Prezes Jarosław Kaczyński cofa się na całej linii.
Oficjalnym uzasadnieniem zagadkowej podmianki na stanowisku premiera, to znaczy – zastąpienia pani Beaty Szydło przez pana Mateusza Morawieckiego, była intencja „ocieplenia” stosunków z Unią Europejską.
Dlaczego pani Szydło nie mogłaby dokonać tego, co ma uczynić pan premier Morawiecki – nadal trudno zgadnąć, co sprawia, że ta podmianka nadal pozostaje zagadkowa.
To i owo jednak już wiemy, między innymi z deklaracji pana ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza, którego nie może nachwalić się żydowska gazeta dla Polaków – że mianowicie podczas swojej niedawnej wizyty w Berlinie „oczarował” Niemców.
Może i „oczarował”, ale co z tego, kiedy tylko stamtąd wyjechał, to czar zaraz prysnął i niemiecki minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel powtórzył niemieckie stanowisko w sprawie reparacji wojennych dla Polski – że mianowicie z niemieckiego punktu widzenia sprawa jest „uregulowana” co najmniej od lat 90., przez „demokratyczny” polski rząd, i że ewentualnie można by tą kwestia zainteresować „naukowców”. Ci pisaliby prace doktorskie i habilitacyjne – jak do tego doszło, no i tyle. Toteż i pan minister Czaputowicz oświadczył, że skoro tak, to „temat reparacji nie istnieje w stosunkach między naszymi rządami”. Ale i za czasów pani Szydło, ani ona, ani minister Waszczykowski nie występowali do rządu niemieckiego z żadnymi żądaniami reparacyjnymi, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że ta kwestia jest tylko rodzajem samograja, wymyślonego w lipcu ub. roku przez pana prezesa Kaczyńskiego gwoli emocjonalnego rozhuśtywania swoich wyznawców w sytuacji, gdy wyczerpie się już paliwo smoleńskie. Ale pan poseł Mularczyk pryncypialnie skrytykował deklarację ministra Czaputowicza jako „szkodliwą”. Nietrudno domyślić się dlaczego. Otóż pan poseł Mularczyk, który w cywilu jest adwokatem, wykombinował sobie, a nawet ogłosił, że polscy obywatele mogą w sprawie reparacji pozywać Niemcy przed polskimi niezawisłymi sądami. Najwyraźniej liczył na to, iż takich pozwów pojawią się tysiące, a każdy ze skarżących, a w każdym razie – większość – będzie chciała skorzystać z pomocy adwokata, zwłaszcza tak biegłego, jak pan mecenas Mularczyk. Niezawisłe sądy mogą nawet wydawać w takich sprawach „piękne wyroki”, ale z uwagi na przysługujący państwom immunitet, którym i Polska kiedyś zasłaniała się przed amerykańskimi Żydami, co to próbowali szlamować nasz nieszczęśliwy kraj pod pretekstem „roszczeń” za pośrednictwem słynących z niezawisłości sądów amerykańskich, nie będzie można ich wyegzekwować. Zanim jednak to się okaże, to honorarium będzie już wzięte, a klientowi można będzie, jak zwykle, powiedzieć: „wygrał pan sprawę; trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć”. Deklaracja ministra Czaputowicza zdaje się rozwiewać te nadzieje, toteż nic dziwnego, że została uznana za „szkodliwą”.
Potwierdziły się też przypuszczenia, że „ocieplanie” stosunków z Unią Europejską, to znaczy – z Niemcami, które nie chcą zrezygnować z politycznych wpływów w naszym nieszczęśliwym kraju, tak łatwo nie przyjdzie. Minister Czaputowicz ma spotkać się z niemieckim owczarkiem Fransem Timmermansem w najbliższą niedzielę, podczas gdy pan premier Morawiecki w odpowiedzi na oskarżenia pod adresem Polski, będzie przygotowywał „białą księgę”. Na razie jednak rekomendacja Komisji Europejskiej w sprawie art. 7 jest podtrzymana, natomiast na podstawie innych znaków na ziemi, a nawet na niebie, to znaczy – w Królestwie Niebieskim – można to i owo wydedukować. Oto 14 stycznia okazało się, że cała Polska obchodzi – i to po raz 104. – Dzień Uchodźcy i Migranta. Tak w każdym razie zapewnił nas Jego Eminencja Kazimierz kardynał Nycz. W listopadzie ub. roku skończyłem 70 lat, ale jako żywo nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek w takich obchodach uczestniczył, więc nie jest wykluczone, że ta nowa świecka tradycja została uruchomiona w ostatniej chwili, a żeby jakoś ją spatynować, przypisano jej ponad 100-letni rodowód. Celem tej nowej świeckiej tradycji jest bowiem doprowadzenie do zmiany stanowiska Polski w kwestii „uchodźców” – żeby opinia publiczna pogodziła się z „kwotami” wynikającymi z „relokacji”, jaką wykombinowała sobie Nasza Złota Pani. Nasza Złota Pani prowadzi akurat trudne rozmowy z wybitnym przywódcą socjalistycznym Martinem Schulzem nad utworzeniem „wielkiej koalicji”, która położyłaby kres prowizorce rządowej, toteż jakiś, zwłaszcza taki sukces bardzo by się jej przydał. Toteż Jego Ekscelencja abp Stanisław Gądecki, który zasłynął z forsowania w naszym nieszczęśliwym kraju „dni judaizmu”, oświadczył, że „bezpieczeństwo uchodźcy, który potrzebuje pomocy, jest ważniejsze, niż bezpieczeństwo narodowe”. Skoro bezpieczeństwo uchodźców „ważniejsze”, to tylko patrzeć, jak nasz nieszczęśliwy kraj zgodzi się na „kwoty”, podobnie jak na inne rozkazy, i w ten sposób stosunki z Unią Europejską zostaną „ocieplone”. To są te zakręty „krętej drogi”, którą prezes Kaczyński prowadzi swoich wyznawców, a przy okazji – i resztę naszego nieszczęśliwego kraju – do świetlanej przyszłości.
A przecież na „uchodźcach” świat się nie kończy, są przecież jeszcze Żydzi, którzy właśnie przekabacili amerykański Senat, by zaaprobował ustawę nr 447 w sprawie zadośćuczynienia holokaustnikom, co to „ocaleli” z holokaustu. Tych „ocalałych może być znacznie więcej, niż się wydaje, bo przecież każdy, kto żyje, znaczy, że „ocalał”, to chyba jasne? Polonia amerykańska podjęła starania, by wyperswadować kongresmanom ten pomysł, ale trudno powiedzieć, z jakim skutkiem, bo polski rząd nabrał wody w usta, podobnie jak niezależne media, zarówno rządowe, jak i nierządne, i tylko pan poseł Marek Suski pouczył nas wyniośle, że ustawy amerykańskie nie obowiązują na terenie Polski. Najwyraźniej albo rżnie głupa, albo nawet nie musi, bo pewne jest jedno – że tego projektu nie czytał. Zawiera on szczególnie niebezpieczny punkt 3 – że przychody z „własności bezdziedzicznej” będą przeznaczane na wspieranie „ocalałych”, cokolwiek by to oznaczało, na finansowanie edukacji o holokauście i na „inne cele”. Logiczną konsekwencją takiego zapisu byłoby zmuszenie Polski do wyodrębnienia „własności bezdziedzicznej”, choćby po to, by wiedzieć, jakie przynosi ona „przychody” – no a jak już zostanie wyodrębniona, to ktoś będzie musiał nią zarządzać, żeby te „przychody” rozdzielać, to chyba jasne? Najprawdopodobniej „organizacje pozarządowe”, o których enigmatycznie wspomina amerykański projekt, a które oznaczają żydowskie organizacje przemysłu holokaustu. Uczestniczyłem niedawno w TV Republika w rozmowie na ten temat z udziałem pana doktora Jerzego Targalskiego. Przyznał on, że projekt stwarza dla Polski zagrożenie, ale najbardziej się martwił o to, że w razie jego uchwalenia złowrogi Putin wykorzysta to, by uruchomić swoją agenturę w Polsce. Zwróciłem mu uwagę, że to nie Putin forsuje tę ustawę, tylko zupełnie ktoś inny – ale dr Targalski odparł, że tak czy owak Putin to wykorzysta. – No pewnie – odpowiedziałem – byłby głupi, gdyby nie próbował – i w tym momencie program dobiegł końca. Przypuszczam, że pan dr Targalski, z którym znam się jeszcze z konspiracji w latach 70., kiedy to razem byliśmy w podziemnym wydawnictwie „Krąg”, właśnie mnie podejrzewa, że jestem ruskim agentem, a z korespondencji, jaką otrzymuję od wyznawców pana prezesa Kaczyńskiego, wnioskuję, że nie jest w tym odosobniony. Czasami nawet myślę sobie, że szkoda, że to nieprawda, ale to nieważne, bo przypuszczam, że po szczęśliwym zakończeniu „dnia judaizmu” albo JE abp Stanisław Gądecki, albo jakiś inny nasz arcypasterz, oświeci nas i uspokoi, że i ze strony Żydów nic nam nie grozi, bo przecież są oni naszymi „starszymi braćmi”, a wiadomo, że młodsi bracia i w ogóle wszyscy, powinni słuchać starszych i mądrzejszych.
Podczas gdy wokół Polski trwają takie podchody, w naszym nieszczęśliwym kraju szykuje się przetasowanie na politycznej scenie. Po głębokiej rekonstrukcji rządu stare kiejkuty, za pośrednictwem pana prezydenta, zaczynają wracać na poprzednio zajmowane pozycje, a ponieważ nieprzejednana opozycja nie jest na taką ewentualność w ogóle przygotowana, parasol ochronny nad nią jest właśnie zwijany, co objawia się w postaci krytyki nawet ze strony TVN, którą podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkuty. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak zamieszają oni warząchwią w tym hultajskim bigosie, a z uzyskanej w ten sposób masy upadłości ulepią jakąś nową partię, na przykład pod nazwą Róbmy Sobie Na Rękę, którą spragniony nowości naród nie tylko pokocha, ale i obdarzy zaufaniem jeszcze większym od tego, o które swoich wyznawców prosił pan prezes Jarosław Kaczyński podczas ostatniej smoleńskiej miesięcznicy.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!