Polski”.
O czym w takim razie rozmawiał z Rexem Tillersonem prezydent Duda i Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, skoro na konferencji prasowej po tym spotkaniu przyznał, że o ustawie numer 1226 w ogóle nie rozmawiał? Skoro nieposłuszeństwo wobec Izraela w tak drobnej, bądź co bądź sprawie, może zagrozić strategicznym interesom Polski”, to czy naprawdę możemy liczyć na Stany Zjednoczone i NATO w sytuacji, gdy pojawi się prawdziwe niebezpieczeństwo?
Zresztą – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – Żydzi mogliby nas obrabować nawet gdybyśmy do NATO nie należeli, a kto wie, czy wtedy nie byłoby to nawet dla nich trudniejsze?
A tu jeszcze okazało się, że w Niemczech sfinalizowane zostały właśnie rozmowy koalicyjne. Nasza Złota Pani dogadała się z wybitnym przywódcą socjalistycznym Martinem Schulzem, więc tylko patrzeć, jak nowy rząd z nową energią zabierze się za Polskę, podkręcając niemieckich owczarków do większej aktywności.
Odczuł to na własnej skórze Ryszard Czarnecki, którego na żądanie Róży grafini Thun und Handehoch, czy jakoś tak – bo nie mam pamięci do tych arystokratycznych przydomków – został pozbawiony stanowiska wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego, z którym – jak przypuszczam – musiały być związane niemałe alimenty.
Ryszard Czarnecki porównał grafinię do polskich szmalcowników, co było o tyle nieadekwatne, że szmalcownicy nie udzielali żadnych wywiadów niemieckim mediom dla Niemców, ani nawet niemieckim mediom dla Polaków. Takich wywiadów mogli udzielać przynajmniej folksdojcze, stojący na zdecydowanie wyższym szczeblu społecznej hierarchii w Generalnej Guberni, niż szmalcownicy. Nie jest tedy wykluczone, że grafinia właśnie dlatego poczuła się dotknięta taką degradacją, co spotkało się z pełnym zrozumieniem ponad 400 Umiłowanych Przywódców, najwyraźniej podobnie odczuwających „wspólnotę losów”.
Jakby tego było za mało, to jeszcze na Polskę obruszyli się Ukraińcy, upatrując w nowelizacji ustawy o IPN intencji zakazania banderowcom obwiniania Polaków o zbrodnie na niewinnych Ukraińcach. Pewien generał poszedł nawet krok dalej i powiedział, że jeśli Polacy będą czepiać się banderyzmu, to półtora miliona Ukraińców w Polsce „chwyci za kije”. Jestem pewien, że z obfitości serca usta mówią i ten generał zna plany urządzenia w Polsce „wołynki” na wypadek konieczności wytworzenia pretekstu do zastosowania procedur wynikających z ustawy numer 1066, przewidującej udział obcych wojsk w pacyfikowaniu rozruchów na obszarze krajów członkowskich UE. Gdyby Niemcy chciały nas w ten sposób zdyscyplinować, to mogłyby pławić się w pierwotnej niewinności, a organizatorów i wykonawców „wołynki” nikt nie ośmieliłby się nawet skrytykować, jako że Izrael nie tylko sprzyja premierowi Hrojsmanowi i prezydentowi Poroszence, ale chyba nawet wiąże z nimi jakieś nadzieje.
Inaczej być nie może, skoro nawet subtelna pani Anna Applebaum, żona Księcia Małżonka zwanego inaczej „Paziem”, udzieliła Ukraińcom dyspensy na nacjonalizm, będący istotnym składnikiem ich tożsamości. W tej sytuacji sprzeciwianie się banderowcom też może okazać się „grzechem”, podobnie jak „bezmyślne zrywanie dialogu”.
Stanisław Michalkiewicz
Przyjaciele podchodzą ze wszystkich stron
Napisane przez Stanisław MichalkiewiczNie bez kozery mówi się, że nieszczęścia chodzą parami, a, jak dostana rozkaz: w czwórki w prawo zwrot – to niekiedy nawet czwórkami. Jeszcze nie ucichły echa klangoru, jaki rozległ się po opublikowaniu w telewizji TVN, którą od początku podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkuty relacji z obchodów urodzin wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera w jakichś krzakach w okolicach Wodzisławia Śląskiego, a już wybuchła następna bomba, kilkaset razy silniejsza od bomby zrzuconej w obronie demokracji na Hiroszimę. Mówiąc nawiasem, relacja z obchodów urodzin Hitlera nakręcona została prawie rok wcześniej przez pana red. Bertolda Kitela, podejrzewanego o niebezpieczne związki z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, a puszczona w eter przez funkcjonariuszy TVN akurat w momencie, gdy w USA Polonia Amerykańska desperacko próbuje zablokować w Kongresie ustawę 1226, która dawałaby amerykańskiej administracji możliwość wywierania na Polskę nacisków by zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom majątkowym.
Umiłowani Przywódcy z rządu, podobnie jak i pan prezydent Duda, z entuzjazmem pozwolili wkręcić się w tę aferę, odgrażając się złym „nazistom” i w ten sposób, oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”, potwierdzając przed światem, że Polska ma z „nazistami” jakieś poważne problemy. Jeśli chodzi o TVN, to podejrzenia, iż obchody urodzin Hitlera mogły zostać przez funkcjonariuszy tej stacji zainscenizowane są oparte nie tylko na podejrzeniach pana Kittela o niebezpieczne związki z WSI, ale i stosunki własnościowe tej stacji.
Otóż, po Międzynarodowej Konferencji Naukowej „Most”, jaka 18 czerwca 2015 roku odbyła się w Warszawie z udziałem przedstawicieli najważniejszych ubeckich dynastii z Polski oraz ważnych ubeków z Izraela, którzy żyrowali Amerykanom ofertę wciągnięcia tubylczych ubeków na listę „naszych sukinsynów”, stacja TVN została sprzedana amerykańskiej firmie Scripps Network Interactive z siedzibą w stanie Tennessee. Rzecz jednak w tym, że właścicielem tej firmy jest firma Discovery Communications, której prezesem jest pan Dawid Zaslaw, z pierwszorzędnymi „warszawskimi” korzeniami. Gdyby tedy pan prezes Zaslaw polecił starym kiejkutom z TVN: wiecie, rozumiecie, kiejkuty, puśćcie w porze największej oglądalności ten materiał z puszki, z tym Hitlerem, to jestem pewien, że taki rozkaz zostałby wykonany w podskokach.
Ta sytuacja pokazuje, że te wszystkie „tajne służby”, te wszystkie Abewiaki, to kupa darmozjadów, którzy powinni zostać jak najszybciej rozpędzeni na cztery wiatry, bo państwo polskie żadnej szkody by z tego tytułu nie poniosło. I tak nie ma z nich żadnego pożytku, tylko złudzenia, że ktoś tu czegoś pilnuje, podczas gdy każda z tych watah patrzy tylko jakby tu coś urwać, ukręcić, najlepiej w taki sposób, by w razie czego podejrzenie padło na kogoś innego, kogo się wtedy, w asyście telewizyjnych kamer z przytupem wsadzi do „aresztu wydobywczego”.
Ale mniejsza z tym, bo jeszcze nie ucichły echa tamtego klangoru, pogróżek pana ministra Brudzińskiego, że tych „nazistów” będzie dusił gołymi rękami, i głosów, by w ogóle zdelegalizować wszystkie grupy narodowców, oczyszczając w ten sposób szlachcie jerozolimskiej teren dla budowy nad Wisłą wymarzonej Judeopolonii – a już wybuchła kolejna bomba. Sejm uchwalił nowelizację ustawy z 1998 roku o Instytucie Pamięci Narodowej, dodając do istniejącego tam od początku przepisu o karalności „kłamstwa oświęcimskiego”, a więc wszelkich prób podważania zatwierdzonej do wierzenia wersji historii oświęcimskiego obozu, dodatkowy przepis, przewidujący kary za publiczne użycie sformułowania „polskie obozy śmierci”, „zagłady” itp.
Jak wyjaśnił minister Jaki, nowelizacja ta była konsultowana z izraelską ambasadą, która nie wysuwała żadnych zastrzeżeń i dopiero po jej uchwaleniu izraelska ambasadoressa podniosła klangor przeciwko tej nowelizacji, że niby blokuje ona swobodę badań naukowych, zmierzających do zdemaskowania polskiego udziału w holokaustowaniu holokaustników, a wkrótce do klangoru przyłączył się również premier Beniamin Netanjahu dodając postulat, by Polska w ogóle konsultowała projekty swoich ustaw z Izraelem.
Umiłowani Przywódcy po ochłonięciu z nieprzyjemnego zaskoczenia – bo rzeczywiście dali się ograć, jak dzieci – podnieśli klangor w przeciwną stronę, jednym susem wskakując do pierwszego szeregu nieustraszonych obrońców godności narodowej i państwowej suwerenności. Trzeba przyznać, że afera wybuchła w samą porę, zarówno z żydowskiego, jak i rządowego punktu widzenia.
Z żydowskiego – bo wszczęty przez stronę żydowską klangor wywołał żywy rezonans polskiej opinii publicznej, który żydowscy fachowcy zaprezentowali światu jako gwałtowny wybuch „polskiego antysemityzmu”, co oczywiście znacznie może zniwelować wysiłki Polonii Amerykańskiej w sprawie wspomnianej ustawy nr 1226.
Ale i dla strony rządowej nadeszła w sama porę, bo zagadkowe i tchórzliwe milczenie prezydenta i rządu w sprawie amerykańskiej ustawy zaczęło budzić najgorsze podejrzenia w coraz szerszych kręgach opinii publicznej. Zatem prezydent Duda i rząd, prezentując się w charakterze nieustraszonych obrońców godności narodowej, poprawiają sobie nadwerężoną reputację.
Ale największymi jej beneficjentami są Niemcy, którzy muszą zacierać ręce z uciechy na widok Żydów okładających pięściami „polskich nazistów”, którzy przed całym światem muszą teraz tłumaczyć się z niemieckich zbrodni. Widok tak znakomitych efektów koordynacji żydowskiej polityki historycznej z historyczną polityką niemiecką aż zapiera dech z wrażenia tym bardziej, że karne szeregi tubylczych folksdojczów i filutów, którzy w nadziei zasłużenia się szlachcie jerozolimskiej, wytykają nieubłaganymi palcami i pryncypialnie chłoszczą polską dzicz za wojenne zbrodnie.
Dzięki temu osłabła nieco i na dalszy plan zeszła walka o demokrację i praworządność, bo – po pierwsze – po co łapać dziesięć srok za ogon, kiedy do tamtych spraw będzie można wrócić później, a po drugie – że w Niemczech Nasza Złota Pani nie może dogadać się z kolejnym wybitnym przywódcą socjalistycznym Martinem Schulzem w sprawie koalicji, co trochę odwleka ofensywę w obronie demokracji i praworządności w Polsce. Wśród wytykających nieubłaganym palcem i chłoszczących znalazł się też JE biskup Tadeusz Pieronek, którego pamiętam jeszcze z pierwszej polowy lat 90-tych, jako beneficjenta jurgieltu z Fundacji Batorego, chociaż niestety nie pamiętam już, za co konkretnie ten jurgielt dostawał. Ale co by to nie było, to teraz trzeba to odrobić. Co tu ukrywać; katolicy w Polsce muszą być bardzo przywiązani do religii i odporni na próby niszczące, jakim poddawani są również ze strony swoich pasterzy, którzy niedawno nie widzieli niczego niestosownego w obecności w swoim gronie konfidentów SB, a teraz małodusznie milczą w momencie, gdy Żydzi do spółki z Niemcami i folksdojczami przyprawiają Polakom odrażający wizerunek narodu morderców.
W tej sytuacji nikogo nie zaskoczyła decyzja wojewody mazowieckiego, który do dnia 5 lutego wyłączył z wszelkiego ruchu kilka ulic w pobliżu Ambasady Izraela w Warszawie, surowo zabraniając demonstracji, na którą wcześniej poseł Robert Winnicki i inni działacze ruchu narodowego uzyskali pozwolenie od władz miasta.
Tak bywało i wcześniej na przykład, gdy do Warszawy z gospodarską wizytą przybywał Leonid Breżniew, a nawet jeszcze wcześniej, to znaczy – 5 października 1939 roku, gdy do Warszawy przybył Adolf Hitler, by w Alejach Ujazdowskich odebrać defiladę zwycięskiego Wehrmachtu. Wtedy też znaczna część śródmieścia została wyłączona z ruchu, chociaż mieszkańcom pozwolono stać na chodniku i przyglądać się defiladzie, ale bez żadnych okrzyków. Na wszelki też wypadek w Ratuszu uwięziono 12 zakładników, m.in. księcia Zdzisława Lubomirskiego i Szmula Zygielbojma, ale kiedy Hitler po defiladzie i krótkim pobycie w Belwederze pojechał na lotnisko Okęcie i odleciał do Berlina, to wszystkich wypuszczono. Teraz o żadnych zakładnikach w Ratuszu nie było słychać, ale bo też przy wszystkich podobieństwach, między tymi sytuacjami zachodzą przecież różnice. Adolf Hitler napadł na Polskę już 1 września 1939 roku, podczas gdy Izrael póki co uchodzi za największego przyjaciela Polski i nie słychać, by zamierzał najeżdżać nasz nieszczęśliwy kraj zbrojnie.
Stanisław Michalkiewicz
Zdrada panowie – ale „ufajcie”!
Napisane przez Stanisław MichalkiewiczJeszcze nie ucichły komentarze po niedawnej „głębokiej” rekonstrukcji rządu, a zwłaszcza – po jej najgłębszej części, to znaczy – usunięciu złowrogiego ministra Antoniego Macierewicza, na którym zresztą się nie skończyło i z MON w mgnieniu oka usunięto wszystkich jego współpracowników, na miejsce których stare kiejkuty pośpiesznie wsadzają swoich protegees, czemu minister Błaszczak bezradnie się przygląda – a już wybuchła nowa sensacja, tym razem – na skalę międzynarodową. Zanim jednak przejdę do niej, zatrzymam się na chwilę nad sytuacją w naszej niezwyciężonej armii, nad którą „zwierzchnictwo” sprawuje pan prezydent Duda. Nie ukrywa on radości z powodu odwołania znienawidzonego ministra Macierewicza, w czym wtóruje mu pan generał Różański.
W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Polska zakupi we Francji śmigłowce „Caracal” za cenę nie dwu-, a trzykrotnie wyższą, żeby jakoś wynagrodzić sobie te wszystkie hercklekoty po anulowaniu poprzedniego kontraktu.
Tymczasem wybuchła kolejna afera, tym razem – z „nazistami”. Oto TVN, którą od lat podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkutami, wyemitowała program pokazujący obchody urodzin Adolfa Hitlera przez członków organizacji „Duma i Nowoczesność”, która za rządów Bartłomieja Sienkiewicza w MSW uzyskała status organizacji pożytku publicznego. Te urodziny obchodzone były na wiosnę ubiegłego roku, ale materiał z tym odgrzewanym kotletem wyemitowany został właśnie teraz – w momencie, gdy Polonia amerykańska desperacko próbuje wstrzymać prace nad ustawą 447, wysyłając do kongresmanów z Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów stosowną petycję z ekspertyzą prawną, a lada dzień przyjedzie do Polski z wizytą sekretarz stanu USA Rex Tillerson. Podejrzewam, że stare kiejkuty, które w TVN zachowały spore wpływy również po wykupieniu tej stacji przez amerykańską firmę Scripps Networks Intercative z siedzibą w Knoxville w stanie Tennessee, po prostu zainscenizowały obchody urodzin Hitlera przy pomocy swoich konfidentów, żeby mieć gotowca na wypadek, gdy Nasza Złota Pani czy ktokolwiek inny będzie potrzebował ilustracji, jak to w Polsce panoszą się „naziści”. No i teraz właśnie nadszedł ten moment – bo cóż lepiej zneutralizuje desperacki lobbing Polonii amerykańskiej przeciwko ustawie nr 447, jak nie wyeksponowanie „nazistów” w Polsce? Wyobrażam sobie, że ktoś mógł delikatnie zasugerować amerykańskiemu właścicielowi TVN, żeby wykorzystał w tym celu swoja stację w Polsce, tamten z kolei podkręcił stare kiejkuty, które za napiwek gotowe są sprzedać nawet własną matkę, a cóż dopiero – naszą biedną ojczyznę, z którą przecież nigdy się nie utożsamiały, najpierw wysługując się Sowietom, a teraz – każdemu, kto im da napiwek. Stare kiejkuty zaś zmobilizowały swoich konfidentów w TVN, no i wybuchła afera na 14 fajerek.
Charakterystyczne jest również i to, że zarówno pan prezydent Duda, jak i rząd pana Mateusza Morawieckiego, który nawet słowem protestu nie odważył się zająknąć w sprawie amerykańskiej ustawy numer 447, a z odpowiedzi, jakiej MSZ udzieliło na interpelację posła Roberta Winnickiego w tej sprawie, wynika, że nie kiwnął nawet palcem, teraz pozwala starym kiejkutom wkręcać się w tę aferę z oznakami skwapliwości. Prezydent i pozostali Umiłowani Przywódcy prześcigają się w deklaracjach, jak to będą złych „nazistów” prześladować, a przy okazji zapowiadają delegalizację rozmaitych organizacji narodowych, z ONR na czele, zaś policja już rozpoczęła „sprawdzanie” wytypowanych uczestników ubiegłorocznego Marszu Niepodległości, na którym owczarkom niemieckim udało się wywąchać aż „60 tysięcy nazistów”. Można by tę skwapliwość przypisać głupocie Umiłowanych Przywódców z Prawa i Sprawiedliwości, którzy najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że w ten sposób potwierdzają przed międzynarodową opinią publiczną, iż w Polsce „naziści” się panoszą, gdyby nie to, że ta skwapliwość dobrze się komponuje ze zmową milczenia rządu i prezydenta w sprawie amerykańskiej ustawy 447. Ta zmowa milczenia bowiem, w której uczestniczą również telewizje – zarówno rządowa, jak i te nierządne – budzi podejrzenia, iż rząd Prawa i Sprawiedliwości złożył Żydom jakieś obietnice, które jednak do ostatniej chwili mają pozostać tajemnicą dla polskiej opinii publicznej. Mógł to zrobić i pan prezydent Duda, podczas swoich rozmów z Żydami w Nowym Jorku, i rząd – podczas wizyty in corpore w Izraelu. Rzecz w tym, że we wspomnianym projekcie 447 najgroźniejszy punkt trzeci stanowi, że przychody z „własności bezdziedzicznej” będą przeznaczone na wspieranie ocalałych z holokaustu, na edukację o holokauście i na „inne cele”. Wynika z tego, że ta „własność bezdziedziczna” musi zostać na terenie Polski wyodrębniona choćby po to, by wiedzieć, jakie przynosi „pożytki”. A skoro już zostanie wyodrębniona, to ktoś przecież będzie musiał nią zarządzać, choćby po to, by te przychody rozdzielać zgodnie z punktem trzecim. Jest rzeczą oczywistą, że będzie to jakieś gremium żydowskie, a to z kolei oznacza, że środowisko żydowskie otrzyma na terenie Polski majątek wartości 60, może nawet 65 miliardów dolarów – bo na tyle właśnie szacowane są te „roszczenia”. To z kolei oznacza, że środowisko to z dnia na dzień może zyskać w Polsce dominującą pozycję ekonomiczną, która natychmiast przełoży się na dominującą pozycję społeczną i polityczną. Słowem – stanie się szlachtą dla mniej wartościowego narodu tubylczego, który we własnym kraju zostanie zepchnięty do rangi narodu II kategorii.
W tej sytuacji skwapliwość Umiłowanych Przywódców z Prawa i Sprawiedliwości w zwalczaniu złych „nazistów” i demonstrowaniu intencji delegalizacji wszelkich odłamów ruchu narodowego, staje się zrozumiała. PiS, jako polityczna ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego (zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, Polską rotacyjnie, w zależności od tego, pod czyją kuratelą nasz nieszczęśliwy kraj akurat się znajduje, rządzą trzy stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie), po prostu zamierza uprzątnąć tubylczą scenę polityczną z ruchów, które potencjalnie mogą skomplikować zainstalowanie w Polsce szlachty jerozolimskiej, ściśle współpracują w tej sprawie z obozem zdrady i zaprzaństwa. Tak było i przedtem – zarówno w sprawie Anschlussu do Unii Europejskiej, jak i ratyfikacji traktatu lizbońskiego, więc nic dziwnego, że tak jest również teraz, z tym że każdy w tym przedstawieniu odgrywa wyznaczoną rolę: stare kiejkuty ze swoją agenturą – swoją, a rząd PiS i pan prezydent Duda – swoją. I dopiero w tej sytuacji możemy w pełni ocenić smakowitość apelu Naczelnika Państwa, wygłoszonego podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej: „ufajcie”! Jużci – cóż innego wyznawcom pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego pozostało?
Stanisław Michalkiewicz
Prezes Jarosław Kaczyński cofa się na całej linii.
Oficjalnym uzasadnieniem zagadkowej podmianki na stanowisku premiera, to znaczy – zastąpienia pani Beaty Szydło przez pana Mateusza Morawieckiego, była intencja „ocieplenia” stosunków z Unią Europejską.
Dlaczego pani Szydło nie mogłaby dokonać tego, co ma uczynić pan premier Morawiecki – nadal trudno zgadnąć, co sprawia, że ta podmianka nadal pozostaje zagadkowa.
To i owo jednak już wiemy, między innymi z deklaracji pana ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza, którego nie może nachwalić się żydowska gazeta dla Polaków – że mianowicie podczas swojej niedawnej wizyty w Berlinie „oczarował” Niemców.
Może i „oczarował”, ale co z tego, kiedy tylko stamtąd wyjechał, to czar zaraz prysnął i niemiecki minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel powtórzył niemieckie stanowisko w sprawie reparacji wojennych dla Polski – że mianowicie z niemieckiego punktu widzenia sprawa jest „uregulowana” co najmniej od lat 90., przez „demokratyczny” polski rząd, i że ewentualnie można by tą kwestia zainteresować „naukowców”. Ci pisaliby prace doktorskie i habilitacyjne – jak do tego doszło, no i tyle. Toteż i pan minister Czaputowicz oświadczył, że skoro tak, to „temat reparacji nie istnieje w stosunkach między naszymi rządami”. Ale i za czasów pani Szydło, ani ona, ani minister Waszczykowski nie występowali do rządu niemieckiego z żadnymi żądaniami reparacyjnymi, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że ta kwestia jest tylko rodzajem samograja, wymyślonego w lipcu ub. roku przez pana prezesa Kaczyńskiego gwoli emocjonalnego rozhuśtywania swoich wyznawców w sytuacji, gdy wyczerpie się już paliwo smoleńskie. Ale pan poseł Mularczyk pryncypialnie skrytykował deklarację ministra Czaputowicza jako „szkodliwą”. Nietrudno domyślić się dlaczego. Otóż pan poseł Mularczyk, który w cywilu jest adwokatem, wykombinował sobie, a nawet ogłosił, że polscy obywatele mogą w sprawie reparacji pozywać Niemcy przed polskimi niezawisłymi sądami. Najwyraźniej liczył na to, iż takich pozwów pojawią się tysiące, a każdy ze skarżących, a w każdym razie – większość – będzie chciała skorzystać z pomocy adwokata, zwłaszcza tak biegłego, jak pan mecenas Mularczyk. Niezawisłe sądy mogą nawet wydawać w takich sprawach „piękne wyroki”, ale z uwagi na przysługujący państwom immunitet, którym i Polska kiedyś zasłaniała się przed amerykańskimi Żydami, co to próbowali szlamować nasz nieszczęśliwy kraj pod pretekstem „roszczeń” za pośrednictwem słynących z niezawisłości sądów amerykańskich, nie będzie można ich wyegzekwować. Zanim jednak to się okaże, to honorarium będzie już wzięte, a klientowi można będzie, jak zwykle, powiedzieć: „wygrał pan sprawę; trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć”. Deklaracja ministra Czaputowicza zdaje się rozwiewać te nadzieje, toteż nic dziwnego, że została uznana za „szkodliwą”.
Potwierdziły się też przypuszczenia, że „ocieplanie” stosunków z Unią Europejską, to znaczy – z Niemcami, które nie chcą zrezygnować z politycznych wpływów w naszym nieszczęśliwym kraju, tak łatwo nie przyjdzie. Minister Czaputowicz ma spotkać się z niemieckim owczarkiem Fransem Timmermansem w najbliższą niedzielę, podczas gdy pan premier Morawiecki w odpowiedzi na oskarżenia pod adresem Polski, będzie przygotowywał „białą księgę”. Na razie jednak rekomendacja Komisji Europejskiej w sprawie art. 7 jest podtrzymana, natomiast na podstawie innych znaków na ziemi, a nawet na niebie, to znaczy – w Królestwie Niebieskim – można to i owo wydedukować. Oto 14 stycznia okazało się, że cała Polska obchodzi – i to po raz 104. – Dzień Uchodźcy i Migranta. Tak w każdym razie zapewnił nas Jego Eminencja Kazimierz kardynał Nycz. W listopadzie ub. roku skończyłem 70 lat, ale jako żywo nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek w takich obchodach uczestniczył, więc nie jest wykluczone, że ta nowa świecka tradycja została uruchomiona w ostatniej chwili, a żeby jakoś ją spatynować, przypisano jej ponad 100-letni rodowód. Celem tej nowej świeckiej tradycji jest bowiem doprowadzenie do zmiany stanowiska Polski w kwestii „uchodźców” – żeby opinia publiczna pogodziła się z „kwotami” wynikającymi z „relokacji”, jaką wykombinowała sobie Nasza Złota Pani. Nasza Złota Pani prowadzi akurat trudne rozmowy z wybitnym przywódcą socjalistycznym Martinem Schulzem nad utworzeniem „wielkiej koalicji”, która położyłaby kres prowizorce rządowej, toteż jakiś, zwłaszcza taki sukces bardzo by się jej przydał. Toteż Jego Ekscelencja abp Stanisław Gądecki, który zasłynął z forsowania w naszym nieszczęśliwym kraju „dni judaizmu”, oświadczył, że „bezpieczeństwo uchodźcy, który potrzebuje pomocy, jest ważniejsze, niż bezpieczeństwo narodowe”. Skoro bezpieczeństwo uchodźców „ważniejsze”, to tylko patrzeć, jak nasz nieszczęśliwy kraj zgodzi się na „kwoty”, podobnie jak na inne rozkazy, i w ten sposób stosunki z Unią Europejską zostaną „ocieplone”. To są te zakręty „krętej drogi”, którą prezes Kaczyński prowadzi swoich wyznawców, a przy okazji – i resztę naszego nieszczęśliwego kraju – do świetlanej przyszłości.
A przecież na „uchodźcach” świat się nie kończy, są przecież jeszcze Żydzi, którzy właśnie przekabacili amerykański Senat, by zaaprobował ustawę nr 447 w sprawie zadośćuczynienia holokaustnikom, co to „ocaleli” z holokaustu. Tych „ocalałych może być znacznie więcej, niż się wydaje, bo przecież każdy, kto żyje, znaczy, że „ocalał”, to chyba jasne? Polonia amerykańska podjęła starania, by wyperswadować kongresmanom ten pomysł, ale trudno powiedzieć, z jakim skutkiem, bo polski rząd nabrał wody w usta, podobnie jak niezależne media, zarówno rządowe, jak i nierządne, i tylko pan poseł Marek Suski pouczył nas wyniośle, że ustawy amerykańskie nie obowiązują na terenie Polski. Najwyraźniej albo rżnie głupa, albo nawet nie musi, bo pewne jest jedno – że tego projektu nie czytał. Zawiera on szczególnie niebezpieczny punkt 3 – że przychody z „własności bezdziedzicznej” będą przeznaczane na wspieranie „ocalałych”, cokolwiek by to oznaczało, na finansowanie edukacji o holokauście i na „inne cele”. Logiczną konsekwencją takiego zapisu byłoby zmuszenie Polski do wyodrębnienia „własności bezdziedzicznej”, choćby po to, by wiedzieć, jakie przynosi ona „przychody” – no a jak już zostanie wyodrębniona, to ktoś będzie musiał nią zarządzać, żeby te „przychody” rozdzielać, to chyba jasne? Najprawdopodobniej „organizacje pozarządowe”, o których enigmatycznie wspomina amerykański projekt, a które oznaczają żydowskie organizacje przemysłu holokaustu. Uczestniczyłem niedawno w TV Republika w rozmowie na ten temat z udziałem pana doktora Jerzego Targalskiego. Przyznał on, że projekt stwarza dla Polski zagrożenie, ale najbardziej się martwił o to, że w razie jego uchwalenia złowrogi Putin wykorzysta to, by uruchomić swoją agenturę w Polsce. Zwróciłem mu uwagę, że to nie Putin forsuje tę ustawę, tylko zupełnie ktoś inny – ale dr Targalski odparł, że tak czy owak Putin to wykorzysta. – No pewnie – odpowiedziałem – byłby głupi, gdyby nie próbował – i w tym momencie program dobiegł końca. Przypuszczam, że pan dr Targalski, z którym znam się jeszcze z konspiracji w latach 70., kiedy to razem byliśmy w podziemnym wydawnictwie „Krąg”, właśnie mnie podejrzewa, że jestem ruskim agentem, a z korespondencji, jaką otrzymuję od wyznawców pana prezesa Kaczyńskiego, wnioskuję, że nie jest w tym odosobniony. Czasami nawet myślę sobie, że szkoda, że to nieprawda, ale to nieważne, bo przypuszczam, że po szczęśliwym zakończeniu „dnia judaizmu” albo JE abp Stanisław Gądecki, albo jakiś inny nasz arcypasterz, oświeci nas i uspokoi, że i ze strony Żydów nic nam nie grozi, bo przecież są oni naszymi „starszymi braćmi”, a wiadomo, że młodsi bracia i w ogóle wszyscy, powinni słuchać starszych i mądrzejszych.
Podczas gdy wokół Polski trwają takie podchody, w naszym nieszczęśliwym kraju szykuje się przetasowanie na politycznej scenie. Po głębokiej rekonstrukcji rządu stare kiejkuty, za pośrednictwem pana prezydenta, zaczynają wracać na poprzednio zajmowane pozycje, a ponieważ nieprzejednana opozycja nie jest na taką ewentualność w ogóle przygotowana, parasol ochronny nad nią jest właśnie zwijany, co objawia się w postaci krytyki nawet ze strony TVN, którą podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkuty. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak zamieszają oni warząchwią w tym hultajskim bigosie, a z uzyskanej w ten sposób masy upadłości ulepią jakąś nową partię, na przykład pod nazwą Róbmy Sobie Na Rękę, którą spragniony nowości naród nie tylko pokocha, ale i obdarzy zaufaniem jeszcze większym od tego, o które swoich wyznawców prosił pan prezes Jarosław Kaczyński podczas ostatniej smoleńskiej miesięcznicy.
Stanisław Michalkiewicz
„Chwała tym, co walczyli o prawdę na czele z Antonim Macierewiczem” – powiedział prezes PiS Jarosław Kaczyński, przemawiając na styczniowej miesięcznicy smoleńskiej – dodając, że „nasza droga (...) czasem ze względu na okoliczności jest kręta. Ufajcie, że idziemy razem w tym samym kierunku”. Te słowa padły w dzień po głębokiej „rekonstrukcji rządu”, z którego usunięty został Antoni Macierewicz, Jan Szyszko i Witold Waszczykowski, podobnie jak wcześniej – premier Beata Szydło, od której zagadkowego odwołania ta „rekonstrukcja” się zaczęła.
Rzeczywiście, kręte to wszystko, żeby nie powiedzieć – krętackie. No bo jakże to? Z jednej strony „chwała”, a jednocześnie – won z rządu, won ze stanowiska ministra obrony? Takim językiem „chwała” nie przemawia. Chwała przemawia całkiem inaczej. To prawie jak w kolędzie „Bóg się rodzi”, gdzie śpiewamy między innymi „wzgardzony okryty chwałą”. Ale Franciszkowi Karpińskiemu, który tę kolędę napisał, chodziło o ukazanie serii paradoksów: „ogień krzepnie, blask ciemnieje”, podczas gdy w tym przypadku podejrzewam raczej krętactwo. Ale krętactwo pojawia się zazwyczaj wtedy, gdy trzeba za wszelką cenę ukryć coś kompromitującego. Czyż nie to właśnie miał na myśli prezes Kaczyński, przyznając, że „nasza droga (…) jest kręta” ze względu na „okoliczności” – ale przezornie powstrzymał się od zdefiniowania tych zagadkowych „okoliczności”, a tylko zaapelował o „zaufanie”, że „nadal idziemy razem w tym samym kierunku”. To akurat może być prawdą na takiej samej zasadzie, że szczury idą w tym samym kierunku co i szczurołap-flecista, ale oczywiście każdy w innym celu. W tej sytuacji uchylmy nieco zasłonę skrywającą owe tajemnicze „okoliczności” i spróbujmy zastanowić się, w jakimże to kierunku prezes Kaczyński prowadzi zarówno tych, co mu ufają, jak i wszystkich pozostałych, to znaczy – całe państwo.
Zacznijmy od przypomnienia, że Lech Kaczyński uczestniczył w naradach w Magdalence, gdzie generał Kiszczak wraz z gronem osób zaufanych uściślał i konkretyzował ogólne postanowienia, jakie w sprawie transformacji ustrojowej w naszym nieszczęśliwym kraju podjęli Sowieciarze do spółki z Amerykanami, z ramienia których projektantem i inspektorem nadzoru był urzędnik Departamentu Stanu pan Daniel Fried, późniejszy ambasador USA w Warszawie, a obecnie znowu urzędnik Departamentu Stanu, tyle że wyższej już rangi. Jakie były szczegóły tych ustaleń – tego nie wiem, ale przypominam sobie odpowiedź, jakiej na łamach „Gazety Wyborczej” udzielił był w pierwszej połowie lat 90. Stefan Bratkowski Stanisławowi Jankowskiemu „Agatonowi”, który dziwował się, że w „wolnej Polsce” komuna nie tylko jest bezkarna, ale się panoszy. To dlatego – wyjaśnił red. Bratkowski – że w Magdalence zostały udzielone pewne gwarancje, których trzeba dotrzymywać. Te gwarancje obejmowały również scenę polityczną – że mianowicie nie zostaną na nią dopuszczeni „ekstremiści”, to znaczy – uważany za największe zagrożenie ruch chrześcijańsko-narodowy. Oczywiście wtedy zakazać wprost tego nie wypadało, bo zaraz pojawiłyby się jeszcze większe wątpliwości co do autentyczności naszej młodej demokracji, toteż ZCh-N najpierw się pojawił, ale właśnie Jarosław Kaczyński wystawił mu recenzję, że jest on „najkrótszą drogą do dechrystianizacji Polski”, wskutek czego ZCh-N wkrótce umarł śmiercią naturalną, a jego miejsce zajęło Porozumienie Centrum, próbujące zmonopolizować nie tylko „prawicę”, ale również „patriotyzm”. Porozumienie Centrum nastręczyło skołowanemu narodowi na prezydenta Lecha Wałęsę w charakterze jasnego idola, przy którym Lech Kaczyński został szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, a Jarosław politykował na terenie parlamentarno-rządowym. Wydawało się, że prawa strona politycznej sceny została solidnie zabetonowana, ale stare kiejkuty miały swoje widoki, więc Mieczysław Wachowski bez specjalnego trudu całe to towarzystwo rozgonił i w wyborach w roku 1993 do rządów triumfalnie wróciła komuna w postaci SLD i PSL. Potem na fasadę wysunięta została Solidarność w postaci AWS, która w koalicji z Unią Wolności zużywała się moralnie, aż wreszcie zniknęła bez śladu w roku 2001, kiedy to ponownie zatriumfowała komuna, tym bardziej że prezydentem zaś, po przegranej Lecha Wałęsy w roku 1995, został na dwie kadencje Aleksander Kwaśniewski. W tej sytuacji niepodobna nie przypomnieć spiżowej sentencji Józefa Stalina, że w demokracji najważniejsze jest przygotowanie odpowiedniej alternatywy dla wyborców. A jak rozpoznać, czy alternatywa została przygotowana prawidłowo? Tak, że bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane.
Sytuacja z roku 1990 powtórzyła się, i to z nawiązką, w roku 2005, kiedy to prezydentem został Lech Kaczyński, a szef zwycięskiego Prawa i Sprawiedliwości wysunął na premiera Kazimierza Marcinkiewicza, by po kilku miesiącach ustąpić miejsca samemu prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, który siłą inercji na stanowisku premiera dotrwał do listopada 2007 roku, kiedy to jego miejsce zajął Donald Tusk. We wrześniu 2009 roku amerykański prezydent Obama dokonał „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, wycofując USA z aktywnej polityki w Europie Środkowowschodniej, a 10 kwietnia 2010 roku miała miejsce katastrofa smoleńska w której zginął prezydent Lech Kaczyński i 95 innych osób. Jednak w roku 2013 USA wróciły do aktywnej polityki w naszej części Europy i rozpoczęły się przygotowania do przebudowy politycznej sceny pod kątem potrzeb, jaką Stany Zjednoczone zamierzały prowadzić w tym zakątku świata. W tym celu trzech kelnerów – i tak dalej – co w 2015 roku doprowadziło do obsadzenia stanowiska prezydenta państwa przez rok wcześniej nikomu nieznanego jako samodzielnego polityka Andrzeja Dudę, podczas gdy PiS wygrało też wybory parlamentarne i utworzyło rząd z panią Beatą Szydło na czele. W grudniu przeciwko pani Szydło opozycja wysunęła wniosek o wotum nieufności, który został odrzucony, a pani premier podczas debaty uzyskała recenzję najlepszego premiera III RP – i jeszcze tego samego dnia została zdymisjonowana na rzecz Mateusza Morawieckiego, który 9 stycznia dokonał „głębokiej rekonstrukcji” rządu, usuwając z niego ministra obrony Antoniego Macierewicza, ministra środowiska Jana Szyszkę i ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego.
Dlaczego tak się stało? Oto prezydent Andrzej Duda dopuścił się wobec swego wynalazcy felonii, co pozycję Jarosława Kaczyńskiego osłabiło tak, jakby mu ktoś złamał jedną nogę. Prezydent Duda, występując przeciwko swemu wynalazcy, pozbawił się sympatii PiS, więc musiał poszukiwać politycznych sojuszników – i stare kiejkuty mu się w tym charakterze nastręczyły – ale nie za darmo, tylko za cenę głowy Antoniego Macierewicza na tacy. I prezydent Duda wywiązał się z obstalunku, co jednak wymagało aprobaty prezesa Kaczyńskiego. Dlaczego? Dlatego, że osłabiony na skutek felonii swego wynalazku prezes Kaczyński zaczął cofać się na całej linii pod naporem Niemiec i starych kiejkutów, którzy organizują awantury w kraju. W rezultacie stare kiejkuty za pośrednictwem prezydenta odzyskały wpływ na politykę państwa, a premier Morawiecki otrzymał zadanie „ocieplenia stosunków z Unią Europejską”. Sęk w tym, że owo „ocieplenie” może dokonać się poprzez wywieszenie przez Polskę białej flagi, która, gwoli udelektowania wyznawców pana prezesa, będzie przyozdobiona mnóstwem kolorowych wstążeczek, mających zakrywać bezwstydną białość. Ale to nie koniec „krętej drogi”, bo skoro pan prezes cofa się na całej linii, to warto zapytać – dokąd? Myślę, że pod żydowski parasol ochronny, który obiecał rozpiąć nad nim najnowszy przyjaciel Polski, pan Jonny Daniels. Jaką cenę Polska będzie musiała za to zapłacić? Wydaje się, że odpowiedź już znamy, a to z uwagi na proces, jaki toczy się w amerykańskiej legislaturze w sprawie ustawy JUST, jaką 12 grudnia zatwierdził amerykański Senat i która wkrótce może trafić na biurko prezydenta Trumpa. Daje ona Stanom Zjednoczonym możliwość wywierania na Polskę rozmaitych nacisków, w razie gdyby ociągała się z realizacją żydowskich roszczeń majątkowych, szacowanych na 65 mld dolarów. Realizacja tych roszczeń oznaczałaby, że Polacy za własne pieniądze zafundowaliby sobie we własnym kraju szlachtę jerozolimską. W tej sytuacji cóż innego pozostaje, jak zaufać, że to wszystko dla naszego dobra? Toteż nic dziwnego, że w przemówieniu skierowanym do uczestników ostatniej miesięcznicy smoleńskiej, prezes Kaczyński nawet nie próbował opisywać „krętej drogi” do świetlanej przyszłości, tylko apelował o zaufanie, że „idziemy w tym samym kierunku”. Ano, nie da się ukryć, że to niestety prawda.
Okazało się, że nieprzejednana opozycja została takim nieoczekiwanym zwrotem sytuacji zaskoczona do tego stopnia, że okazała się doń absolutnie pod żadnym względem nieprzygotowana, co nieubłaganym palcem wytknęły jej stare kiejkuty za pośrednictwem telewizyjnej stacji TVN, którą od początku podejrzewam o niebezpieczne związki z nimi. Najwyraźniej stare kiejkuty musiały oczekiwać, że pan Grzegorz Schetyna potrafi coś wymyślić, podobnie jak pani Lubnauer ze swoimi koleżankami z Nowoczesnej. Widać, że i u starych kiejkutów nietęgo, no ale to drobiazg w porównaniu z perspektywą, że „dobra zmiana” może zakończyć się w żydowskich objęciach.
Stanisław Michalkiewicz
Z perspektywy polskiej i kosmicznej
Napisane przez Stanisław MichalkiewiczKoniec starego roku i początek nowego. Starożytnym Rzymianom, którzy przejętej od Greków religii nadali charakterystyczny dla nich formalizm, ta zbieżność nasunęła pomysł, że tym dniem musi opiekować się specjalne bóstwo, o obliczach skierowanych zarówno ku przeszłości, jak i ku przyszłości. Tak narodził się dwulicowy Janus, będący zarazem opiekunem wszystkich przejść, bram, drzwi i mostów. Od jego imienia wziął również nazwę pierwszy miesiąc roku: januarius. Nawiasem mówiąc, w łacińskich nazwach miesięcy odbija się historia Rzymu. Początkowo miesięcy było tylko dziesięć i dlatego wrzesień nosi nazwę „septembra”, czyli „siódmego”, październik - „octobra”, czyli „ósmego”, listopad - „novembra”, czyli „dziewiątego”, a grudzień - „decembra”, czyli dziesiątego. Poprzednie miesiące zapożyczały nazwy od imion bóstw poczynając od februariusa, który zawdzięczał są nazwę odbywanym wtedy właśnie obrzędom oczyszczającym (februa), ale te obrzędy wywodzą swoją nazwę od Feba, czyli Apollina. Nawiasem mówiąc, w czasach saskich popularny był w Polsce wierszyk wielkanocny treści następującej: „Jak Febus jasny wychodzi z podcienia, tak Jezus Chrystus z grobu, spod kamienia. Śliczna lilija w ogródku rozkwita, Panna Maryja z Jezusem się wita...” - i tak dalej. Te obrzędy poprzedzały nowy rok, rozpoczynający się w marcu, który nazwę swoją zawdzięcza Marsowi, bogowi wojny. Aprilis pochodzi od Afrodyty, maius – od Mai, a czerwiec, czyli iunius – od Junony. Początkowo pierwszym miesiącem roku był marzec i 15 marca, czyli w idy marcowe, swoje urzędowanie rozpoczynali konsulowie. Ale w roku 153 przed Chrystusem przesunięto ten termin o dwa i pół miesiąca wstecz i w ten sposób
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…