Co tu ukrywać; przedświąteczny tydzień nie był dla Polski najlepszy, a szczerze mówiąc – gorszy od wszystkich poprzednich, chociaż i one przecież dobre nie były. Już w poprzednich tygodniach bowiem objawiło się w całej rozciągłości bankructwo dotychczasowego postępowania kolejnych rządów w Warszawie w sprawie Ukrainy. Przypomnę, że postępowanie to polegało na żyrowaniu w ciemno wszystkiego, co zrobi rząd w Kijowie. W związku z tym postępowania tego nie można nawet było nazwać polityką, bo polityka powinna jednak mieć jakiś cel, podczas gdy w tym postępowaniu niepodobna się go dopatrzyć. Tym bardziej, że cwani Ukraińcy opanowali do perfekcji sztukę prezentowania światu wizerunku Ukrainy jako państwa specjalnej troski, któremu lepiej się nie sprzeciwiać.
Na ten prosty jak budowa cepa trik dawali się nabierać nasi Umiłowani Przywódcy. Nie mówię o panu Pawle Kowalu, który sprawia wrażenie ukraińskiego lobbysty, jeśli nie wręcz agenta, ale i innych poczciwcach, których zbieg okoliczności wyniósł zbyt wysoko. Takie rzeczy zdarzały się i wcześniej, żeby przypomnieć choćby postać Ludwika Aleksandra Berthiera, którego Napoleon mianował marszałkiem Francji. Wyjaśniając później motywy swojej decyzji, Napoleon powiedział: „umieściłem go tak wysoko, by każdy mógł zobaczyć jego małość”. W przypadku Ukrainy zakończyło się to przybraniem przez prezydenta Poroszenkę i tamtejszych dygnitarzy drobniejszego płazu mocarstwowej pozy wobec Polski, i to akurat w momencie, gdy Niemcy do spółki z Francją postanowiły przejść do ofensywy wobec Polski. A przecież nie trzeba wielkiej przenikliwości, ani nawet głębokiej znajomości historii, by wiedzieć, że banderowcy zawsze orientowali się na Niemcy, podczas gdy Polskę traktowali instrumentalnie, a najczęściej – wrogo.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!