Cesarz Napoleon III podczas swego pobytu na froncie wojny fransusko-pruskiej strasznie cierpiał na pęcherz. Podczas takiego ataku bólu zsiadł z konia, oparł się o płot i nasłuchiwał huku armat. Otoczyła go grupka chłopów, którzy przyglądali mu się z zainteresowaniem i szacunkiem. Kiedy cesarz jako tako przyszedł do siebie, zapytał chłopów, jak nazywają się farmy dookoła. - Ta za nami to „Moskwa”, tamta – to „Lipsk”, a ta najdalsza nazywa się „Obłęd” - odpowiedzieli chłopi. - Dookoła mnie upiory – pomyślał Napoleon III.
W identycznej, a w każdym razie – bardzo podobne sytuacji znalazła się Polska. Co najmniej od tygodnia mamy jazgotliwą „wojnę żydowską” rozpętaną przez izraelską ambasadoressę w Warszawie, która wykiwała swoich rozmówców z Ministerstwa Sprawiedliwości, nie wysuwając żadnych zastrzeżeń podczas „konsultacji”, jakie nasi Zasrancen z nią prowadzili, a podnosząc klangor dopiero po uchwaleniu nowelizacji ustawy o IPN.
Pretekstem jest ukryta intencja „negowania holokaustu”, przed którą izraelski Kneset próbuje zabezpieczyć się podobną ustawą. Najgorsze są nieproszone rady, ale skoro tak, to wydaje mi się bardziej celowe byłoby wydanie ustawy zabraniającej powtarzania holokaustu, ponieważ powiadają, że historia lubi się powtarzać.
Oczywiście intencja negowania holokaustu, zwłaszcza w wykonaniu „polskich nazistów” to tylko pretekst, bo tak naprawdę klangor został przez stronę żydowską podniesiony z dwóch powodów.
Po pierwsze – żeby wywołać reakcję opinii publicznej w Polsce, którą żydowskie media w USA i w ogóle – na świecie – prezentują jako wybuch organicznego polskiego antysemityzmu i w ten sposób zneutralizować wysiłki Polonii Amerykańskiej, która desperacko próbuje zapobiec uchwaleniu przez Kongres ustawy opatrzonej w Izbie Reprezentantów numerem 1226.
Po drugie – by dzięki zaprezentowaniu światu odrażającego wizerunku Polaków, jako narodu morderców, ułatwić sobie wyszlamowanie Polski już nie na 65 miliardów dolarów, tylko na ponad 300 miliardów.
Na taka sumę oszacowała te roszczenia nowojorska Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego w piśmie przesłanym do Ministerstwa Sprawiedliwości w związku z projektem ustawy „reprywatyzacyjnej”. Jak widać, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc na wszelki wypadek zmobilizowani zostali wszyscy folksdojcze, szabesgoje i pożyteczni idioci.
Odezwał się nie tylko Wielce Czcigodny Marcin Święcicki, mówiąc: „mordowaliśmy, ale nie zakładaliśmy obozów”. Ta liczba mnoga wskazuje, że nie tylko on mordował, ale i inne osoby, kto wie, czy przypadkiem nie starszy pan Święcicki, zażywający po wojnie reputacji zawodowego katolika?
Trochę ostrożniej wypowiada się Włodzimierz Cimoszewicz, w swoim czasie zarejestrowany przez SB pod pseudonimem „Carex”. Powiada mianowicie, że w holokauście brali udział „Polacy”, co być może zawiera ukrytą deklarację niewinności, jako że porządna, ubecka familia Cimoszewiczów należała raczej do polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, więc tylko posługiwała się językiem polskim, z historycznym polskim narodem nie mając wiele wspólnego.
Pod pałac prezydencki przyprowadził swoją trzódkę oskarżycieli narodu polskiego również Konstanty Gebert, a o głębokości mobilizacji świadczy reakcja dwóch wybitnych przedstawicieli Episkopatu Polski. Jego Ekscelencja Stanisław Gądecki, promotor „dni judaizmu” w polskim Kościele, przypomniał katolickim masom, że antysemityzm „jest grzechem”, zaś Jego Ekscelencja Wojciech Polak, „prymas Polski”, przestrzegł przed „bezmyślnym zrywaniem dialogu z Izraelem”.
Ciekawe, czy grzechem jest również antypolonizm – ale chyba nie, bo przecież Żydów, którzy mają własną szybką ścieżkę zbawienia, katolickie grzechy nie obowiązują, więc mogą z czystym sumieniem szkalować Polskę i Polaków, którym nawet w takich warunkach nie wolno „zrywać dialogu”, zwłaszcza „bezmyślnie”.
A czy w ogóle można inaczej zerwać dialog z Izraelem? Z teologicznego punktu widzenia wydaje się, że chyba nie można! Miejmy nadzieję, że Prymas Wyszyński, słysząc te zbawienne napomnienia i pouczenia, nie przewraca się z irytacji w grobie, ale tak czy owak widać, że kryzys przywództwa jest głębszy, niż można było przypuszczać. Jeśli tedy projekty strony żydowskiej zostaną pomyślnie zrealizowane, to obawiam się, iż żydowska okupacja Polski może być znacznie cięższa od sowieckiej już choćby dlatego, że podczas okupacji sowieckiej Polacy znajdowali wprawdzie niewielką i infiltrowaną przez „księży patriotów”, niemniej jednak znajdowali jakąś przestrzeń wolności w Kościele. Jeśli postawy prezentowane przez JE abpa Gądeckiego i JE Wojciecha Polaka się upowszechnią, to na żadną przestrzeń wolności nigdzie liczyć już nie będzie można, bo każda grupa zawodowa, na swoim odcinku frontu ideologicznego, będzie odgrywała wyznaczoną rolę, dysponując tylko pewną swobodą wyboru odpowiedniego uzasadnienia, zwanego inaczej „bajerem”.
Jest to prawdopodobne tym bardziej, że amerykański sekretarz stanu Rex Tillerson, po podpisaniu znowelizowanej ustawy o IPN przez prezydenta Dudę oświadczył, że jest „rozczarowany”, a wcześniej Departament Stanu, pięknymi ustami rzeczniczki poszedł nawet dalej oświadczając, że ta ustawa może narazić na szwank „strategiczne interesy Polski”.
O czym w takim razie rozmawiał z Rexem Tillersonem prezydent Duda i Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, skoro na konferencji prasowej po tym spotkaniu przyznał, że o ustawie numer 1226 w ogóle nie rozmawiał? Skoro nieposłuszeństwo wobec Izraela w tak drobnej, bądź co bądź sprawie, może zagrozić strategicznym interesom Polski”, to czy naprawdę możemy liczyć na Stany Zjednoczone i NATO w sytuacji, gdy pojawi się prawdziwe niebezpieczeństwo?
Zresztą – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – Żydzi mogliby nas obrabować nawet gdybyśmy do NATO nie należeli, a kto wie, czy wtedy nie byłoby to nawet dla nich trudniejsze?
A tu jeszcze okazało się, że w Niemczech sfinalizowane zostały właśnie rozmowy koalicyjne. Nasza Złota Pani dogadała się z wybitnym przywódcą socjalistycznym Martinem Schulzem, więc tylko patrzeć, jak nowy rząd z nową energią zabierze się za Polskę, podkręcając niemieckich owczarków do większej aktywności.
Odczuł to na własnej skórze Ryszard Czarnecki, którego na żądanie Róży grafini Thun und Handehoch, czy jakoś tak – bo nie mam pamięci do tych arystokratycznych przydomków – został pozbawiony stanowiska wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego, z którym – jak przypuszczam – musiały być związane niemałe alimenty.
Ryszard Czarnecki porównał grafinię do polskich szmalcowników, co było o tyle nieadekwatne, że szmalcownicy nie udzielali żadnych wywiadów niemieckim mediom dla Niemców, ani nawet niemieckim mediom dla Polaków. Takich wywiadów mogli udzielać przynajmniej folksdojcze, stojący na zdecydowanie wyższym szczeblu społecznej hierarchii w Generalnej Guberni, niż szmalcownicy. Nie jest tedy wykluczone, że grafinia właśnie dlatego poczuła się dotknięta taką degradacją, co spotkało się z pełnym zrozumieniem ponad 400 Umiłowanych Przywódców, najwyraźniej podobnie odczuwających „wspólnotę losów”.
Jakby tego było za mało, to jeszcze na Polskę obruszyli się Ukraińcy, upatrując w nowelizacji ustawy o IPN intencji zakazania banderowcom obwiniania Polaków o zbrodnie na niewinnych Ukraińcach. Pewien generał poszedł nawet krok dalej i powiedział, że jeśli Polacy będą czepiać się banderyzmu, to półtora miliona Ukraińców w Polsce „chwyci za kije”. Jestem pewien, że z obfitości serca usta mówią i ten generał zna plany urządzenia w Polsce „wołynki” na wypadek konieczności wytworzenia pretekstu do zastosowania procedur wynikających z ustawy numer 1066, przewidującej udział obcych wojsk w pacyfikowaniu rozruchów na obszarze krajów członkowskich UE. Gdyby Niemcy chciały nas w ten sposób zdyscyplinować, to mogłyby pławić się w pierwotnej niewinności, a organizatorów i wykonawców „wołynki” nikt nie ośmieliłby się nawet skrytykować, jako że Izrael nie tylko sprzyja premierowi Hrojsmanowi i prezydentowi Poroszence, ale chyba nawet wiąże z nimi jakieś nadzieje.
Inaczej być nie może, skoro nawet subtelna pani Anna Applebaum, żona Księcia Małżonka zwanego inaczej „Paziem”, udzieliła Ukraińcom dyspensy na nacjonalizm, będący istotnym składnikiem ich tożsamości. W tej sytuacji sprzeciwianie się banderowcom też może okazać się „grzechem”, podobnie jak „bezmyślne zrywanie dialogu”.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!