farolwebad1

A+ A A-

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (34)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

– O co wam idzie? – zapytałem Lorda, trochę zagniewany tym badaniem.

– Rozchodzi się o to: nasza partia spokojna. Chodzimy na czystą robotę i nie chcemy maszyn brać... Bo jak iść z maszynami, to wszystkim, bo inaczej

– jednego złapią z maszyną, a wszyscy pójdziemy pod ściankę! Ot, Kawalerczak nie wrócił. Może go tam i cupnęli? Szczur roześmiał się.

– Ech, wy, zające! Ażeby nas wszystkich cupnęli, to co?...

– To nic! – odparł Jurlin.

– Tak... tobie nic. Ciebie Żydy wykupią, a my w czerezwyczajce powyzdychamy!

– Może i ciebie wykupią.

– Ja nie ich pachołek!

– Ty tak nie gadaj! – wtrącił się Kometa. – Jurlin nasz chłop i wie, co mówi!

Szczur porwał się z miejsca. – On wie, ale dla siebie!... A wy pamiętacie tamtych pięciu kuczkunowskich chłopaków, których gady, w zeszłym roku, na błocie w pobliżu Gorani ukatrupili? Co? Pamiętacie? A?... A nas zatrzymano też koło Gorani!

Wszyscy milczeli. Wówczas ja wstałem i rzekłem:

– To ja rąbałem do gadów z maszyny!

Nikt nie odezwał się. Tylko Szczur powiedział uroczyście:

– I dobrze zrobiłeś!

Po chwili zabrał głos Lord:

– To co innego!... Ty nie wiedziałeś, że nikt z nas maszyn w drogę nie bierze! – Wiedziałem.

Wówczas Jurlin powiedział:

– Żebyś tego drugi raz nie robił.

– To moja sprawa! – odparłem mu. – Ty nie będziesz mi rozkazywał! Chodziłem z maszyną i nadal będę z maszyną chodził!

– Klawo! – rzekł Szczur.

– No, to z moją partią nie pójdziesz! – powiedział Jurlin.

– I nie trzeba! – odparł za mnie Szczur. – Widzisz, jaki honorowy! Może chłopak nam wolność uratował, a on nosem kręci!

Nagle ode drzwi rozległ się donośny głos:

– Z kwasu piwa nie będzie!

Obejrzeliśmy się. W drzwiach, w kłębach dymu tytoniowego, stał Saszka. Nie widzieliśmy, kiedy tu wszedł, bo drzwi salonu, dla wentylacji, były stale otwarte. Saszka, stojąc u progu, słyszał całą naszą rozmowę. Teraz powolnie zbliżył się do stołu. Za nim kroczył Żywica. Obaj mieli ręce w kieszeniach. Rozległy się powitania. Zrobiono dla nich miejsce u stołu. Jurlin, wkrótce po ich wejściu, wyszedł z izby.

– Ma mojra! – rzekł Saszka, nalewając dwie szklanki wódki.

Szczur parsknął wzgardliwie:

– Ma cienkie bebechy.

Saszka zwrócił się do mnie:

– Waliłeś wczoraj do gadów?

– Tak.

– No, to masz!

Przysunął do mnie jedną szklankę, a sam wziął drugą.

– Wypijmy na szczęście!

Trąciliśmy się szklankami i duszkiem wypiliśmy wódkę. Potem Saszka zapalił papierosa i rzekł:

– Jak będę miał robotę dla trzech, to pójdziesz ze mną w drogę.

Zrobiło mi się wesoło. Ze szczerą wdzięcznością spojrzałem Saszce w oczy i skinąłem mu głową.

– Dobrze!

Saszka wyszedł z salonu do restauracji. Wkrótce powrócił do nas, a za kilka minut Ginta i Tekla zaczęły wnosić i ustawiać na stole butelki wódki, piwa i likieru. Potem przyniosły sporo rozmaitych naczyń z rybą i mięsiwem.

– Saszka bufet zakupił! – rzekł Kometa.

A Saszka powiedział:

– No, pić, bratwa! Pić i jeść! Dzisiaj nikt nie płaci!

Potem zawołał do stołu Antoniego i nalał dla niego szklankę likieru.

– Ssij! Harmonista wypił i przekąsił. Saszka wetknął mu w dłoń kilka dziesięciorublówek i powiedział:

– Idź, rypnij "Szabasówkę"! Ale po naszemu: z ogniem! Żeby stół nogami ruszał!

Wkrótce izbę wypełniły skoczne, podrywające chłopaków z miejsc, dźwięki "Szabasówki". Przemytnicy pili na umór. Wódkę przegryzali gruszkami i cukierkami, likiery – śledziem, kiełbasą i ogórkami.

– Pić, bratwa, pić! Żeby nic nie zostało! – zachęcał nas Saszka.

I chłopaki nie próżnowali; wódka nie marnowała się. A Lord śpiewał na melodię "Kto się z naszej wiary śmieje": Spojrzyj, Helu, na mą bidę,
Jak z zabawy klawej idę:
Goły, bosy, oberwany!
Spity, zbity, podrapany!

Późno w nocy wyszedłem wraz ze Szczurem z salonu. W głowie mi huczało. Szczur też był zupełnie pijany. Pośrodku rynku stanęliśmy. Powiedziałem do kolegi:

– To z Jurlinem koniec?

– A koniec...

– Cholera! Z kim teraz pójdziemy? Złoty sezon na nosie!

– A chociażby z "dzikimi"!

– Znasz ich? – zapytałem Szczura. 

– Kogo ja nie znam!... Jak granda, to granda. Chociaż ubawimy się!... Taj–da! Ta–ra di–ra...

I Szczur nucąc i gwiżdżąc "Szabasówkę", zaczął tańczyć w zalegającym rynek błocie.

Potem długo odprowadzaliśmy się kolejno do domu. On mi coś opowiadał, a ja jemu, lecz nic z tego potem nie pamiętałem.

9

Była na pograniczu jedna niezwykła partia. Nazywano ją "dziką", a chłopaków, którzy do niej należeli, "dzikimi", albo też wariatami. Dzicy nie zachowywali prawie żadnych środków ostrożności i chodzili przez granicę "na hura!" Często wpadali. Maszyniści zmieniali się w niej co kilka miesięcy.

Lecz dziwna rzecz: ta wariacka partia pracowała trzeci rok! Sto razy rozbita, sto razy znów się dobierała i dalej trzęsła po nocach granicą i pograniczem... Powstawało i znikło mnóstwo partii, "kładli się" najwyrafinowańsi maszyniści, a te diabły pracowały bez przerwy. Robili grandy i agrandy i przetrwali lata, chociaż w coraz innym komplecie.

U dzikich znajdowali miejsce ci, których nie można było zmusić do chodzenia z partią regularnie i ci, którzy powodowani przekorą nie chcieli zastosować się do obowiązujących wszystkich w partii praw i reguł dyscyplinarnych, i ci, którzy potrzebowali dorywczo zarobić trochę pieniędzy, a również ci, którzy lubili awantury, którzy nie dbali o własne bezpieczeństwo i o stałe zarobki.

Szczur, nazajutrz po naszej kłótni z Jurlinem, zapoznał mnie z maszynistą dzikich, Wojciechem Aniołem. Nie chcieliśmy stracić ani jednego tygodnia ze złotego sezonu, a wiedzieliśmy, że dzicy nie będą nas pytać o to, czy chodzimy z bronią, czy bez broni. Anioła zastaliśmy w domu. Siedział w sporej dziecięcej kołysce na biegunach, ustawionej pośrodku izby i zawzięcie huśtał się, wyrzucając nogi w tył i w przód. Do dolnej wargi miał przylepionego papierosa, ukręconego z machorki w kartce wydartej ze ściennego kalendarza. Na stole leżał na kołderce wyjęty z kołyski zupełnie nagi chłopak.

Dziwna rzecz, że nie płakał; może to działo się dlatego, że był zajęty wsuwaniem stopy lewej nogi do ust.

– Zdrów Anioł! – krzyknął Szczur, wchodząc ze mną do izby.

Anioł zmrużył lewe oko i splunął w kąt pokoju.

– No i cóż z tego? – rzekł.

– Co u ciebie słychać? – powiedział Szczur.

– Interes w ruchu, a ruch w interesie! – odparł Anioł, nie przestając bujać się w kołysce i zapewne mając to na myśli.

– Chcemy chodzić z wami za granicę – rzekł Szczur.

– Możecie... Nie daję wam, czy co?... Anielski interes!

– To kiedy idziecie?

– Dziś.

– Skąd?

– Cholera wie, skąd!

– To jakże was znaleźć!

– Cholera wie, jak!

Szczur wyjął z kieszeni flaszkę wódki.

– To zakropimy interes.

Anioł przyzwalająco kaszlnął i puścił pod sufit gęsty kłąb dymu. Szczur podał mu flaszkę. Anioł lekkim ruchem dłoni wybił korek z butelki i huśtając się, spojrzał na mnie.

– To też do moci?

– Tak... z pyskiem...

– Nie, ja nie chcę – odrzekłem.

– To i dobrze – powiedział Anioł.

Potem odznaczył paznokciem na flaszce połowę jej zawartości, zarzucił głowę i, bujając się nadal, zaczął pić. Wódka bulgotała mu w gardle, grdyka skakała w górę. Anioł, nie patrząc na flaszkę, przerwał picie. Znów spojrzał na szkło butelki: wypił, jak odmierzył – po brzeg paznokcia. Podał flaszkę Szczurowi, który wychłeptał duszkiem swoją część, a potem zapytał Anioła:

– To gdzie się spotykamy?

– Na wieczór... koło Centaura... jak anioły...

– Klawo! Zostań z Bogiem!

– Idźcie z diabłem!

Gdy wyszliśmy od anioła, powiedziałem do Szczura:

– Toż wariat!

– Mądry wariat! – odparł kolega. Wieczorem poszliśmy w kierunku mieszkania kupca Centaura, którego również uważano w miasteczku za wariata.

Złożyło się na to wiele okoliczności, a przede wszystkim to, że dawał towar dzikim. Nastręczały mu się lepsze "stateczne" partie, lecz on żywił jakiś sentyment do dzikich i dawał im towar trzeci rok... Dzicy robili mu agrandę, on mrugał do nich okiem: znam się na tym!... Znów agranda. On znów mrugał okiem i zapraszał kilku wariatów do siebie na pejsachówkę. Potem mówił do nich:

– No, chłopcy: jak teraz będzie klapa, to następnym razem słomę poniesiecie za granicę... I ja z wami!

Dzikich brało to za serce i przerzucali na czysto 5 – 8 partii. Centaur odkuwał się. Zakładał fabrykę mydła w Wilnie, fabrykę atramentu w Lidzie, fabrykę czekolady w Grodnie. Fabryki były jego manią. Prócz przezwiska Centaur (znak firmowy jego licznych fabryk), miał jeszcze jedno:

Fabrykant... Fabryki zwykle brały w łeb. Dzicy, widząc że kupiec się odkuł, bo zakłada fabryki, zaczynali robić mu agrandy i Centaur upadał. Znów zapraszał swoich wariatów na pejsachówkę, znów proponował im nosić słomę za granicę i znów się odkuwał. I tak w kółko – trzeci rok.

W pobliżu mieszkania Centaura przesuwały się grupy chłopaków. Chodzili po dwóch, po trzech, po kilku. Szczur witał się z niektórymi przemytnikami.

– Gdzie Anioł? – zapytał jednego z nich.

– Wraz z Sumem u Centaura siedzi. – Pejsachówkę piją – dodał ktoś z boku.

Spacerowaliśmy dalej wzdłuż rzędu sklepów i mieszkań. Wkrótce z bramy domu kupca wyjechał duży wóz.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.